Sięgnęłam ostatnio po wielu wielu latach po moją ulubioną powieść, Egipcjanin Sinuhe Mike Waltari, fińskiego pisarza, który wydał ją w roku 1945. Książkę przetłumaczono na wszystkie języki świata i wydano w milionach egzemplarzy. Do czasu ukazania się Imienia róży Umberto Eco, była to najlepiej sprzedająca się i najchętniej czytana powieść współczesna. Każdy kto ją czytał, wie, że słusznie. Bo rzeczywiście powieść się czyta fantastycznie, jest barwna, ciekawa, opowiada perypetie pewnego egipskiego lekarza, osiągającego najwyższe sukcesy nieudacznika, który stale wygrywa i stale sam zaprzepaszcza swoje szanse, dodając przy tym przy każdej okazji formułkę, która uwalnia go właściwie od wszelkiej odpowiedzialności za to, co się stało: Ale nie wiem, dlaczego zrobiłem to wszystko, nie umiem powiedzieć. Chyba że było to już zapisane w gwiazdach na długo przed moim urodzeniem i że nie można było temu przeszkodzić.
Czytając tę powieść teraz, w czerwcu 2021 roku, zorientowałam się, że jest to kolejna powieść-parafraza Don Kichota. Jej bohaterem jest, jak to już przypomniałam, pewien romantyczny, idealistyczny nieudacznik, a w wędrówkach po całym znanym świecie starożytnym towarzyszy mu rozumny, rezolutny i praktyczny niewolnik, jednooki Kaptah, który zgodnie z obyczajami swego pierwowzoru, najchętniej jeździ na osiołku, podczas gdy jego pana noszą w lektyce lub nawet idzie na piechotę.
W Babilonie Kaptahowi przydarza się to, co Sancho Pansie przytrafiło się w Baratarii – na jeden dzień zostaje królem. I radzi sobie niezgorzej niż Sancho Pansa. Ponieważ fałszywych królów (pisałam o tym wielokrotnie) wybierano zawsze w owe szczególne dni astronomiczne – podczas zrównania dnia z nocą (tak się dzieje poniższym tekście) lub podczas przesileń – myślę, że 21 czerwca to świetny moment, żeby przypomnieć, że dziś najkrótsza noc w roku, że czarownice lecą na miotłach na wszystkie Łyse Góry świata, że rzucamy dziś wianki, kąpiemy się w czystych rzekach i jeziorach (ja wykąpałam się w Haweli), że Słońce właśnie zwyciężyło, ale że to oznacza również, iż właśnie zaczyna przegrywać, bo od dziś dnia będzie ubywać, początek lata już pachnie jesienią i że, niestety, non semper Saturnalia, a królem nigdy nie będziemy naprawdę.

Księga 6
Dzień Fałszywego Króla
Kraj, nad którym włada Babilon, wiele nosi nazw. Nazywają go Chaldeą, a także krajem Kasytów, według nazwy ludu, który tam mieszka. Ja jednak nazywam go Babilonem, bo wtedy każdy wie, o jaki kraj chodzi. Jest to kraj żyzny, którego pola, gęsto pocięte kanałami nawadniającymi, rozciągają się na rozległych równinach, inaczej niż w Egipcie, podobnie jak i wszystko inne jest tu odmienne niż w Egipcie. W kraju tym nie rosną prawie żadne drzewa, jest ich tam tak mało, że uważa się za zbrodnię wobec bogów i ludzi, gdy ktoś zetnie drzewo, i jest to surowo karane prawem. Ten natomiast, kto sadzi drzewa, zyskuje sobie przez to łaskę bogów. Mieszkańcy Babilonu są też tłustsi i tężsi niż w jakimkolwiek innym kraju i dużo się śmieją, jak to często bywa u grubasów. Jedzą obficie mączne potrawy. Mówią, że Babilon jest największym i najstarszym z wszystkich miast na świecie, w co im jednak nie wierzyłem, wiedząc, że najstarszym i największym miastem są Teby. Powiem też, że wprawdzie nie ma na świecie miasta, które mogłoby się równać z Tebami, jednak Babilon zaskoczył mnie swym bogactwem i wielkością, bo już same mury miejskie były wysokie jak góry i wzbudzały postrach, wieże zaś, które wznosili dla swoich bogów, sięgały aż do nieba. Domy w mieście miały po cztery, pięć pięter, tak że ludzie mieszkali i wiedli życie jedni nad lub pod drugimi. I nigdzie, nawet w Tebach, nie widziałem tak bogatych i wspaniałych sklepów i takiego mnóstwa towarów, jak w domu handlowym przy świątyni w Babilonie. Ich bogiem jest Marduk, a ku czci Isztar zbudowali bramę, większą niż pylony w świątyni Amona, i pokryli ją kafelkami o barwnej glazurze, ułożonymi w obrazy, które olśniewały oczy w blasku słońca. Od bramy tej wiodła szeroka droga na szczyt Wieży Marduka, zbudowanej piętrzącymi się jeden na drugim tarasami, tak równa i szeroka, że można nią było jechać w kilka wozów obok siebie. Na szczycie wieży mieszkali gwiaździarze, którzy wiedzieli wszystko o ciałach niebieskich, obliczali ich orbity i ogłaszali dni pomyślne i dni niepomyślne, tak że każdy mógł stosownie do tego kierować swoim życiem. Mówiono też, że umieli oni przepowiadać przyszłość człowieka, po to jednak trzeba było znać dzień i godzinę urodzenia, skutkiem czego nie mogłem spróbować tej ich sztuki, bo nie znałem dokładnej chwili moich urodzin.
Zakwaterowałem się obok Bramy Isztar, w dużej gospodzie o wielu piętrach, na dachu której rosły owocowe sady i krzewy mirtu, płynęły strumyki i ryby pluskały w sadzawkach. W gospodzie tej mieszkali możni przybywający do Babilonu ze swoich dóbr, jeśli nie posiadali własnych domów w mieście. Zajeżdżali tam także zagraniczni wysłannicy. Izby wyścielone były miękkimi dywanami, a łoża były miękkie od zwierzęcych skór, na ścianach zaś znajdowały się ułożone z pokrytych glazurą płytek kolorowe, wesołe i fry-wolne obrazki. Dom ten zwał się Domem Uciechy Isztar i stanowił własność Wieży Marduka, podobnie jak wszystko inne o większym znaczeniu w Babilonie. Gdyby policzyć wszystkie jego izby i pomieszczenia, mieszkańców i służbę, to, jak sądzę, okazałoby się, że w tym jednym tylko budynku jest tylu mieszkańców, co w całej dzielnicy miasta w Tebach, choć nikt, kto tam nie mieszkał, pewnie mi w to nie uwierzy. W żadnym innym miejscu na świecie nie widzi się tylu rozmaitego rodzaju ludzi co w Babilonie i nigdzie nie słyszy się tylu różnych języków na ulicy jak tam, gdyż sami Babilończycy mówią, że wszystkie drogi prowadzą do ich miasta i że Babilon jest pępkiem świata. Zapewniają oni mianowicie, że kraj ich nie leży na skraju świata, jak to wierzą w Egipcie, lecz że na wschodzie, za górami, znajdują się potężne państwa, skąd czasem przybywają do Babilonu uzbrojone karawany, przywożąc rzadkie towary, materiały i kruche naczynia. Muszę też powiedzieć, że widziałem w Babilonie ludzi których twarze były żółte, a oczy skośnie osadzone i którzy wcale nie malowali sobie twarzy. Trudnili się oni handlem, sprzedając materiały cieniutkie jak królewskie płótno, lecz jeszcze odeń gładsze i mieniące się wszystkimi możliwymi kolorami, jakie są na świecie. Mieszkańcy Babilonu są bowiem przede wszystkim kupcami i niczego nie stawiają wyżej ponad handel, tak że nawet ich bogowie handlują ze sobą. Dlatego też Babilończycy nie lubią wojny. Utrzymują wojska zaciężne i wznoszą mury obronne tylko dla ochrony swego handlu i pragną, by drogi były otwarte dla wszystkich ludzi i we wszystkich krajach. Pragną zaś tego przede wszystkim dlatego, że wiedzą, iż są najlepszymi kupcami i że większe osiągają korzyści z handlu niż z prowadzenia wojen. Są jednak dumni ze swych żołnierzy, którzy strzegą miejskich murów i świątyń i co dzień maszerują do Bramy Isztar w hełmach i napierśnikach błyszczących od srebra i złota. Rękojeści ich mieczy i groty oszczepów pokryte były również srebrem i złotem na znak bogactwa. Mnie zaś pytano: – Czyś widział kiedy, cudzoziemcze, takich żołnierzy i takie wozy bojowe?
Królem Babilonu był wtedy chłopak nie posiadający jeszcze zarostu, musiał przyczepić sobie sztuczną brodę, gdy wstąpił na tron. Nazywał się Burnaburiasz i lubował się w zabawkach i dziwnych opowieściach. Sława moja z Mitanni doszła jeszcze przede mną do Babilonu, tak że gdy zajechałem do Domu Uciechy Isztar, odwiedziłem świątynię i pomówiłem z kapłanami i lekarzami Wieży, dano mi znać, że król wzywa mnie do siebie. Kaptah jak zwykle zaniepokoił się i powiedział: – Nie idź tam, mój panie, lecz uciekajmy razem co rychlej, nic dobrego nie można bowiem spodziewać się od królów. Ale ja odparłem mu na to: – Głuptasie, czyżbyś zapomniał, że mamy z sobą skarabeusza? Na to on rzekł: – Skarabeusz skarabeuszem i wcale o tym nie zapomniałem, ale bezpieczeństwo jest zawsze najlepsze, lepsze niż niepewność. Nie powinniśmy też nadużywać cierpliwości skarabeusza. Jeśli jednak stanowczo postanowiłeś iść, nie mogę ci w tym przeszkodzić i pójdę z tobą, abyśmy przynajmniej umarli razem. Gdybyśmy bowiem, wbrew wszelkiemu prawdopodobieństwu, kiedyś wrócili do Egiptu, chcę móc opowiadać, że leżałem na brzuchu przed królem Babilonu. Byłbym zatem głupi, gdybym nie wykorzystał sposobności, która się nadarza. Jeśli jednak mamy już tam się udać, powinniśmy szanować swoją godność. Musisz więc zażądać, aby przysłano po nas królewską lektykę. I nie pójdziemy tam dzisiaj, bo dzień dzisiejszy jest zły według zwyczajów tego kraju, kupcy pozamykali sklepy, a ludzie odpoczywają po domach i nie pracują, gdyż i tak wszystko by im się dzisiaj nie udało, jako że jest to siódmy dzień tygodnia.
Powiedziałem więc do królewskiego sługi: – Sądzisz pewnie, żem głupi i obcy, skoro w taki dzień żądasz, żebym stanął przed królem. Jutro jednak przyjdę, jeśli twój król przyśle po mnie lektykę, gdyż nie jestem jakimś nędznym człowiekiem i nie chcę stanąć przed nim z oślim nawozem między palcami u nóg.
A na to sługa: – Obawiam się, parszywy Egipcjaninie, że za te słowa doprowadzony zostaniesz przed króla na oszczepach, które będą cię łaskotać w tyłek. Odszedł, ale nabrał dla mnie szacunku, bo następnego dnia przybyła do gospody królewska lektyka, aby mnie zabrać. Wyszedłem z mej izby przyodziany w strój, na którym srebrem i złotem wyhaftowane były rozmaite związane z zawodem lekarza figury. A kołnierz mój lśnił w promieniach słońca od złota i drogich kamieni i na szyi dźwięczały złote łańcuchy. Za mną kroczyli niewolnicy z oberży niosąc skrzynie z cedru i hebanu, ozdobione intarsjami z kości słoniowej. W skrzyniach znajdowały się moje leki i lekarskie narzędzia.
Król Burnaburiasz siedział na miękkich poduszkach w przestronnej komnacie, której ściany mieniły się od barwnych, pokrytych glazurą kafelków. Był to jeszcze chłopiec, rozkapryszony i rozpuszczony. Siedział podpierając ręką policzek, a obok niego leżał lew, który na nasz widok głucho ryknął.
Odezwałem się: – Jestem Sinuhe, Egipcjanin, Ten, Który Jest Samotny, Syn Dzikiego Osła. I nie potrzebuję cię badać, żeby wiedzieć, że trzonowy ząb wywołał spuchliznę na twym policzku, ponieważ nie dałeś go w porę oczyścić czy też wyrwać, co twoi lekarze na pewno ci doradzali. Taki ból to ból dla dzieci i dla strachajłów, a nie dla pana czterech części świata, przed którym nawet lew drży i skłania głowę, jak to widzę na własne oczy. Ale wiem, że twój ból jest wieIki, i dlatego chcę ci dopomóc.
Tak się też stało. Król był wdzięczny.
Tak więc jadłem i piłem z królem.
Rozstaliśmy się jak przyjaciele
Od tego czasu imię moje głośne było w Babilonie.
W ciągu dalszego pobytu w Babilonie zyskałem wiele tajemnych wiadomości, korzystnych dla lekarza, a specjalnie interesowałem się posiadaną przez kapłanów sztuką przepowiadania i wróżenia. Dowiedziałem się od nich, że wszystko, co dzieje się na ziemi, zapisane jest na długo przedtem w gwiazdach, i że nie ma takiego drobiazgu – nie mówiąc już o większych wydarzeniach – którego by nie można było wyczytać z gwiazd, jeśli tylko posiada się dostateczną umiejętność czytania pisma na niebie. Nauczyłem się też pod kierownictwem kapłanów czytać w owczej wątrobie, która wyjawiała wiele przeróżnych ukrytych rzeczy. Poświęciłem także dużo czasu na lanie oliwy na wodę i tłumaczenie sobie figur, które powstawały przy tym na powierzchni wody.
Pozostaje mi jeszcze opowiedzieć o dniu fałszywego króla. Gdy zboża zakiełkowały, a noce zrobiły się ciepłe, gdy ustąpiły przykre przymrozki, kapłani wyszli z miasta i odkopali swego boga z ziemi obwieszczając, że powstał z grobu. Babilon zamienił się w roztańczony, weselący się plac zabawy. Odświętnie ubrane tłumy płynęły ulicami, a motłoch plądrował kramiki przekupniów i robił na ulicach zgiełk większy niż żołdactwo przed powrotem do domu po wielkiej paradzie wojskowej. Kobiety i dziewczęta zbierały w świątyniach Isztar srebro na ślubne wiano i kto tylko chciał, zażywał z nimi rozkoszy. I wcale nie poczytywano tego za hańbę, lecz każdy zabawiał się i kosztował rozkoszy stosownie do swych sił i upodobań. A ostatni dzień świątecznych uroczystości był dniem fałszywego króla.
Oswoiłem się już z rozmaitymi zwyczajami w Babilonie, mimo to jednak zdumiałem się, gdy żołnierze przybocznej straży królewskiej, pijani winem, wtargnęli przed świtaniem do Domu Uciechy Isztar, wyłamali przemocą drzwi i waląc drzewcami oszczepów tych, co im wybiegli naprzeciw, wołali na całe gardło:
– Gdzie się chowa nasz król? Dajcie nam prędko naszego króla, bo słońce wzejdzie niebawem, a król musi wymierzać sprawiedliwość swemu ludowi! Rwetes był nieopisany, zapalono lampy i służący z gospody biegali wystraszeni po korytarzach, a Kaptah sądził, że w mieście wybuchło powstanie, i schował się pod moim łóżkiem. Ja jednak wyszedłem żołnierzom na spotkanie, nagi pod wełnianym płaszczem, bo dopiero co wyszedłem z kąpieli, i spytałem:
– Czego chcecie?
– Daj nam twojego sługę Musimy prędko zanieść go do pałacu, ponieważ dziś jest dzień fałszywego króla i królewską wolą jest, byśmy śpieszyli z nim do pałacu.
Gdy Kaptah to usłyszał, tak się przeraził, że zaczął dygotać całym ciałem i łoże trzęsło się od jego drżączki tak, że łatwo go znaleźli, wyciągnęli spod łóżka, wznieśli radosny okrzyk i skłonili się przed nim głęboko, mówiąc:
– Wielce radosny jest dla nas ten dzień, albowiem wreszcie znaleźliśmy naszego króla, który schował się i znikł nam z oczu. Teraz jednak oczy nasze cieszą się jego widokiem i mamy nadzieję, że różnymi podarunkami wynagrodzi naszą wierność.
Kaptah patrzył na nich trzęsąc głową i robiąc wielkie oczy ze zdumienia. A oni widząc to śmieli się jeszcze więcej niż przedtem i wołali:
– Zaiste, oto król czterech części świata i znamy jego oblicze. – I głęboko mu się kłaniali, ci zaś, którzy stali za nim, kopali go w siedzenie, żeby się pośpieszył.
On zaś powiedział do mnie: – Doprawdy to miasto i cały świat pełne są zepsucia, szaleńców i niegodziwców.
Żołnierze ryczeli z uciechy słysząc go, padali pękając ze śmiechu na kolana i bili się nawzajem po plecach, by się nie udusić, i mówili: – Na Marduka, lepszego króla od tego nie mogliśmy nigdzie znaleźć. To przecież wspaniałe, jak on trzepie językiem!
Tymczasem zaczęło już świtać, więc waląc go drzewcami oszczepów po plecach, by się nie ociągał, zabrali Kaptaha z sobą. Ja zaś ubrałem się szybko i poszedłem w ślad za nimi do pałacu i nikt mi w tym nie przeszkadzał, a wszystkie podwórce i przedsionki pałacu pełne były hałasujących ludzi. Toteż byłem pewny, że w Babilonie wybuchło powstanie i że krew niedługo płynąć będzie ściekami, gdy tylko wojska z prowincji zdążą dotrzeć do miasta z odsieczą. Ale gdy wszedłem za żołnierzami do wielkiej sali tronowej, obaczyłem, że Burnaburiasz siedzi tam pod baldachimem na swym złotym tronie, opierającym się na lwich łapach, odziany w królewskie szaty, a w rękach trzyma oznaki swej władzy. Dokoła niego zebrani byli w sali najwyżsi kapłani Marduka, królewscy doradcy i najwyżsi dostojnicy państwowi. Ale żołnierze nie zwracali na nich uwagi, tylko pchali naprzód Kaptaha, torując sobie drogę oszczepami, aż wreszcie zatrzymali się przed tronem.
Nagle zrobiło się zupełnie cicho i nikt nic nie mówił, dopóki Kaptah nie odezwał się: – Zabierzcie stąd to okropne stworzenie, bo inaczej sprzykrzy mi się ta zabawa i pójdę sobie. W tejże chwili wpadło do sali światło słońca przez kratownicę na wschodnich oknach. I jak na dany znak wszyscy, kapłani i dostojnicy, królewscy doradcy i żołnierze, zaczęli wołać: – On ma słuszność! Zabierzcie to stworzenie, mamy bowiem dość rządów gołowąsa. Ten mąż natomiast jest mądry i dlatego zrobimy go królem, aby nad nami panował!
Nie wierzyłem własnym oczom, gdy zobaczyłem, jak popychając się i tłocząc, i śmiejąc, i kłócąc, rzucili się na króla, wyrwali mu z rąk oznaki jego władzy i odarli go z jego królewskich szat, tak że wnet stał równie nagi jak ja, w chwili gdy żołnierze zaskoczyli mnie w gospodzie. Szczypali go w ramiona, obmacywali mięśnie jego ud i naigrawali się z niego mówiąc: – Widać po nim, że dopiero co został odstawiony od piersi i usta ma jeszcze mokre od matczynego mleka. Toteż najwyższy czas, aby kobiety z babińca zaznały trochę przyjemności, sądzimy, że ten stary hultaj, Egipcjanin Kaptah, potrafi jeździć także i w damskim siodle. A Burnaburiasz nic nie mówił, tylko śmiał się. I nie wiedziałem, czy śnię na jawie, gdy rzucili się od króla do Kaptaha i odziawszy go w królewskie szaty zmusili, by wziął w dłonie oznaki królewskiej władzy, i posadzili go na tronie, i padali przed nim plackiem scałowując kurz z podłogi. Pierwszy przyczołgał się przed Kaptaha goluteńki Burnaburiasz i zawołał: – Tak ma być. Niech on będzie naszym królem. Lepszego króla nie moglibyśmy wybrać! Wszyscy powstali i obwołali Kaptaha swym królem, trzymając się za brzuchy i skręcając ze śmiechu. Kaptah gapił się na nich, wybałuszając oczy, z włosami zjeżonymi pod królewską przepaską, którą w pośpiechu wcisnęli mu krzywo na głowę. W końcu jednak rozłościł się i krzyknął donośnie, tak że wszyscy umilkli, aby go usłyszeć.
On zaś powiedział: – Doprawdy, wszystko to jest jak zły sen, który ktoś zesłał na mnie czarami, bo i to się zdarza. Nie mam najmniejszej ochoty być waszym królem, wolałbym raczej być królem pawianów i wieprzów. Ale jeśli rzeczywiście chcecie mnie na króla, nie mogę nic na to poradzić, bo was jest wielu, a ja jeden. Dlatego zaklinam was: powiedzcie mi uczciwie, czy jestem królem, czy też nie.
Wtedy wszyscy razem zawołali: – Ty jesteś naszym królem i panem czterech części świata! Czy nie widzisz i nie rozumiesz tego sam, głuptasie! I znów skłonili się przed nim, a jeden z nich włożył na siebie lwią skórę, położył się u nóg Kaptaha, mruczał i ryczał wyginając się komicznie. Kaptah zastanowił się przez chwilę i stał się niepewny. W końcu powiedział: – Jeśli rzeczywiście jestem waszym królem, to przydałoby się napić czegoś, aby oblać tę sprawę. Przynieście więc szybko wina, słudzy, jeśli są tu takowi, bo inaczej mój kij potańcuje na waszych grzbietach, i każę was powiesić na murze, skoro jestem waszym królem. Przynieście dużo wina, bo ci panowie i przyjaciele, którzy zrobili mnie królem, napiją się też ze mną, a ja sam zamierzam dziś skąpać się w winie aż po szyję. Słowa jego wywołały wielką wesołość. Hałaśliwa tłuszcza porwała go z sobą i zaniosła do wielkiej sali, gdzie stało mnóstwo doskonałych potraw i gdzie było dużo wina. Każdy brał to, na co miał ochotę, a Burnaburiasz włożył fartuszek służącego i biegał jak zwariowany, wywracając puchary i oblewając sosem gości, tak że wielu klęło go i rzucało weń obgryzionymi kośćmi. Również na wszystkich dziedzińcach pałacu częstowano lud jedzeniem i piciem, które uprzednio przygotowano, ćwiartowano całe woły i owce, a ludzie czerpali piwo i wino z glinianych garów i napychali sobie żołądki do syta kaszą przyprawioną śmietanką i słodkimi daktylami. Gdy słońce podniosło się wyżej, w pałacu panował już tak nieprawdopodobny hałas, zgiełk, wrzask, śmiech i tumult, iż nigdy sobie nie wyobrażałem, by coś takiego było możliwe. Gdy tylko nadarzyła mi się sposobność, podszedłem do Kaptaha i powiedziałem do niego cicho, tak aby inni nie słyszeli: – Kaptahu, chodź za mną, schowamy się i uciekniemy, bo z tego wszystkiego nie wyniknie nic dobrego. Kaptah jednak opity był winem i brzuch mu napęczniał od dobrego jedzenia, więc rzekł do mnie: – Twoje słowa są jak brzęczenie much w moich uszach. Głupszej gadaniny nigdy jeszcze nie słyszałem. Mamże więc uciekać teraz, gdy ten zacny lud zrobił mnie królem i wszyscy mi się kłaniają? Nie wydaje mi się właściwe, byś w dalszym ciągu nazywał mnie Kaptahem, jak niewolnika lub sługę, i byś odzywał się do mnie tak poufale. Powinieneś kłaniać mi się jak inni. Ja jednak zaklinałem go mówiąc: – Kaptahu, Kaptahu, to wszystko żart, za który drogo zapłacisz. Uciekaj, póki możesz, a ja wybaczę ci twoją bezczelność. Ale Kaptah otarł usta z tłuszczu, pogroził mi obgryzioną oślą kością i zawołał: – Zabierzcie precz tego parszywego Egipcjanina, nim się rozgniewam i wygarbuję mu grzbiet kijem. Wtedy człowiek odziany w lwią skórę rzucił się na mnie i ugryzł mnie w nogę, obalił mnie na ziemię i podrapał mi twarz pazurami. Mogło się to dla mnie niedobrze skończyć, gdyby w tejże chwili nie odezwały się rogi zwiastujące, że czas, by król zszedł na dół i wymierzał sprawiedliwość ludowi, skutkiem czego o mnie zapomniano.
Kaptah był trochę zaskoczony, gdy go zaprowadzono do Domu Sprawiedliwości, i mówił, że chętnie pozostawi wymiar sprawiedliwości sędziom krajowym, ludziom uczciwym i godnym zaufania. Ale lud sprzeciwił się temu i wołał: – Chcemy widzieć mądrość królewską, żeby przekonać się, że jest to właściwy król, który zna prawa. Posadzono więc Kaptaha na tronie sprawiedliwości, położono przed nim oznaki sprawiedliwości, pletnię i kajdany, i wezwano lud, aby występował i przedstawiał swoje sprawy królowi.
Pierwszym, który rzucił się do nóg Kaptaha, był mężczyzna w porwanych szatach i z włosami posypanymi popiołem. Nurzał twarz w prochu u stóp Kaptaha, płakał i wołał: – Nie ma nikogo, kto byłby tak mądry jak nasz król, pan czterech części świata! Dlatego błagam go o sprawiedliwość w mojej sprawie, która jest następująca: Mam żonę, wziąłem ją sobie przed czterema laty. Nie mieliśmy dotąd dzieci, teraz jednak żona moja zaszła w ciążę. Wczoraj dowiedziałem się wszakże, że zdradza mnie z żołnierzem, złapałem ich nawet na gorącym uczynku. Żołnierz był wielki i silny, tak że nie mogłem mu nic zrobić, i wątroba moja jest teraz pełna troski i wątpliwości, skądże bowiem mogę wiedzieć, czy dziecko, które ma urodzić moja żona, jest moim dzieckiem, czy też spłodził je ów żołnierz. Dlatego błagam króla o sprawiedliwość i pewność, czy dziecko jest moje, czy też żołnierza, abym mógł stosownie do tego postąpić.
Kaptah siedział cicho i rozglądał się dokoła niespokojnie, w końcu powiedział stanowczo: – Weźcie kije i wychłostajcie tego człowieka, tak aby popamiętał ten dzień. Słudzy trybunału schwycili mężczyznę i wychłostali go tak, że biadał, krzyczał i odwoływał się do ludu, wołając: – Czy to jest sprawiedliwość? Lud też zaczął szemrać i domagał się wytłumaczenia. Wtedy Kaptah rzekł: – Człowiek ten zasługuje na chłostę już choćby dlatego, że zaprząta mi głowę drobiazgami. Lecz jeszcze bardziej zasługuje on na to z powodu swojej głupoty. Bo czy słyszano kiedykolwiek przedtem, by ktoś, kto pozostawia swoje pole nie obsiane, przychodził się skarżyć, gdy inny z dobroci swej je obsieje, a plon pozostawi do zebrania właścicielowi? I nie jest winą kobiety, gdy zwraca się ona ku innemu mężczyźnie, lecz jest to wina mężczyzny, ponieważ nie potrafi dać kobiecie tego, czego ona pragnie. Ten mężczyzna zasługuje na chłostę. Gdy tłum usłyszał te słowa, podniósł się krzyk i śmiech i zaczęto wielce wychwalać mądrość królewską.
Z kolei wystąpił poważny starszy człowiek, który rzekł: – Wobec tej kamiennej kolumny, na której wypisane jest prawo, i wobec króla domagam się sprawiedliwości, a sprawa moja jest następująca: Kazałem sobie zbudować dom tuż przy ulicy, lecz budowniczy oszukał mnie i dom zawalił się, zabijając przy tym przechodzącego przypadkiem obok mężczyznę. Teraz zaś krewni owego przechodnia skarżą mnie, domagając się odszkodowania. Co mam począć? Kaptah zastanowił się i powiedział: – To zawikłana sprawa, która wymaga gruntownego zbadania, i według mojej opinii jest to raczej sprawa dla bogów niż ludzi. Co jednak mówi prawo o czymś takim? Wystąpili biegli w prawie i odczytali prawo wyjaśniające: – Gdy zwali się dom z powodu niedbalstwa budowniczego i waląc się zabije właściciela domu, wtedy także i budowniczy ma zostać uśmiercony. Gdyby zaś dom waląc się zabił syna właściciela, wtedy uśmiercony ma zostać syn budowniczego. Nic więcej prawo nie mówi, my jednak wykładamy je tak, że za to, co zniszczy walący się dom, odpowiada budowniczy w taki sposób, iż zniszczeniu ulega odpowiadająca temu część jego własnego mienia. Więcej nie możemy nic powiedzieć. – Nie wiedziałem, że są tu tacy oszukańczy budowniczowie – oświadczył Kaptah. – W przyszłości będę ich dobrze pilnował. Według prawa jednak wypadek ten jest całkiem prosty. Niech krewni zabitego przechodnia pójdą do domu budowniczego, zaczają się tam i zamordują pierwszego, kto będzie przechodził obok – w ten sposób prawu stanie się zadość. Jeśli jednak rzeczywiście tak zrobią, sami będą odpowiadać za skutki, gdy krewni owego przechodnia pociągną ich do odpowiedzialności za morderstwo. Doprawdy sprawa ta jest do rozstrzygnięcia raczej dla bogów niż dla ludzi. Największą bowiem winę ponosi według mego zdania przechodzień, który obiera sobie drogę obok walącego się domu, tego bowiem nie zrobi nikt mądry, jeśli bogowie tak nie postanowili. Toteż uwalniam budowniczego od wszelkiej odpowiedzialności i oświadczam, że człowiek, który wniósł tę sprawę, jest głupi, ponieważ nie dopilnował budowniczego, by ten wykonał swą robotę uczciwie. Budowniczy postąpił więc jak najsłuszniej, oszukując go. Głupców należy bowiem oszukiwać, by wyciągali naukę ze swoich doświadczeń. Tak było i tak też zawsze będzie. I znów ludzie chwalili wielce mądrość królewską, a skarżący, zbity z tropu, odszedł z niczym.
Z kolei wystąpił opasły kupiec, odziany w drogocenne szaty. Wyłożył swoją sprawę mówiąc: – Przed trzema dniami poszedłem pod mury, do Bramy Isztar, gdzie na święto wiosny zebrały się ubogie dziewczęta z miasta, by, jak to jest w zwyczaju, złożyć bogini w ofierze swe dziewictwo i w ten sposób zebrać pieniądze na wiano. Wśród nich znalazła się dziewczyna, która wielce mi się spodobała. Potargowawszy się z nią przez chwilę, dałem jej garść srebra i dogadaliśmy się w tej sprawie. Kiedy jednak miałem zabrać się do tego, po co tam przyszedłem, chwyciły mnie nagle silne kurcze żołądka, tak że musiałem odejść na stronę, żeby sobie ulżyć. A gdy powróciłem, dziewczyna umówiła się już z innym mężczyzną, otrzymała srebro także od niego i zrobiła z nim to, po co ja przyszedłem. Co prawda ofiarowała się zażyć rozkoszy także i ze mną, ale ja odmówiłem, ponieważ nie była już dziewicą. Zażądałem zwrotu swego srebra, ona jednak nie chciała mi go oddać. Toteż szukam obecnie sprawiedliwości u króla, bo czyż nie stała mi się wielka krzywda, gdy straciłem srebro nie dostając nic w zamian za to? Gdy bowiem kupuję dzban, to jest chyba mój, dopóki go nie rozbiję, a sprzedawca nie ma prawa zrobić tego sam i ofiarować mi skorup.
Gdy Kaptah to usłyszał, wpadł w gniew, poderwał się z tronu sprawiedliwości wymachując pletnią i zawołał: – Zaprawdę, nigdzie jeszcze nie widziałem takiej głupoty jak w tym mieście, i chyba ten stary cap kpi sobie ze mnie! Dziewczyna bowiem postąpiła całkiem słusznie biorąc innego, gdy ten dureń nie potrafił wziąć tego, po co do niej przyszedł. Uczyniła też ładnie i szlachetnie, ofiarowując temu mężczyźnie odszkodowanie, na które bynajmniej nie zasłużył. Powinien też być wdzięczny dziewczynie i owemu drugiemu mężczyźnie, że wspólnie dla jego dobra usunęli przeszkodę, z powodu której w tych rzeczach ma się tylko kłopot i trudności. A on przychodzi do mnie, by się skarżyć, i bajdurzy o dzbanach. Jeśli przypuszcza, że młode dziewczęta są dzbanami, to skazuję go na to, by od tej chwili zażywał rozkoszy tylko z dzbanami, nie wolno mu natomiast dotknąć dziewczyny.
Ogłosiwszy ten wyrok Kaptah dość już miał wymierzania sprawiedliwości, przeciągnął się na tronie i rzekł: – Dosyć już dzisiaj jadłem, piłem i według mojej opinii pracowałem, wymierzając sprawiedliwość i łamiąc sobie głowę. Niech więc sędziowie zastąpią mnie, gdyby znaleźli się jeszcze jacyś skarżący. Bo ostatnia sprawa przypomniała mi, że jako król jestem także panem domu kobiet, gdzie, o ile wiem, siedzi i czeka na mnie czterysta kobiet. Toteż muszę tam pójść, by sprawdzić, co posiadam, i nie zdziwiłoby mnie wcale, gdybym w czasie pobytu tam rozbił kilka dzbanów, albowiem władza i wino wzmocniły mnie w tak dziwny sposób, że czuję się silny jak lew. Gdy lud usłyszał te słowa, podniósł tak potężny krzyk, że zdawało się, iż nigdy się nie skończy. I tłum zaniósł Kaptaha z powrotem do pałacu, i zatrzymał się, by czekać u drzwi domu kobiet, na dziedzińcu.
Lecz Burnaburiasz nie śmiał się już, tylko zacierał niespokojnie dłonie i drapał się stopą jednej nogi w drugą. A gdy mnie zobaczył, podszedł do mnie i rzekł z pośpiechem: – Sinuhe, tyś jest moim przyjacielem i lekarzem, który może wejść do królewskiego domu kobiet. Idź więc za nim i dopilnuj, by nie zrobił czegoś, czego mógłby potem bardzo pożałować. Doprawdy bowiem każę go żywcem obedrzeć ze skóry i powiesić na murze jego głowę, by wyschła na wietrze, jeśli dotknie moich kobiet. Jeśli natomiast zachowa się przyzwoicie, obiecuję mu łagodną śmierć.
Na to zapytałem go: – Burnaburiaszu, naprawdę jestem twoim przyjacielem i dobrze ci życzę, powiedz mi jednak, co to wszystko znaczy. Bo wątroba moja jest zatroskana tym, że widzę cię w pozycji sługi, z którego naigrawają się wszyscy.
On zaś odparł niecierpliwie: – Dzisiaj jest dzień fałszywego króla, o tym wie przecież każdy. Lepiej pośpiesz się i idź za nim, żeby nie stało się jakieś nieszczęście.
Nie usłuchałem go jednak, choć chwycił mnie za ramię, i powiedziałem: – Nie znam zwyczajów twojego kraju i dlatego musisz mi wytłumaczyć, co to wszystko oznacza.
Wtedy wyjaśnił mi: – Co roku w dniu fałszywego króla wybiera się na króla najgłupszego i najbardziej zwariowanego człowieka w Babilonie, któremu wolno rządzić od świtu do zachodu słońca. Ma on całą władzę królewską i sam król musi mu usługiwać. I jeszcze nigdy nie widziałem zabawniejszego króla niż Kaptah, którego ja sam wybrałem, bo jest tak ogromnie śmieszny. Nie wie sam, co go czeka, i to jest najkomiczniejsze z wszystkiego.
– A co się z nim stanie? – spytałem. – O zachodzie słońca zostanie zabity tak niespodziewanie, jak rankiem został ukoronowany – wyjaśnił mi Burnaburiasz. – Jeśli zechcę, mogę kazać go zgładzić w sposób okrutny, ale często daję takim jak on w winie łagodnie działającą truciznę, usypiają, sami nie wiedząc, że mają umrzeć. Nie przystoi bowiem, by człowiek, który przez jeden dzień rządził jako król, pozostał przy życiu. Raz jednak, dawno już temu, zdarzyło się, że prawdziwy król, zadławiwszy się po pijanemu gorącą mięsną polewką, umarł w dniu fałszywego króla, wtedy fałszywy król został przy władzy i rządził w Babilonie przez trzydzieści sześć lat, a nikt nie miał nic do zarzucenia jego rządom. Toteż muszę bacznie się wystrzegać, żeby dzisiaj nie pić gorącego rosołu. Ale teraz pośpiesz się, żeby twój służący nie narobił jakichś głupstw, których pożałuje, jeszcze nim wieczór zapadnie.
Nie potrzebowałem jednak iść po Kaptaha, gdyż sam on wypadł właśnie z królewskiego domu kobiet w wielkim gniewie, trzymając się za oko i za nos, z którego obficie ciekła krew. Głośno narzekał wołając: – Patrzcie, co oni ze mną zrobili! Podsuwali mi stare babska i tłuste Murzynki, ale kiedy chciałem skosztować młodej kózki, ta przemieniła się w tygrysa, podbiła mi oko i wyrżnęła w nos pantoflem. Wtedy Burnaburiasz roześmiał się tak, że aż musiał złapać mnie obiema rękami za ramiona, żeby nie upaść.
A Kaptah dalej jęczał i narzekał, i mówił: – Nie śmiem już otworzyć drzwi tego domu, bo ta młoda kobieta szaleje tam jak dzikie zwierzę, i nie widzę innej rady, jak tylko, żebyś ty, Sinuhe, poszedł tam i otworzył jej czaszkę przy użyciu całej twej sztuki, tak, żeby zły duch wyszedł z niej. Jest ona z pewnością owładnięta przez złego ducha, jakże bowiem w innym razie ośmieliłaby się dotknąć swego króla, uderzyć mnie w nos pantoflem, tak że krew leje się ze mnie jak z zarżniętego wołu. Burnaburiasz trącił mnie i powiedział: – Idź i zobacz, co się tam stało, Sinuhe, ty, który znasz już ten dom, bo mnie nie wolno tam dzisiaj wejść. Opowiesz mi potem, co to było.
Królewscy eunuchowie nie wzbraniali mi wstępu, bo już wiedzieli, że jestem lekarzem. Stare babska, które na ten dzień wystroiły się wspaniale, włożyły klejnoty i umalowały pomarszczone twarze, otoczyły mnie pytając jedna przez drugą: – Gdzie się podziało nasze kochanie, nasz gołąbek, nasz mały capek, na którego czekamy od samego rana! Leciwa Murzynka, której piersi czarne jak dno garnka zwisały aż na brzuch, rozebrana do naga i gotowa jako pierwsza przyjąć Kaptaha, wołała teraz rozpaczliwie: – Dajcie mi mego ukochanego, żebym mogła go przycisnąć o piersi! Dajcie mi mojego słonia, żeby owinął mnie trąbą! Lecz eunuchowie powiedzieli do mnie zatroskani: – Nie zwracaj uwagi na te kobiety, ich zadaniem jest tylko zaspokoić fałszywegp króla, wszystkie więc spiły się winem oczekiwaniu na niego.
Gdy wróciłem z domu kobiet, wyszedł mi na spotkanie Burnaburiasz, a pałac i jego podwórce roiły się od ludzi, którzy żłopali wino i piwo i szaleli w dzikiej radości z powodu wszystkich sztuczek, wymyślanych nieprzerwanie przez Kaptaha. Zapomniał on już bowiem o przykrościach, które go spotkały w domu kobiet, a podbite oko obłożono mu surowym mięsem, tak że przestało go boleć, choć wciąż jeszcze było opuchnięte i siniec pod nim mienił się wszystkimi kolorami.
Gdy nadszedł wieczór, poszedłem na wybrzeże i wynająłem łódź z dziesięciu wioślarzami, którym powiedziałem: – Dzisiaj jest dzień fałszywego króla i wiem, żeście pijani z radości i od piwa i że niechętnie wyruszacie w drogę. Ale dam wam podwójną zapłatę, bo zmarł mi bogaty wuj, muszę więc zawieźć ciało do jego przodków i muszę zrobić to szybko, zanim jego własne dzieci i mój brat zaczną kłócić się o spadek i pozostawią mnie z pustymi rękami. Toteż dam wam hojne dary, jeśli będziecie wiosłować szybciej niż zwykle, choć droga jest daleka. Moi przodkowie bowiem spoczywają w naszym dawnym majątku, blisko granicy kraju Mitanni. Wioślarze sarkali, ale kupiłem im dwa dzbany piwa i pozwoliłem pić do zachodu słońca, byleby tylko byli gotowi wyruszyć w drogę, gdy się ściemni. Wtedy sprzeciwili mi się gwałtownie mówiąc: – Za nic nie będziemy wiosłować w ciemności, bo noc pełna jest rozmaitych wielkich i małych demonów i złych duchów, które wydają przeraźliwe okrzyki i mogą przewrócić łódź albo nas pozabijać.
Ale ja im powiedziałem: – Pójdę do świątyni złożyć ofiarę, żeby nie stało nam się nic złego w podróży, dźwięk zaś srebra, które wam dam, gdy przybędziemy do celu, pozwoli wam zamknąć uszy na wrzaski demonów.
Słońce zachodziło i światło jego czerwieniało jak krew we wszystkich salach pałacu, a Kaptah znowu ucztował i pił, Burnaburiasz zaś obsługiwał go, śmiejąc się i chichocząc jak dziewczyna. Na podłodze w kałużach wina leżeli mężczyźni, możni i pospólstwo, zasnąwszy po pijanemu. Powiedziałem do Burnaburiasza: – Chcę się upewnić, że Kaptah umrze śmiercią bezbolesną, bo jest on moim sługą i odpowiadam za niego, jak pan odpowiada za swoje sługi. A Burnaburiasz odparł: – Pośpiesz się więc, bo stary człowiek rozpuszcza już truciznę w winie i Kaptah umrze o zachodzie słońca, jak tego wymaga zwyczaj. Odnalazłem starego królewskiego lekarza przybocznego, on zaś uwierzył mi, gdy mu powiedziałem, że przysłał mnie król.
Wylałem mieszankę, którą przygotował, i zamiast trucizny domieszałem do wina makowego soku, uważając jednak, by nie wlać go za dużo i nie uśmiercić w ten sposób Kaptaha. Puchar zaniosłem sam Kaptahowi i powiedziałem do niego: – Kaptahu, możliwe, że już nigdy się z sobą nie spotkamy, bo pycha uderzyła ci do głowy i jutro nie zechcesz mnie już pewnie znać. Wypij zatem ten puchar, który ci podaję, abym wróciwszy do Egiptu mógł opowiadać, że pan czterech części świata był moim przyjacielem. A wypiwszy go wiedz, że zawsze chcę tylko twego dobra, bez względu na to, co nastąpi.
A Kaptah rzekł: – Mowa tego Egipcjana byłaby jak brzęczenie much w moich uszach, gdyby nie szumiało mi w nich już od wina tak, że nie słyszę, co on mówi. Nigdy jednak nie wylewałem, jak wiadomo, za kołnierz, co starałem się dzisiaj wykazać moim poddanym, w których wielkie znajduję upodobanie. Toteż wypiję i ten puchar, choć wiem, że dzikie osły będą jutro brykać w mojej biednej głowie. Wychylił puchar i w tejże chwili słońce zaszło, wniesiono pochodnie i zapalono lampy, a wszyscy podnieśli się i umilkli, tak a w pałacu zrobiło się cicho jak makiem zasiał.
A Kaptah zdjął z głowy przepaskę babilońskiego króla i rzekł: – Ta przeklęta korona ciąży mi na głowie i już mi się sprzykrzyła. Nogi mi drętwieją, a powieki robią się ołowiane. Najlepiej chyba, żebym poszedł do łóżka. Naciągnął na siebie cienki obrus, którym był nakryty stół, ułożył się do snu na podłodze, ściągając z obrusem ze stołu dzbany i puchary, które pospadały na niego, tak że skąpał się po szyję w winie, jak to rano obiecywał. A królewscy słudzy rozebrali go i w mokre od wina szaty królewskie przyodziali Burnaburiasza, włożyli mu na głowę królewski kołpak i wręczywszy znaki władzy królewskiej posadzili go na tronie.
– To był męczący dzień – rzekł Burnaburiasz. – Ale zauważyłem podczas tej zabawy, że ten i ów nie okazywał mi należytego szacunku, przypuszczalnie w nadziei, że zadławię się gorącym rosołem. Wychłostajcie więc tych, co tu leżą na podłodze, i przepędźcie lud z podwórców, a tego durnia, jeśli już zdechł, wsadźcie do śmiertelnej urny, bo już mi się uprzykrzył. Odwrócono Kaptaha na wznak i lekarz przyboczny zbadał go rękami drżącymi od wina i z zamglonym wzrokiem, po czym zapewnił: – Zaiste, człowiek ten martwy jest jak rozdeptany żuk. Wtedy słudzy wnieśli glinianą urnę, w jakich Babilończycy chowają swoich zmarłych, włożono do niej Kaptaha, po czym zapieczętowano ją gliną. A król kazał zanieść urnę do podziemi pałacu między innych fałszywych królów, jak to było w zwyczaju.
Ale wtedy ja powiedziałem: – Ten człowiek to Egipcjanin i jest jak ja obrzezany. Dlatego muszę zabalsamować jego ciało według egipskiego zwyczaju, aby mogło ono oprzeć się śmierci. I muszę wyposażyć go we wszystko, co będzie mu potrzebne w podróży do Kraju na Zachodzie tak aby bez pracy mógł jeść, pić i zażywać rozkoszy po śmierci. Wszystko to trwa dni trzydzieści albo siedemdziesiąt w zależności od rangi, którą dany człowiek miał za życia. Myślę jednak, że z tym oto Kaptahem będę gotów w trzydzieści dni, bo był on tylko moim sługą. Wtedy przyniosę go z powrotem i pochowam pośród jego poprzedników na stanowisku fałszywych królów, w podziemiu pod twoim pałacem.
Burnaburiasz słuchał ciekawie i powiedział: – Niech będzie, jak chcesz, choć myślę, że trud twój pójdzie na marne, bo duch człowieka, który umarł, błądzi, nie mogąc zaznać spokoju, i żywi się odpadkami na ulicach, jeśli krewni nie przechowują zwłok w swoim domu w glinianej urnie, tak aby duch dostawał swoją część z domowych posiłków. Ale rób z nim, co chcesz, jeśli taki jest zwyczaj w twoim kraju.
Kazałem sługom wynieść Kaptaha w glinianej urnie do lektyki, czekającej w pogotowiu pod murami pałacu. A nim odszedłem, powiedziałem do króla: – Przez trzydzieści dni nie będziesz mnie oglądać, gdyż w czasie balsamowania ciała nie mogę się pokazywać innym ludziom, aby nie sprowadzić na nich demonów, od których roi się koło zwłok. A
Znalazłszy się w lektyce zrobiłem otwór w glinie, którą zapieczętowana była urna, aby Kaptah miał czym oddychać.
W taki to sposób odszedłem w ciemną noc z Babilonu jako uciekinier i straciłem dużo srebra i złota, choć mogłem się tam wzbogacić i zyskać jeszcze więcej. Zbudziłem wioślarzy i gdy księżyc wzeszedł, chwycili za wiosła i wywieźli mnie z miasta, ziewając i przeklinając swój los, bo głowy ich ciężkie były od piwa, którego się opili. W taki to sposób uciekłem z Babilonu, dlaczego jednak zrobiłem to wszystko, nie umiem powiedzieć. Chyba że było to już zapisane w gwiazdach na długo przed moim urodzeniem i że nie można było temu przeszkodzić.
Uwaga, rozdział znacznie poskracałam, zostawiając jedynie to, co dotyczyło Baratarii.
eech, mika waltari to pisarz mojego dziecinstwa!
kopalnia wiedzy i przygod, hulaj duszo!
na kiercelaku, jedynym miejscu na ziemi, gdzie mogles dostac kazda ksiazke, kosztowal sinuhe – pol litra, natomiast muminy( twarda okladka, oryginal 16 zl) w tove jansson, drugiej mojej ulubionej pisarki – mogles dostac juz za cwiartke;
no, najlepsze kasztany sa na placu pigalle