Zbigniew Milewicz
Kto się boi szyderstwa…
W przeciwieństwie do swojego poprzednika, obecny miesiąc jest długi. Studencki Marzec 68 roku był jeszcze dłuższy, bo tarabaniliśmy w manifestacjach o polityczną wiosnę, a ona nie nadchodziła. Przepisując w krakowskim Żaku zabronione strofy Cichych i gęgaczy (wspominałem o tym we wpisie z 08.03.2013 r.), o ich autorze wiedziałem niewiele, ponad to, że ma na pieńku z komunistyczną władzą i za to siedzi. Janusz Szpotański był znany w Warszawie, w dysydenckich kręgach w Londynie i Paryżu, ale w Krakowie i na Śląsku jakoś się o nim mniej mówiło. Pisał także jako Władysław Gnomacki i Aleksander Oniegow, ale dla przyjaciół był to Szpot.
Spott po niemiecku znaczy szyderstwo, kpina i pseudonim pasował do człowieka. Był poetą, satyrykiem, krytykiem i teoretykiem literatury, tłumaczem niemieckiej i austriackiej literatury, szachistą z tytułem mistrza krajowego, trzykrotnym mistrzem Warszawy i drużynowym mistrzem Polski z 1959 roku. Urodził się 14 września 1929 roku w Warszawie, tam też zmarł 13 października 2001 roku. Dla ludzi, stojących w Marcu 68 przeciwko władzy, był on przede wszystkim autorem prześmiewczych poematów komicznych, w których bezpardonowo krytykował prominentnych działaczy partyjnych rządzących Polską. W pożegnaniu pisarza, zamieszczonym w Tygodniku Solidarność (nr 42/ 2001), Waldemar Żyszkiewicz pisze:
W rolę szydercy i kpiarza wtrąciła go niezgoda na peerelowską “małą stabilizację”, w której główną rolę za aprobatą najwyższych władz partyjnych odgrywali Cisi, czyli funkcjonariusze i współpracownicy najpierw Urzędu, potem Służby Bezpieczeństwa (…). Za rozpowszechnianą w recytacjach i śpiewach biesiadnych, a także w odpisach oraz nagraniach magnetofonowych, ułożoną z okazji dwudziestolecia PRL satyrę Cisi i gęgacze, która rozwścieczyła ośmieszonego w niej Gomułkę, w 1968 roku sąd skazał Szpotańskiego na trzy lata więzienia. Podczas odsiadki, ryzykując recydywę, ułożył satyry więzienne Ballada o Łupaszce i Rozmowy w kartoflarni, które znalazły się na wolności wcześniej niż ich autor, za sprawą dobrej pamięci odwiedzającego go adwokata. Dzięki swoistej ironii losu, amnestia z okazji 25-lecia PRL objęła też Szpotańskiego, ale i tak pisarz odsiedział (…) aż 31 miesięcy.
Miał niespokojną naturę i nigdzie nie zagrzewał długo miejsca. Po zakończeniu wojny poszedł do warszawskiego liceum, gdzie z nudów przysypiał w klasie i po roku, w tajemnicy przed rodzicami, opuścił szkołę. Zamiast na lekcje udawał się do siedziby YMCA (Chrześcijańskiego Stowarzyszenia Młodzieży Męskiej) przy ul. Konopnickiej i tam rozwijał uprawianą od szóstego roku życia pasję – grę w szachy. Odwiedzał także biblioteki, w których pochłaniał stosy książek. Miał fenomenalną pamięć – raz przeczytany tekst pamiętał do końca życia. Bez trudu cytował całe partie utworów poznanych przed laty, co słuchających z reguły wprawiało w zachwyt. Czytał i obserwował szarą rzeczywistość socu. Wreszcie dla kaprysu, aby coś znowu zmienić w swoim życiu, postanowił zdobyć średnie wykształcenie. W ponad pół roku samodzielnie opanował wymagany program i najpierw zrobił tzw. małą, a później dużą maturę, jako ekstern.
Posiadając wiedzę na poziomie przewyższającym maturalne standardy, w 1950 r. zdał z wynikiem celującym wstępny egzamin na socjologię, tylko zaszkodziło mu pochodzenie. Kiedy w rozmowie podsumowującej padło pytanie o zawód ojca, zgodnie z prawdą odpowiedział, że jest on adwokatem. Nie wiedział, że mama, w rubryce kwestionariusza, wpisała mężowi „rolnik“, mając na względzie ich parcelę z sadem, w podwarszawskim Józefowie. Tak więc póki co pozostawały mu szachy i życie towarzyskie, a ono ma czasami wpływ na dalsze losy człowieka. Wtedy poznał grupę studentów i naukowców z Uniwersytetu Warszawskiego, m.in. Lecha Budreckiego, Janusza Wilhelmiego, Witolda Jedlickiego i Jana Józefa Lipskiego, którzy, wbrew stalinowskiej ideologii, całą swoją uwagę skupiali na „wstecznej“ literaturze, sztuce i filozofii Zachodu. Kiedy więc ponownie wystartował o miejsce na tej uczelni, tym razem na polonistyce, jego poglądy polityczne były już zdecydowanie „reakcyjne”.
Egzamin zdał bez trudu, opanowując kilka „uwłaczających godności ludzkiego umysłu”- jak to później sam określił – dogmatów marksistowsko-leninowskich. Z uwagi na jego bogatą wiedzę skierowano go jednak na rusycystykę. Na nic zdały się protesty; szybko więc postarał się, żeby stamtąd wylecieć. Za polityczną niepoprawność. Na tym samym roku co on studiowała dziewczyna o nazwisku Widerszpil, która wszystkim zatruwała życie nieustannymi donosami do władz uczelni i kolektywu Związku Młodzieży Polskiej. Pewnego dnia, po zajęciach, ku uciesze kolegów zebranych w jednej z kawiarń, Szpot zaimprowizował satyryczny utwór na jej temat:
Taką miała w sobie parę,
że drżał każdy przed nią, a re-
akcji zaplutego karła
niewątpliwie w proch by starła,
traf chciał jednak, że umarła.
Pochowano więc w mogile
zasłużoną Widerszpilę.
Pogrzeb miała jak się patrzy,
sierp i młot na grobie na krzyż,
mów zaś pięknych było tyle,
że spłakała się w mogile.
Lecz gdy się skończyła pompa,
cicho ktoś przez cmentarz stąpa
i przystaje tuż przed grobem.
Pewnie kochał tę osobę,
bo łza spływa mu po wargach,
pierś zaś targa cicha skarga.
To nad grobem Widerszpili
cicho kwili Dżugaszwili.
Traf chciał, że przy sąsiednim stoliku siedziała przyjaciółka bohaterki wiersza, z pochodzenia Rosjanka i ten numer nie mógł mu ujść bezkarnie. Warszawska filologia straciła rusycystę, ale narodził się satyryk. Kilka lat później stanął przed możliwością powrotu na uniwerek, od razu na drugi rok ukochanej polonistyki, i ją wykorzystał. Dziekanem wydziału był prof. Zdzisław Libera, który mu sprzyjał, mimo iż Szpotański natrząsał się ze współredagowanych przez dziekana podręczników. Do szczególnie pilnych studentów nie należał, często przekładał zaliczenia i egzaminy. Pociągała go krytyka literacka, rozpoczął pisanie pracy doktorskiej o Karolu Irzykowskim, ale jej nie skończył. Poznał go osobiście jako chłopiec, przy partii szachów. W 1965 r. Państwowy Instytut Wydawniczy opublikował natomiast jego wybór recenzji teatralnych Irzykowskiego; Szpot był już wtedy znany z poematu, napisanego rok wcześniej, który przyniósł mu sławę i tak rozjuszył Gomułkę. I sekretarz występował w nim w roli Gnoma, a gęgali kolaborujący z władzą inteligenci.
Marek Nowakowski w Okopach Świętej Trójcy (Poznań 2014) napisał, że autor obnażył istotę systemu, ale też ostro potraktował tzw. twórczą inteligencję, dowodząc, że większość daje dupy systemowi, a udaje niezależną, szlachetną i wolną. Tę obłudę określił dosadnie. Nazwał gęgaczy “białymi gnidami na czerwonej szmacie”. (…) Szpot chętnie recytował fragmenty opery, kiedy zapraszano go na przyjęcia. Potrafił zmieniać głosy, świetnie naśladował Gomułkę. Sam organizowałem mu spotkania, za które dostawał honoraria do kapelusza. Jedno z nich odbywało się u jego przyjaciela Andrzeja Platera na Smolnej. Bezpieka jakąś drogą się dowiedziała. Przesłuchiwała obecnych tam ludzi. Paru się załamało i złożyło zeznania. Ponurą rolę odegrał Sandauer, który jako ekspert uznał utwór za grafomanię i wzmocnił oskarżenie.
W 1967 r., “za rozpowszechnianie informacji szkodliwych dla interesów państwa”, Szpotański poszedł do więzienia. W Marcu 68 roku, Gomułka z partyjnej mównicy osobiście go napiętnował. Odnosząc się do lutowego zebrania warszawskiego oddziału Związku Literatów Polskich, powiedział:
Kisielewski podjął także na tym zebraniu obronę niejakiego Szpotańskiego, który został skazany na trzy lata więzienia za reakcyjny paszkwil, ziejący sadystycznym jadem nienawiści do naszej partii i do organów władzy państwowej. Utwór ten zawiera jednocześnie pornograficzne obrzydliwości, na jakie może się zdobyć tylko człowiek tkwiący w zgniliźnie rynsztoka, człowiek o moralności alfonsa.
Trzeba przyznać ówczesnemu I sekretarzowi KC PZPR, że umiał wysławiać się dosadnie oraz barwnie i tak zareklamował satyryka, że on sam by tego lepiej nie zrobił. Jego wystąpienie, transmitowane przez radio i telewizję sprawiło, że nawet za bardzo nieuczeni w piśmie Polacy zainteresowali się, kto to taki Kisiel* i Szpot, a także o co chodzi z tą „dyktaturą ciemniaków”.
Podczas odsiadki napisał wspomnianą już Balladę o Łupaszce, dedykowaną Pawłowi Jasienicy. Wiersz ten jest parodią artykułów na temat spisku rewizjonistyczno-syjonistycznego, jakie masowo ukazywały się w polskiej prasie w marcu 1968 roku.
Już wieczór zapada,
usnęły już bory
i z borów wychodzą
reakcji upiory.
Straszliwych rezunów
zbierają się hordy,
by szerzyć dokoła
pożogi i mordy.
Na czele szwadronu
ataman ich gna –
Łupaszka, Łupaszka,
Łupaszka maja!
W 1974 r. powstała Caryca i zwierciadło, satyryczna wizja dziejów Rosji i ZSRR. Generalny sekretarz, Leonid Breżniew występuje w tytułowej roli:
Przed lustrem wdzięczy się caryca,
własna uroda ją zachwyca.
To gęstych brwi unosi chaszcze,
to swych podbródków sześć pogłaszcze,
to delikatnym ruchem dłoni
poprawi bujnych włosów sploty,
to w głaz swych niezgłębionej toni
zatopi wzor pełen tęsknoty,
to znów rozchyli ust pąkowie
i ticho: “Kak krasiwa!” powie.
Później pisze Towarzysza Szmaciaka, ironiczną apoteozę Polski Ludowej i niedokończoną Banię w Paryżu, utwór drwiący z lewackiej inteligencji Zachodu. Kiedy komunistyczna władza wprowadza w Polsce stan wojenny, satyryk trafia do ośrodka dla internowanych najpierw w Darłówku, a później w Jaworzu, przeznaczonych dla opozycyjnej elity. Siedzi w tzw. celi szyderców, m.in. z Jackiem Bierezinem i Stefanem Niesiołowskim. Nowy system polityczny rehabilituje Szpota; 27 maja 1999 roku siedmioosobowy skład Sądu Najwyższego uchylił PRL-owski wyrok i uniewinnił go, uznając, że miał konstytucyjne prawo do wolności słowa.
Czy był z tego uniewinnienia zadowolony? Ponoć i tak i nie. Bez piętna karalności miał prawo czuć się w pewnym sensie zdegradowany, bo z wroga publicznego nr. 1 stał się tylko ofiarą socjalistycznej niepraworządności. Z czego więc Szpot z kpiną i szyderstwem w nazwisku miał się cieszyć? Na wszelki wypadek, aby już złośliwie nie skomentował tego wydarzenia, dopiero pięć lat po jego śmierci przyznano mu komandorię Orderu Odrodzenia Polski.
* Stefan Kisielewski – polski prozaik, publicysta, kompozytor, krytyk muzyczny i pedagog (ur. 07. 03.1911 – zm. 27.10.1991)
P.S. We wpisie korzystałem z opracowania Janusza R. Kowalczyka , zamieszczonego w marcu 2018 r., w portalu Culture.pl.
Ciekawy wpis, szczegolnie interesujaca osoba byl dla mnie
zawsze St.Kisielewski.
Dziekuje Zbychoo
T.Ru😂
Dziekuje Tereso. Tak, wielki “Kisiel” 7 marca skonczylby 110 lat.
dziekuje za wspomienie o szpocie, dlugo nie wiedzialem kto sie za tym pseudonimem kryje, ale zawsze mi sie jego wiersze podobaly, byl taka iskierka w tunelu;
Dziekuje Tiborze. Niedlugo pamiec o tamtym czasie zupelnie sie rozmyje, dlatego warto o nim pisac.