Zanim przejdę do tematu, chciałam podzielić się z wami maleńką obserwacją. We wspomnieniach dzisiejszych czterdziestolatków jak refren przewija się zdanie: Nie było Teleranka. Tak oni, wtedy dzieci, odebrali wybuch stanu wojennego. Nie było Teleranka.
Legenda głosi, że na wiadomość o wybuchu II wojny światowej wszyscy Anglicy zareagowali identycznie – ktoś powiedział do kogoś, żona do męża, brat do siostry, babcia do służącej: let’s make some tea (albo: put the water on, co oznacza dokładnie to samo – zagotuj wody na herbatę).
Bardzo proszę, jeśli przyjdą wam do głowy inne takie “historyczne” zdania – napiszcie tu o tym.
Wpis dedykowany Annie Marii Patane i Łukaszowi Szopie.
Ewa Maria Slaska
O śpiewaniu
Swobodne dywagacje na temat felietonu Jana Zbigniewa Słojewskiego (Hamiltona) z wydanej w roku 1984 książki Pod znakiem Lwa i Armaty, felietony z lat 1975-1980.
Za chwilę miała się zdarzyć Solidarność (wybuchnąć – jak się mówiło za naszych czasów), na razie jednak świat był przerażająco smutny. Ciamkaliśmy się w “tym kraju” i w “tych czasach”, jak napisze autor parę rozdziałów dalej. Nawet jeśli osobiście byliśmy szczęśliwi albo przynajmniej zadowoleni, mieliśmy wspaniałych ludzi wokół siebie i pełni byliśmy pomysłów. Jeśli przeżywaliśmy miłość, ślub, koniec studiów, początek pracy, dziecko, to perspektywy były porażająco szare i ograniczone – żyliśmy udławieni w Komunie, zamknięci w szarej papierowej torebce, która wprawdzie dziś byłaby szczytem ekologicznej doskonałości, wtedy natomiast była (przynajmniej dla mnie) symbolem grozy. Przynosiło się w niej do domu na przykład 10 jajek, z których jedno zawsze (zawsze!) się rozbiło i upaprało połowę zawartości siatki ze sprawunkami.
Zresztą rok wydania tej książki objawiał czytelnikowi taką samą porażająco beznadziejną perspektywę, a może nawet jeszcze gorszą, bo stworzyliśmy Solidarność i nie udało się nam jej utrzymać (wtedy zresztą nie wiedzieliśmy, że symbolem tej straty był stracony złoty róg, wtedy wierzyliśmy, że to “oni” nam tę “naszą Solidarność” przemocą odebrali. Teraz wiemy lepiej.)
***
HamiltonWokół piosenki
Emerytowany nauczyciel śpiewu pan H. zwrócił mi uwagę na paradoks. Żyjemy w czasach, gdy piosenka zyskała sobie prawo obywatelstwa, jakiego nie miała nigdy, równocześnie nie było chyba czasów, w których by przeciętny obywatel śpiewał tak mało jak dziś. Śpiewność zbiorowości spadła dziś właściwie do zera, co jest wynikiem nie tyle złego humoru czy złego słuchu, ile raczej tego, że takie obowiązują dziś konwencje i konwenanse obyczajowe. Śpiewa wojsko i śpiewa przedszkole. Śpiew poborowych na dworcach – oto co jeszcze słychać (też rzadkość). Śpiewa stadion. Po meczu ulice przyległe do stadionu rozbrzmiewają śpiewem schrypłym, nieskładnym. Okropność, okropność, jednak lepsze to niż ta cisza. Ale to tylko blisko stadionu. Kilkaset metrów dalej śpiewy coraz cichsze i oto już nie ma, ich, zgasły.
(…)
Śpiewać człowiek nauczył się wcześniej niż mówić. Najpierw zawył z radości, a dopiero potem powiedział, że się cieszy. Dziś radość – towar deficytowy, który trzeba schować głęboko w sobie i pod siebie, pod kocem i pod korcem. Śpiew budzi nieufność. Co mu tak wesoło? pijany? Wariat? Oczy nabite podejrzliwością wstrzeliwują się w nieszczęsnego śpiewaka jak kule karabinowe. Sparaliżowany tym wzrokiem milknie. I tak samo zaczyna patrzeć na innych. Jeśli ktoś zapomni się i coś zanuci, zaraz mu swymi oczkami melodię z ust i z duszy wypłoszy. (…) Śpiew zamiera na ustach spłoszony czymś w rodzaju wstydu. Czuje się jak złodziej schwytany za rękę (…).
Co to? kto śpiewa? Ależ to skandal? Coś, co wyłamuje się z normy. Co jest normą? Statystyczna przeciętność. Wszyscy idą, jeden biegnie – robi nieporządek. Wszyscy jadą, jeden idzie – nieporządek. Wszyscy milczą, jeden mówi – nieporządek. Nikt nie śpiewa, ja śpiewam – nieporządek. Ileś tam lat temu nieporządek robił ten, co nie śpiewał. Dziś jest na odwrót. Tak zmieniają się kryteria. Może by je uporządkować? Jak? Według jakich kryteriów? Kretynie, ułóż kryteria.
(…)
Śpiewność jakiejś zbiorowości można rozpatrywać sensownie tylko w kontekście obowiązującej w danym okresie i w danej populacji obyczajowości. Śpiew jest czynnością społeczną, bo śpiew słychać. Nawet najciszej wymruczaną historię jednak słychać. Kontroler w autobusie, który by gwizdał jakąś melodię. Ależ pasażer pomyślałby, że gwiżdże na niego. Pasażer zniesie wszystko i jeszcze więcej. Ale takiego chamstwa nie. Awantura pewna. Kiedyś śpiew ludzi łączył, dziś rozdziela. Nie chodzi o śpiew z taśmy czy z płyty, ale z gardła. Znajdźcie mi jednak te rozśpiewane gardła, a ja wam znajdę rosnącego na Marszałkowskiej borowika.
A teraz pytanie. Czasy się zmieniły czy miejsce? Minęło ze 40 lat. Nie ma Komuny, ja zresztą mieszkam i tak gdzie indziej czyli, jak wiadomo, w Berlinie. Berlin jest miastem pełnym muzyki. Pod mostami, w przejściach podziemnych, przy wyjściu z metra, ale i po prostu na ulicy całe mnóstwo grajków. Ta muzyka wszędzie mi ostatnio towarzyszy.
Wychodzę z kina, Leon siedzi pod mostem i gra na gitarze.
Pielęgniarz podający instrumenty chirurgowi, który zszywał mi głowę, gwizdał Bacha. I jak gwizdał!
Czekamy na pociąg przesiadkowy ze Szczecina do Berlina. Spóźni się. Mieliśmy tu stać 20 minut, będziemy ponad pół godziny. Młody chłopak zaczyna grać na gitarze i śpiewać. Śpiewa po niemiecku, ale czasem wtrąca jakieś słowa po polsku. Bijemy brawo. Ludzie na peronie z przyzwyczajenia sięgają po portmonetki – ulicznym grajkom się płaci, ale chłopak macha ręką. Nie zarabia śpiewaniem, po prostu śpiewa. To jego piosenka.
Wczesnym rankiem na stacji metra klasa szkolna z jedną tylko nauczycielką (to dziwne, bo zgodnie z przepisami na taką gromadką powinny być ze trzy osoby dorosłe). Stoją swobodnie, ale wszystkie razem, nie “rozłażą się”, i śpiewają, najpierw jednym głosem, a potem dwoma jakąś wesołą piosenkę o tym, jak ciekawie jest mieszkać w naszej dzielnicy – Tempelhof. Biję brawo. Jedziemy tym samym metrem. Głos pierwszy wsiada pierwszymi drzwiami, drugi – drugimi. Nie mamy daleko, ale dowiaduję się, że jadą do biblioteki, a potem pójdą do wielkiego parku, z którego czasem uciekają jelenie. Jak kiedyś po raz pierwszy o tym usłyszałam, bardzo się zdziwiłam – bo jeleń to w końcu wielkie zwierzę, ale okazało się że to są daniele (i tak lepiej niż pytony). Wysiadamy. Dzieci idą i śpiewają nauczycielka dyryguje.
Tego samego dnia wieczorem idziemy z przyjaciółmi do restauracji hiszpańskiej. Przy stoliku obok siedzą Irlandczycy i śpiewają. Nie wiem co, ale nie jest to śpiew zawodowy, to jakaś irlandzka Szła dzieweczka…
I tak dalej. Na wszystkich ulicach muzyka umyka w dal, i dalej w dal, wciąż dalej i dalej daniele biegają w dal, daleko w dal…
Jan Zbigniew Słojewski, pisze Wikipedia, (ps. Hamilton) urodził się w roku 1934, zmarł 9 sierpnia 2017 roku. Rok temu.
Nota bene, koledzy i koleżanki dziennikarze – Słojewski pisał felietony ręcznie, w domu lub w redakcji, po czym dyktował je maszynistce. Dyk-to-wał! Gdy o tym czytam, ogarnia mnie zdumienie. Dyktował.
Borowików na głównej ulicy Berlina nie widuję, ale kanie i wielkie pieczarki jak najbardziej, a ostatnio, doprawdy w samym centrum, spotkałam lisa. Chudy był jakiś, ale bardzo chyży…
To ta piosenka: Bei uns im Tempelhof. Stara piosenka, na pewno sprzed 1900 roku. Nie wiadomo, kto ułożył melodię, słowa układa się wciąż nowe, w zależności od okoliczności. Kiedyś pierwsza zwrotka tej piosenki głosiła, że mamy na Tempelhofie kościół kryty strzechą, w której gnieżdżą się myszy, a kolejna, że szkoła jest z gliny i ściany się trzęsą, gdy nauczyciel nas leje.
O berlińskim śpiewaniu: Ileś lat temu (dokładnie – 9), idę sobie ulicą przez nasz Kiez. Ładna pogoda, dobre samopoczucie itp. I mój humor poprawia fakt, gdy widzę jak nadchodząca z naprzeciwka chodnikiem kobieta nie tylko widzi że ją obserwuję, ale i patrzy na mnie, usmiecha się bezpośrednio, a na twarzy ma wyraz niemalże p.t. “Co za wspaniały facet, rozpływam się normalnie gdy go widzę…”. Wiadomo, każdy facet lubi takie reakcje na twarzach przygodnia napotkanych kobiet.
Dopiero po chwili zreflektowałem się, zauważając to, o czym wcześniej zapomniałem:
1.) Że prowadzę przed sobą dziecięcy wózek, z niespełna roczną, “przesłodką” córką
2.) Że idąc tak, non stop coś śpiewam – w sumie córce, ale na tyle głośno, że do wszystkich…
Summa summarum i tak ucieszyłem się, że wywołełem w tamtej pani jakąś miłą reakcję…
Przed wojna,(bo dobrz pamietam te czasy) spiewano piosenki z filmow i kabaretow, ale my Polacy, a szczegolnie mieszkancy duzych miast, nigdy nie bylismy narodem rozspiewanym. Wojna zgasila w nas spiew szczegolnie w jej poczatkach. Pozniej narodzilo sie troche przesmiewczych piosenek
na tematy aktualno-okupacyje. Wybuch aktualnych piosenek nastapil wraz z wybuchem Powstania Warszawskiego i z ta piesnia i piosenka o chlopcach co sie nie boja smierci, weszlismy w okres komunizmu. Bardzo szybko zgasla w nas chec do spiewania, ostaly sie tylko piosenki harcerskie spiewane na zbiorkach i w szkolach. Oficjalne ” piesni masowe” mialy doskonale melodie, ale slowa… nie przypadly nam do gustu, wciskano nam te piesni tak silnie, ze latwo buntujacy sie narodek, a szczegolnie mlodziez, odrzucili te piesni absolutnie. Stalismy sie spoleczenstwem milczacym na dobre kilka lat.
Szczerze mowiac nie jestesmy narodem zbyt muzykalnym, nasze spiewanie na nie wiele wspolnego z melodia, raczej lubimy, zeby bylo glosno, a na jaka melodie… malo wazne.
Komplementem wielkim dla mnie jest ustawienie w rzędzie dzisiejszych czterdziestolatków 🙂 Wprowadzenie stanu wojennego – dla mnie noc niedospana, do 2:30 siedzielismy w studenckim klubie sluchajac Macka Zembatego spiewajacego teksty Cohena…a ok. 6:30 mama stojaca nade mna: wstawaj, jest wojna….Stan wojenny, tak jak w piatek mowilas, byl okresem przygnebiajacym, ponurym i smutnym. Byl ciosem w splot sloneczny, po ktorym brakowalo oddechu, ale probowalismy trzymac sie na nogach, zastanawiajac co dalej. Co do spiewania, to spiewalo sie duzo i rozne kawalki, zaleznie od tego w ktorym kregu akurat sie bylo. W pracy, w zmilitaryzowanym poniekad przedszkolu : zima zima zima pada pada śnieg! W kregach choralnych, przy wodeczce czastuszki. Moi koszykarze spiewali czesto “nie placz Ewka” a ja im jako odpowiedz: “ciagle pada”..”Ale w kolo jest wesolo, czlowiek pracy malpa w zoo” lub Autobiogafii Pefektu nie moglo zabraknac na zadnej impezie…No i sluchalo sie duzo: Zespol Reprezentacyjny spiewal nam” to nie to, pzyjaciele nie o to nam szlo”, albo piosenke o Maurycym, albo razem z nimi spiewalismy o kurze zbuntowanej “gdaknela kura, ze juz dosc”. Jacka Kleyffa “o pierwszym skzypku” o aktorach w pociagu relacji Warszawa- Lodz, Cepeliade – wszystko bardzo polityczne ale i smieszne. Z Ela Wojnowska jesienna zadume, za Jaskiem Wolkiem “pozwol do domu isc wodko” a z Wojtkiem Bellonem o dobrej rzece…no i Wysockiego – jak tylko znalazl sie ktos z gitara, kto potrafil na niej dwa akordy, to falszowalimy Wysockiego (swiec mu Panie nad obolala dusza), i Okudzawe, i Pod Buda i, i,i, i. Ewo, moglabym tak godzinami! potem po lekkim rozluznieniu rygoru, na Festiwal Fama z Mackiem Zembatym o trzeciej nad ranem: “nic tak nie smierdzi, jak moje onuce, od roku juz nie zmieniane!!!!” i “cwir, cwir, ma turkaweczko, chyba zrobie ci dziecko” Kawalki spiewane byly raz zadumane, raz wesole, innym razem poezja w czystej formie. Ale spiewalo sie. Teraz spiewam po cichutku i na osobnosci bo byle jakie to moje spiewanie, ale spiewam! Nie ma nic lepszego jako cwiczenie oddechowe!!!!
Bardzo dziękuję za odpowiedzi muzyczne. Do Łukasza wprawdzie “piłam”, bo to on na chybił trafił wybrał tę książkę Hamiltona, twierdząc, że jest w niej kot (był i to nie jeden!), a Annę Marię, bo twierdziła, że nie byliśmy psychicznie w błocie, a tu Hamilton pisze o tym, że ciamkamy się w błocie “w tym kraju” i “w tych czasach”, chociaż jak o tym z Anną Marią rozmawiałam, wcale jeszcze na to zdanie nie trafiłam, pojawiło się do poduszki PO naszej rozmowie. Pokryło się natomiast z moim zdaniem o tamtych czasach oraz z moim odczuciem, że autor tak właśnie je widział.
Ale cieszę się, że jednak są tacy co śpiewają.
A na dodatek dodaję zdjęcie spotkanego dziś rano muzyka z Kamerunu. To Scott Vernon Diesel (https://www.facebook.com/timssessegnon.alexdiesel?hc_location=ufi)
Zdanie,ktore zwiazalo mi sie ze stanem wojennym: rano mąż mnie obudzil mowiac: wstawaj nie wiem co sie dzieje, ale w telewizji graja Chopina!
Znakomite zdanie, dziękuję!