Zbigniew Milewicz
Rzeźnik z Niebuszewa
Kobieta na legitymacyjnym zdjęciu nazywa się Irena Jarosz, ma 20 lat. Spogląda z uśmiechem, zalotnie, świadoma swojej urody. Tak, jakby chciała powiedzieć mężowi, że kiedy przyjdzie z pracy, wtedy czymś dobrym go poczęstuje. To nic, że w domu nie ma mąki, pójdzie do sąsiada, pożyczy. Wiedziała, że podoba się Cyppkowi, powinien ją wspomóc…
Cyppek, a właściwie Zyppeck, podobnie, jak ojciec – Joseph, pochodził z Opola, z mieszanej niemiecko-polskiej rodziny i doskonale władał obydwoma językami. Rocznik 1895, podobnie, jak mój dziadek Erwin, nawet w tym samym miesiącu się urodzili, w sierpniu. Obydwaj byli niedużego wzrostu, skryci w sobie i mieli uzdolnienia techniczne. Joseph został ślusarzem na kolei, a kiedy wybuchła I wojna światowa poszedł na front; wykazywał się odwagą na polu bitwy, za co dwukrotnie go odznaczono. W 1917 został ciężko ranny, stracił prawą nogę, w związku z czym w 1939 roku nie przyjęto go do Wehrmachtu, co dotkliwie odczuł. Czuł się Niemcem, gotowym walczyć i umrzeć dla führera; ten patriotyczny dług spłacili jego dwaj synowie, których miał w związku małżeńskim i był z tego powodu dumny. Ich matka, podobnie, jak matka Josepha była Polką. Starszy syn poległ na froncie wschodnim, młodszy zaginął w czasie działań wojennych gdzieś na Śląsku. Niedługo później Joseph stracił również żonę, która w grudniu 1944 r. zginęła podczas alianckiego bombardowania Opola.
Osamotniony, w ostatnich dniach wojny trafił do Szczecina, z którego Niemcy uciekali przed nadciągającą Armią Czerwoną, zostawiając cały swój dobytek. Wczesną wiosną 1945 roku w mieście pozostało już tylko około 6 tysięcy autochtonów, ale później zaczęła krążyć pogłoska, że los państwowości Szczecina nie jest jeszcze przesądzony i ci co opuścili swoje domostwa, zaczęli do nich wracać. Na początku lipca 1945 roku, kiedy miasto oficjalnie zostało przekazane Polsce, mieszkało w nim znowu około 90 tysięcy osób narodowości niemieckiej. Zaczęto więc wysiedlać Niemców, bo brakowało mieszkań dla Polaków; jednym z Niemców, którzy dobrowolnie zgłosili się na wyjazd, był Zyppeck, to miasto ze względu na swoją chaotyczność i wilgotny klimat mu nie odpowiadało. Odmówiono mu jednak wysiedlenia, bo miał częściowo polskie korzenie i zawodowe umiejętności, potrzebne nowej administracji do odbudowy infrastruktury.
Chcąc nie chcąc, musiał zmienić swoje nazwisko na Józef Cyppek, dostał pracę jako ślusarz w zajezdni tramwajowej i przydziałowe mieszkanie przy ulicy Wawrzyniaka. Ożenił się z miejscową prostytutką i sutenerką, Helgą, znaną w swoim środowisku, jako Margarita, Niemką, która także uniknęła wysiedlenia. Kiedy pewnego dnia Helga znalazła się za kratkami, znowu został sam. Przeniesiono go wtedy do mniejszego mieszkania, na Wilsona 7, dzisiaj jest to ulica Niemierzyńska, w dzielnicy Niebuszewo, cieszącej się złą sławą w Szczecinie. Tam kwaterowano drobnych przestępców, Niemców a także Żydów, przez co dzielnica zwana było Lejbuszewem.
Zamieszkał na parterze, pod numerem 3, a że od początku stronił od nowych sąsiadów i z nikim nie utrzymywał towarzyskich kontaktów, zdobył opinię dziwaka. Znikał na całe noce. Nikt nie wiedział, co robił i dokąd chodził. Przeszkadzały mu bawiące się na podwórzu dzieci i plotkujące pod jego oknami kobiety, czasami wykłócał się z nimi z tego powodu. Gdy Helga siedziała w więzieniu, któregoś dnia do mieszkania Józefa wprowadził się młody blondyn. Zaciekawionym sąsiadom Cyppek odpowiadał, że to jego zaginiony syn i na tym urywał wszelkie wyjaśnienia. Po pewnym czasie mężczyzna zniknął i już więcej się nie pojawił. Nikt nigdy nie dowiedział się, kim naprawdę był ów młody mężczyzna. Od tamtego momentu stał się jeszcze bardziej gburowaty i zamknięty w sobie. Jego jedyną rozrywką były seanse filmowe w pobliskim kinie „Młoda Gwardia”. I pewnie już do końca swojego życia Józef pozostałby dla wszystkich niegroźnym dziwakiem, gdyby nie zbrodnia na Irenie Jarosz, którą mu udowodniono.
11 września 1952 roku mąż ofiary, także Józef, wrócił wcześniej z pracy. W domu zobaczył sąsiadkę, Zofię, która opiekowała się ich kilkumiesięcznym dzieckiem; była umówiona z Ireną, ale kiedy przyszła nie zastała jej w mieszkaniu, tylko płaczącego niemowlaka w łóżeczku. Józef stwierdził, że z mieszkania zginęła również pierzyna, koc, prześcieradło, garnitur i dwa męskie zegarki. Zaniepokojony rozpoczął obchód sąsiedztwa; przechodząc obok mieszkania Cyppka, zauważył przez okno ich pierzynę leżącą na podłodze. Próbował dostać się do środka, jednak zarówno drzwi, jak i okna były zamknięte. Przerażony zawiadomił więc milicję. Przybyli na miejsce funkcjonariusze postanowili poczekać na powrót Cyppka, który w tym czasie przebywał w kinie, na seansie filmu Wilhelm Tell. Gdy wrócił, spokojnie wpuścił milicjantów do środka. To, co zastali na miejscu i opisali w służbowym protokole, jest zbyt drastyczne, żebym opowiedział. Nieszczęsny mąż ofiary potwierdził, że rozkawałkowane szczątki, pozbawione głowy, należały do jego żony. Józef Cyppek został więc natychmiast zatrzymany i osadzony w areszcie.
Władze postanowiły bezwzględnie rozprawić się z mordercą i to jak najszybciej. Dwa dni po odkryciu zwłok ofiary, do szczecińskiego sądu wpłynął akt oskarżenia „rzeźnika”, który miał odpowiedzieć za dokonanie zbrodni na tle seksualnym. Mężczyzna do wszystkiego się przyznał, a podczas przesłuchań dokładnie opowiedział o szczegółach dokonanego morderstwa. Zeznał, że 20-letnia Irena Jarosz od dawna mu się podobała. Gdy feralnego dnia zapukała do jego drzwi, aby pożyczyć szklankę mąki, Cyppek postanowił wykorzystać sytuację. W zamian za mąkę, zaproponował sąsiadce odbycie stosunku płciowego. Gdy kobieta odmówiła, w gniewie zatłukł swoją ofiarę młotkiem. Po dokonaniu zbrodni rozczłonkował ciało, a odciętą głowę zatopił w pobliskim jeziorze zaporowym Rusałka. Resztę ciała zamierzał wynieść w częściach z domu i także zatopić. Pierwotnie planował zakopać ciało w lesie, jednak zrezygnował z tego pomysłu, gdyż nie posiadał łopaty.
Sąd zdecydował się utajnić proces ze względu na obawy, że pochodzenie oskarżonego może wywołać w Szczecinie antyniemieckie nastroje oraz doprowadzić do „niepokojów społecznych” i zamieszek, a nawet do pogromów mniejszości niemieckiej. Przynajmniej tak mówił sądowy protokół. Proces rozpoczął się 17 września 1952 roku i zakończył tego samego dnia. Przyznanie się Cyppka do popełnienia zbrodni sąd uznał za najmocniejszy dowód jego winy. Znaleziono także wytłumaczenie rozbieżności pomiędzy wynikami sekcji zwłok („zbrodni dokonała osoba doświadczona w porcjowaniu mięsa”), a umiejętnościami Cyppka (z zawodu był ślusarzem). Wykazano, że znaleziona w jego mieszkaniu niemiecka książka lekarska, wystarczyła, aby morderca uzyskał dostateczną wiedzę co do fachowego rozczłonkowania ciała.
Obciążające były również zeznania przesłuchiwanych w trakcie śledztwa sąsiadów, którzy opowiadali o dziwnym zachowaniu Cyppka zarówno przed, jak i po morderstwie. Jedna z kobiet opowiedziała milicjantom o tym, jak tuż po zaginięciu Ireny, Cyppek w sposób bardzo ironiczny ubolewał nad faktem, że Jaroszowa pozostawiła swoje dziecko na pastwę losu. Józefa Cyppka uznano za winnego i skazano na karę śmierci przez powieszenie. Będąc w więzieniu skazaniec poprosił ówczesnego Prezydenta RP Bolesława Bieruta o łaskę. Ta nigdy nie nadeszła i 3 listopada 1952 roku o godzinie 17:45 Cyppek został powieszony…
Wtedy zaczęła żyć legenda miejska o rzeźniku z Niebuszewa, okrutnym, seryjnym mordercy i kanibalu, który pod osłoną nocy mordował kobiety i dzieci, a z ich mięsa przyrządzał bigos, który sprzedawał później na miejskim targu. Nagle okazało się, że mieszkańcy okrytej złą sławą kamienicy przy Wilsona 7 wszystkiego się domyślali. Każdy czuł charakterystyczną woń, wydobywającą się z mieszkania nielubianego dziwaka i słyszał dziwne odgłosy. W Szczecinie, jak w całej Polsce w tamtym czasie, brakowało mięsa w oficjalnej sprzedaży i wszyscy szeptali o handlu ludzkimi ciałami, ale nikt nie miał odwagi mówić tego głośno. Według wspomnianej legendy, Cyppek pozostawał w dobrych stosunkach z rzeźnikami pracującymi w pobliskiej masarni przy ulicy 3 maja. I to właśnie im sprzedawał rozczłonkowane części ciał swoich ofiar, głównie dzieci. W historii tej znalazło się również miejsce dla wspólniczki rzeźnika – bileterki z kina „Młoda Gwardia”, która miała odsyłać do Cyppka niewinne ofiary – najczęściej dzieci, którym zabrakło kilku groszy na bilet do kina.
Nie wiadomo, ile w tym wszystkim jest prawdy. Józefa Cyppka oskarżono i skazano wyłącznie za jedno morderstwo, dokonane na Irenie Jarosz. Akta procesowe nie zawierają żadnej wzmianki o zamordowanych dzieciach i handlu ludzkim mięsem. Kilka tygodni po egzekucji „rzeźnika” postanowiono osuszyć jezioro Rusałka. Na dnie zbiornika odnaleziono wtedy kilka ludzkich czaszek, głównie dziecięcych, niektóre źródła mówią nawet o kilkunastu. Nikt wtedy nie potrafił odpowiedzieć na pytanie do kogo one należały i jak się tam znalazły; znalezisko pasowało do kanibala Cyppka, więc legenda je przyjęła. W kolejnej wersji Cyppek był dawnym SS-manem. Pamięć o niedawnych niemieckich zbrodniach wojennych wzmacniała wrogość polskich mieszkańców Szczecina do wszystkiego co niemieckie. Nagle sprawca przestał był pół-Polakiem i stał się czystym Niemcem, w dodatku członkiem znienawidzonej formacji. Tylko ktoś taki mógł z zimną krwią mordować kobiety i dzieci. Mało kto zwracał uwagę na fakt, iż Józef Cyppek nie miał najmniejszych szans na przyjęcie do SS. Wykluczało go kalectwo jak i niski wzrost (158 cm).
Nic nie wskazuje na to, że Cyppek miał stragan na bazarze, gdzie niby handlował wyrobami z ludzkiego mięsa. Znał za to dobrze dwóch niemieckich rzeźników, Güntera i Hansa oraz ich pracownicę Johannę, którzy na szczecińskim bazarze sprzedawali robiony przez siebie bigos. Nie ma jednak żadnych dowodów, że bigos ten zawierał ludzkie mięso. Istnieje hipoteza mówiąca, że Cyppek sam był kanibalem, ale tutaj także brak dowodów. Wątpliwości mogą natomiast budzić niektóre jego zeznania złożone w śledztwie i w trakcie procesu. Świadkowie, którzy byli na sali rozpraw, opisywali oskarżonego jako człowieka o wyglądzie kogoś, kto został dotkliwie pobity. Czy zatem jego zeznania zostały wymuszone?
Istnieje historia, która przy zbrodni Józefa Cyppka stawia kolejne znaki zapytania. W 1952 roku, w nielegalnej masarni w Niebuszewie, została zamordowana klientka, która przypadkiem znalazła na stole do rozbiórki mięsa ludzkie, rozkawałkowane zwłoki. I jako niewygodny świadek podzieliła los wcześniejszej ofiary. Okoliczności przestępstwa do złudzenia przypominały scenariusz z Wilsona 7, obydwa zbiegały się w czasie. Sprawa wyszła na jaw dopiero po wielu latach, wiadomo było, że milicja aresztowała rzeźników, ale, co się z nimi dalej stało, historia milczy. A może nieprzypadkowo te zbrodnie miały tyle podobieństw, może były dziełem tego samego sprawcy, albo sprawców? Istnieje teoria, która mówi wprost, że czyn Józefa Cyppka wykorzystało Ministerstwo Bezpieczeństwa Publicznego do zatuszowania wcześniejszych zbrodni, w które miał być zamieszany bardzo wpływowy żydowski gang rzeźników, sprzedający na szczecińskim targu ludzkie mięso. Cyppek jako nielubiany pół-Niemiec, pół-Polak, dziwak i samotnik mógł być idealnym kozłem ofiarnym, a celowo rozpowszechniane plotki zrobiły swoje… Dlaczego Kurier Szczecinski poświęcił sprawie Cyppka zaledwie niedużego szpunta i to dopiero dwa dni po procesie? Gazeta ta żyła z taniej sensacji, czy komuś więc zależało na milczeniu mediów?
W historii rzeźnika z Niebuszewa nic nie jest pewne. Po śmierci Józefa Cyppka jego mieszkanie przy Wilsona 7 przez wiele lat stało puste. Nikt nie chciał się tam wprowadzić. Dopiero pewien szewc się odważył; kuchnia, w której odnaleziono zwłoki Ireny Jarosz, została przerobiona na schowek gospodarczy i toalety. Miejsce spoczynku sprawcy na szczecińskim Cmentarzu Centralnym figuruje w miejscowych archiwach, ale nie ma pewności, czy szczątki należą do Józefa Cyppka. Podobno jednak od niepamiętnych lat ktoś anonimowy stawia na zaniedbanej mogile zapalony znicz; nie zdziwiłbym się, gdyby dbały o to dyskretnie wnuki tamtych rzeźników.
Cześć Zbychoo!
Popatrz,
tych ludzi żyjących w tamtym czasie o którym piszesz, już prawie dawno nie ma, wszystko przeminęło:
– nierozwiązana tajemnica, czy główny bohater naprawdę dokonał mordu, czy też nie
-podłość ludzka, szukająca sensacji bez względu na wszystko, egal kto byl ofiarą,
a kto przestępcą, musiał być też sąd i wyrok zaoczny, “ostateczny”:
zniszczenie wszystkiego, co było ludzkie w skazańcu, stał się już tylko potworem na tamte czasy
-cierpienie wielu osób, o których nic nie wiemy, bo tylko naprawdę im była cała prawda wiadoma.
Dzisiaj, nad nimi wszystkimi, wyrosła już tylko cisza przemijania, jak wysoka trawa.
Ale niestety rózne cechy ludzkie, też i te najpodlejsze, są nieśmiertelne…
T.
…a mnie pachnie to wszystko jednym wielkim bublem
wielki terror stalina wtedy trwa, wszyscy wietrza prowokacje,,dlatego sprawe utajniono pod byle jakim pretekstem ( w tym wypadku – niemiec, na dodatek ze slaska)
amen i kropka
niebuszewo bylo wtedy (wlasciwie do polowy lat 60 u.s.) bardzo zapsione (bo polowa dzielnicy, ta w kierunku stoczni i portu to byly ruiny, ktore nazywano gruzy, powstale w wyniku bombardowania amerykanskich flying fortres, ktore zrzucily bomby kilka sekund za wczesnie, albo i nie)
w kazdym razie tyle bylo tych kundli,a glod tak wielki, ze lapano nieszczesnikow i przerabiano na smalec – wiecej grzechow nie pamietam;
chronczny byl brak mleka i ryb(sic!),ogolnie panowala bieda, a gruzlica trzymala sie krzepko;