Krzysztof Pukański
Przypowieść mało biblijna
Kiedyś bóg przyszedł do człowieka. Był piękny wiosenny poranek, stwarzanie rzeczy chwilowo mu się znudziło, nowe wspaniałe światy się opatrzyły, nie miał też pomysłu na kolejne prawa fizyki. Ale miał dobry humor. I powiedział:
– Możesz mnie prosić o co chcesz, a dziś to ode mnie dostaniesz. Chcesz mądrości? Dam ci mądrość taką, że najgłębsze tajemnice świata pojmiesz. Chcesz bogactw? Dam ci bogactwa! Więcej złota i diamentów, niż zdołają przepuścić twoje wnuki w dwudziestu pokoleniach. Chcesz sławy? Dam Ci taką sławę, że do końca ludzkiego istnienia nikt o tobie nie zapomni.
Tylko pamiętaj: raz otrzymanego daru nie można zwrócić. Nie możesz przyjść do mnie jutro i powiedzieć, że nie chcesz już mądrości. Że wolisz bogactwa, albo sławę, albo jeszcze coś innego. Dlatego zastanów się dobrze. Masz czas do wieczora.
I poszedł.
Człowiek przez cały boży dzień zachodził w głowę i zastanawiał się co wybrać:
Mądrość prowadzi tylko do samotności. Jeśli jesteś najmądrzejszy, to nikt cię rozumie, z nikim nie możesz sensownie porozmawiać, nikomu się zwierzyć, nie masz przyjaciół. No, kiła!
Bogactwo zaś, to ciągła podejrzliwość, że twoi przyjaciele, rodzina są przy tobie i hołubią cię tylko dlatego, że liczą na twoją hojność. Czyli znowu jesteś sam.
Nieśmiertelność? Ojojojoj! To są dopiero szczyty samotności! Po śmierci wszystkich kumpli i znajomych, po odprowadzeniu na cmentarz własnych dzieci, co wtedy robić? Patrzeć na coraz bardziej obce kolejne pokolenia wnuków, dla których jesteś już tylko zramolałym dziwadłem?
Chodzącym truchłem. Dziękuję, postoję.
Więc może sława? Ale sława to blichtr. Tysiące ludzi było sławnych, ale niewielu z tą sławą szczęśliwych…
I tu człowiekowi zaświeciły się chytre oczka: Szczęście! Szczęście to jest to!
I zaczął kombinować: nikt mi tego nie odbierze, będę to miał na zawsze, będę zawsze zadowolony, uśmiechnięty, będzie mi dobrze. O nic nie będę się musiał troszczyć. Ani martwić. Zero zgryzot, problemów, zero nie-szczęść…
Człowiek myślał i myślał, i jakby by nie obrócił tematu, zawsze wychodziło mu, że SZCZĘŚCIE to najlepszy, najwłaściwszy wybór.
Słońce stało jeszcze wysoko na niebie, a on nie mógł już doczekać wieczora. Kiedy wreszcie zaszło, bóg przywołał go do siebie:
– Cóż więc wybrałeś?
A na to Człowiek:
– Chcę być szczęśliwy! Cokolwiek robię, w jakiejkolwiek sytuacji życiowej jestem, jakiekolwiek decyzje podejmuję, chcę być z tym szczęśliwy.
I bóg wysłuchał, pokiwał z wyrozumieniem głową, pomyślał chwilę. A potem odebrał człowiekowi rozum.
Genialne!