Ewa Maria Slaska
Kobiety z bloga
Od razu powiem i niech mi Bogini Matrona wybaczy – kobiety na blogu są mniej “wierne” niż mężczyźni. Każdy kiedyś odchodzi do innych zajęć, zapomina, nie ma czasu, odechciewa mu się, ale kobietom zdarza się to częściej. Ileż ich już tu było, stawały się ulubienicami Czytelników i nagle znikały. Nie będę ich wymieniać, nie należy rozdrapywać ran, ani ugryzień komara. Ostatnio naprawdę wiernymi autorkami są Ela Kargol i Teresa Rudolf, które na szczęście piszą w miarę często, oraz Krysia Koziewicz i Monika Wrzosek-Müller, które piszą rzadko.
Z Elą znamy sie od kilku lat i znajomość zaczęła sie od bloga. Widujemy się często, wciąż mamy jakieś wspólne projekty, chodzimy na spacery, w czym uczestniczy również Krysia. Z Moniką jestem zaprzyjaźniona od 35 lat i widujemy się niekiedy nawet raz na tydzień, z Teresą nigdy się nie spotkałyśmy. W zeszłym roku w marcu miałam do niej jechać do Wiednia, a stamtąd do Moniki do Pragi. Ale w grudniu ktoś w Wuhanie kupił na targu i zjadł ślicznego pancernika, a może zresztą nietoperza, a może nie zjadł, tylko wyprodukował i nie na targu tylko w laboratorium, w każdym razie wirus przeskoczył z probówki albo z zupy na człowieka i do marca następnego roku (czyli zeszłego) dowędrował i do Wiednia, i do Pragi, i nie mogłam odwiedzić obu moich wiernych autorek.
Z Moniką chodzimy ostatnio co najmniej dwa razy na miesiąc na spacery do parku przy pałacu Charlottenburg, o czym pisałam TU, natomiast z jej tekstów przywołam ten pierwszy, ten, w którym po raz pierwszy spotkałam się z oryginalną techniką narracyjną Moniki, polegającą na swobodnej zmianie tożsamości, przechodzeniu z osoby pierwszej na trzecią i z powrotem. Bardzo ciekawe.
Nawet nie pamiętam, skąd przyszła Teresa? Chyba tak jak kilka innych poetek, po prostu przysłała wiersze. Nie pamiętam również, jak to się stało, że Monika zaczęła pisać na bloga? Z Krysią widywałyśmy się “od zawsze” na jakichś imprezach polonijnych, ale naprawdę poznałyśmy się podczas wspólnego wyjazdu do Opola. Krysia wygrała wtedy konkurs na opowiadanie o Polaków losie własnym. Ela z kolei pojechała z nami, ludźmi ze Stowarzyszenia Partnerstwo Miast Szczecin-Kreuzberg/Friedrichshain, kilka lat temu na wycieczkę z okazji Dni Morza i gdy wracałyśmy już do Berlina, zapytała, czy opublikowałabym na blogu stary tekst jej taty z lat 60. Odpowiedziałam tak, jak zwykle odpowiada redaktor(ka), że nie wiem i nie mogę obiecać, ale niech przyśle… I tak to się zaczęło.
Wszystkie cztery autorki mogę dokładnie umiejscowić na blogowej osi czasu (ale już nie odtworzę, kiedy Krysia pisała do mojego poprzedniego bloga).
Krystyna, 25 maja 2013, 41 wpisów.
Monika, 21 lutego 2015 roku, 73 wpisy.
Ela, 24 czerwca 2016 roku, 69 wpisów.
Teresa, 13 listopada 2018 roku, 83 wpisy.
W pierwszym wpisie Teresy znajduję notatkę następującą:
Teresa Rudolf twierdzi, że do napisania tego wiersza zainspirował ją autoportret Fridy Kahlo z czarnym kotem i małpką, znaleziony u mnie na blogu…
A potem już są wiersze. Wiersze Teresy zawsze przychodzą ze starannie dobranymi zdjęciami, albo muzyką, albo filmikami. Jak to piszę, najbardziej zdumiewam się faktem, że od pierwszej publikacji Teresy na blogu minęły niespełna trzy lata. A głowę bym dała, że jest tu już od lat co najmniej ośmiu, a może nawet dziesięciu. Teresa jest poetką, jej wpisy to często wiersze, ale publikowała już tu i prozę, i publicystykę, a poza tym jest wierną komentatorką. Bardzo dobrze jest, gdy ludzie komentują i przyznaję, że nieodmiennie mnie zdumiewa, że na tym blogu dyskusje są w większości takie niemrawe, bo w poprzednich moich blogach to właśnie w komentarzach kwitło bujne życie, nierzadko bujniejsze niż skończony wpis, złożony, jak wiadomo, ze wstępu, rozwinięcia i zakończenia. A w komentarzach nieważne są zasady kompozycji i nie trzeba się przejmować budową przestrzeni tekstu, dopuszczalne są pomyłki i powtórzenia, nieważna jest jedność czasu i miejsca. Teresa robi, co może, pomagają jej w tym Tibor i Zbychu, ale “dzieje się” w komentarzach, jak na moje potrzeby, stanowczo za mało.
Z różnorodnych tekstów Teresy wyszukuję jeden – ten, w którym Teresa najpierw mi przysłała piosenkę, a potem do tej piosenki dorobiła małe opowiadanko. Bardzo to było interesujące przeżycie. Oto ono: opowiadanko było zatytułowane Sąsiedzi – miało dwadzieścia odcinków, każdy zakończony kolejną piosenką. Pierwsza piosenka nosiła tytuł Otchłań czeka (Na cześć księdza Baki) i podśpiewuję ją pod nosem do dziś – Otchłań nie je, nie pije i nie daje mleka, otchłań – czeka.
Krysia zaczęła wpisem o laurkach na Dzień Matki, a ze wszystkich jej wpisów uwielbiam po prostu wpis, który na własny użytek nazwałam Chałupa, a który naprawdę zatytułowany jest Gdzie jest ten dom. Podobał mi się też “nadtytuł” pewnego jej, bardzo nieregularnego, cyklu: Z obserwatorium zwykłej baby.
Ten wpis z tekstem Taty był pierwszym wpisem Eli i myślę, że koniecznie muszę go TU przywołać. Ciekawe, że jest w nim też stara drewniana chałupa, tak (i taka) jak u Krysi Koziewicz. Podobnie jak Teresa, Ela też publikowała już na blogu bardzo różnorodne formy literackie – wiersze, reportaże, relacje, wspomnienia, opowieści. Niedawno wpisem Artystka z Turmstraße Ela osiągnęła jeden z najlepszych wyników w historii tego bloga, bo prawie tysiąc wejść pierwszego dnia.
Krysia i Ela chętnie fotografują, obie brały już też udział w różnych wystawach fotograficznych, w tym Krysia – w śmiesznej wystawie w Skolwinie (to dzielnica Szczecina), na płocie.
W roku 2020, w roku pandemii, wielokrotnie byłyśmy we trzy na spacerach, niekiedy któraś z nas o tym pisała, ale chyba najbardziej różnorodny jest wpis o Baratarii w berlińskiej dzielnicy Britz.
Były jeszcze dwie bardzo ważne autorki – Joanna Trümner i Viki Korb, ale obie umarły i nie mam siły o nich pisać.
Ewo,
dziekuje bardzo!
Teresa 😍
napisze, co mi przynioslo trzy lata na twoich blogach – tysiac uwag,wierszy i obrazkow niezle, co? ale najwazniejsze, ze udalo mi sie, w duzym stopniu dzieki tobie, powrocic do paru starych tematow,m.in. tlumaczen poezji dalekowschodniej i spacerow po grobach i parkach, nawet tych niewidzialnych; wrocilem takze na galery, gdzie jedynym przyborami do pielegnacji brody byly wioslo i kajdany i spiewalam razem z muszelka paroweczka – you never walk alone!
kochana ewo mario, czekam na nastepne 3000 wpisow!
Dziękuję za dobre słowo, Kumie, ale nie będę Ci tu odpisywać, bo pojawisz się w następnym wpisie nt. korzyści wynikających z prowadzenia bloga i to w bardzo specjalnej kategorii…