Magdalena Ciechomska
Długo zbierałam się, żeby podjąć temat, o którym dziś napiszę. Temat śmierci. Pojawił się w naszej rodzinie 29 maja 1998 roku. Tego dnia umarł mój teść, ojciec Maryli i Tadeusza. To dzień moich, majowych imienin. Tego dnia wróciłam z pracy z wielkim bukietem kolorowych margerytek, który dostałam od moich uczniów. Była słoneczna, wręcz upalna pogoda. Weszłam do domu, w którym panowała cisza. Tadek pojawił się po chwili, żeby powiedzieć, co się stało. Ojciec umarł nagle, zasłabł na ławce w ogrodzie, w pełnym słońcu. Lekarz z wezwanej karetki pogotowia stwierdził zatrzymanie akcji serca. Reanimacja nie pomogła. Wiem, że teść zawsze modlił się o dobrą śmierć. Chyba ta jego śmierć była dobra, szybka, bez długiego cierpienia, którego tak często się boimy. Maryla była wtedy w Berlinie. Tadek zadzwonił do niej. Gdy przyjechała, poszłyśmy razem kupić sobie coś odpowiedniego na pogrzeb. Czarną, długą sukienkę, którą wtedy kupiła, wkrótce potem sprzedała, twierdząc, że nie może na nią patrzeć. Ja nie przypuszczałam, że rzeczy, które wtedy sobie kupiłam, będę niedługo nosić blisko rok…
Dwa miesiące po śmierci teścia zaczął chorować mój ojciec Miał wrodzoną wadę serca, mimo to od wielu lat nie odwiedzał gabinetu kardiologa… Badania wykazały, że serce jest w złym stanie. Ojciec umarł 14 lutego 1999 roku. Pół roku po moim teściu. Na wszystkich nas spadło poczucie bezsensu i kompletnej bezsilności. Najgorsza była świadomość, że nie zdążyliśmy pomóc żadnemu z nich. Obaj, mimo że bardzo różnili się od siebie, mieli jedną wspólna cechę – konsekwentnie nie dawali namówić się na wizytę u lekarza. Przez kolejne lata powracało uporczywe pytanie, czy na pewno nie dało się zrobić nic więcej? Co zaniedbaliśmy? O czym nie pomyśleliśmy w porę?
Pierwszą decyzją, jaką podjęliśmy, gdy tylko minął szok wywołany odejściem obu naszych ojców, było postanowienie o wymianie całej instalacji centralnego ogrzewania, ze starego na nowe, gazowe. Maryla zaczęła martwić się o zdrowie swojej mamy. Niebawem miało się okazać, że te obawy były jak najbardziej uzasadnione. Moja teściowa, podobnie jak jej zmarły mąż, nie ufała lekarzom i pomimo wyraźnych i nasilających się różnych dolegliwości nie zrobiła żadnych badań. Wiosną 2001 roku zdiagnozowano u niej raka wątroby. Zmarła 2 września. Wymiana ogrzewania zakończyła się tuż przed jej śmiercią… Pamiętam, jak wybrałyśmy się z Marylą, żeby kupić dla mamy ubranie do trumny. Na pogrzebie nie było naszego syna. Został w domu z moją mamą. Fakt śmierci babci ukryliśmy przed nim na kilka tygodni, powiedzieliśmy mu, że babcia Alinka wyjechała do sanatorium… Baliśmy się, że będzie to dla niego, dziecka z autyzmem, zbyt duży szok, zwłaszcza że były to jego pierwsze tygodnie w szkole podstawowej.
Po śmierci mamy Maryla zabrała się do porządkowania rodzinnych dokumentów i pamiątek. Pamiętam, jak zebrała i wyrzuciła na makulaturę cały zbiór różnych poradników medycyny naturalnej, których lekturą jej mama zastępowała poważne leczenie… W tym czasie oparciem dla niej stały się siostry matki, ciocie Henryka (Hesia) i Aleksandra (Oleńka). Tę ostatnią Maryla postanowiła otoczyć szczególna opieką. Ciocia Oleńka nie miała męża i dzieci, od śmierci swoich rodziców mieszkała sama w Grójcu, w małym, znajdującym się w starej kamienicy mieszkaniu, w którym musiała palić w piecu, przyniósłszy wcześniej węgiel z komórki, znajdującej się na podwórku.
Trzy lata po śmierci mojej teściowej podjęliśmy decyzję o sprzedaży starego domu na Mokotowie. Nie mogliśmy pozwolić sobie na dalsze remonty. Kupiliśmy nowy dom, tzw. „szeregowiec” z niewielkim ogrodem, w dzielnicy Bemowo. Podzieliliśmy jego własność po połowie, między nas i Marylę. Podobnie zrobiliśmy z resztą pieniędzy. Za swoją część Maryla kupiła dwa mieszkania. Jedno z nich w Grójcu, dla cioci Oleńki, nowe mieszkanie w bloku, z wygodami, żeby ciocia na starość miała przyzwoite warunki. Drugie – w Berlinie, dla siebie. Gdy przyjeżdżała do Polski, najpierw zawsze jechała do Grójca, do cioci.
Dwa lata po naszej przeprowadzce do nowego domu, śmierć znów pojawiła się w życiu Maryli. Dieter Gast, jej mąż, z którym od kilku lat zresztą pozostawała w separacji, zginął tragicznie, skacząc z kilkunastopiętrowego budynku… Maryla przez kolejny rok dochodziła do siebie po tej traumie. Dwa lata wcześniej, choć ich związek dawno już praktycznie wygasł, ona dowiedziawszy się, że Dieter cierpi na depresję, starała się mu jakoś pomóc. Daremnie.
Kolejny raz śmierć zastukała do nas w roku 2012, we wrześniu. Zmarła ciocia Hesia, chrzestna matka Maryli. Dwa tygodnie wcześniej odwiedziła nas w dniu urodzin naszego syna. Jak zwykle wesoła, pełna życia, elegancka, ze starannym makijażem. Wtedy widzieliśmy się ostatni raz.
Ciocia Oleńka odeszła w listopadzie 2017 roku. Mieliśmy zawsze nadzieję, że zamieszka w końcu z nami i że będziemy mogli zapewnić jej opiekę na miejscu. Zdążyliśmy umieścić ją na oddziale geriatrii Szpitala Wolskiego, znanym z bardzo dobrych lekarzy i nowoczesnego sprzętu podarowanego przez WOŚP. Tam umarła. Tym razem sama kupowałam ostatnie ubranie dla cioci. Sfotografowałam je i zdjęcie przesłałam Maryli.
Na wiosnę, w marcu 2018 roku Maryla sprzedała mieszkanie w Grójcu. Niedługo potem zachorowała. Zmarła rok później, 26 marca 2019. Dwa tygodnie wcześniej przysłała zdjęcie, które zrobiła kiedyś z okna pociągu, przed odjazdem z Warszawy do Berlina. Na peronie stoją obie ciocie i machają jej na „do widzenia” . Pociąg zaraz ruszy. To chyba był ostatni raz, gdy obie razem odprowadziły ją na dworzec.
Chyba lubię i mam potrzebę głębokiego się wzruszania się, dotykania tych najgłębszych pokładów ducha, a pomoc nadchodzi w takich tekstach, które przy muzyce Silent Dreams ( melodien zum Graumen) dodatkowo wzmagają emocje Pani wspomnień. Zamiast prasować, sprzątać, to leżę na kanapie z laptopem, a sprzątaniem nazywam omiatanie sufitu w chwilach zadumy nad Pani tekstem. Logos śmierć zaczyna już nie być Tabu. Towarzyszy nam przez całe życie. To taka pani w kapeluszu, co przycupnęła w kącie każdego mieszkania i czeka, czeka. Pani Magdaleno,(imię niosące najlepszą pozytywną energię, energię św. Magdaleny) jestem pewna( ja jestem pewna), że śmierć, to dopiero początek ale….jestem pełna lęków, bo nie wiem, czego początkiem będzie. Miejmy więc nadzieję, że kiedyś, kiedyś zobaczycie się ponownie. Mnie zostawiły aż trzy najlepsze, najbliższe przyjaciółki- były jeszcze takie młode. Podobnie mi ich brakuje. Chyba dzisiaj będzie dniem modlitwy, a szczególnie za Panią Marylę.