Dorota Cygan
Między nami cygankami
Dzień po berlińskim Karnawale Kultur, w słoneczne południe Międzynarodowego Dnia Różnorodności Kulturowej podeszła do mnie w centrum Wrocławia cyganka. A dokładniej mówiąc to mnie zwyczajnie ‘podeszła’. Przyszło jej to łatwo, bo wzrok miałam nieobecny, a ręce obwieszone siatkami zakupów dla tej, tamtej i innej duszy, a także dla owego i Iksińskiego, tudzież dla zaprzyjaźnionej psinki. Różnorodność Kulturowa nieomylnym instynktem wyczuła łatwy łup i otworzyła przemowę najskuteczniejszym wytrychem na świecie: „pani, parę złotych na chleb dla dzieci”. Bezdzietne kobiety w pewnym wieku miewają nieczyste sumienie – nawet jeśli się starają omijać wzrokiem wózki dziecięce, jedna najbanalniejsza statystyka demograficzna potrafi im przypomnieć o powinnościach wobec społeczeństwa tak skutecznie, że są gotowe obdarować lalkami Barbie nawet bezczelne dzieciaki z sąsiedztwa. Na chleb? Niech będzie, może być i na trzy. Każdy przytomny człowiek wie, że ta melodyjna inwokacja do sumień ludzkich (Paaani, poooomóż Paaani… ) absolutnie zawsze jest zaledwie przygrywką do reszty przedstawienia, skromną uwerturką do opery żebraczej o ściśle określonej wymogami gatunku strukturze i z góry wiadomym zakończeniu. Wie może każdy – ale przecież nie ktoś z takim nazwiskiem – ja się z tego obowiązku czuje w każdym razie zwolniona. Można tu oczywiście powątpiewać również w kompetencje wróżbiarskie ‘mojej’ cyganki, skoro nie wyczula nijakiego, choćby naciąganego, powinowactwa między nami i nie odstąpiła od swojego procederu. Ale nie stawiajmy w niekorzystnym świetle Różnorodności Kulturowej z czystej, bratniej zazdrości o profesjonalizm.
Powaliła mnie pierwszym chwytem: „A pani to taka szlachetna do ludzi, niewiele w zamian dostaje i takie ma życie pełne smutków…” Któżby się oparł takiemu dictum? A pewnie, że smutne, już od wczesnego dzieciństwa przezywali mnie cyganichą. Nikt człowiekowi nie odpuścił, najwyżej ci, co mieli jeszcze bardziej obce kulturowo nazwiska. Nie wiem, czy Inność Kulturowa wyczuła podskórną solidarność, czy tylko sądziła po numerze rejestracyjnym, że jak ktoś obcy, to łatwiejszy do „skrojenia”, w każdym razie obydwa czynniki na pewno były sprzyjające. Zrobiło się sympatycznie. Karty co prawda wychodziły chyba niespecjalne, przewaga czarnego i żadnych figur, nie budziły więc we wróżącej jakiejś euforii, ale poradziła sobie. Prognozę na przyszłość zakreśliła bowiem konstruując zręczne obejście: Zamiast czasu przyszłego i nieskończonych synonimów dla odmalowania udanego życia w przyszłości złożyła wypowiedź z samych zdań celowych: „Wyrywamy włos z Głowy, ŻEBY go spalić, ŻEBY odczynić tym uroki, ŻEBY życie potoczyło się szczęśliwiej. Chuchamy na grosik, ŻEBY go zaraz włożyć do schowka, ŻEBY go nie wydać, ŻEBY pieniądze się człowieka trzymały. Większy zaś banknot z portfela puszczamy w obieg, ŻEBY się pozbyć złego pieniądza. Największy zaś banknot kładziemy cygance na dłoni, ŻEBY … (tę frazę możecie sobie dokończyć sami, skoro przećwiczyliśmy już gramatykę zdań celowych).
A jednak, lżejsza o te dwa deko, poczułam się mocno poruszona. Nie żeby odchudzenie mojego portfela miało takie działanie jak prawdziwa dieta. Strata banknotu nie spowoduje przecież ani przymusowej głodówki ani nawet minimalnych zmian żywieniowych. Ten banalny akt pozabankowego transferu gotówki poruszył jednak coś zupełnie innego. I kto by pomyślał? Przyprószone codziennością, zawalone obowiązkami i zaszczute własnymi myślami wydostało się na chwile na powierzchnię … moje ego (nawet teraz, w trakcie pisania, było tak nieśmiałe, że myślałam, czy nie powinnam dać go w cudzysłów). Nikt by się nie spodziewał, że się tak znienacka pojawi. Ani wielkiej okazji po temu typu ‘nowa praca’ ani typu ‘stara obrona dyplomu’. A tu jak po małym trzęsieniu ziemi. „Co będzie? Czy ja chcę żyć tak, jak do tej pory?” Proste pytania, bez obudowy teoretycznej, sztafażu i przekłamań, autokreacji i autokorekty, samooszukiwania i całej tej samoczynnej oczywistości, wprzęgającej zniewolone ego w codzienny tryb zadań do wykonania. „Więc co dalej?”
Cyganka zapytała jeszcze, czym wierząca (proszę, nawet statystyki nie są jej obce) i inteligentnie zauważyła, że racja, Bóg wysoko ponad ludźmi, ale ona może chociaż odczynić uroki. I przystąpiła do dzieła.
Co tam uroki! Zrobiła w 10 minut więcej niż cykliczna i odnawialna lista postanowień noworocznych, życzenia urodzinowe składane rok w rok samemu sobie, awans od skruszonego pracodawcy oraz spowiedź wielkanocna przed 20 laty razem wzięte.
(Tu w tekście jest pauza, czyli miejsce na myślową aktywność Szanownego Czytelnika).

Nie ucałowałam cyganki na koniec. Pamiętam zaledwie jej twarz z góry – ogorzałą, pomarszczoną cerę i czarne, mądre oczyska. Wrażenie wystarczające, by twierdzić, że tym się różni profesjonalizm starej cyganki od profesjonalizmu sprawnego żebractwa ulicznego, że jedno pozwala nam być wielkodusznym, drugie zaś zajrzeć sobie do duszy. Zrozumiałam po fakcie z tekstu pt. Korrektes Betteln Ulego Heinemanna (Neulich in Neukölln, 2008), znudzonego rozbudowaną retoryką żebrzących i proponującego redukcje tejże do eleganckiego „proszę, dziękuję, dzień dobry”, że autor ma pecha, bo może w tym mieście jedynie obserwować lepszy lub gorszy performance. A nie zobaczyć siebie. Jako berlińczyk pozbawiony jest jednego istotnego elementu autentycznej różnorodności kulturowej, która siedzi od po wojnie we Wrocku, a nawet spoczywa w wystawnych grobach przy głównej alei największego cmentarza. (No, chyba że znacie w Berlinie prawdziwe, zasiedziałe od pokoleń, miejscowe cyganki wróżące po niemiecku?) Do Berlina można przyjeżdżać i pisać doktorat o dramaturgii żebrania ulicznego (poznałam kiedyś taką osobę) – ale do pisania o głębokiej filozofii wróżenia przez cygankę trzeba się udać za Odrę.
A jak ze szczęściem? Zapomniałam o szczęściu? Może i tak. Ale pewnie cyganka mu się w moim imieniu przypomni. Na początek wsiadłam dziś w pośpiechu do pociągu bez biletu – i nie było żadnej kontroli. Jak mnie to rozzuchwali, to wygram w totka i zasponsoruję jednorazowo tabory cygańskie. Więcej postanowień nie mam – no, może oprócz tego jednego, żeby nie spychać więcej mojego grzecznego ego na sam dół trzewi.
Jako że tekst może się kończyć apelem, powiem tak: Nie przeganiajcie cyganek. Zaproście je do stołu. Będzie to najmądrzej zainwestowana stówa – bo zainwestowana we własną mądrość. Skuteczniejsza niż wydatki na psychoterapeutę, okulistę i krawca. Cyganka prawdę Wam powie.
Wasza C.