Droga do Santiago. Z Juan Ortega do Burgos

Ewa Maria Slaska

Sobota 15 września – niedziela 16 września

Uciekłam więc. Przed strasznymi pielgrzymami, którzy pielgrzymami nie są, i przed myślami o inkwizycji. Pędzę przez las, jeszcze chyba nigdy tak szybko nie pędziłam. Nawet nie czuję, że mam jakiś plecak. Pędzę. Droga wiedzie przez pastwisko. Na pastwisku krowy, rzecz jasna. Boję się. Z przyczyn nie wartych, by je tu opisywać, boję się krów. No ale idę, nie mam wyjścia. Widzę je, leżą, są piękne, białe i beżowe, łagodne. Idę, stawiając czoła własnej próbie. Z lasu wychodzi równie piękny biały byk. A ja nic, ja idę.

mark-ariu.de

Byk.

I nic.

Dochodzę do Ages – śliczna wioska, domy z ogrodami, stara kobieta podlewa malwy. W albergo tłum – wesoły, rozgadany, kolorowy. Mam miejsce w pokoju czteroosobowym!  Rano będzie śniadanie. Przed albergo Tanja, która uciekła z St. Juan wcześniej niż ja. Pytam, dlaczego? Pluskwy. Inkwizycja, krowy, brud, pluskwy – do wyboru. Siedzę przed schroniskiem, piję herbatę. Obok Szkoci, znamy się z drogi, wędrują w czerwonych i zielonych spódnicach, ten w zielonym kilcie ma czerwonego irokeza, ten w czerwonym – zielonego. Jeden z nich ciągnie za sobą gitarę na smyczy z kółkami. Szukam w sieci, czy ktoś im może zrobił zdjęcie po drodze, ale nie ma. W kuchni na czteropalnikowej kuchence ktoś przygotowuje paellę w ogromnej patelni.

wikipedia/commons

Powoli spływa ze mnie groza tej samotnej, pełnej bólu wioski w górach.

Rano obudziłam się płacząc. Wychodzę ze schroniska jako ostatnia, co nic nie znaczy, bo jest jeszcze ciemno. W rowie przy drodze siedzi człowiek, który mnie o coś zagaduje. Przysiadam obok. Polak, Mietek. Idzie tak jak ja, z Logrono, ale robi dwa odcinki dziennie. Wędruje z małym prymusikiem na gaz. Sypia gdzie popadnie, owinięty w śpiwór, gotuje zupy z proszku na tej mini maszynce. To on mi powiedział, że pielgrzymka to pielgrzymka, musi być ciężko. Niesie ze sobą kamień w kształcie serca dla żony. Przysłał mi potem trochę zdjęć z Camino i przez lata składał mi zawsze życzenia noworoczne.

sercePrzechodzimy przez miejscowość Atapuerca, gdzie, jak głoszą plakaty, były wykopaliska “homosapiens”, ale muzeum otworzą o 11, a jest 8 rano. Rozmyślam nad tym, czy czekać czy iść, ale w końcu idę. Piję świetną kawę w Cardenuela i ruszam, sama, Mietek opuścił mnie już po pierwszych dwóch kilometrach i popędził przed siebie.

Droga wspaniała. Przecinamy pasmo wzgórz dzielących zlewiska rzek Ebro i Duerro, podążamy w górę i w dół, w górę i w dół, a droga nas sama niesie, w górę i w dół. Nabieram tempa, idę jak burza, ale od Orbaneja wędrowanie zmienia się w czyściec. Pierwszy krąg zaczyna się, gdy musimy obejść, nadkładając dobre 5 kilometrów, rozkopy pod autostradę. Dochodzimy do Villafria, gdzie jakaś litościwa dusza napisała na bruku “A – 9 km”, do albergo 9 kilometrów. Rzadka inormacja, najczęściej nie ma się pojęcia, co człowieka jeszcze czeka. Te 9 kilometrów to ewidentna groza – kolejne kręgi czyśćca. Najpierw rozkopy i śmietniska. Gdzieś pośrodku śmietnika ogromna tablica z wianuszkiem gwiazdek UE i napisem: “Camina cultura Europa”. Hehehe! Gdy wysypiska się kończą, zaczyna się kolejny dantejski krąg – super nowoczesne fabryki ze szkła. Są zupełnie puste, otoczone wielkimi płotami i połaciami gładko wystrzyżonych trawników. Ani żywej duszy. I wreszcie ostatni krąg: nie kończące się osiedla, nawet dość ładne, ale ich ilość przytłacza. Tu mieszkają ci, których los skazał na pracę w tych fabrykach, ale rozwój kapitalizmu ich stamtąd wygnał. Tam pracują same roboty, tu mieszkają wyrzutki ery poprzemysłowej.

Jesteśmy w Burgos. Piękne miasto, cudowna katedra.

wikipedia/commons

Nie ma strzałek, ale każdy wie, dokąd mamy iść i usłużnie pokazuje. Schronisko wielkie i dobrze zorganizowane – wieczorem przyjedzie nawet ambulans, gdzie możemy opatrzyć rany i dostać środki przeciwbólowe – ale potwornie daleko za miastem, tak daleko, że zdołaliśmy już z powrotem wejść do czyśćca – mijamy kolorowe osiedla i wchodzimy pomiędzy fabryki. I tak idziemy – trójka Francuzów w podeszłym wieku i ja. Francuzi idą jak trzy maszyny, każda zaopatrzona w dwa postukujące na każdym kroku kijki. Ponieważ nosiciele kijków idą nierównym krokiem, kijki nierówno postukują. Właściwie nie do zniesienia, właściwie chciałabym od nich uciec, ale nie dam rady, nie przegonię.

Docieramy. Jestem tak zmęczona, że nie mam siły wejść na piętrowe łóżko. Pytam faceta, który ma łóżko na dole, czy mógłby się ze mną zamienić, ale nie mógłby. Siadam na podłodze i płaczę. I wtedy przypomina mi się Mama. Mówi, jak to ona, że człowiek powinien się zachowywać jak Odys i jego załoga. Najpierw trzeba dobić do brzegu, zdobyć woły (ukraść – czy jak?), rozpalić ognisko, upiec mięso, zjeść, wypić wino i wtedy można opłakiwać zmarłych. Nie wiem, kto mi niby umarł, może ja sama, ta wytrwała i dzielna, którą mi od wczoraj podmieniono na beksę, ale wstaję i idę jak księżyc “chusty prać”, pić kawę z automatu i pisać pod drzewem. A gdy tak siedzę pod tym drzewem stuletnim, widzę chmary – naprawdę chmary – ludzi. Nie wiem, skąd się wzięli, na drodze nie było aż takich tłumów. Nie ma miejsc.

One thought on “Droga do Santiago. Z Juan Ortega do Burgos

Leave a Reply

Fill in your details below or click an icon to log in:

WordPress.com Logo

You are commenting using your WordPress.com account. Log Out /  Change )

Facebook photo

You are commenting using your Facebook account. Log Out /  Change )

Connecting to %s

This site uses Akismet to reduce spam. Learn how your comment data is processed.