Ostatnia siostra miłosierdzia

Zbigniew Milewicz

Najpierw przyszła do mnie do redakcji pani Wiesia, żeby pożalić się na Konstancję. Mała, korpulentna, z tlenionymi blond włosami, uczesanymi starannie w modnego koczka. Znały się od wielu lat z kliniki przy ulicy Francuskiej, gdzie obydwie pracowały jako pielęgniarki na internie. Później, po przejściu na emeryturę czasami się widywały gdzieś w sklepie, na ulicy, albo na niedzielnym nabożeństwie w kościele Mariackim, bo mieszkały niedaleko siebie w centrum Katowic. Wtedy zamieniały ze sobą parę zdawkowych uwag, o tym, że jakieś autobusy nie jeżdżą, że znowu pada, albo nie dowieźli mięsa, ale na tym się kończyło, bo już w szpitalu nie lubiały się jedna z drugą.

Wiesia była zadbaną, śląską kobietą. W domu można było u niej jeść, jak to mówią, z podłogi. Tak sobie umiała zorganizować czas, że niezależnie od szpitalnego dyżuru, jej chłop miał zawsze narychtowane sznitki do roboty, po szychcie ciepły posiłek, córka i syn sprawdzone tornistry, wszyscy chodzili schludnie ubrani i spali w czystej pościeli. Konstancja przyjechała na Śląsk po wojnie zza Buga, była niezamężna, nie miała dzieci, za to chmarę kotów, które podobno nie tolerowały żadnych obcych ludzi w domu. Stąd nikt nie wiedział, jak Konstancja żyje w tym swoim dwupokojowym mieszkaniu, które miała po zmarłych rodzicach. Wiesia raz tylko zajrzała tam przez drzwi do przedpokoju, żeby odebrać jeden klucz, który koleżanka pomyłkowo zabrała z kliniki. Myślała, że się przewróci ze smrodu, który dolatywał ze środka. Jakim cudem Konstancja przychodziła do pracy mimo wszystko nienagannie higieniczna, tego Wiesia nie potrafiła sobie wytłumaczyć.

Mój felieton w katowickim Dzienniku Zachodnim o tolerancyjnej pielęgniarce, która pozwala swoim pacjentom na wszystko, na co nie wyrażają zgody ich lekarze, wywołał małą burzę wśród czytelników, dotknięte poczuły się kręgi medyczne. Co prawda pani Konstancja była już na zawodowej emeryturze i opiekowała się chorymi prywatnie, w ich domach, ale wcześniej pracowała w renomowanej placówce medycznej i niektórzy czytelnicy domniemywali, że mogło w niej dochodzić do podobnych zdarzeń. Zadzwoniła do redakcji także bohaterka tego felietonu, nawet nie z pretensjami, tylko – jak to ujęła – z potrzeby uściślenia pewnych informacji. Zaprosiłem ją do kawiarni w Domu Prasy przy ulicy Młyńskiej, gdzie mieścił się wtedy Dziennik Zachodni. Miałem nadzieję na możliwie krótkie, treściwe spotkanie, a trafiłem na potrzebę kobiecych zwierzeń. Konstancja chciała mi najpierw opowiedzieć, jak trafiła z Żytomierza na Śląsk, jak wraz z rodzicami musieli zostawić cały dobytek i w bydlęcym wagonie, razem z innymi repatriantami ruszyli na Zachód. Ojciec był profesorem geografii w liceum, mama uczyła biologii, godzinę dostali od ruskich na spakowanie rzeczy na wyjazd. Konstancja miała wtedy już 32 lata, za sobą ukończoną wyższą szkołę baletową i kilkuletnie doświadczenie w pracy na targowisku miejskim. W czasie wojny handlowała w Żytomierzu, czym się dało. A w Katowicach została pielęgniarką, bo bardzo ich wtedy brakowało.

– Nadal brakuje – zauważyłem – szczególnie tych z powołania.
– Myślę, że taką pielęgniarką byłam i nadal jestem, bo nawet na emeryturze dalej pomagam chorym.
– Pani przeciwnicy twierdzą, że chodzi o pomoc zwłaszcza w szybszym umieraniu.
– Wiem, że pan z Wiesią rozmawiał, bo to ona tak mówi, ale bezpodstawnie.

Pytam więc między innymi o te słodycze, którymi pani Konstancja karmi chorych na cukrzycę, o papierosy kupowane po kryjomu astmatykom, o wódeczności, którymi częstuje chorych na marskość wątroby. Patrzy na mnie w odpowiedzi tymi swoimi niewinnymi, szarobłękitnymi oczyma i szepce kokieteryjnie:

– No, bo mnie proszą, czasami błagają, a ja wtedy nie potrafię im odmówić. Kiedy wiem, że choremu nie pozostało już zbyt wiele życia, że jego dni, a czasem godziny są policzone, to staram się spełniać jego najskrytsze pragnienia. Jak niektórych za bardzo nie stać finansowo, żeby kupić na przykład lepszy koniak, to im go sama stawiam, z własnej kieszeni. Która szeregowa pielęgniarka tak robi?

Pani Konstancja wie, że mówią na nią Kostusia, albo nawet Kostucha. Nie rozumie jednak, dlaczego. Kiedyś była atrakcyjną kobietą, dzisiaj sylwetka się przygarbiła, przybyło zmarszczek, a ubyło włosów i zębów, ale do dentysty nie pójdzie, bo źle znosi ból. Pozatym uważa, że w człowieku najważniejsza jest dusza, a ona się przecież nie starzeje.

– Ma pani swojej duszy coś do zarzucenia?
– Absolutnie nie.

Kilka miesięcy po naszym spotkaniu miała miejsce awaria w starej kamienicy, w której żyła ze swoimi kotami pani Konstancja. Mieszkała na drugim piętrze, w kanalizacji wodociągowej pękła jakaś rura i mieszkania w jednym pionie zostały zalane, więc pilnie trzeba było się do nich dostać. Konstancji nie było akurat w domu, dozorca otworzył drzwi zapasowym kluczem i cała kocia mistyfikacja wyszła na jaw. Śladu bodaj pojedynczego sierściucha nie uświadczono, zamiast tego wszędzie piętrzyły się w nieładzie różne rzeczy po zmarłych rodzicach oraz pacjentach pani Konstancji. Kiedy gospodyni po raz ostatni sprzątała to mieszkanie ? Na to pytanie nie była w stanie odpowiedzieć przed sądem, bo jej sprawa ostatecznie znalazła swój finał na wokandzie.

Zarzutów było kilka. Główny – zaniedbywanie obowiązków pielęgniarskich w trakcie sprawowania prywatnej opieki nad chorymi i wcześniej w klinice, co mogło powodować pogorszenie stanu ich zdrowia, lub wcześniejszy zgon. Ponadto – wyłudzanie korzyści materialnych od pacjentów i działania na szkodę prawa budowlanego. Obserwowałem przebieg rozprawy z audytorium dla publiczności. Konstancja odpowiadała z wolnej stopy. Wyprostowana, jakby połknęła kij, w jakiejś za dużej dla siebie, męskiej kurtce, z małą główką osadzoną na długiej szyi, mocno zaciskała dłonie na balustradzie mównicy, tak jakby od tego szponiastego uchwytu wszystko zależało. Trochę z wyglądu przypominała strusia. Jej odwieczna rywalka Wiesia, dużo mniejsza wzrostem, za to gustownie ubrana i pełna kobiecych powabów, która zeznawała w sprawie, jako główny świadek oskarżenia, szybko została wyeliminowana przez obronę. Mecenas Berezowski, prywatnie mój dobry znajomy, wykazał, że obydwie panie w swoim czasie ostro konkurowały ze sobą o względy jednego z lekarzy. Wiesia przegrała, jej zarzuty wobec Konstancji nie mogły więc być obiektywne. Najcelniej jednak wybrzmiało:

– Wysoki sądzie, jak można nazwać opiekunkę, która stara się spełnić ostatnią wolę człowieka, którego może za chwilę już nie będzie między nami. Nieważne, czy jest to ciastko, lampka koniaku, czy pełen siostrzanej miłości pocałunek ukojenia. Nie inaczej, jak ostatnią siostrą miłosierdzia.

Na wysokim sądzie, który też był kobietą, na chwilę przed zawodową emeryturą, wywód ten wywarł bardzo dobre wrażenie i pani Konstancja została uniewinniona od zarzutu działania na szkodę swoich podopiecznych. Fakt zaś, że jakieś tam rzeczy dostawała po ich śmierci, nie miał wynikać z wyłudzenia, tylko z darowizn ich bliskich. Jedyne do czego ostatnia siostra miłosierdzia została zobligowana, to do prac porządkowych w swoim mieszkaniu, żeby lokatorowi z pierwszego piętra sufit pewnego dnia jednak nie zwalił się na głowę, a jej samej żyło się schludniej.

8 thoughts on “Ostatnia siostra miłosierdzia

  1. Choć ta historia działa się kiedyś i w Polsce, panie były pielęgniarkami, to sprawy opieki nad chorymi w ich dniach ostatnich mają się podobnie. Sama pracuję, jako opiekunka od momentu, kiedy to straciłam pracę w swoim zawodzie ( już 19 lat) i zdarzało mi się postępować, jak Konstancja. Często za sumienną pracę, dobre serce dostawałam też małe prezenty, których przyjęcia nie odmawiałam, ale nigdy o nie prosiłam ( jak biją to uciekaj, jak cię obdarowują, to dziękuj.) Pracuję do dzisiaj. Każda rodzina do której trafiam jest nową dla mnie historią. Ludzie i służba, to chyba moje zadanie w tej rzeczywistości. Nie na darmo w pakiecie cech osobowości dostałam najważniejsze – kompatybilność, kognitywność, chęć pomagania i do tego cierpliwość. Choć czasami bywa ciężko, to bywają domy, z których nie chce się wyjeżdżać. Pozostają przyjaźnie na długie lata. Jestem dumna, że życie dało mi szansę na transformację duchową i jestem dziś zupełnie inna osobą, niżeli kiedyś. To chorzy ludzie uczyli mnie mądrości, których nigdy bym nie zdobyła, gdybym nie była opiekunką. To ich dnie ostatnie nauczyły mnie, jak szanować życie. Dziś jestem w cudnej Norymberdze u zacnych znanych w Niemczech obywateli z kilkusetną ich historią, których choć stać było na cały pakiet prywatnej opieki, to wybrali Polkę, czyli “perłę światowej opieki nad starszymi. ” Tak! Tak usłyszałam z ust syna mojej podopiecznej. Miałam okazję przejechać się Rolls Royce, korzystam z basenu i sauny i podziwiam piękny ogród. W domu pracuje kila osób służby ( ogrodnicy, kucharze, specjaliści od napraw, dbania o wodę w basenie itd. I do takich domów się trafia, gdzie rodzina powie ci: kiedy mama poprosi o likier czy słodycze, to daj jej proszę, przecie 90 latce nie mam prawa niczego zabronić. I to jest kwintesencją. Tu jestem naprawdę tylko opiekunką. W tym domu również pragnę pozostawić po sobie najlepsze wrażenia. Nie żałujmy starszym urozmaicić ich ostatnich dni, więc chwalę postawę pani sędzi, która obroniła Konstancję.

  2. Świetny wpis Zbycha, nie mniej świetny i przekonywujący komentarz Lucy, dają dużo do myślenia. Podzielam zupełnie zdanie Lucy, że sprawiedliwy był wyrok sądu, gdzie tzw.”ostatnie życzenia” człowieka smiertelnie chorego, czy też bardzo starego, są ważniejsze od wszelkich zakazów i nakazów w trosce o jego zdrowie, którego już przecież dawno nie ma.
    Osobiście natomiast poczułam dużą troskę o Konstancję, która potrzebuje pomocy z zewnątrz (psychologa i też służb sprzątających), gdyż może być (za mało info na ostateczne zdanie) cierpi ona na Syndrom-Messi, gdzie nieograniczone zbieractwo różnych przedmiotów, z którymi jest się emocjonalnie związanym (ze względu na pamięć narodziców, pacjentów, darowizny itp) jest ciężkim, bardzo skomplikowanym zaburzeniem chorobowym. Nieumiejętność przyzwoitego organizowania sobie życia tzw.prywatnego w warunkach mieszkalnych, jest często kompensowana namiernym, ale sumiennym zaangażowaniem w życiu zawodowym, lub społecznym (konkretne zadania). Daje to też dużą dawkę poczucia własnej wartości, przynajmniej na ten czas bycia potrzebnym, empatycznym, odważnym w tym, co się z przekonaniem robi.
    Wybierając dla siebie teoretycznie opiekę któryś z pań pielęgniarek, wolałabym oczywiście Konstancję, od Wiesławy, osoby plotkarskiej, donoszącej i prawie szpiegującej swoją koleżankę, której z pobudek prywatnych, osobistych, po prostu nie lubiła.
    Dziękuję Zbychowi i Lucy…pozdrawiam

  3. Cd. Wiem, wiem, że wszystko działo się dawno, więc moja troska o panią Konstancję jest już “przedawniona”, trudno, ale moja emocja z nią związana jest całkiem świeża.😅

    1. Droga Tereso. A ja dziękuje Tobie. Absolutnie masz racje myśląc i pisząc, że ważna sprawą jest dbanie o takie osoby, jak Konstancja, jak i negowanie cech charakteru takiej osoby, jak Wiesława-nie polubiłam jej. Często widzimy źdźbło w obcym oku, a u siebie belki nie zauważamy – w myśl biblijnej prawdy. Pozdrawiam Cię Tereso

  4. Sorry zapomniałam z tego wszystkiego podziękować za cudny wpis panu Zbigniewowi Gratulacje i pozdrawiam serdecznie oraz życzę weny i poruszania fajnych tematów.

  5. Bardzo dziękuję obydwu drogim Paniom za miłe słowa pod moim adresem i ich społeczną empatię. Doświadczenie Lucy w służbie opieki nad chorymi jest niezwykle cenne i rzeczywiście nie każdy się do tych zadań nadaje. To natomiast , co Teresa pisze o manii zbieractwa, pokazuje, że nie jest ono niegroźnym dziwactwem, a chorobą wymagającą pomocy przynajmniej psychologa, jeżeli nie psychiatry. Niestety osób nią dotkniętych jest sporo. Pozdrawiam Panie serdecznie.

  6. Piękny wpis, świetnie napisany, emocjonalny. Sama biegałam po papierosy dla pana na wózku inwalidzkim, gdy mnie o to poprosił. Czekał na mnie przed domem opieki, wypatrywał. Pewnie, że mu szkodziły, ale ten dom opieki też mu szkodził.

Leave a Reply

Fill in your details below or click an icon to log in:

WordPress.com Logo

You are commenting using your WordPress.com account. Log Out /  Change )

Facebook photo

You are commenting using your Facebook account. Log Out /  Change )

Connecting to %s

This site uses Akismet to reduce spam. Learn how your comment data is processed.