
Ewa Maria Slaska
90 lat temu w Berlinie
1 czerwca 1930 roku Konstanty Ildefons Gałczyński poślubił Natalię Awałow, w rok później, też w czerwcu, oboje wyjechali do Berlina, gdzie Konstanty podjął pracę jako referent do spraw kultury w Konsulacie Generalnym RP. Pobyt potrwał do połowy kwietnia 1933 roku. Poeta i jego żona zwiedzali Berlin i Niemcy, wyjeżdżali do Danii, Szwajcarii i Kopenhagi, chodzili na koncerty i do muzeów, do kabaretów i bibliotek. Konstanty Ildefons uczył się niemieckiego i łaciny, czytał Fausta i Wyznania świętego Augustyna, ale męczyło go urzędowanie, czy raczej urzędniczenie, i czuł, że traci wenę poetycką. Wtedy Natalia pewnego pięknego dnia w 1931 roku, przypomniała mu jego dawny sen, który jej kiedyś opowiedział.
Śniło mu się, że zaproszony został na bal do króla Salomona. Jednak gospodarz nigdy się na tym balu nie pojawił. Goście nie doczekali okazji, by zadać mu ważne, filozoficzne pytania. Poeta śnił, że goście tańczą śniąc i śnią, że tańczą.
Była, tak chce legenda, sobota wieczorem, gdy “srebrna Natalia” opowiedziała mężowi jego sen. Poeta wstał, wyszedł do swojego gabinetu i opuścił go dopiero w poniedziałek rano z gotowym poematem. Będzie potem twierdził, a krytycy się z tym zgadzają, że pisał w „strumieniu natchnienia”, co przypomina inne terminy obowiązujące w teorii literatury XX wieku, a przede wszystkim Joyce’owski „strumień świadomości”. To najbardziej niezwykły utwór KIG i bardzo niezwykłe dzieło w historii polskiej literatury. Oniryczne, nielogiczne, tajemnicze. Piękne.
Okazuje się, że w sieci nie ma ani tekstu ani recytacji tego niezwykłego poematu. Tu znaleziony fragment, a resztę musicie sobie kochane Czytelniczki i kochani Czytelnicy przeczytać sami w starej, dobrej, poczciwej formie, czyli książce:
bal: mam to gdzies w skrzyni, chyba w piwnicy, strasznie kiepski paperback wydany gdzies w polsce w stanie wojennym (1981-83); dziwne wtedy ksiazki wtedy wychodzily ( we wszystkich obiegach, a bylo ich kilka); straszny wariat byl ten konstanty, ale mozna sie bylo w nim zakochac, co rozumiem;