U nich lato i upały, a my nie zawsze o tym pamiętamy…
Lech Milewski
Piątek, 19 stycznia
Obudziłem się dość wcześnie (6:30) i miałem szansę przez chwilę rozkoszować się świeżym porannym powietrzem. Temperatura 24 stopnie. Wczoraj popołudniu było 40, dzisiaj ma być 42.
Przed wyjściem z domu włączyłem na chwilę telewizor, a tam już łomotanie tenisowej piłki. Australian Open. Chyba z powodu upałów zaczęli nieco wcześniej.
Spakowałem się, termometr pokazuje 38 stoni, i poturlałem się tramwajem do miasta. Czytam obecnie grubą książkę, więc podróż nie dłużyła się.
Centrum Melbourne – anglikańska katedra św Pawła – na wieży po lewej transparent Let’s Fully Welcome Refugees, ale na budynku po drugiej stronie ulicy wyraźna wskazówka, że przez najbliższe dwa tygodnie Australia jest otwarta dla kogoś innego – Australian Open – wielkoszlemowy turniej tenisowy.
Odwracam się, zachodni wiatr zwiastuje piękną pogodę.
Zwracam się we właściwym kierunku, wieże oświetleniowe nad Melbourne Cricket Ground (MCG) – jeden z największych stadionów świata, pojemność ponad 100.000 widzów. Na świecie mówi się o tenisie i Australian Open, ale miejscowi wiedzą swoje – letnia seria rozgrywek krykieta przyciąga więcej widzów niż tenis.
Kontynuuję swoje obroty – rowerowa riksza oferuje darmowe podwiezienie pod korty tenisowe.
Dziękuję, przespaceruję się. To niedaleko.
Po kilku minutach jestem naprzeciwko Rod Laver Arena – głównego miejsca tenisowych rozgrywek.
Nie to jednak jest celem mojej dzisiejszej wyprawy.
Rozglądam się jeszcze dookoła, naprzeciwko Rod Laver Arena znajduje się druga, równie solidna hala sportowa – Hisense Arena, na której również rozgrywają obecnie mecze Australian Open.
Po drugiej stronie ulicy hala do koszykówki.
Nieco w dali kształt kopuł sygnalizuje stadion do piłki nożnej.
Powyższe, razem z położonym opodal MCG, oznacza możliwość jednoczesnego obsłużenia ponad ćwierć miliona kibiców. To wszystko w samym centrum miasta.
Co stwierdziwszy odwracam się plecami do sportu i kieruję kroki za rzekę, w cień drzew.
Jak miło, wygląda na to, że czasami los bezdomnego nie jest taki zły.
Ale oto docieram do celu mojej dzisiejszej wyprawy…
Teatr Globe. Wszak rok temu obchodziliśmy 400-setną rocznicę śmierci Wiliama Szekspira, pamiętacie?
Sztuki teatralne Szekspira trafiły pod londyńskie strzechy w 1592 roku. Tamtejszy rynek teatralny był zdominowany przez wykształconych na uniwersytetach pisarzy – Christopher Marlowe, Robert Greene, Thomas Nashe (grupa ta zyskała później nazwę University Wits – KLIK ). Szekspir znalazł oparcie w grupie teatralnej Lord Chamberlain’s Men – KLIK . Grupa nie miała stałej siedziby aż do roku 1599, kiedy to wybudowała sobie własny teatr – Globe Theatre – KLIK.
W 1613 roku teatr spłonął, odbudowno go za rok, ale 6 września 1642 roku zdominowany przez zwolenników Oliwera Cromwella parlament nakazał zamknięcie londyńskich teatrów, gdyż uznał, że demoralizują one publiczność lubieżną rozrywką. Dwa lata później Globe został zburzony.
W 1660 roku, po kilkuletniej wojnie domowej, do władzy wróciła dynastia Stuartów i król Karol II wydał pozwolenie na otwarcie dwóch teatrów w Londynie, ale ani Szekspira ani The Globe już nie było.
W 1997 roku londyński teatr The Globe odbudowano – KLIK.
W 2016 roku w Nowej Zelandii wybudowano replikę tego teatru – Pop-up Globe – KLIK, i właśnie on góruje obecnie nad centrum Melbourne.
Co też dzisiaj dzieje się w naszym Globie?
Pani kierowniczka właśnie odwołuje popołudniowe przedstawienie As you like it. Powód – upał. Jak wam się (to) podoba?
Dla mnie to wiele hałasu o nic. Zbliża się godzina 11 czas na W 60 minut dokoła Globu.
Wchodzę do środka…
Nad głową loże dla publiczności. Warto zaznaczyć, że na parterze były (i są) tylko miejsca stojące. Trochę to niewygodne, ale w szekspirowskich czasach dawało to szansę na bezpośredni kontakt z aktorami, którzy często mieszali się z publiką.
Zadzieram głowę do góry, zimne to angielskie słońce. W dachu jest dziura i tamtędy biją w nas promienie słońca australijskiego.
Zaczyna się przedstawienie.
Rok 1643, teatr zamknięty. Na scenę wkracza William Davenant, poeta, zwolennik dynastii Stuartów, uznany przez parlament za zdrajcę i skazany na śmierć, uciekł do Francji, gdzie przyjął katolicyzm. Zmodyfikował też swoje nazwisko na d’Avenant – KLIK.
Następną godzinę wypełnia fikcyjna historia próby przekonania władz, żeby teatr otworzyły. Czego tam nie ma – urzędnicy państwowi, wojsko, tortury, księżniczka Elżbieta Stuart, błagalne modły…
Tu istotna wskazówka, cromwellowcy nie lubią, gdy się odmawia Zdrowaś Maria.
Wszystko kończy się dobrze, William Davenant obiecuje łapówkę komu trzeba i otrzymuje pozwolenie na wystawienie swojej sztuki.
Ruszam w drogę powrotnę, po drodze zauważam ekran z relacją z Australian Open – Francuzka, Alize Cornet, nie wytrzymała upału.
To znaczy, że prognoza się sprawdziła, 42C w cieniu, a na słońcu blisko 50C. A jak moja kondycja?
Oooo – co te palce u stóp mnie tak pieką? No tak, przed wyjściem z domu posmarowałem się tu i ówdzie kremem, ale o stopach zapomniałem. W teatrze była dziura w dachu, słońce padało mi na stopę i przypiekło. Nic takiego.
Chwileczkę, co za przestarzałe podejście. Jeśli jest potrzeba, to musi być odpowiedź. Tu można się nasmarować – i to za darmo.
Miła ulga. Zwróćcie państwo uwagę na nazwę dobroczyńcy, pionowy napis po lewej stronie – KLIM. Czy Wam to coś mówi?
Australijczykom mówi to wiele – Klim – Michael Klim – KLIK. Urodzony w Gdyni pływak, reprezentant Australii, wielokrotny mistrz i rekordzista świata, dwukrotny złoty mistrz olimpijski.
Błogosławiąc w duchu rodaka, dojeżdżam do swojej dzielnicy, w głowie nadal szumią mi sceny z teatru, nie moge się oprzeć i nie zboczyć nieco z drogi.
Ulice Ireland i Cromwell – trudno sobie wyobrazić bardziej konfliktowe skrzyżowanie.
Nie mogę się nadziwić, że miliony mieszkających w Australii Irlandczyków to tolerują, że nie zażądali decromwelizacji nazw ulic.
Co kraj to obyczaj.
Świetna sprawa z tym smarowaniem!
Z internetu dowiedziałem się, że M. Klim prowadzi firmę działającą w sferze produktów do pielęgnacji skóry. A więc działał w swojej branży.
W stoisku nie było żadnych reklam, ale może inni użytkownicy zauważyli jakiej marki był ten darmowy krem.