Mal Content
czyli
Z dziennika tetryka
Wirują, wirują, tysiące szprych w kole fortuny matuli…, a rower dzielnie niesie przez las mnie samego i moje znienawidzone nadmiarowe kilogramy. Jadę i myślę: „Ciekawe, kiedy znów trafi się coś godnego Dziennika tetryka?”
Wykrakałem. Polanka. I uroczy ensemble: wejdzie taki łowczy na ambonę, spojrzy na kwitnące drzewko, może się nawet rozrzewni jego pięknem, zapewne wyprodukuje refleksję, że oto kolejną wiosnę los pozwolił mu oglądać. Następnie oko zawiesi na celowniku, palec położy na spuście. I na zimno, dla przyjemności… Bo przecież nie
z potrzeby.
Niegdyś, przemyśliwując (nomen omen) to zjawisko, starałem się wykazać otwartość, wysłuchać argumentów, nie skreślać pochopnie. Nie udało się. Zabijania dla rozrywki wytłumaczyć się nie da, cała zaś hubertusowska męsko-szlachecko-junacka (a czasem nawet patriotyczna!) otoczka odstręcza okrucieństwem oraz, w sumie, infantylizmem. Nie zamierzam korzystać z żadnej oferty serwowanej przez specjalistów od eschatologii. Każda ma jakiś feler. Taka na przykład teoria reinkarnacji. Zakłada, że bytowanie ludzkie jest wyższe od zwierzęcego. Nie powiedziałbym. Zwierzę nie zabija dla relaksu. Ale załóżmy, że krąg wcieleń – sansara – się toczy, niezależnie od moich na nią poglądów. Może przeto chociaż taki myśliwy, jako okrutnik, wcieli się w przyszłym życiu w niższą formę płowej zwierzyny i odczuje przedśmiertny strach wobec innego nemroda, kierującego ku niemu lufę swego sztucera?
Ech, marzenie o sprawiedliwości! Jedno z najbardziej szkodliwych złudzeń. Zamiast kręgu wcieleń wolę kręgi rowerowych kół. I, praktykujący mięsożerca, mknę dalej przez las, tłumiąc gorycz hipokryzji.
PS.
Zdjęcia są, jako się już rzekło w uprzednim wpisie, gównianej jakości, ale tak to już będzie na stałe, bo biorę ze sobą na przejażdżki tylko smartfona.