Magdalena Ciechomska
Magda Ciechomska rozpoczyna cykl wspomnień o swojej szwagierce, Marii Gast-Ciechomskiej
NIEBIESKIE KOLCZYKI
Od czegoś trzeba zacząć. Dlatego przypominam sobie początek. Właściwie, to nie pamiętam, czy to było nasze pierwsze spotkanie. Pewnie wcześniej już widywałyśmy się w Studenckim Klubie Turystycznym UNIKAT albo na seminarium doktorancko-magisterskim profesor Marii Janion. Ten wieczór zresztą, to był seans filmowy w DKF w Riwierze, zorganizowany w ramach zajęć z panią profesor, poświęconych twórczości Guntera Grassa. Film Volkera Schlondorfa „Blaszany bębenek”, wydarzenie tamtego roku. Który to był rok? 1983? 84? Chyba była jesień, albo zima… Jadąc do Riwiery spotkałam w autobusie kogoś, kogo już nie chciałam wtedy spotykać, chociaż był nadal moim znajomym… No i też jechał na ten film. Więc wypadało porozmawiać… i wejść razem do budynku… I zaraz poszłam w przeciwnym kierunku, udając, że jestem umówiona. I wtedy podeszła Maryla i przywitała się ze mną jak stara znajoma. Przez chwilę nie mogłam przypomnieć sobie, kto to właściwie jest. Aha, to siostra tego Tadka z UNIKAt-u. Była wesoła, uśmiechnięta. Nie pamiętam, co mówiła, ale to zdecydowanie poprawiło mi humor. Spotkanie w autobusie wprawiło mnie w nastrój melancholii. A teraz już nie musiałam o nim myśleć. Poczułam, że to jest jedna z tych nowych osób, których obecność skutecznie pomaga strząsnąć niemiłe wspomnienia. Stałyśmy rozmawiając, śmiejąc się, żartując. Obie w dużych, obszernych, wełnianych swetrach, które wtedy robiło się na grubych, drewnianych drutach. Mój był z szarej, owczej wełny. Maryla miała czarny. I czarne spodnie. I chyba czarną chustę zamotaną wokół szyi. I czarne włosy. A w uszach srebrne, dość duże i ozdobne kolczyki z niebieskimi kamieniami. I pomyślałam sobie, że jej bardzo do twarzy w tych kolczykach. I że pasują do tej czarnej całości.
Te kolczyki znalazłam w pudełku z biżuterią, wśród rzeczy przywiezionych z Berlina po Jej śmierci. I nie mogłam sobie przypomnieć, kiedy ostatni raz je nosiła. Na pewno nie jeden raz od tamtego wieczoru w Riwierze. A potem, w rozmowie telefonicznej Ewa powiedziała: „Maryla nie nosiła kolczyków”. Jak to? Wiem, ze nosiła! Sześć, czy siedem lat później, gdy już byłam żoną Tadka i bratową Maryli, i gdy razem byłyśmy w Berlinie, kupiłam jej kolczyki w prezencie (imieninowym? urodzinowym?). Były zupełnie inne niż tamte. Z kolorowych, plastikowych elementów, jakby małych klocków połączonych jak koraliki. Często je zakładała. Jeden z nich gdzieś zgubiła. Drugi został. To nie były ostatnie, jakie jej kupiłam w prezencie. Maryla miała sporo różnych kolczyków.
FARBOWANE CIUCHY
Pralka automatyczna Polar i lodówka Mińsk to były najważniejsze przedmioty z mojego posagu. Maryla, na widok pralki od razu powiedziała, że można w niej farbować ubrania. Farbowałyśmy wszystkie stare, sprane, bawełniane koszulki, no i, oczywiście, tetrowe pieluchy, z których szyło się powiewne letnie bluzki i spódnice. Później, gdy Maryla była już w Berlinie, farbowałam ciuchy, które przywoziła. To były rzeczy podarowane przez znajomych, używane, ale dobre i ładne, modne i naprawdę atrakcyjne wtedy, w latach gdy PRL dogorywał, a to, co miało go zastąpić nie przybierało jeszcze żadnych wyraźnych kształtów. Najlepiej udała mi się przywieziona przez Marylę kurtka, bawełniana, pierwotnie w dziwnym, różowym kolorze. Ufarbowałam ja na modny wówczas śliwkowy. Nosiłam ją chyba z pięć lat. Zabrałam ją oczywiście do Berlina, gdy pojechałam do Maryli.
Życie składa się ze wspomnień, czyli przeszłości oraz ciągłego czekania na coś, na cokolwiek. W zasadzie życie, to CZEKANIE, to najpiękniejsze momenty naszego życia. OCZEKIWANIE