Z wolnej stopy 58

Zbigniew Milewicz

Zaduszki

Zawsze lubiłem ten dzień. W Zaduszki na cmentarzach nie było już tłumów, a pojedynczy ludzie, stojący w zadumie przy grobach swoich bliskich, pasowali mi do tego melancholijnego pejzażu. Do morza zniczy, płonących od poprzedniego dnia, wieńców i różnobarwnych chryzantem, zeschniętych liści i kasztanów pod stopami. Jako dziecko towarzyszyłem zwykle babci Jadzi, albo jej siostrze, ciotce Gryjci w wędrówce po chorzowskich cmentarzach. Pomagałem im dźwigać ciężką torbę ze świeczkami, albo zniczami na groby moich pra- i prapraprzodków, których nie zdążyliśmy odwiedzić we Wszystkich Świętych, wszędzie odmawialiśmy zdrowaśki za spokój ich duszy i to był długi dzień, bo rodzinę mieliśmy dużą. Najpierw szliśmy jeszcze raz nasz parafialny cmentarz do św. Ducha, później do Jadwiżki, gdzie wcześniej należeliśmy, do św. Józefa i na koniec do św. Barbary.

Zawsze najbardziej lubiłem palić świeczki przed pomnikami nieznanych żołnierzy i bezimiennych zmarłych, które były na każdym cmentarzu, bo wydawało mi się, że oni najbardziej tego gestu potrzebują, skoro żadni bliscy ich nie odwiedzają. Myślę, że to moje uwrażliwienie na nich miało swój początek w Bukowinie Tatrzańskiej, dokąd zwykle jeździliśmy na letnie wakacje.

Był tam piękny,stary kościół, w którego przedsionku, obok kropielnicy znajdowała się misternie rzeźbiona, drewniana skrzynka z prawdziwymi skarbami. Stanowiły je ciekawie sformułowane intencje modlitewne, które się losowało na chybił – trafił. Wyciągając jedną z nich, człowiek nie wiedział, co tam jest napisane, więc jeżeli miał żyłkę hazardzisty, to mógł się modlitewnie uzależnić. Nie wiem, ile wtedy miałem lat, ale umiałem już czytać i w tej intencji, którą wylosowałem, chodziło właśnie o pamięć o duszach zapomnianych przez żyjących. Musiała być ona bardzo sugestywnie sformułowana, skoro pozostaję jej wierny do dziś.

Po takim pieszym rajdzie po cmentarzach dom dziadków na Wesołej witałem z wielkim entuzjazmem. Ciocia Irka – nasz domowy mól książkowy – już czekała na nas ze stosowną lekturą. Siadaliśmy w najcieplejszym pomieszczeniu, czyli w kuchni, przy stole, dziadek Erwin dokładał do pieca jeszcze jedną bryłę węgla i zaczynała się recytacja fragmentów Części II mickiewiczowskich Dziadów:

CHÓR

Ciemno wszędzie, głucho wszędzie,
Co to będzie, co to będzie?

GUŚLARZ

Zamknijcie drzwi od kaplicy
I stańcie dokoła truny;
Żadnej lampy, żadnej świecy,
W oknach zawieście całuny.
Niech księżyca jasność blada
Szczelinami tu nie wpada.
Tylko żwawo, tylko śmiało.

STARZEC

Jak kazałeś, tak się stało.

Wszystkie kwestie czytała ciocia Irka swoim trochę skrzekliwym głosem, którym świetnie później naśladowała nocne ptaki. Dziadek i ja robiliśmy za rekwizytorów – wieszaliśmy w oknie całuny, czyli koce, używane w czasie okupacji w domu do zaciemnienia przeciwlotniczego, a mama z babcią i ciocią Gryjtą krzątały się koło kolacji, która też należała do sztuki. Dusze są w niej, jak wiadomo, zapraszane do stołu, ale odmawiają posiłku, więc padają znane słowa:

A kto prośby nie posłucha,
W imię Ojca, Syna, Ducha.
Czy widzisz Pański krzyż?
Nie bierzesz jadła, napoju?
Zostawże nas w pokoju!
A kysz, a kysz!

Tą kwestią recytatorka kończyła zwykle przedstawienie, bo wszyscy byli już bardzo głodni. Kilkadziesiąt lat później sam zainscenizowałem takie przedstawienie w Zaduszki dla moich dzieci. To było już w Monachium, ale czy wyszło równie efektownie, jak to bywało na Wesołej, tego nie wiem. Czasami w ten dzień mieliśmy w Chorzowie gości; przychodziły ciotki i wujkowie, moje kuzynostwo, państwo Brachaczkowie z sąsiedztwa, z którymi byliśmy zaprzyjaźnieni. Przy herbacie i babcinym cieście płynęły wspomnienia o nieżyjących bliskich, nostalgiczne, ale zawsze pogodne, okraszone humorem i anegdotą.

Jeżeli ktoś za życia nie był ponurakiem, to niech tak pozostanie w naszej pamięci – przeczytałem kiedyś na cmentarnym murze w tyskim Wartogłowcu – a jeżeli był, to zostaw sprawę Panu Bogu. Nie uprawiam graffiti, ale podpisuję się pod tą sentencją oburącz.

Wszyscy moi bliscy, o których tutaj wspominałem, już odeszli. Może kiedyś przekonam się – dokąd. Ich mogiłami pięknie opiekuje się mój kuzyn z Chorzowa, Romek z rodziną i teraz jest okazja, abym im za ten trud z serca publicznie podziękował, co też robię. Szukając zaś w sieci zdjęć do tego wpisu, natrafiłem na bardzo ciekawy tekst o pogańskich korzeniach Dnia Zadusznego, czyli właśnie Dziadach, który warto przeczytać, więc poniżej zamieszczam odnośny link. Materiał pochodzi z województwa lubuskiego, sprzed trzech lat, kiedy na cmentarzach jeszcze nie obowiązywały covidowe rygory, stąd jedyne w swoim rodzaju fotografie nekropolii o zmroku.

A tu link

Leave a Reply

Fill in your details below or click an icon to log in:

WordPress.com Logo

You are commenting using your WordPress.com account. Log Out /  Change )

Facebook photo

You are commenting using your Facebook account. Log Out /  Change )

Connecting to %s

This site uses Akismet to reduce spam. Learn how your comment data is processed.