Pokolenie Solidarności (11)

Ewa Maria Slaska

Eli

Miłość (1969)

Była to miłość nie tyle od pierwszego wejrzenia, ile od pierwszego kroku. Był Sylwester. Rok 1969. Rozeszła się pogłoska, że do Klubu Studentów Wybrzeża Żak przyjedzie Niemen. Żak mieścił się wówczas nieopodal Dworca Głównego, w budynku Nowego Ratusza, który przed wojną był siedzibą Przedstawiciela Ligi Narodów w Wolnym Mieście Gdańsku, a w czasie wojny Wehrkreiskommando i gauleitera Alberta Forstera. Niemen nie przyjechał, ale przyszła masa ludzi. Stefan stał na bramce i próbował powstrzymać tłum, szturmujący wejście do klubu. Baśka właśnie podniosła nogę, żeby zrobić pół kroku dalej. Ktoś ją jednak popchnął, oparła się więc o Stefana całym ciałem i wbiła mu szpilkę w stopę. Stefan zawył z bólu i tak to się zaczęło.

Przyjechało pogotowie, zabrało Stefana i Baśkę przy okazji. Oboje nie bawili się w Sylwestra, ale się zakochali.

Gdy dwadzieścia lat później rozstawali się w Nowym Jorku, Stefan pomyślał, że ta szpilka, którą Baśka rozwaliła mu palce u prawej stopy, była jednak symboliczna. W końcu nie każda romantyczna miłość musi się zacząć od wściekłego bólu.

A może zresztą nie była to wcale miłość romantyczna. Podobnie jak solidarność okazała się niesolidarna, prawda nieprawdziwa, a wolność niewolna.

Przed nimi był jednak najpierw w miarę spokojny rok. Młodzi ludzie położyli uszy po sobie. Rozruchy studenckie, które nie ominęły Gdańska, minęły. Grudzień 1970 roku miał dopiero nadejść.

Krwawe gody (1970)

Stefan miał 23 lata, Basia 21. Wzięli ślub w kościele św. Mikołaja w Gdańsku, w Mikołaja, czyli 6 grudnia 1970 roku. W Mikołaju w Mikołaja, żartowali. Mieszkali w mieszkaniu Stefana na starym mieście i mieli ogromny wybór, ale akurat u Mikołaja wolny był termin podczas niedzielnej sumy. Tak więc padło na św. Mikołaja. To jeden z pogodniejszych świętych w panteonie katolickim, w którym poczesna rola przypada władcom i męczennikom lub władczyniom i męczenniczkom. Mikołaja ani nie umęczono na śmierć, ani on nikogo nie skazał na męki. Był biskupem w Mirze. Odziedziczył pieniądze i chętnie je ukradkiem rozdawał biednym młodym ludziom, kładł je na progu ubogich domostw, wrzucał przez okno lub przez komin, wkładał do ustawionych na zewnątrz butów lub tylko skarpet. Te złote monety miały umożliwić start w życie młodym, uczciwym, niezamożnym ludziom. Dla dziewcząt były posagiem, dla chłopaków często opłatą za naukę zawodu w warsztacie mistrza. Tak jak podopieczni świętego biskupa, również Stefan i Basia stali u progu życia i nie mogli wiedzieć, że kiedyś rozpołowi się opowieść o świętym rozdającym złoto i rozpołowi ich los.

Symbolicznie, mikołajowo jedna z ciotek podarowała im w prezencie ślubnym bon na pięć dolarów do Pewexu. Pewnego dnia, jeszcze przed świętami, długo chodzili po sklepie zastanawiając się, na co wydać ten majątek i wreszcie kupili puszysty, jasnożółty kocyk dla dziecka.

7 grudnia 1970 roku był sukcesem ówczesnej polskiej poltyki zagranicznej. W Warszawie został podpisany układ o podstawach wzajemnych stosunków między PRL a RFN, dokument, w którym Niemcy w praktyce uznawali oficjalnie granicę na Odrze i Nysie Łużyckiej. To był też dzień, kiedy Willy Brandt, kancelerz Niemiec i przewodniczący delegacji niemieckiej, ukląkł podczas składania kwiatów pod pomnikiem Ofiar Getta Warszawskiego.

Gdy to piszę, widzę, że słowo ukląkł nie oddaje znaczenia tego faktu. Po niemiecku nazywa się to znacznie mocniej – Kniefall, upadek na kolana. I tak się to właśnie odbyło, kanclerz Niemiec padł na kolana przed pomnikiem Ofiar Getta Warszawskiego.

W pięć dni później na Stoczni zaczęły się rozruchy, zakończone krwawą jatką. Zdarzenia, nazwane potem wypadkami grudniowymi lub po prostu Grudniem, pisanym z dużej litery, zaczęły się 12 grudnia. Wieczorem w telewizji ogłoszono podwyżkę cen artykułów spożywczych, w tym mięsa, ryb, mąki, kaszy, makaronu. Wieczorem pod Stocznią imienia Lenina zebrało się ponad dwa tysiące robotników. Postulaty były takie jak zawsze – demonstranci domagali się cofnięcia podwyżek. Teraz jednak do zwyczajowych żądań doszedł też postulat usunięcia ze stanowiska Władysława Gomułki. Taki jest los przywódców w ogóle, ale może tylko komunistycznych. Gomułka, wyniesiony na szczyty władzy przez zbuntowanych robotników, po 15 latach również przez nich został usunięty. To jednak oczywiście nie nastąpiło od razu. Na razie około 700 robotników poszło pod gmach Komitetu PZPR, czyli tak zwany Biały Dom.

Ani studenci Politechniki, ani inżynierowie ze Stoczni nie przyłączyli się do robotników. Idący pod gmach PZPR robotnicy rzucali kamieniami w okna ich biura i wykrzykiwali obelgi pod adresem „małp w białych kitlach”.

A potem milicja bez zapowiedzi zaczęła strzelać na moście do Stoczni. Syn sąsiadów Basi, starszy od niej o kilka lat, stracił prawą rękę, odrzucając granat. Przeciwko demonstrantom używano ostrej broni, ale też petard, które teraz wszyscy dobrze znamy, bo strzelamy nimi w Sylwestra (albo, oczywiście, nie) w stronę milicji.

Rozruchy zaczęły się zaledwie pięć dni później i zaczęły się jak zawsze, od mięsa. W sobotę władze podniosły ceny żywności i opału, a w dwa dni później, w poniedziałek, robotnicy wyszli na ulice. Tak było zawsze. Władze podnosiły ceny albo normy, a robotnicy w różnych miastach i z różnym skutkiem wychodzili na ulice. Czas był zawsze trudny, bo zawsze było tak, że robotnik zarabiał coraz mniej, pracując coraz więcej. Wychodziły też kobiety, głównie w Łodzi, gdzie protesty robotnic przez kilkadziesiąt lat istnienia PRL-u trwały właściwie bez przerwy. Tym razem, w poniedziałek 14 grudnia 1970 roku, to stoczniowcy przerwali pracę i wyszli na ulice, a władze zdecydowały się na użycie broni. To właśnie ten Kociołek, o którym pisze Dowgiałło w piosence. Krwawy Kociołek. Przeliczył się jednak, wieść o masakrach w Gdyni i w Gdańsku rozniosła wię echem nie tylko po całej Polsce, ale po całym świecie, co oczywiście w owym czasie oznaczało tylko Europę. W Tajlandii albo Nikaragui nikt nie wiedział nawet, gdzie leży Polska, skąd więc mógł wiedzieć, że władze użyły ostrej amunicji i zabito 45 osób, a ponad 1160 zostało rannych. Najstarsza ofiara miała 59 lat, a najmłodsza – 16.
Z tą ilością zabitych jednak do dziś nie wiadomo na pewno, czy było ich tylko 45. Do tylu po dojściu Gierka do władzy PRL przyznał się oficjalnie – podobno dlatego tylko do tylu, że gdyby zabitych było więcej niż 50, Polska mogła była zostać oskarżona o ludobójstwo, co jest przestępstwem ściganym przez międzynarodowy trybunał. Piszę to w roku 2021 i zastanawiam się nad tym, że tak było, w to wierzyliśmy, my Polacy lat 70. Ale czy było to prawdą? Jaki miał to być trybunał? I co Polsce mogło z tego powodu grozić, że zabito więcej niż 50 strajkujących?

Portal Dzieje.pl twierdzi, że jest to jeden z mitów Grudnia. Już w momencie trwania rewolty, głównie ze względu na blokadę informacyjną wśród społeczeństwa, a także poza granicami Polski rosło przekonanie, że ofiar było dużo więcej. Stefan Kisielewski w swoich dziennikach napisał o 200-300 zabitych, Norman Davis o 300, dziennikarz telewizyjny, a w rzeczywistości oficer kontrwywiadu Tadeusz Zakrzewski pisał o 60 ofiarach. Radio Wolna Europa, która przełamała barierę informacyjną dotyczącą rewolty na swojej antenie cytowała ludzi, którzy mówili o 150 ofiarach.

Nota bene grudniowa podwyżka cen została odwołana dopiero na początku marca 1971 roku, po całej serii strajków w styczniu i lutym 1971 roku. Strajkowano w 12 na 17 województw, a liczba strajkujących przekroczyła 200 tysięcy osób. Najdotkliwszy był dla władz strajk w Łodzi, gdzie pracy odmówiły włókniarki.

Janek Wiśniewski (1970)1

Kiedy wracali spod stoczni do domu, Basia rozpaczliwie szlochała.
– Pani, powiedziała do niej jakaś kobieta w burym płaszczu i szarym berecie, pani, niech pani tak nie płacze, bo to dziecku zaszkodzi.
Basia jednak nie mogła przestać, a wtedy kobieta dodała:
– Im i tak już nie pomożemy. Pomarły biedaki.
O tych, którzy zginęli podczas rozruchów, w PRL nie wolno było mówić. Nikt nie wiedział, ile osób naprawdę zginęło. W szpitalach i na pogotowiu lekrze i personel medyczny nie mieli czasu ani głowy do tego, by ich liczyć, a potem ich ciała zniknęły. Nikt nie zdawał sobie sprawy z rozmiarów masakry. Często nie wiadomo było, gdzie pochowano zamordowanych. Może na Cmentarzu Emaus w Gdańsku, może na Witominie w Gdyni.

Krzysztof Dowgiałło, działacz opozycyjny, a potem, kiedyś, w przyszłości, senator pierwszego powojennego senatu w Polsce, napisał piosenkę, która stała się tak znana, że jak Lorelei Heinego, była uważana z anonimowy utwór ludowy.

Piosenka opowiadała o Zbyszku Godlewskim, jednym z zabitych w ów czarny czwartek 17 grudnia 1970 roku. Strajkujący robotnicy położyli jego ciało na drzwiach i zanieśli w pochodzie pod Komitet Partii na Wałach Jagiellońskich. Krzysztof nie wiedział, jak nazywał się chłopak, którego ciało zostało położone na drzwiach, nazwał zmarłego Janek Wiśniewski. I tak zostało.

Janek Wiśniewski stał się na wiele lat nieoficjalnym hymnem polskiej opozycji, dopiero piosenka Lluisa Llacha, przetłumaczona na polski jako Mury runą, którą śpiewał Jacek Kaczmarski, usunęła w cień Janka Wiśniewskiego.

Chłopcy z Grabówka, chłopcy z Chyloni,
Dzisiaj milicja użyła broni.
Dzielniśmy stali, celnie rzucali.
Janek Wiśniewski padł!

Na drzwiach ponieśli go Świętojańską,
Naprzeciw glinom, naprzeciw tankom.
Chłopcy stoczniowcy – pomścijcie druha!
Janek Wiśniewski padł!

Jeden zraniony, drugi zabity,
Krwi się zachciało słupskim bandytom.
To partia strzela do robotników,
Janek Wiśniewski padł!

Krwawy Kociołek, to kat Trójmiasta,
Przez niego giną dzieci, niewiasty.
Poczekaj draniu – my cię dostaniem,
Janek Wiśniewski padł!

Stoczniowcy Gdyni, stoczniowcy Gdańska,
Idźcie do domu, skończona walka.
Świat się dowiedział, nic nie powiedział,
Janek Wiśniewski padł!

Stoczniowcy Gdyni, stoczniowcy Gdańska,
Idźcie do domu, skończona walka.
Świat się dowiedział, nic nie powiedział,
Janek Wiśniewski padł!

Nie płaczcie matki, bo nie na darmo!
Nad stocznią sztandar z czarną kokardą!
Za chleb i wolność, i nową Polskę,
Janek Wiśniewski padł!

Grudzień 1970 roku był dla Gdańska tragiczny, a przecież stał się momentem przełomowym w historii nie tylko Polski, ale Europy i świata.

I choć wydawało się, że strzały, które padły na moście do Stoczni Gdyńskiej i na placu przed wejściem do Stoczni Gdańskiej, padły na darmo – bo owszem, doszedł do władzy Gierek, dostaliśmy schabowego, majonez i krakersy, a rolnikom dano więcej węgla i traktory Maxwella, ale komuna nadal trzymała się mocno.

A potem minęło dziesięć lat i okazało się, że Dowgiałło nie miał racji, że wprawdzie w roku 1970 wydawało się, że świat się dowiedział, nic nie powiedział, ale w dziesięć lat później, z frustracji z powodu tamtej sytuacji powstała Solidarność (prości ludzie mówili nawet, że wybuchła, tak jakby była wulkanem lub rewolucją), a jeszcze dziesięć lat później komuniści oddali władzę, nie tylko w Polsce. Po kolei upadły wszystkie reżimy komunistyczne w państwach byłego już Bloku Wschodniego. Niemcy się zjednoczyły, skończyła się zimna wojna, Polska i kilkanaście innych krajów, które wyzwoliły się spod władzy sowieckiej, weszły do Unii.

***

Wciąż był grudzień, święta się zbliżały, kupili choinkę, ale mieli niewiele pieniędzy. Basia powiesiła na choince swoje wisiorki, Stefan – słone paluszki umocowane pasemkami czerwonej włóczki.

Stefan, który przeniósł się z matematyki w Warszawie z powrotem do Gdańska, studiował na Wydziale Budowy Okrętów („jak wszyscy”, żartował) i zaraz po studiach dostał pracę w CETO, Centrum Techniki Okrętowej. Początkowo mieściło się w Stoczni Gdańskiej, ale gdy tylko zakończono budowę pewnego niezwykłego budynku, co nastąpiło w roku 1971 – w Zieleniaku.

Zieleniak był niezwykły. Ma wysokość 72 metry i 17 kondygnacji. Zbudowano go w latach 1965-1971 dla CETO – Centralnego Ośrodka Konstrukcyjno-Badawczego Przemysłu Okrętowego. Budowano go od góry, według projektu Zbigniewa Zaborowskiego: do dwóch żelbetowych słupów, przywieszano, poczynając od góry, kolejne żelbetowe piętra, przeszklone oknami w tonacji zielonej. Dlatego Zieleniak.

W Zieleniaku był komputer i Stefan od początku wiedział, że tak – to właśnie tam chce pracować, przy tym czymś wspaniałym, co się nazywało komputer i jeszcze kilka lat temu zajmowało osobny budynek na Przymorzu, a potem zaczęło się zmniejszać, było wielkie jak szafa, jak kufer podróżny, aż wreszcie stało się wielkim niezgrabnym pudłem. Jeszcze za życia Stefana komputer wciąż się zmniejszał, był duży jak telewizor, jak pudełko po butach, jak aktówka. Nie wiadomo jednak, czy kiedy to się działo, Stefan w ogóle wiedział, że komputery dalej się zmniejszały, ani kiedy w ogóle po raz ostatni widział naprawdę komputer.

Można oczywiście teoretycznie założyć, że nawet jak już był bezdomny, Stefan wciąż jeszcze mógł obejrzeć komputer na wystawie jakiegoś sklepu z elektroniką, ale skądinąnd wiadomo, że bezdomni z czasem tracą zainteresowanie dla wszystkiego, co nie wiąże się bezpośrednio z ich życiem. Czyli możemy założyć, że komputery go już w ogóle nie interesowały.

Gdy urodziło się im drugie dziecko, a Basia akurat wróciła ze szpitala do domu, w Radomiu zaczęła się krwawa rozprawa władz z robotnikami.

– Wszyscy jesteście majowo-czerwcowi, powiedział Stefan. I tak było. Basia urodziła się 23 maja 1949 roku, Małgosia 31 maja 1971 roku, Tadzio – 26 czerwca 1976 roku. Tylko Stefan był jesienny.

Było ich czworo i byli klasyczną polską rodziną, mama, tata, dwoje dzieci, syn i córka, aczkolwiek żeby wymogom klasyki stało się zadość, syn powinien być starszy, córka młodsza, a różnica wieku powinna była wynosić dwa lata.

Leave a Reply

Fill in your details below or click an icon to log in:

WordPress.com Logo

You are commenting using your WordPress.com account. Log Out /  Change )

Twitter picture

You are commenting using your Twitter account. Log Out /  Change )

Facebook photo

You are commenting using your Facebook account. Log Out /  Change )

Connecting to %s

This site uses Akismet to reduce spam. Learn how your comment data is processed.