(Reblog+) Sen zimowy

Kattinka

Wikipedia: „Sen zimowy to fizjologiczny stan odrętwienia organizmu, który objawia się okresowym spowolnieniem procesów życiowych u ssaków stałocieplnych, co pozwala im przetrwać trudne warunki zimowe. Taki sen może trwać od kilku tygodni do siedmiu miesięcy. Poprzedzony jest okresem gromadzenia tkanki tłuszczowej w organizmie lub zapasów pokarmu w gnieździe. W powszechnym języku termin ten stosowany jest wymiennie z pojęciem hibernacji naturalnej.”

Sen zimowy niedźwiedzia brunatnego, borsuka i jenota od właściwej hibernacji różni się fizjologicznie brakiem głębokiej hipotermii i mniejszym stopniem spowolnienia procesów metabolicznych. To raczej letarg, a nie pełna hibernacja. Ale już sen zimowy jeża jest tak głęboki, że jego serce, zamiast 181 uderzeń na minutę, bije tylko 20 razy, a zamiast wdychać powietrze 50 razy, jeż czyni to tylko raz. Śpią też popielice, świstaki, koszatki i nietoperze, a poza tym wszystkie płazy i gady.

Ustalmy fakty: mamy te same geny co misie i wiewiórki. Wprawdzie u nas owe geny odpowiedzialne za zimowe zwolnienie obrotów są nieco mniej aktywne, ale jednak są. Dlatego wraz z nastaniem mrocznych dni i długich nocy, podobnie jak u zwierząt przed zapadnięciem w sen zimowy, aktywna staje się przywspółczulna część autonomicznego systemu nerwowego, dzięki czemu nasz organizm zwalnia tempo, serce zaczyna bić wolniej, spowolnieniu ulega również nasz metabolizm. Przedłużająca się ciemność powoduje, że mózg produkuje zbyt mało serotoniny, hormonu odpowiedzialnego za nasz dobry nastrój. Ale zarazem ten sam mrok sprawia, że produkujemy więcej melatoniny (o melatoninie Ewa Maria opowie Wam więcej), która jest hormonem wydłużającym nasz sen. Skutek? Nasze nadnercza zaczynają produkować więcej kortyzolu, przez co podnosi się poziom naszej irytacji, gdyż stajemy się bardziej ospali. A jeszcze ten spowolniony metabolizm i nasza (nieodparta) chęć doładowania akumulatorów czekoladką, i już – tyjemy. Tak oto, chcąc nie chcąc, zapadamy w stan (przynajmniej częściowej) hibernacji.

I nawet jeśli nam się tak wcale nie wydaje, wstawanie po ciemku i bieg do pracy przez ponure miasto, które jest równie mroczne i nieprzyjazne, gdy z pracy wracamy, jest… dobre i ze wszech miar pożądane, ponieważ pomaga nam utrzymać się w nastroju snu zimowego. Bo czyż nie tego właśnie potrzebuje nasz organizm – przezimowania, przetrwalnikowej hibernacji? Tak, byle do wiosny. Dlatego mimo wychowania w protestanckim kulcie pracy, mimo rygorystycznego traktowania obowiązków i poczucia, że powinniśmy natychmiast wstać, pójść i zrobić coś bardzo pożytecznego, na czas zimy wyzbądźmy się wyrzutów sumienia, gdyż są całkowicie nieuzasadnione. Niech niebo chmurzy się i wylewa listopadowe deszcze, a grudzień posypuje śniegiem, niech mózg nasz domaga się więcej światła, a szef i zleceniodawca pogania z robotą, jakby to była wiosna (albo nawet lato) – nie zwracajmy na to wszystko uwagi, nie złośćmy się. Zamiast tego, połóżmy się z książka pod ciepłym kocem, utnijmy sobie drzemkę. To wcale nie jest głupie ani niepotrzebne, po prostu Natura pomaga nam przystosować się do niskich temperatur. Organizm przestraja się na najniższe zużycie energii, ogranicza zbędną aktywność, by skupić się na najważniejszym: na zachowaniu ciepła. Odpuśćmy sobie i otoczeniu, zwolnijmy tempo, śpijmy więcej i jedzmy, jedzmy do woli! Byle było nam miło i ciepło, i żadnego stresu, i… jak najmniej pracy. A jeśli poczujemy się nieszczęśliwi – pod ręką mamy zapas czekolady, która jest naszym zastępczym producentem serotoniny. Oto plan doskonały na listopad i grudzień, a potem styczeń, luty…

A więc nie smućmy się, że idzie zima, nie traćmy czasu na depresje małe i duże, nie narzekajmy na przygnębienie. Zamiast tego – przygotujmy się! Nazbierajmy orzechów, nasuszmy grzybów i jabłek, napieczmy pierników, nasmażmy konfitury „szwajcarskiej” z ostatnich jesiennych gruszek, jabłek i śliwek, z dodatkiem cukru (proporcja wszystkich składników 1:1) albo i z suszonych (namoczonych w esencji herbacianej) śliwek z migdałami i cynamonem. Nastawmy nalewkę pomarańczową z goździkami. Zgromadźmy spory zapas kawy i herbaty i jeszcze większy – gorzkiej czekolady. I stos książek do czytania. Karty do pasjansa i koszyk z owczą wełną i wzorem na gruby, wiatro- i wilgocio-odporny sweter. Lampa powinna świecić dobrym, ciepłym, dość mocnym światłem. Teraz już tylko pozostaje nam wybrać najlepsze miejsce na dziuplę, gawrę, norkę. Miękki fotel? Kanapa? Pled, koniecznie duży, gruby, wełniany. Ma nam być ciepło, wygodnie i przytulnie. Jasno. Smacznie i rozgrzewająco. A jeśli po tym wszystkim zechcemy (co takiego? znów?) zdrzemnąć się, przespać, poddać, odpłynąć – tym lepiej dla nas, tym zdrowiej.

Z kuchni dochodzi zapach pieczonych kasztanów. Będziemy obierać skorupki, parząc sobie palce, a potem zjemy słodki rozsypujący się żółty miąższ, parząc się w języki. Dla równowagi termicznej popijmy więc kieliszkiem porto.

Muszę kończyć, pa!

2 thoughts on “(Reblog+) Sen zimowy

  1. Oj Kattinka, Kattinka, tak sugestywnie napisalas, ze mi sie zachcialo spac, a wstalam godzine temu. Zawsze na jesieni mialam ochote wykopac sobie gawre i wypelnic ja ksiazkami, ale łopata juz dla mnie za ciezka, a i z ksiazkami mam klopot. Jakos przebiduje do wiosny osladzajac sobie czas odwiedzinami gosci, troche mi rodzinnego ciepelka przyniosa. Buzi na dobranoc! Ciotuchna.

Leave a Reply

Fill in your details below or click an icon to log in:

WordPress.com Logo

You are commenting using your WordPress.com account. Log Out /  Change )

Facebook photo

You are commenting using your Facebook account. Log Out /  Change )

Connecting to %s

This site uses Akismet to reduce spam. Learn how your comment data is processed.