Lech Milewski
Na cesarskim dworze
Nocny pociąg dowiózł nas do Hue – stolicy cesarskiego Wietnamu – KLIK.
Główna atrakcja to Cytadela – kompleks cesarskich pałaców i świątyń – Zakazane Miasto. Robimy sobie grupowe zdjęcie…
Następnie nasz przewodnik podaje trochę informacji o historii Wietnamu. Korzystne położenie geograficzne – naturalna granica wyznaczona przez góry i nieprzebytą dżunglę – stworzyło warunki do powstania samodzielnego państwa już 3000 lat p.n.e. Od roku 111 p.n.e. Wietnam był przez ponad 1000 lat zdominowany przez Chiny.
W 1292 roku Wietnam odwiedził Marco Polo. Około 300 lat później przybyli tu portugalscy misjonarze, którzy zastąpili chińskie znaki alfabetem łacińskim.
Ostatnia dynasti cesarska – Nguyen – rozpoczęła panowanie w 1802 roku. W 1858 roku Wietnam został zaatakowany przez Francję i w roku 1887 stał się kolonią francuską o nazwie Indochiny Francuskie.
Przypomina mi się lekcja geografii w szkole podstawowej. Za naszą, jeszcze przedwojenną, nauczycielką powtarzaliśmy dziwne nazwy: Annam, Tonkin, Kochinchina. A tuż obok – Siam.
Dynastia Nguyen zachowała swoją cesarską pozycję, lecz całkowicie podporządkowała się kolonizatorom. Przełom nastąpił w 1940 roku, kiedy Wietnam zaatakowali Japończycy. Teraz z kolei francuska administracja, nominalnie podległa rządowi Vichy, zmieniła się w marionetki.
Rok 1945 – Japończycy kapitulują, rząd Vichy upada, w Wietnamie pojawia się Ho Chi Minh – wykształcony we Francji i ZSRR, z dobrymi kontaktami w Chinach.
Oddaję głos naszemu przewodnikowi: w ostatnim roku okupacji japońskiej Wietnamu trzy miliony ludzi umarło z głodu. Ho Chi Minh zadeklarował – w niepodległym Wietnamie nikt nie umrze z głodu. Słowa dotrzymał.
Ho Chi Minh urodził się jako Nguyen Sinh Cung, kilka razy zmieniał nazwisko, to ostatnie przyjął w roku 1940.
Wietnamczycy nazywali go wujkiem Ho. Jest to wyjątek w języku wietnamskim, gdyż wietnamskie nazwiska są trójczłonowe i ostatni człon jest imieniem. Użycie pierwszego członu czyli nazwiska rodowego jest nietaktem. Co innego Ho lub wujek Ho.
Przypomniało mi się, jak w dawnych latach odwiedzałem warszawski Klub Prasy i Książki na Placu Unii i czytałem tam New York Herald Tribune, wydanie europejskie. Najbardziej podobały mi się felietony Arta Buchwalda – KLIK – dowcipne i złośliwe.
On też wspomniał o wujku Ho: …między Amerykanami a Wietnamczykami jest istotna różnica. Wietnamczycy dodają swojemu przywódcy przedrostek wujek, natomiast Amerykanie dodają swojemu (wtedy, 1970 rok, był to prezydent Nixon) przyrostek ….syn.
Oczywiście w języku angielskim w obu przypadkach był to przedrostek.
Na terenie Zakazanego Miasta mieściło się kiedyś 148 budynków. Po wojnach, francuskiej i amerykańskiej, zostało ich tylko 20. Żadna z budowli nie robi na mnie dużego wrażenia i wydaje mi się, że flaga Wietnamu w Zakazanym Mieście nie stanowi dysonansu.
Następny dzień zapowiada się emocjonująco – spędzimy sześć godzin jako pasażerowie motocykli. Ten punkt programu nieco mnie niepokoił, ale na wszelki wypadek, jeszcze w Melbourne, dodałem do mojego ubezpieczenia podróżnego dodatkowe zabezpiecznie. Moje obawy podzielało wiele osób, ale po łagodnej perswazji przewodnika pojechaliśmy wszyscy.
Nasi kierowcy obsługują regularnie wycieczki Intrepidu. Jest to dobra praca, dbają więc o bezpieczeństwo pasażerów. Jak widać na powyższym zdjęciu, jedziemy blisko siebie. Z siodełka pasażera możemy docenić kunszt kierowców i inteligencję wszystkich użytkowników dróg. Przepisy drogowe są tylko wskazówką. Kilka razy jedziemy pod prąd, po “złej stronie” drogi, ale w każdym przypadku rozładowuje to tłok na drodze.
Głównie jednak jedziemy bocznymi drogami, przez wioski, osiedla i pola ryżowe. W wielu miejscach zatrzymujemy się. Czasami jest to przedszkole kaczek.
Rodzice obserwują swoje pociechy z drugiego brzegu
Innym razem wytwórnia typowych wietnamskich kapeluszy, albo kadzidełek.
Ludzie są przyjaźni, pozwalają nam spróbować własnych sił, na ogół z żałosnym rezultatem. Przewodnik zwraca uwagę, żeby nie tłoczyć się do jednego sprzedawcy/producenta, ale dać każdemu trochę zarobić.
Istotnym punktem tego dnia jest wizyta w grobowcu cesarza Tu Duc – KLIK. Nasz przewodnik kontynuuje lekcję historii Wietnamu.
Cesarz Tu Duc osobiście nadzorował budowę swojego grobu. Nie miał bowiem potomka. Ponad 140 żon i nałożnic i nie miał syna. Nic dziwnego, że sam budował sobie grób – nie było nikogo, kto mógłby zadbać o jego pamięć. Jest to najbardziej okazały grób cesarski w Wietnamie. Budowa trwała ponad dziewięć lat i spowodowała zbrojne powstanie ludności, obciążonej dodatkowymi podatkami i obowiązkami. Powstanie zostało stłumione, Tu Duc zamieszkał na terenie swojego grobowca, gdzie oddawał się polowaniu i pisaniu poezji.
Co ciekawe, Tu Duc nie jest pochowany w swoim grobowcu. Pochowano go w nieznanym miejscu. Wszyscy pracownicy zatrudnieni przy pochówku (około 200 osób) zostali ścięci. Lokalizacja grobu nadal pozostaje tajemnicą.
Przewodnik wspomina o końcu cesarstwa. Gdy Ho Chi Minh doszedł do władzy w 1945 roku, skłonił cesarza do abdykacji, lecz jednocześnie zaproponował mu honorowe stanowisko u boku rządu. Cesarz nie skorzystał i wyemigrował do Francji.
Sam Hoc nie kryje swoich antykomunistycznych poglądów. Wujek jego matki został skazany przez komunistów na śmierć tylko za to, że był gospodarnym rolnikiem. Pytamy go o pozycję Komunistycznej Partii Wietnamu.
Myślicie, że każdy może się zapisać do partii? O nie. Do partii należy tylko 20.000 osób. Trzeba być krewnym kogoś z członków założycieli.
To nie jest prawda, wikipedia podaje, że partia liczy około 4,5 miliona członków. Wydaje mi się, że Hoc miał na myśli liczbę osób, które dzięki partii robią karierę.
Już po powrocie do domu szukam informacji o ekonomii Wietnamu. Jest – polityka ekonomiczna partii nosi nazwę Doi Moi – KLIK. No to już wiadomo towarzysze MOI kto tu kogo DOI. Wikipedia podaje, że Wietnam jest w ścisłej czołówce krajów o największej korupcji.
To chyba wskazówka, żeby nieco skorumpować naszych kierowców i zająć ich miejsce przy kierownicach pojazdów (ja w samym środku).
Kolejny punkt programu to Thien Mu Pagoda – KLIK. Piękny kompleks budynków nad rzeką Perfume River.
Przy okazji Hoc, który deklaruje się jako buddysta, wyjaśnia różnicę między pagodą a świątynią (temple). W buddyzmie nie wyznajemy żadnego Boga, a więc nie jest to religia, tylko filozofia. W związku z tym nie ma kościołów, tylko są pagody.
Zamieszało mi się mocno w głowie – buddyzm nie jest religią – toż właśnie tak stwierdził kiedyś Jan Paweł II i był za to mocno krytykowany: buddyzm jest w znacznej mierze systemem ateistycznym i jako taki stanowi zagrożenie dla religijnego trzonu kultury europejskiej – KLIK.
Buddyści nie mają świątyń? Informacje z różnych stron świata tego nie potwierdzają. Ciekawe, że pytanie – różnica między pagodą a świątynią jest zadawane głównie przez osoby, które odwiedziły Wietnam.
Eksponatem, który przyciaga wielu odwiedzajacych pagodę Thien Mu, jest samochód mnicha Thich Quang Duc, który dokonał aktu samospalenia w proteście przeciwko prześladowaniom buddystów przez rząd.
Rząd komunistyczny? Wprost przeciwnie, prawicowy rząd Południowego Wietnamu – KLIK.
Skomplikowany ten Wietnam.
Dla uspokojenia przesiadamy się z motocykli na statek, który rzeką Perfumową (Perfume River) dowozi nas do Hue.
Ciąg dalszy nastąpi.
P.S. Dziękuję Krystynie (Powsinodze) za pomoc w edycji tego i wielu innych moich wpisów. Jeśli mimo to są w nich jakieś błędy językowe, to wyłącznie z powodu mojej nieuwagi.
Tak, tego “ciąg dlaszy nastąpi” nie dostałam do czytania 🙂
powsinoga
Ciąg dla szy. Ups, wymknęło mi się. A kto to jest ta Sza? Cicho sza!
Och jej, Autorze i Poprawiaczko! To ja, adminka! Potrzebowałam ponad tygodnia, żeby dostrzec ten błąd, z którego sobie w powyższych komentarzach stroicie żarty. Bo tam, w przedostatniej linijce tekstu, “stało jak byk”: ciąg dlaszy nastąpi. Dlaszy, dla szy… zamiast dalszy. Poprawiłam wreszcie, ale komentarze zostawiam, bo śmieszne. Dodaję jednak to wyjaśnienie, bo inaczej już całkowicie pokręcimy w głowie nieszczęsnym Czytelnikom 🙂
Czekam na dalszy ciąg 😀
Wspaniałe miejsce, wspaniała przygoda!