Ela Kargol
Gubałówka, góra gór, góra kiczu, antysymbol Zakopanego, a może właśnie symbol? Wakacyjne wspomnienia
Góra gór może obrzydzić każdemu Tatry. Jeśli ktoś nie widział nic poza Gubałówką, a z Gubałówki na pewno nic nie zobaczył – bo nie ma jak – to nie będzie chciał tu wracać. Nie pokocha Tatr, jak ja je pokochałam, szwendając się po szlakach i poza nimi, po schroniskach, śpiąc na podłogach i w szałasach, z czasem szukając już wygodniejszych noclegów, po to, by wypoczęta wyruszyć na kolejne łazęgi, wędrówki, spacery. To nie były nigdy wyrypy, nie było zaliczania, zdobywania. Atmosfera Zakopanego i Tatr zawładnęła mną całkowicie.
Pępek Świata.
Witkacy i Tadziu Ferenc, Chałubiński i chłopaki z TOPRu, Rafał Malczewski i Kielo macie godzin, ojciec Leonard z Wiktorówek i babka z Rusinowej, Szymanowski i Tejka z Roztoki, w stronę Pysznej i w stronę Białej Wody, a przede wszystkim w stronę Roztoki.
Schronisko w Dolinie Roztoki stało się dla mnie na wiele lat domem, schronem, wszystkim, radością, miłością do ludzi i gór, do ludzi gór i gór, do Tatr, przede wszystkim do Tatr Wysokich, no bo o tych Zachodnich mówiło się z pogardą Kapuściane góry.
W tym roku po dwuletniej lub dłuższej przerwie siedzenia w domu wybrałam się znowu do Zakopanego, tym razem tylko na Gubałówkę. Nie pierwszy raz i chyba nie ostatni, choć miesiąc temu przysięgałam, że nigdy więcej.
Czas goi rany i łagodzi wspomnienia.
Latem pojechaliśmy do Lachowic. Lachowice to rozległa, malownicza wioska wśród wzgórz, gór i pagórków w paśmie Beskidu Makowskiego, gdzie rzadko zatrzymuje się już pociąg, choć to odcinek kolei transwersalnej, wioska, gdzie krzyże na cmentarzu parafialnym przy ponad dwustuletnim drewnianym kościele otoczonym sobotami, pamiętają czasy zaborów austriackich, gdzie prawie co sto metrów przydrożna kapliczka wita wędrowca… Lachowice, to miejsce, do którego wracam nie tylko latem. Latem, tak jak w piosence: pachnie miętą, jest koloru malin i zielonych lasów. Tu wcale diabeł nie mówi dobranoc, tu świerszcze nie pozwalają spać.


I kiedyś po takiej nieprzespanej nocy wybraliśmy się do Zakopanego, na Gubałówkę. Z Lachowic dwie godziny pociągiem. Wycieczka, przed którą się wzbraniałam, bo sierpień, bo tłok, bo dworzec kolejowy w przebudowie i słynna kolej, której początki sięgają końca XIX wieku, nie dojeżdża nawet Zakopanego, tylko do nieznanej nikomu Spyrkówki. Czasów Luxtorpedy już nikt nie pamięta.
Gaździna z Roztoki mnie ostrzegała, odradzała, wręcz wypraszała. I miała rację. Ale my pojechaliśmy. Całe szczęście, wiedzieliśmy, jadąc pociagiem, że nie dojedziemy do Zakopanego, tylko do tej wspomnianej już Spyrkówki. Przyznać trzeba, że taksiarze, ubery i nni przewoźnicy stanęli na wysokości zadania, a tak naprawdę stanęli przed prowizorycznym dworcem i kto się zorientował, ten od razu wsiadał, tak jak my i od razu jechał. Miły kierowca rodem ze środkowej Polski chciał nas wywieźć na samą Gubałówkę, ale wybraliśmy kolejkę, nie przejmując się ogólnie znaną śpiewką,
Kasprowy, Kasprowy,
wolę Pięci Stawy,
pier..lę kolejkę
przeciem nie kulawy.



Wjechaliśmy tłumnie i w ścisku na górę. Tłum wypchnął nas z kolejki. Dzieci stwierdziły, że są głodne. Zaczęło padać. Wszyscy ruszyli do baru Gubałówka, a może to restauracja była? Dania barowe. Pokrzepieni colą, kotletem i burgerem ruszyliśmy szczytem Gubałówki przed siebie. Minęliśmy smutne kucyki, duży koń właśnie robił kupę. Wszyscy zachwyceni spoglądali na woźnicę, który nie przerywając jazdy wozem, zbierał nawóz od razu do worka. Potem była wata cukrowa i kręcone lody i obowiązkowe zdjęcie z psem i owieczką. W tym miejscu rzeczywiście można było dostrzec Giewont, bo inne miejsca widokowe pozastawiane są budami. Piękne widoki rozpościerały się na fartuszkach ustawionych rzędem i przeznaczonych dla super cioć, córek, szwagierek… Ogólnopolski wzór ludowy, który rozpanoszył się kilkanaście lat temu po całej Polsce od morza do Tatr był bardzo silnie reprezentowany na wszystkim, co miało udawać ludowość.








Wnuczce kupiłam perukę, wnukowi po długim marudzeniu – nóż. Nie żadną finkę ani scyzoryk, tylko jakąś imitację samurajskiego noża. Córka kupiła sobie kolczyki, kuzynka pluszaka i tak co kawałek coś. Ja wypiłam kilka cappucino. Przy kościółku, w zasadzie samowolce budowlanej gazdów Bachledów, zastała nas burza. Kościółek zamknięty, schowaliśmy się w maleńkiej krypcie na tyłach świątyni, miejscu spoczynku fundatorów kaplicy. Grobowa cisza, wreszcie, gdyby nie pioruny.
Po burzy przyszło słońce i wszyscy znowu ruszyli na szlak. Zatrzymaliśmy się przy grze w pieniądze. Niestety kilka prób przebiegło bez sukcesu, chyba, że sukcesem nazwać można było pozbycie się bilonu. Potem były sztuczne ścianki wspinaczkowe, gofry wegańskie, chińskie (nie jestem pewna) ciupagi, kino 5 D, a może nawet 7 D max, świat wirtualny z ofertą przeróżnych gier, manekiny ubrane, przebrane w ludowe stroje, znowu burza, znowu lody, kubki z napisem Pozdrowienia z Tatr, meksykańskie kierpce i góralskie kapelusze.

Gubałówka nie jest wysoką górą. 1123 m n.p.m, leży w Pasmie Gubałowskim, nazwa pochodzi od polany o tej samej nazwie, a ta z kolei od właścicieli polany gazdów Gubałów. Nie wiem, ilu Gubałów zamieszkuje jeszcze Gubałówkę, ale wszystkim mieszkańcom bardzo współczuję, zwłaszcza w sezonie, choć może niesłusznie, bo właśnie w sezonie można najlepiej zarobić, sprzedając choć co byle komu. Nam – ceprom. Popyt nakręca podaż.

Pod Gubałowką to samo, albo jeszcze gorzej. Szczytem paskudztwa, żeby nie nazwać szczytowaniem, są otwieracze do butelek w kształcie członka. Gdy wysłałam zdjęcie z otwieraczami admince, przypomniała mi o świętym napletku, którego święto, obchodzone 1 stycznia, dość dawno już zniesiono.
– Jak wakacje?
– Super, byliśmy w górach, wpadliśmy nawet na trzy dni do Zakopanego
– O, Zakopane!!!?
– No wiesz jeden dzień Krupówki, drugi dzień w góry, a więc Morskie Oko, dzieciaki i tak nie doszły, pojechaliśmy wozem, w obie strony. Trzeci dzień Gubałówka, wiadomo na Gubałówkę trzeba było wjechać.

I tak niektórzy, a może większość pamięta Tatry.
Wróciliśmy do Lachowic, tu jeszcze nie dotarła globalna ludowość. Stąd wywodzą się prawdziwi ludowi twórcy koników i ptaszków. Takim był brat mojego dziadka, mój ojciec, który wnukom strugał fujarki, mój kuzyn, któremu ulegnie każde drewno. Warto zajrzeć do Stryszawy do Beskidzkiego Centrum Zabawki Drewnianej i w ciszy i spokoju wejść do ogrodu kolorowych koników, bryczek, ptaszków.
Niestety, nabyć można było tylko kilka wyrzeźbionych rajskich ptaszków. Reszta pojechała z właścicielami na jarmarki, targi, festiwale, może nawet do Zakopanego.
Wśród badziewia udającego ludowość, trudno byłoby je tam zauważyć.


“Szczytem paskudztwa, żeby nie nazwać szczytowaniem, są otwieracze do butelek w kształcie członka. Gdy wysłałam zdjęcie z otwieraczami admince, przypomniała mi o świętym napletku, którego święto, obchodzone 1 stycznia, dość dawno już zniesiono.”
lol, gospodyni ma oczywiscie racje, ale nie calkiem (jeszcze raz lol); chodzi oczywiscie o swieto phallusa, ktory w starozytnej grecji (i nie tylko grecji) byl bardzo popularnym znakiem ( stal n.p. na kazdym skrzyzowaniu drog czy ulic i sluzyl orientacji w terenie);
nawet w kulturach pochodzenia semickiego odgrywal on wtedy nieposlednia role (n.p. siedmíoramienny swiecznik tak popularny obecnie w kulturze zydowskiej – i nie tylko – ma tam swoje korzenie);
Tak, parę lat temu odwiedziłam również Zakopane,
no i oczywiście Gubałówkę.
Potwierdzam wszystko co Ela tak fantatycznie, “dowcipnie- smutno” tu opisała. Moje wrażenie było takie, że Zakopane jest w tej chwili jednym z najbardziej wiejskich(w tym najgorszym,
a nie zwyczajnym, normalnym znaczeniu), obskurnych, pełnym kiczu
(nie mającego z niczym innym do czynienia, jak tylko z obrzydliwym kiczem), miasteczkiem.
Znam też te inne , uznane wielokrotnie za kicz zjawiska, które są fajne, przyjemne dla oka lub TEŻ ucha, więc same w sobie mają relatywną,
(bo nie dla każdego) wartość.
Niestety więc, właściwie można się nieźle wstydzić za to Zakopane, tę, znaną internacjonalnie miejscowość, będącą niekiedy dla niektórych, wizytówką naszego kraju.
Autor rękodzieła artystycznego ,,anatomia intymna mężczyzny i kobiety – otwieracz,, był zainspirowany cytatem pochodzącym z eklektycznego dzieła Wiosna – Jesień, pana Lu (Lushi chunqiu, III w. p.n.e.) powstałego wówczas, kiedy te dwa pojęcia Ying & Yang były już od dawna w Chinach powszechnie znane, wchodziły w skład teorii różnych szkół filozoficznych! ,,Wielka Jedność wytwarza dwa krańce (niebo i ziemię) oba krańce wytwarzają siłę ciemnego Yin i jasnego Yang. Siły mrocznego i jasnego przemieniają się – jedna wznosi się ku górze, druga opada w głąb, łącząc się tworzy ciała, kłębiące się i falując. Kiedy są rozdzielone, łączą się na powrót – kiedy są połączone, znowu się dzielą. To jest wieczny bieg nieba. Niebo i ziemia są schwytane w wieczne krążenie. Każdemu końcowi towarzyszy znów początek, każda skrajność ulega przemianie w swe przeciwieństwo. Wszystko jest nawzajem uwarunkowane (…). To, z czego powstają wszystkie istoty, w czym mają swą przyczynę, to wielka jedność, to co im daje formę i doskonałość, to dwoistość ciemnego i jasnego,,(….)
Wstyd odczuwamy nie tylko wtedy, gdy złamiemy zasady moralne, lecz także wtedy, gdy jesteśmy świadkami scen gorszących lub obraźliwych, czy w kontakcie ze sztuką współczesną która sprawia, że poczucie wstydu staje się zarówno doświadczeniem etycznym, jak i estetycznym! Dlaczego kultura współczesna wypiera wstyd ze sfery publicznej!? Wnioskuję, iż wasze poczucie wstydu, jest rodzajem lęku, kompleks przed sprzeniewierzeniem się cnotom! Czy wstydem jest prezentowany otwieracz, trzymany każdego dnia, w niezbędnej potrzebie fizjologicznej!? W namiętnych doznaniach cielesnych dwojga kochających się osób, konsumpcji małżeńskiej – atrybut, męski & żeński!? Dla większego popytu dorzuciłbym pigułki Viagry, z pomiarem twardości metodą Rockwella, Vickersa, Brinella czy Mohsa!
Słusznych rozmiarów – ekologiczny,
Otwieracz butelek, w dłoni spoczywa,
unosząc go rytmicznie – przy butelce piwa,
gaszę pragnienie,
przy uchu słyszę westchnienie
– och, ja też chcę taki,
bym mogła pragnienie ugasić latem…..