Znałam go przede wszystkim jako patrona ulicy, Karl-Holtei-Strasse. Kiedy wnuk był mały i godzinami chodziłam z wózkiem po okolicy, zdeptałam cały Friedrichshain, i ulica Holteia była ważnym etapem tych wędrówek, jeśli postanawiałam, że będę szła na Wschód, w stronę dworca Ostkreuz.
Publikuję tu artykuł z Gazety Wyborczej znaleziony przypadkiem w sieci, bo akurat wczoraj minęła 120 rocznica urodzin Holteia. Okazja taka sama dobra jak każda inna 🙂
Beata Maciejewska
Wawrzynowe drzewo i żebraczy kij Karla von Holteia
Gazeta Wyborcza Wrocław,
Karl von Holtei (Muzeum Miejskie Wrocławia)
niestety ani Gazeta Wyborcza online ani wszystkie możliwe strony internetowe nie podają, kto jest autorem tego obrazu. 31 grudnia 2017 roku napisałam w tej sprawie do muzeum.
Pamiętasz, Karl, jak w Berlinie tłum twojego Kościuszkę na rękach niósł? Albo jak w świdnickim więzieniu polskich powstańców odwiedzałeś? – Mnie się mój domek w Obornikach śni, jego dach z gontów, także ta jodła, co rośnie tuż koło furtki
Dla starego człowieka spacer z klasztoru Bonifratrów na Bastion Ceglarski to wielka wyprawa. Ale 80-letni Karl von Holtei idzie tam niemal codziennie. Długie włosy, broda krzaczasta jak u rozbójników z baśni braci Grimm, kapelusz z szerokim rondem… Wagabunda – tak sam o sobie mówi i tak chce wyglądać. Czeka na niego ławka, widok na Święty Krzyż i katedrę, czasem przyjdzie Albert, przyjaciel rzeźbiarz. Jak ławka pusta, to też dobrze. Można spokojnie pomyśleć o życiu. Długim, barwnym i trudnym. Ciągle był w drodze, może chciał uciec od prześladujących go nieszczęść, do Wrocławia zawsze jednak wracał. Tu się urodził w 1798 roku.
Ojciec… nigdy go nie zobaczył. Pruski oficer huzarów umarł, gdy żona była w ciąży. Matka nie przeżyła porodu. Dom… kamienica nazywana “Pod uskrzydlonym rumakiem” albo “Czerwonym domem” (miała dwie bramy) przy Reuschestrasse 45. Za ścianą był zajazd, w którym zatrzymał się Goethe. Może ten Pegaz i wizyta poety to był znak, że i jego muzy polubią. A najbardziej Melpomena.
Kogo kocha Mortimer
– Małego Karla wzięli na wychowanie krewni mieszkający w Wielkiej Lipie, a potem wuj Karl von Schaubert, który miał dwór w Obornikach Śląskich. Pomagał rozwijać się literackim talentom nastolatka i finansował redagowanego przez Karla “Gońca Obornickiego”. Holtei pisywał wiersze i sztuki, a swoich bohaterów szukał często wśród Polaków. Byli dla niego uosobieniem romantyzmu i patriotyzmu – opowiada dr Maciej Łagiewski, dyrektor Muzeum Miejskiego Wrocławia.
Wcześnie upomniał się o niego teatr. Zadebiutował w dramacie Schillera “Maria Stuart” rolą młodziutkiego Mortimera zakochanego w królowej, wystawionym we wrocławskim teatrze Kalte Asche (stał u zbiegu dzisiejszych ulic Oławskiej i Piotra Skargi). Miał 21 lat. Dostał też posadę dramaturga oraz sekretarza tej sceny i zaczął wystawiać własne sztuki, m.in. dramat “Stanisław” o porwaniu króla Stanisława Augusta Poniatowskiego przez konfederatów barskich. Napisał również sonet poświęcony polskiemu skrzypkowi Karolowi Lipińskiemu, który opublikowała “Breslauer Zeitung”. Lipiński zrobił na nim ogromne wrażenie, uważał, że jest większym talentem niż Paganini.
Ciągnęło go do Polaków – został nawet członkiem delegacji występującej w obronie studenta Benedykta Kalinowskiego aresztowanego za działalność polityczną, ale jeszcze bardziej do pięknej aktorki Luizy Rogee. Powiedziała mu: “Biorę Cię za męża” w kościele w Obornikach Śląskich.
Był 1821 rok i wszystko tak pięknie się układało. Domek z gontowym dachem, żona uwielbiana jako kochanka i muza, dwójka dzieci, których narodziny uczcił, sadząc jodły koło furtki, oraz udane życie zawodowe.
Luiza dostała angaż do berlińskiego Teatru Nadwornego, Karl pisał cieszące się powodzeniem wodewile. Wesołe historyjki z melodyjnymi piosenkami, które ludzie nucili, wychodząc z przedstawień, a za które nieźle płacono. Sielanka, ale życie przygotowało scenariusz dramatu.
Stary wódz do was woła
Po czterech latach małżeństwa von Holtei został wdowcem. Pustkę musiały mu zapełnić dzieci i praca. Objął kierownictwo berlińskiej sceny i napisał dla niej dwie swoje najsłynniejsze sztuki: “Lenore” i “Stary Wódz”. Niemieccy widzowie, którzy 1 grudnia 1825 roku rozłożyli się wygodnie w pluszowych fotelach, usłyszeli płomienny apel naczelnika polskiego powstania Tadeusza Kościuszki: “Acz Polska na ćwierci rozdarta dzisiaj, to przejściowa chwila! Walka o wolność niech wam będzie zbroją, a jej moc zniszczy przemocy czas zły!”
Dali się przekonać Kościuszce, czy raczej Holteiowi, i wychodząc z teatru wznosili okrzyki na cześć Polski. A pieśń starego wiarusa Łagienki (imię, na którym Niemcy łamali języki) błyskawicznie opanowała ulicę: “Czy pomnisz, jako pod Racławicami, / nie szczędząc krwi swej, bez troski o łup / szliśmy w bój straszny mocarni kosami, / a gdzie broń błysła, krwawy padał trup”.
Holtei z pomocą starego wodza odniósł sukces. Także w Breslau, gdzie wystawił sztukę w Kalte Asche cztery miesiące po premierze. “W wielu miejscach huczne oklaski przerywały grę aktorów. Brawo! Wybornie! Doskonale! – dawały się słyszeć bez końca, a finał budził entuzjazm ogólny” – tak wrocławskie przedstawienie opisywał w pamiętniku Karol Kaczkowski. Tym finałem było odegranie “Mazurka Dąbrowskiego”.
Pan Adam u pana Wolfganga
Wiosną 1834 roku Holtei pokazał “Starego Wodza” w Świdnicy i zagrał tytułową rolę. Po opadnięciu kurtyny do garderoby zapukali nieznajomi ludzie i zaproponowali aktorowi odwiedziny więźniów – Polaków i pruskich poddanych, którzy walczyli w powstaniu listopadowym. Holtei-Kościuszko nie odmówił.
Z Polakami utrzymywał bliskie kontakty. Jesienią 1828 roku poznał w Weimarze w domu Goethego Adama Mickiewicza. Byli rówieśnikami, Holtei podziwiał jego talent i charyzmę, tłumaczył utwory – choć sceptycy utrzymywali, że nie podawał, czyje one są. Podobne pretensje mógł mieć do Holteia Aleksander Fredro. Szczególnie gdy życzliwi przysłali mu prezent z Wrocławia: był to afisz teatralny zapowiadający sztukę Karla von Holteia “Ona pisze do siebie”. Miała być plagiatem “Ślubów panieńskich” (wtórnym, bo pierwszy plagiat wystawiono w paryskim teatrze). Czy Fredro oglądał przeróbkę Holteia? Na to pytanie nie znamy odpowiedzi. Ale wiemy, że prawo autorskie było przed 200 laty bardziej liberalne. Hrabia raczej nie próbował wystawić na szwank przyjaźni polsko-holteiowskiej.
Wagabunda na szlaku
Oprócz przyjaźni było jeszcze w życiu Holteia miejsce na miłość. Po pięciu latach wdowieństwa poprosił o rękę aktorkę Julię Holzbecher. Zostali artystycznym małżeństwem. Wspólne tournée, praca w tych samych teatrach, najpierw w Wiedniu, potem w Rydze (gdzie Julia cieszyła się statusem dyrektorowej), i znowu cios. W 1836 roku umiera nastoletni syn Karla, a trzy lata później żona. Załamany Holtei rusza w podróż po Europie. Recenzenci piszą, że trzeba posłuchać, jak deklamuje Szekspira.
Dopiero w 1847 roku osiada u córki Marii Henrietty w Gratzu. Zaczyna wieść spokojne życie. Przy barokowej sekreterze, na której stoi spóźniający się ciągle brzuchaty zegar, Karl von Holtei pisze m.in. swoją pierwszą powieść (romans) “Vagabunden”, a potem jeden z pierwszych niemieckich kryminałów “Ein Mord in Riga” i wspomnienia, wydane później w ośmiu tomach, w których wspomina swoje miłości: Śląsk, Polaków i kobiety teatru.
– Do Wrocławia wrócił w 1865 roku, i to na zawsze. Najpierw mieszkał na mansardzie hotelu Pod Trzema Górami, który stał przy dzisiejszej ul. Rzeźniczej 32/33. Ostatnie cztery lata życia spędził u bonifratrów, korzystając z troskliwej opieki zakonników – mówi Łagiewski. – Wiem, że był to pokój nr 21, mam zdjęcie Holteia zrobione w tym wnętrzu, ale nie udało się ustalić, gdzie to dokładnie jest. Ta sama numeracja występuje w różnych skrzydłach.
Ale coś po Holteiu u bonifratrów jednak zostało. Popiersie z grzecznie wygładzonymi włosami i kunsztownie utrefioną brodą. Trochę obtłuczone.
– Pewnie stało w jego pokoju. Po śmierci Holteia urządzono w niej coś w rodzaju izby pamięci. W 1946 roku przechowywane tam listy, zdjęcia i dokumenty związane z artystą zostały wywiezione przez opuszczających Wrocław Niemców. Popiersie zostało, bo jego wartość artystyczna jest nikła – mówi dr Łagiewski.
Kochamy Cię, Karl
Ślązacy uwielbiali Karla von Holteia. Był uosobieniem śląskiego patriotyzmu. – Legenda. Wszyscy wiedzieli, kim jest ten brodacz w ogromnym kapeluszu. Dzieci uczyły się w szkołach jego wierszy napisanych śląskim dialektem z okolic Sobótki – tłumaczy Łagiewski.
Gdy von Holtei umarł w 1880 roku, do grobu na cmentarzu ewangelickim pw. św. Bernardyna odprowadzały go tłumy wrocławian. W szkołach ogłoszono dzień wolny, żeby młodzież miała szansę pożegnać ukochanego poetę. A na nagrobku wyryto cytat z jego wiersza: “Suste nischt ock heem”. – W wolnym tłumaczeniu: “Wszędzie dobrze, ale w domu najlepiej”. To śląski dialekt, gościłem u siebie wielu Niemców, którzy nie wiedzieli, co to znaczy – mówi Łagiewski.
Po śmierci popularność Holteia jeszcze wzrosła. Bastion Ceglarski, gdzie siadywał na ławce, nazwano Wzgórzem Holteia i wystawiono tam pomnik. Zrobił go Albert Rachner, ten z którym Holtei tu się spotykał. A w ratuszowym gabinecie nadburmistrza Wrocławia obok obrazu przedstawiającego Sukiennice pędzla sławnego Adolfa Menzla zawisł młodzieńczy portret Holteia. Wszystko skończyło się w 1945 roku.
Przyjacielowi – Polacy
– Jego pomnik rozwalono w 1945 roku. Ironia losu, ślady po polonofilu zostały zatarte przez Polaków. Nie ma nawet grobu na cmentarzu Bernardyńskim przy ul. Krakowskiej. Splantowano go w 1970 roku wraz z całym cmentarzem – opowiada Łagiewski.
Holteiowskich pamiątek, które pokazuje teraz w Pałacu Królewskim na wystawie “1000 lat Wrocławia”, szukał po całych Niemczech. – Te, które zostały wywiezione z Wrocławia, trafiły najpierw do Londynu i tam przeleżały cztery lata w jakimś schowku. Potem trafiły do wioski artystów w Wangen i tam znalazły troskliwe opiekunki: siostry Annę Korn i Elisabethę Gisevius. Stworzyły w Wangen dom Holteia. Pomagały im w tym prawnuczki artysty. Wśród rękopisów, portretów, medali i zdjęć znalazł się też barokowy stojący zegar – dzieło zegarmistrza z Gratzu Johanna Pihla – i barokowa sekretera z mieszkania córki Holteia – mówi dyrektor Łagiewski.
W 1998 roku została odsłonięta tablica na budynku przy ul. Rzeźniczej 32/33, gdzie stał kiedyś hotel Pod Trzema Górami, a do ratuszowej galerii sławnych wrocławian wstawiono popiersie poety. – Bardzo chciałbym, żeby na Wzgórzu Polskim, czyli dawnym Bastionie Ceglarskim, stanęła choć ławeczka Holteia. Jesteśmy mu to winni – mówi Łagiewski.
W domu najlepiej
Stary człowiek patrzy z Bastionu Ceglarskiego na katedrę i powtarza bezwiednie: “Suste nischt ock heem”. Choć to nie domek z dachem gontowym w Obornikach, tylko pokój u bonifratrów, ale rodzinne miasto też kocha. I ono to uczucie odwzajemnia. Urządziło mu wielką uroczystość na 80. urodziny. Wprawdzie tak się źle czuł, że nie mógł na niej być, ale docenił te starania. Ba, nawet ulicę mu już przyznali.
Napisał kiedyś wodewil “Wawrzynowe drzewo i żebraczy kij”. Żebraczy kij miał przez całe życie, wawrzynowe drzewo wyrosło mu na stare lata we Wrocławiu. Myślał kiedyś, że “w naturze ukochanego rodzinnego miasta tkwi niedocenianie jego synów, którzy z wielkimi uczuciami i niejednymi ofiarami działają dla jego dobra”. Tak, był niesprawiedliwy.
Tablica pamiątkowa Karla von Holteia we Wrocławiu na ulicy Rzeźniczej 32/33
autor: artysta rzeźbiarz Tomasz Rodziński
Dzień dobry,
nie wiem czy ktoś już odpowiedział na pytanie zadane w artykule 3 lata temu o autora obrazu, więc odpowiem:
Otto Krayer, portret Karla von Holtei’a, pierwsza poł. XIX w., zbiory: Alte Nationalgalerie Berlin (Staatliche Museen zu Berlin). Obecnie jest eksponowany na wystawie “1000 lat Wrocławia” w Pałacu Królewskim we Wrocławiu, Muzeum Miejskie Wrocławia.
Pozdrawiam,
Tomasz Gąsior
Dziękuję. Fajnie jest dostać odpowiedź po trzech latach, kiedy człowiek już się dawno niczego nie spodziewa.