Ewa Maria Slaska
Ostrowski wszędzie, nawet w Berlinie
Cioci
Kilka dni temu zaprezentowałam naszą rodzinną książkę gości. Było w niej kilka wpisów z długimi tekstami, które jednak muszę przepisać, tak by każdy mógł się z nimi zapoznać. O jednym opowiem dziś, o innych – kiedyś. A reszta wpisu to już czysta filozofia Zen – nieważne gdzie zaczynasz opowieść, po prostu zacznij, a opowieść w pewnym momencie ogarnie cały świat. A więc historia typu Zen o Ostrowski(m)(ch).
Ci, którzy wędrują za mną od blogu do blogu na pewno znają już postać Dziadka – Wiktora Ostrowskiego – Ojca naszej autorki Mirki, którą na innych blogach nazywałyśmy i nazywamy Ciotuchną.
W książce gości znalazła się kartka, napisana przez Dziadka dla Kasi. To właśnie pokazuje na czym polega nietypowość książki Boguckich w stosunku do innych obiektów tego typu. Miejsce tej kartki na pewno powinno było być gdzie indziej, ale jakby ktoś na Grunwaldzkiej odłożył ją gdzie indziej, to byśmy jej nigdy w życiu nie znaleźli. A tak jest.
Regulamin dla miłych gości nocujących
§ 1. – Nie wychodzić z domu przed przyjściem.
§ 2. – Nie opuszczać domu przed napełnieniem żołądka (kałduna).
§ 3. – Nie wracać do domu później niż o 4 rano.
§ 4. – Chrapać z mocą maksymalną 90 decybeli.
§ 5. – W toalecie – w razie (chwilowego) braku papieru używać ręcznika lub firanki – a w żadnym razie nie obrusów.
§ 6. – Nie budzić się przed godz. 9 z rana.
§ 7. – O nic nie prosić – tylko żądać.
§ 8. – Za nic nie dziękować, bo to dowodzi braku wychowania.
§ 9. – Obsługa zna 4 języki i gość nie może do niej mówić piątym.
§ 10. – Zamawiać posiłki należy na 47 minut przed terminem ich podania.
§ 11. – Nic nie szkodzi.
Otóż właśnie: Nic nie szkodzi.
To chyba było dewizą Dziadka i nam, dziewczynkom, zapewniało święty spokój. Mamy, babcie, ciocie, ojcowie mogli czegoś od nas chcieć, i z reguły chcieli, ale Dziadek… no Dziadek…
Widzę go jak siedzi przy biurku i pisze ten regulamin. Nic nie szkodzi. Po to go pisze, by napisać to jedno zdanie.
Uwaga. Tak dziś wygląda biurko Dziadka Wiktora – rzeźby i paprotka są dodatkiem współczesnym, za życia Dziadka biurko musiało być duże i puste, tak by Dziadek mógł na nim stawiać pasjanse, o czym TU
Był z nami w teatrze na Pięciu Braciach Li (o czym TU) i zrobił nam najmilsze zdjęcie z dzieciństwa: to my, cztery kuzynki, w Łazienkach Królewskich.
W zeszłym roku ukazało się nakładem Muzeum w Stutthofie II wydanie książki Dziadka Warszawiacy w Stutthofie, w tym roku jego biografia napisana przez Wirginię Węglińską, pracownicę tego Muzeum.
Ponadto pisałam lub pisałyśmy o Dziadku jeszcze TU, TU, TU, TU, TU, TU, TU, TU, TU i TU, i po trochę TU, a nawet – choć zaledwie półzdaniem – TU. A jak to wszystko przeczytacie, to i tak nie będziecie wiedzieli, jaką niezwykłą postacią był Dziadek.
Po prostu był.
No dobrze, a Zen? No dobrze, a Berlin? Zen – już wyjaśniłam, to opowieść, która chodzi własnymi drogami. Zatem Berlin. Dziadka z Berlinem łączy wierszyk i stryjek jego żony czyli Babci Hali (jak się zresztą zaraz okaże – wcale nie stryjek tylko kuzyn). Wierszyk był zawsze: Po Berlinie sobie tuptam, patrzę trup tu, patrzę trup tam. Ja znałam tylko tyle, ale Ciocia zna całe Dzieło. Dziadek je recytował z lubością i wszystkie to pamiętamy.
Berlin po nalotach
Jan Zaborowski
Po Berlinie sobie tuptam
patrzę: trup tu, patrzę trup tam,
Trupki całe, części trupka,
Rączka, pupka, część kadłubka,
Wyszczerzają w niebo ząbki.
Dziur jak w gąbkach, to od bombki,
W krąg współbraci chodzą grupki,
Układają trupki w kupki,
Czasem szepcą coś najciszej.
Cicho, ciszej, Himmler słyszy;
A tam wciąż gdzieś jeszcze w kątach
Wisi “V” na wszystkich frontach!
1943 r. “Luźna Kartka”
No tak, tyle w dzieciństwie wiedziałam o Berlinie. Po Berlinie sobie tuptam… Cóż to za wspaniały utwór. Pomyślmy – rok 1943, wojna trwa już tak strasznie długo, ale jeszcze nie pojawiło się przypuszczenie, zamieniające się stopniowo w pewność, że Hitler kaputt. Mrok wojennej nocy bez końca. A tu pam pam pam pam, po Berlinie sobie tuptam...
…patrzę trup tu, patrzę trup tam, może nawet stryjek. Bo z tym stryjkiem to problem. Z jednej strony zniemczona gałąź rodziny, kto by to lubił przed wojną i podczas wojny, a i po wojnie – nie, ale z drugiej strony zza żelaznej kurtyny dobiegają wieści, że stryjek przeżył, że okazał się bardzo uczciwym człowiekiem, i na dodatek ważnym. Ciocia z lekka niepewnie potwierdza, że tak, że był stryjek Ostrowski w Berlinie. Był burmistrzem jakiejś dzielnicy, ma nawet jakąś ulicę. Ale gdy zaczynam szukać i znajduję Ottona, Ciocia się waha. No niby burmistrz, ale Otto! Z daty urodzenia wynika zresztą, że to nie tyle stryj, ile starszy syn stryja. Czyli dla Cioci – kuzyn.
Otto Ostrowski, (1883-1963).
Oto relacja Cioci: Wiem, że rodzina z Berlina gdzieś w początku XX wieku gościła w Warszawie, a raczej w Sulejówku u Dziadków Ostrowskich. Mama moja była wtedy kilkuletnią dziewczynką. Stryjostwo przyjechali w okresie Wielkiej Nocy. Jak miał na imię stryj, nie wiem, ale zgodnie z tradycją rodzinną najstarszy syn miał zawsze na imię Ryszard. Mój Dziadek urodził się w 1861 r., był najstarszy i miał tak na imię. Następny syn musiał mieć jakieś inne imię i mógł być ojcem Ottona. W czasie pobytu w Sulejówku stryjostwo byli z jednym dzieckiem, chłopak miał na imię Wilhelm, a jego matka – Matylda.
Gdyby Otton był tym “legendarnym” burmistrzem, co jest możliwe, to i tak o jego działalności niewiele było w rodzinie wiadomo. Ta niemiecka gałąź rodziny była pomijana przez polską rodzinę.
No tak, ale nazwa ulicy – Ostrowski a nie Ostrowsky – wskazywała by, że jednak rodzina była z Polski.
Był burmistrzem dzielnicy Prenzlauer Berg do roku 1933. Gdy Hitler doszedł do władzy, Otto został zwolniony z funkcji i aresztowany. Po zwolnieniu pracował jako zarządca domów mieszkalnych, imał się też innych dorywczych zajęć. Pomagał Żydom, prześladowanym i opozycjonistom. Był pierwszym po wojnie burmistrzem Berlina (1946-1947).
Ale najciekawsze w jego życiorysie jest to, że zdołał się narazić wszystkim po kolei partiom i rządom niemieckim. Mefistofeles – duch, który wiecznie przeczy.
Ciekawe, czy miał poczucie humoru?
Poczucie humoru – czy miał? – co za pytanie, skoro pochodził z / należał do taaaakiej Rodziny. O wspomnianej wizycie niemieckich Ostrowkich u ich polskiej gałęzi mówią 2 anegdoty, z lubością opowiadane przez Dziadka Wiktora. Dzieci “domowe” biegały za małym Wilhelmem i wołały (podam je w polskiej wymowo-pisowni, bo to należy do opowieści): “Wilem, odwróć się tylem!” A stryjenka Matylda, wychodząc z domu, rozglądała się z godnością po sieni, pytając: “Wo is majne Rotunde?”
To nie anonim, tylko ja, Kasia Krenz, ale nie mam pojęcia, co to jest “witryna internetowa”, do jakiej mam się przyznać, a której ode mnie żąda blox.
Witajcie dziewczeta w dni swiateczne, milo Was czytac i i wspominac dawne wpisy na rozne blogi. Nie komentuje, bo juz dawno skomentowalam. Caluje Was mocno. Janka