Wspomnienia o Maryli (11)

Magdalena Ciechomska

Moje dyskusje z Marylą, nie licząc rozmów na tematy rodzinne, dotyczyły w zasadzie dwóch zagadnień: feminizmu i wiary w Boga. Tu od początku trwał proces uzgadniania zbieżności i rozbieżności poglądów. Pierwsza rozbieżność dotyczyła sprzątania i zmywania naczyń. Maryla początkowo traktowała te prozaiczne, codzienne czynności jak symbole kobiecej opresji i starała się je kontestować. Nie znaczy to, że uchylała się od sprzątania, ale prace te, zwłaszcza mycie naczyń (ręczne, bo zmywarki w końcu lat 90 ubiegłego wieku były w Polsce ciągle trudno dostępnym luksusem) traktowała z wyraźną niechęcią i starała się wykonywać je jak najrzadziej. Mieszkaliśmy wtedy wszyscy w jednym domu, ja z mężem i Maryla na parterze, moi teściowie – na piętrze. Były to dwa osobne mieszkania, jedno z nich dzieliliśmy, ja i Tadek, z Marylą. Oczywiście wszyscy troje uznaliśmy ten stan za przejściowy i szybko zaczęliśmy planować remonty, a także modernizację domu. Efektem tego było podjęcie decyzji o wyjeździe i pracy za granicą, co Maryla potraktowała w końcu jako sposób na życie, a ja tylko na zarobienie większych pieniędzy.

Moje i Maryli kryteria dotyczące porządku w domu znacznie się różniły. Podczas gdy ona nie przejmowała się tym zanadto, ja miałam poczucie obowiązku młodej gospodyni i pani domu. Nie znaczy to, że wszystko wzięłam na siebie, o nie, mój mąż nigdy nie uchylał się od prac domowych. Zresztą, często powtarzałam wtedy, że umiejętność radzenia sobie z utrzymaniem porządku jest naprawdę jedną z podstawowych, a jej brak świadczy nie tyle o wyzwoleniu z opresji, co o zwykłym życiowym kalectwie. Maryla prędko dostała możliwość zweryfikowania swoich teorii, gdyż w Berlinie, na początku, jedyną dostępną pracą okazało się sprzątanie, a poza tym przekonała się, że mieszkając u kogoś nie można pozwolić sobie na bałaganiarstwo. Jej marzeniem było samodzielne, własne mieszkanie, w którym będzie się czuła w pełni swobodnie. Gdy wreszcie wprowadziła się do tego mieszkania, sama wiedziała już, jak trzeba dbać o porządek. Bez ideologii.

Zagadnienie podziału obowiązków domowych rzecz jasna nie wyczerpywało tematyki feministycznej, wokół której toczyły się nasze dyskusje. Oczywiście dużo rozmawiałyśmy o problemie aborcji, antykoncepcji, ale też o macierzyństwie, o tym, czym jest ono dla kobiety. Maryla nie widziała siebie w roli matki, jej sprzeciw powodowała perspektywa podporządkowania się wymaganiom związanym z opieką nad dzieckiem. Widziała natomiast, na przykładzie swojej mamy oraz innych kobiet, których życie upłynęło w PRL-u, jak w praktyce wyglądało ówczesne „równouprawnienie”. Była w niej jakaś odraza do całej rzeczywistości tamtego życia. Myślę, że chciała uciec od niego jak najdalej. Tak, jakby ten kierat, w jaki wprzęgła kobiety socjalistyczna, zgrzebna rzeczywistość, uważała za istotę zniewolenia przez komunę. Chyba długo nie rozumiała kobiet, które rezygnowały z podejmowania innych ról życiowych, poświęcając się macierzyństwu i rodzinie. Zwykle dopiero po dłuższej dyskusji przyznawała, że to także może być uprawniony, wolny wybór, nie wymuszony okolicznościami. Nie potrafię do końca ocenić, jak wpłynęła na jej poglądy nasza sytuacja, rodziców niepełnosprawnego dziecka, pokazująca dobitnie, do jakiego stopnia rodzicielstwo może przeorganizować całe życie. Na pewno nie zmieniła swych poglądów zasadniczo. Maryla pozostała sobie wierna. Wiem jednak, że w ostatnim czasie bywała krytyczna wobec niektórych feministek, przede wszystkim tych dość radykalnie kwestionujących wartość macierzyństwa i rodziny.

Kolejny nasz ulubiony temat to problemy wiary w Boga, religii, Kościoła katolickiego. Oczywiście Maryla ostro przeciwstawiała się patriarchalnej, konserwatywnej i mizoginicznej postawie kleru. Wychowana w dość tradycyjnej, katolickiej rodzinie, buntowała się przeciwko wizerunkowi Boga, który przedstawili jej rodzice. Nigdy jednak nie przekroczyła granicy ateizmu, nie stała się obojętna. Tym, co nurtowało ją stale, było powracające pytanie: unde malum? Pamiętam, jak opowiadała mi o swojej pracy w berlińskim szpitalu neurologicznym. Pracowała w szpitalnej kartotece. Przez jej ręce przechodziła dokumentacja chorych na SM, nieraz ludzi młodych, dwudziesto- trzydziestoletnich. Ich los odbierała jako przykład jakiejś absurdalnej niesprawiedliwości. Gdy o tym mówiła, wyczuwałam w jej głosie silne emocje. W podobny sposób reagowała na historie dzieci umierających na choroby nowotworowe. Dla niej był to egzystencjalny absurd, który kazał wątpić w Boga, w Jego sprawiedliwość.

Nigdy nie nadawałam szczególnego znaczenia tak zwanym datom granicznym, ale teraz uświadamiam sobie, że dla naszej rodziny lata przełomu milenijnego były wyjątkowe. W 1998 roku zmarł mój teść, pół roku później, w lutym 1999, mój ojciec. W 2001 odeszła teściowa. Jednocześnie w tle tych wydarzeń, od roku 1997, trwało odkrywanie autyzmu naszego syna, diagnozowanie, poszukiwanie terapii, miejsca w przedszkolu integracyjnym, potem w szkole… Śmierć najbliższych pozostawia w nas ślady, rana goi się powoli, blizna zostaje na zawsze. Ja zaczęłam wtedy stawiać sobie pewne pytania od nowa. Czy Maryla robiła to samo, w tym samym czasie? Nasze rozmowy były coraz dłuższe. Wtedy Maryla zaczęła częściej chodzić do kościoła. Wiem, że to zdanie wygląda trochę naiwnie. Ale ona od tego czasu chodziła do kościoła systematycznie. I to była jej autentyczna potrzeba.

One thought on “Wspomnienia o Maryli (11)

  1. stereotyp polskiej sprzataczki jest tak straszny, ze czasami, na zlosc mamie, zaczynasz odmrazac sobie uszy;podobnie jest z polskim hydraulikiem;

Leave a Reply

Fill in your details below or click an icon to log in:

WordPress.com Logo

You are commenting using your WordPress.com account. Log Out /  Change )

Twitter picture

You are commenting using your Twitter account. Log Out /  Change )

Facebook photo

You are commenting using your Facebook account. Log Out /  Change )

Connecting to %s

This site uses Akismet to reduce spam. Learn how your comment data is processed.