Ewa Maria Slaska
Trawy, mchy i porosty
Była moją najukochańszą Babcią, co z tego, że cioteczną? Innej nie miałam. Babcia Aniela, Mama Mamy, zmarła jeszcze podczas wojny, Babcia Mita, Mama Ojca, gdy miałam 4 lata. Doprawdy nie wiem, dlaczego się tu jeszcze nie pojawiła. Owszem, pisałam już o niej tu i ówdzie, nawet nie tylko raz, bo i TU się pojawiła w serdecznym wspomnieniu, i TU, ale to były zaledwie fragmenty postów, nie wystąpiła tu natomiast jako samodzielna osoba, i to gdzie, na blogu, na którym wspomnienia rodzinne są jednym z głównych powodów jego istnienia.
Karolina Lubliner-Mianowska, córka Prababci i Pradziadka Lublinerów, siostra Wiktora, o którym w postach o roku 1944 pisze Mirka, przyrodniczka, specjalistka w dziedziniach tak tajemniczych, jak trawy, mchy i porosty.
Biografię Karusi zaczerpnęłam z Zielnika Wydziału Biologii Uniwersytetu Warszawskiego, zachowując i stylistykę, i skróty.
Karolina Lubliner-Mianowska (1899- 1963), botanik. Ur. 29 IV 1899 w Warszawie, córka Stanisława Leopolda, lekarza i Eugenii z Cohnów. Rozpoczęte w 1916 i przerywane z powodu wątłego zdrowia studia przyrodnicze odbyła na UW, uzyskując w 1925 doktorat filozoficzny w zakresie botaniki. Po kilku miesiącach asystentury w Zakładzie Nauk.- Bad. na Polesiu, pracowała w 1926- 28 jako nauczycielka biologii w szkole średniej. W 1928-39 rozpoczęła pracę naukową w dziedzinie briologii w Zakładzie Systematyki i Geografii Roślin UW pod kierunkiem B. Hryniewieckiego oraz wykonywała prace zlecone przez różne instytucje naukowe lub gospodarcze. Od V do IX 1939 była zatrudniona w Biurze Plan. Kraj., wykonując prace terenowe na kresach wsch., gdzie też zastał ją wybuch II wojny światowej. Lata okupacji spędziła, ukrywając się w Warszawie, potem w Krakowie, gdzie m.in. oznaczała zbiory Muz. Fizjogr. PAU, w 1942-45 jako ogrodniczka w szklarni w Domu Dziecka w Konstancinie. W 1945-46 pracowała w Referacie Torfowym Min. RiRR, po czym przeniosła się do Gdańska dla objęcia adiunktury w kat. Botaniki Wydziału Chemii Polit. Gd. W 1955 została mianowana doc. etat. W 1956-60 była samodzielnym pracownikiem naukowym w Zakładzie Ochrony Przyrody PAN w Krakowie, Oddz. w Gdańsku, skąd przeszła do PIHM w Gdyni na kier. Sekcji Datowania Osadów Morskich w Zakł. Geomorfol. i Geol. Morza, organizując tu pierwsze w Polsce badania palinologiczne osadów dennych morza. Zm. 18 XI 1963 w Gdańsku. Pochowana na cmentarzu we Wrzeszczu. Głównym kierunkiem jej badań była briologia i torfoznawstwo łącznie z analizą pyłkową torfowisk, z którą zapoznała się w pracowni St. Kulczyńskiego we Lwowie (1933); dla pogłębienia znajomości analizy pyłkowej miodów odbyła studia w Bernie Szwajcarskim (1937). Ważniejsze prace: Analizy pyłkowe torfowisk pasa bezświerkowego (1934); Wskazówki do badania torfu, Metody geobotaniczne, polowe i laboratoryjne (1951); Badania składu chemicznego pyłku, (1-2 1956, 1957); Analiza pyłkowa prób powierzchniowych osadów dennych Zatoki Gdańskiej (1962). Poza wieloletnią pracą w ZHP (pseud. Bukowa Jagoda) brała czynny udział w pracach PT Przyr. – Pedag., PTBot., PTPrzyr. im. Kopernika. Była aktywną działaczką LOP i ogłosiła z tej dziedziny kilka prac.
No, co najmniej połowy tych rzeczy nie rozumiem, a niektórych również nie wiedziałam! Ale też nie zapominajmy, że Karusia, przy wszystkich swoich osiągnięciach naukowych, była przecież Babcią, choć nie nazywałyśmy jej tak i zawsze mówiłyśmy do niej po imieniu. Podobno miłość Babci to inwestycja, która procentuje dopiero po kilkunastu latach, ale wydaje mi się, że w tym wypadku było inaczej i że kochałam Karusię od zawsze i na zawsze. Przede wszystkim miała dla mnie czas, a poza tym pozwalała mi brać udział w swym życiu zawodowym. Pisałam już o tym, że mogłam jej “pomagać” w organizowaniu wystaw grzybów, ale wolno mi też było jeździć z nią na wyjazdy terenowe ze studentami. Studenci mieli oznaczać trawy na wydmach lub bagnach, a ja ZAWSZE byłam lepsza od nich! To nieprawdopodobne, jak “bycie lepszym” buduje człowieka, na całe życie! Karusia to świetnie umiała. Uczyła mnie rysować, kupiła mi aparat fotograficzny, chwaliła za to, co umiem i podsuwała, czego się jeszcze mogłabym nauczyć. Pilnowała, żebym pisała, co myślę o przeczytanych książkach w specjalnych zeszytach do lektur, które zawsze od niej dostawałam.
Ciekawe, że potwierdzenie tej zachęcającej i wspierającej postawy Karusi znalazłam w naukowej publikacji profesorów Kazimierza Tobolskiego i Sławomira Żurka o zaginionych analizach pyłkowych torfowisk w Wieliszewie. Karusia przeprowadziła te analizy jako pierwsza, ktoś je kiedyś wspominał, ale nie zostały opublikowane i zaginęły gdzieś, wydawałoby się, że na zawsze. Panowie odnaleźli je jednak, opisali swe odkrycie, a pan Tobolski dodał tam osobiste wspomnienie o Karusi i o jeszcze jednym swoim profesorze. Wydaje mi się, że to w polskim krajobrazie życia naukowego rzecz zupełnie nietypowa, bo chyba na co dzień jest na odwrót i chodzi raczej o to, żeby się wypaść na tym, co zrobił inny, student, praktykant, kolega, współpracownik.
Pomimo, że odnaleziony diagram „Wieliszewo” jest tylko mniejszą częścią zapomnianego rezultatu palinologicznych studiów, jakie Pani Docent Lubliner-Mianowska zrealizowała w końcowych latach swego pracowitego życia, zdecydowaliśmy się upowszechnić wiadomość o tym znalezisku. Motywowało nas kilka faktów, w tym zwłaszcza:
- nadal duża wartość poznawcza odnalezionego diagramu;
- entuzjazm badawczy i pracowitość Pani Docent (zasługujące na odrębny tekst);
- moja (K.T.) wdzięczność za nauczycielskie przewodnictwo sprzed pół wieku w moich wczesnych kontaktach z pomorską telmatologią.
W pracy badawczej i nauczycielskiej Docent Lubliner-Mianowskiej (…) palinologia służyła badaniom torfowisk oraz ich ochronie. Należała do czołowych znawców rozległej problematyki telmatologicznej, nie zawężonej do florystyki i fitocenologii, choć i w tych zagadnieniach była mistrzynią, co między innymi dokumentują książkowe wydania przewodników do oznaczania mchów brunatnych i torfowców oraz artykuły o ochronie torfowisk. Dużą pomocą w terenowych i laboratoryjnych pracach były tej Autorki: „Wskazówki do badania torfu. Metody geobotaniczne, polowe i laboratoryjne” z roku 1951. Dzięki tej książce w roku 1957 nawiązałem bezpośredni kontakt, gdy Pani Docent pracowała w Katedrze Botaniki Politechniki Gdańskiej. Za namową i pośrednictwem prof. Z. Czubińskiego pod Jej kierunkiem odbyłem dobrowolny staż z zakresu morfologii subfosylnych roślin torfowiskowych, połączony z klasyfikacją torfów w oparciu o cechy mikroskopowe i polowe (m.in. na torfowiskach przymorskich w rejonie Jeziora Żarnowieckiego). Od tego czasu trwały nasze coraz bardziej zacieśniające się kontakty. (…) We wrześniu 1963 roku, trzy miesiące przed śmiercią (zmarła 18 listopada 1963 roku) widziałem diagramy palinologiczne torfowiska w Wieliszewie i słuchałem objaśnień.
Nota bene w tej publikacji pojawia się owo niezwykłe pło, o którym już tu pisałam (tam zresztą też pojawia się Karusia): Na gytię wsunęło się pło. W centrum jeziora była to cienka 25-centymetrowa warstewka torfu mszystego, natomiast na brzegach wschodnich torf przejściowy mszarno-turzycowy. Na brzegach zachodnich taflę wody pokrył mszar bagnicowy przejściowy.
No, teraz już wszystko wiemy. Na gytię wsunęło się pło.
Tak było! Tu chodziłyśmy zbierać trawy, tu uciekałam przed krową, tu po raz pierwszy zobaczyłam rosiczkę i to jest krajobraz, który najbardziej lubię od słońcem, bardziej niż lazurowe morza i ośnieżone szczyty gór. Karusia zawsze powtarzała, że są ludzie gór i ludzie mórz, a ona jest człowiekiem lasów.
Ewuniu, jak Ty pięknie opisujesz swoją Rodzinę
Zawsze myslalam, ze pętające sie w naszym slowniku domowym “pło” pochodzi z ksiazki Gołubiewa Bolesław Chrobry, a to Pło to slownik naszej kochanej Cioci Karusi!
Ale przyznasz, że “gytia” też jest słówkiem niczego sobie.
pamietam Karusie jak przez mgle, a wlasciwie jej nie pamietam, ale widze jak zdjecie obraz schodow prowadzacych na strych i przy tych schodach okno pelne kwiatow … slicznie napisalas o Karusi
Okno pełne kwiatów, oczywiście, a ja zapomniałam o tych kwiatach, niepojęte. To okno, ale bez kwiatów, pojawiało się już dwukrotnie we wpisach rodzinnych. To tu Dziadek, ojciec Ojca, namalował dla mnie misia (https://ewamaria2013texts.wordpress.com/2013/07/25/dziadek/) i to tu mój syn w wieku lat czterech zaprawiał się do życia w PRL, gdy po domu szalała rewizja, a on niewzruszenie siedział na szerokim parapecie okna na kocyku i bawił się klockami lego. Pod klockami, kocykiem i parapetem była skrytka, której pod pupą dziecięcia nikt nie podejrzewał i nie odkrył. Pisałam o tym na blogu “Jak udusić kurę…” – http://ewamaria030.blox.pl/2011/09/From-Canada-with-double-challenge.html
Pamiętam te grzybobrania i te wystawy – zebrane przez nas grzyby, podzielone na jadalne i niejadalne, ustawione malowniczo pośród mchów – wystawy organizowane przez Karusię (chyba w strzelnicy św. Jerzego?) z wielkim oddaniem i iście pozytywistyczną wiarą w pracę u podstaw. Zapamiętałam z tych wypraw dziwne rzeczy: np. “Opieńki, tak, to dobre grzyby, ale lepiej ich, Kasiu, nie zbieraj, bo one lubią czasem się zmutować, i co któryś rok robią to nie zawsze w dobrą stronę. Jedz, dziecko, te grzyby, co do których masz pewność.” Pamiętam też ogród botaniczny – na rogu ul. Mickiewicza i al. Generała Hallera, tam był Wydział Farmacji (do dziś jest tam Biblioteka, właśnie zobaczyłam to na mapie). Karusia często tam bywała, czasem zabierała mnie / nas ze sobą, pamiętasz to? A pamiętasz profesora Krupko? Wszystko jak za mgłą, dopiero Twoje pisanie powoli coś odsłania.
Tak, wydawało mi się, że tam był Instytut Galena, ale w internecie nic na ten temat nie znalazłam. Mimo to jestem niemal pewna, że tak było, bo pamiętam, że myślałam, że to kobieta, coś jak salon fryzjerski Marlena, zwłaszcza, że był tam taki obraz na tynku (z lat 50), przedstawiający kobietę w brązowej szacie. A to był Galen, Caludius Galenus (129–216), grecki lekarz i przyrodnik, a ta kobieta albo była jego pacjentką, albo może była to Hygea. Wydaje mi się, że to był ten budynek (przed wojną Helene-Lange-Lyzeum): http://www.danzig-online.pl/tours/142.jpg
Ale może wszystko zmyślam.
Ale ten ogród istnieje do dziś – Ogród Roślin Leczniczych. Można go nawet zwiedzać, ale trzeba to umówić z pracownikiem.
W każdym razie ten budynek z obrazem (co to było? nie fresk? a jak nie fresk, to co?) to nie był ten budynek biblioteki, to była taka modernistyczna budowla, a fresk czy co był od strony kolejki.
Wszystko się zgadza – sprawdziłam – to w budynku tej szkoły dla dziewcząt (Helene-Lange-Lyzeum) ulokowano w r. 1946 Wydział Farmacji Akademii Lekarskiej. Czyli ten obraz musiał być tu na tej wysokiej ścianie. Po roku 1962 budynek rozbudowano niszcząc starą substancję budowlaną. Czyli mogło tak być, że do lat 60, kiedy chodziłyśmy tam z Karusią, obraz na ścianie był, a potem został zniszczony.
Pamiętam, dzień, w którym Karusia umarła. Wróciłam ze szkoły, Mama siedziała przy swoim biurku w pracowni, tyłem do drzwi, i płakała.
Fresk, chyba w stylu z lat 50-tych? Ogród nadal jest? Nie wiedziałam. Poczekamy na wiosnę, umówimy się.