Tabor Regresywny
Magia rejsu s/y Barlovento II
To był magiczny rejs. Wszyscy się z tym zgodzili. Nie rozstrzygnięto tylko sporu między mną a Leszkiem – kapitanem rejsu – o to czy za magię odpowiada mój drucik czy jego amulety (patrz „Przyszłość Europy (1)”).
Zgadzam się z Leszkiem – kapitanem Barlovento, że „jestem w zupełnym błędzie, opisując cudowne moce wyciągniętej ze śmieci żyłki.” Ale to samo dotyczy jego amuletów. To są tylko martwe przedmioty, one niczego nie mogą.
Bardziej zasadne jest pytanie, kto czuwał nad pogodą i właściwym przebiegiem rejsu, szczególnie nad wiatrem skręcającym w kierunku Helu, gdy spieszyliśmy na koncert do kpt. Morgana, a wszystko wskazywało na to, że miniemy Hel i trzeba będzie nadrabiać drogi kolejnymi halsami.
Rok wcześniej miał miejsce inny rejs opisany już na blogu Ewa Maria and Friends pt. „Nauki przyrodnicze a nauki humanistyczne”:
„Zbliżał się wieczór. Wiatr powoli przygasał. Pakowaliśmy nasz dobytek na jedyną łódź, jaka została w porcie. Była to szalupa okrętowa, znaleziona przez jakiś statek na pełnym morzu, prawdopodobnie zgubiona przez inny statek. Trafiła do Gdańska, a stamtąd zbiegiem okoliczności – do mariny „Wdzydzki Kąt”. Jako masztu użyliśmy żerdki sosnowej, leżącej za śmietnikiem, żagiel lugrowy zrobiłem z resztek podartego foka. Wiedząc, że w tych warunkach pogodowych nie mamy szans dopłynąć do naszego ulubionego miejsca na wyspie, poprosiłem Ewę Marię by czuwała nad wiatrami i w razie czego czyniła, co do niej należy. Z portu wypłynęliśmy „na śrubkę”, a jak w końcu chwyciliśmy wiatr, zaczęła się ruletka – dopłyniemy czy nie. I prawie się udało, gdyby nie to, że na drodze do naszej zatoczki legło przewrócone drzewo wystające z brzegu. Widać było, że tego drzewa nie ominiemy, zabrakło wiatru, choć brakowało niewiele. I wtedy przyszedł niespodziewany lekki powiew wiatru, takie muśnięcie, które delikatnie przeniosło nas do naszej cichej zatoczki.
Czy Ewa Maria miała z tym coś wspólnego, czy też był to szczęśliwy zbieg okoliczności?”
Jeszcze rok wcześniej na tym samym jeziorze Wdzydze miało miejsce wydarzenie, o skomentowanie którego poprosiłem Jacka – bosmana w marinie “Wdzydzki Kąt”:
„Przypadkowa uczestniczka kursu sztuki żeglowania. Miała około 12 lat i była oczywiście z rodzicami. A było to tak. Rysiek poprosił mnie i Jacka, byśmy poprowadzili dwoma jachtami krótki rejs dookoła wyspy Glonek. Mi się trafiła rodzina z córką i synem. Jacek wypłynął pierwszy i dość znacznie się oddalił. Na wypadek braku wiatru zabrał silnik i miał mnie pociągnąć. Wiatr był słaby i nie miałem szans go dogonić. I wtedy poprosiłem tę małą dziewczynkę, by pomogła mi zaklinać wiatr. To co się potem działo, to była magia, wielokrotne zaklinanie wiatru przy współudziale małej czarodziejki. Jacek mógłbyś opisać jak to wyglądało z twojej strony?” A bosman jak to bosman odpisał bardzo zwięźle: „Miała taka moc, że zostaliśmy daleko z tyłu.”
Będąc gościem ojców Benedyktynów w Tyńcu dowiedziałem się, że Biblia to taka cudowna księga, że nawet jej błędne tłumaczenia są dobre. W Biblii Tysiąclecia czytamy ,,Szczególne błogosławieństwo Boże odnosi się do rozrodczości a przy tym również do ujarzmiania, deptania ziemi (kabasz), tzn. podporządkowania jej człowiekowi. W słowach tych zawiera się więc wyraźny rozkaz, a zarazem i zachęta, pochwała rozwoju kultury i cywilizacji na świecie.” Problem w tym, że w innych tłumaczeniach mówi się o tym, byśmy czynili ziemię sobie poddaną. Czy to są dwa różne tłumaczenia tej samej myśli, czy to jest błąd tłumaczenia, a może to coś poważniejszego, może „ujarzmianie ziemi” jest błędem i to fundamentalnym, który jest zaprzeczeniem czynienia ziemi sobie poddaną.
Nie widzę przyszłości Europy w dalszym ujarzmianiu. To się może źle skończyć. Czy jest inna droga? Magia rejsu s/y Barlowento sugeruje, że tak. Ale to wymaga sprawdzenia i uzasadnienia. ORP Szefowa II jest już gotowa do drogi.
PS. Co do starożytnej wiedzy Kahunów to wygląda na to, że wszelka magia oparta na amuletach totemach, zaklęciach czy czarodziejskich różdżkach to był to okres, gdy ludzie przechodzili od czynienia ziemi sobie poddaną do jej ujarzmiania, a magia tak się ma do czynienia ziemi sobie poddaną, jak kicz do awangardy.
Mieszkańcy Australii, którzy, lub których przodkowie, nie urodzili się na tej ziemi stoją obecnie przed wielkim dylematem.

Otóż oficjalnie uznajemy (musimy uznać) tradycyjnych właścicieli tych ziem, ich tradycje i kulturę, z drugiej – ta tradycja jest zaprzeczeniem Biblii.
Biblia mówi – czyń sobie ziemię poddaną , a moze – ujarzmiaj ziemię.
Aborygeńska tradycja, którą oficjalnie musimy uznać, mówi – jesteśmy jednym z kosmosem i ziemią, to ziemia daje człowiekowi początek, żywi go i daje mu miejsce odpoczynku na koniec.
Jak w praktyce ma wygladać kompromis?
Proszę spojrzeć na to zdjecie:
Miejsce – kościół chrześcijański. Na czele procesji Aborygen okadza kościół dymem z eukalitusowych liści. A z tyłu czeka na swoją kolej ksiądz z kadzidłem.
Który dym trafi do nieba?
Sprawa ma rangę rywalizacji Kaina i Abla.
Żadnych kompromisów. Uważam, że ujarzmianie nie ma nic wspólnego z czynienie ziemi sobie poddaną. Prowadzi do chaosu którego jesteśmy obecnie świadkami. Jak z tego wyjść? Co to znaczy “czynić ziemię sobie poddaną? Kiedyś wracaliśmy z żoną z gór. Była jesień. żona zobaczyła jedno jabłko prawie na szczycie jabłoni i mówi – zjadła bym to jabłko. Nie miałem sił by próbować je zerwać. No to mówię – niech spadnie. I spadło. Dopiero po latach gdy moje studia z zakresu fizyki uzupełniłem studiami z zakresu teorii literatury uświadomiłem sobie, że to nie musiał być zbieg okoliczności, że prawdopodobnie na tym polega czynienie ziemi sobie poddaną. A to co Ewa zrobiła to był początek ujarzmiania. Po co nam to było?
Ewa i jabłko – według Aborygenów to absurdalna historia, przecież każdy rozsądny człowiek jabłko by wyrzucił a węża zjadł. – mniam,mniam 🙂
Myślę, że Aborygeni zachowali jeszcze jakieś resztki zdolność czynienia ziemi sobie poddaną. I tą iskierkę warto by rozdmuchać.
iskierki nie da sie rozdmuchać, bo ją skutecznie zadeptano;
p.s p.s.
i nawet zobycie profesury na najslynniejszym uniwersytecie wszechswiata, szczecinskim, nic w tym nie pomoze;
Wszyscy mamy tą iskierkę. A co do profesury to się zgadzam. Tu trzeba Misia a Bardzo Małym Rozumku.
Jeśli przyjąć węża za symbol lęku (z czym Aborygeni by się chyba zgodzili) a jabłko za symbol zachłanności ( z tym też chyba by się zgodzili, jeśli im wyjaśnić, że zachłanność Europejczyków zaczęła się od jabłka) to myśl, że węża zjeść a jabłko wyrzucić jest nie do zignorowania.
uwaga na marginesie:
słynny szaman loży baltico del sur, grand velocipedo ricado de browski twierdzi,
ze to amulety sa niezawodne, ale musza pozostac w ukryciu,
najlepiej w fartuszku albo podziemiach ( moze byc dobrze strzeżony garaż);
natomiast słynny prestidiigator aligator elon von musk zu plusk
(zwany potocznie przez miejscowych aborygenow szalona żarówa)
jest za drucikami; i to by było na tyle;
errata:
drugi wers od góry
jest: ricado
powinno byc : ricardo
Wszyscy mamy tą iskierkę. A co do profesury to się zgadzam. Tu trzeba misia o Bardzo Małym Rozumku.
“I czyńcie sobie Ziemię poddaną. ” Każde dziecko wychowane w duchu chrześcijaństwa zna ten cytat z Biblii. Czy czasami nie chodzi o zaklinanie naszych myśli, wszak od myśli wszystko się zaczyna. “Uważaj na swoje myśli, bo zamienią się w słowa. Uważaj na swoje słowa, bo zamienią się w czyny.” Nie znam autora, bo wyrwałam to zdanie z kartką kalendarza kilka lat temu. Może już ktoś sprawdził na swojej “skórze” że myśli mają MOC sprawczą? Prof. M. Heller w swoim dziele “Filozofia etyki” coś na ten temat wspomina i zresztą nie tylko on. Przekonałam się sama, jaką MOC mają własne myśli, tylko czasami odbijają sią jak w lustrze, czyli te złe wracają odbite z powrotem. Nie zdarzało się Wam zaklinać np. silnika, który nie chciał się zapalić i grzecznie prosić, wręcz błagać, by nagle…..auto ruszyło?. Kiedy zaś klniemy, bo nie po naszej myśli, to wówczas nic się nie zmienia, a raczej się pogarsza. Myśli są jak żmijki i włażą w najciemniejsze zakamarki umysłu, chcemy czy nie., więc stu procentowej przewago dobra nad złem nie mamy – to tylko taka osobista konkluzja. Wierzę w magię myśli, co zamieniają się w czyny
Chyba każdy z nas miał zdarzenie gdy coś sobie pomyślał i to się zrealizowało. Z reguły uważamy to za zbieg okoliczności. Czasami jako zjawisko niewytłumaczalne. Czy możliwe jest oparcie naszej egzystencji wyłącznie na tego typu zdarzeniach i zrezygnowanie z działań racjonalnych opartych na nauce,zrezygnowanie z ujarzmiania ? Wielu uważa, że wielowymiarowy kryzys który nas dosięgnął to koniec pewnego paradygmatu. A może czas spróbować z ziemią inaczej, słowem, myślą a nie siłą ? Fizyka zajmuje się zdarzeniami powtarzalnymi i na tym opiera się cała nasza cywilizacja. Może czas na fizykę zdarzeń jednorazowych? Może nie jest tak nienaukowa jak się w pierwszej chwili wydaje.