Lech Milewski
Ta książka to zbiór 23 relacji o odbytej pielgrzymce do Mekki – KLIK.
Nie znalazłem żadnej informacji o Michaelu Wolfe, który dokonał selekcji materiału do książki i nie potrafię odgadnąć kryteriów, jakimi się kierował. Niezależnie od tego trzy relacje zwróciły moją uwagę.
Trafiłem na tę książkę “od kuchni” a właściwie od pralni, podczas lektury książki Washerwoman’s Dream.
Praczka w Mekce, australijska praczka – to zapowiadało się interesująco. To co wyszło w praniu przewyższyło moje oczekiwania.
Jeszcze jedno – patrząc na listę 23 relacji zauważyłem, że na rok 1927 przypadają dwie – Winifred Stegar z Australii i Muhammada Asada z Galicji.
Z Galicji, w roku 1927, Muhammad – o kogo chodzi? Jak to o kogo? O Leopolda Weissa ze Lwowa.
Chyba zostaniemy w Mekce trochę dłużej.
Zacznę jednak od Lwowa.
Rok 1900, w rodzinie Akivy Weissa, prawnika z rodziny z rabiniczną tradycją, urodził się syn, Leopold. Chłopiec od dziecka pobierał nauki religijne, znał hebrajski i aramejski.
Gdy wybuchła I Wojna Światowa, 15-letni Leopold uciekł z domu i zaciągnął się do armii austriackiej pod fałszywym nazwiskiem. Ojciec z pomocą policji zdołał go wyciągnąć i zorganizował mu pobyt i naukę w Wiedniu.
W wieku 20 lat Leopold porzucił studia i chwytał się dorywczych zajęć – m.in. pracował w studio filmowym Fritza Langa, przeprowadził wywiad z żoną Maxima Gorkiego.
W 1922 roku przeniósł się do Palestyny gdzie pracował jako free-lancer dla Frankfurter Allgemaine Zeitung.
W Palestynie mocno zainteresowała go tematyka syjonizmu a w szczególności reakcja Arabów na tę ideologię. Frankfurter Allgemaine zlecił mu dwuletni projekt – głębsze zbadanie tematu w okolicznych krajach arabskich.
Efektem była książka i zafascynowanie Islamem oraz sprawami arabskimi.
W roku 1926, w Berlinie, Leopold Weiss ożenił się. Jego żona, Elsa, była znacznie starsza od niego i miała syna z poprzedniego związku. Po kilku miesiącach wraz z żoną przyjęli Islam przy czym Leopold zmienił nazwisko na Mohammad Asad. Uwaga: arabskie imię Asad znaczy lew – Leo.
Niecały rok później razem wybrali się na pielgrzymkę do Mekki.
Proponuję zacząć wizytę w Mekce zgodnie z miejscowym zwyczajem…
Tylko pielgrzymi byli na pokładzie statku płynącym po Morzu Czerwonym w rejsie z Egiptu do Arabii. Przewoźnik, goniący tylko za zyskiem, załadował statek dosłownie po brzeg, nie troszcząc się zupełnie o wygodę pasażerów.
Zostali upchnięci wszędzie. Na pokładzie, w kabinach, w korytarzach, w salach jadalnych. W magazynach pod pokładem. W każdym kącie boleśnie stłoczone stworzenia ludzkie. W pokorze, z tylko jednym celem przed oczami, znosili bez narzekań te cierpienia.
W tym momencie ja podniosłem oczy – Patna – tam nie było wzmianki o pielgrzymach na pokładzie, chyba nie byliby tak zapatrzeni, żeby nie zauważyć dezercji dowództwa statku.
Opuszczam oczy… tłoczyli się na pokładzie zajęci gotowaniem – przewoźnik nie zapewniał posiłków. Widziałem jak krążyli w te i z powrotem po wodę przenoszoną w puszkach, jak tłoczyli się pięć razy dziennie przy kranach, aby dopełnić obmycia przed modlitwą, jak cierpieli w duchocie kilka poziomów pod pokładem.
Wszędzie widać było siłę wiary, która pozwalała zapomnieć im o cierpienach, gdyż pochłaniała ich myśl o Mekce.
To tu, to tam, co chwila rozlegało się – Labayak, Allahumma, labayak!
Drugiego dnia mężczyźni przebrali się w ihram – dwa niezszyte kawałki płótna. Ten strój ma eliminować obcość, różnice między wiernymi.
Kobiety pozostały w swoich codziennych strojach gdyż ihram odkrywa zbyt wiele ciała.
O świcie trzeciego dnia dotarliśmy do niewielkiego portu Jedda. Jak strzały pomknęły do nas od nadbrzeża żaglówki. Ich szerokość i niezgrabność niemile kontrastowały z pięknem smukłych masztów i żagli.
Zapewne na takiej łodzi, może nieco większej, ale tego samego typu, dzielny podróżnik Sindbad wybrał się na swoje przygody.
Dotychczas wiedziałem, że zamierzam żyć w krajach Wschodu, wśród muzułmanów, ale nie wiedziałem, że mój stary świat się kończy, świat zachodnich idei i odczuć, doświadczeń i dążeń. W tym okresie miałem już za sobą pobyt w wielu krajach Wschodu. Znałem Iran i Egipt lepiej niż jakikolwiek kraj w Europie, Kabul mnie nie zaskakiwał, znane mi były bazary Damaszku i Isfahanu. Szedłem teraz ulicami Jeddy i myślałem – jak trywialne.
Jedda to było jedyne miasto na arabskim brzegu Morza Czerwonego gdzie wolno było przebywać niewiernym.
Po południu następnego dnia ruszyliśmy karawaną do Mekki.
Beduini, obładowane wielbłądy, osły. Czasem mijały nas samochody, pierwsze samochody w Arabii Saudyjskiej. Wyprzedzały nas hałasując sygnałami typu Klaxon. Wielbłądy reagowały bardzo nerwowo na ich dźwięk, chyba czując, że sygnalizują one ich zmierzch.
Po chwili opuściliśmy miasto i zanurzyliśmy w ciszy pustyni, podkreślanej jeszcze przez klapanie wielbłądzich kopyt, okrzyki Beduinów i śpiew pielgrzymów.
Czasem odezwał się śpiew grupki pielgrzymów, czasem jakaś kobieta zaśpiewała pieśń ku chwale Proroka, czasem inna wydała z siebie ghatrafa, ten radosny krzyk arabskich kobiet, bardzo wysoki, przenikliwy tryl, wznoszony przy świątecznych okazjach – ślub, urodziny, obrzezanie, procesje religijne.
Google nie potrafiło znaleźć ghatrafa, ale po pobycie na Bliskim Wschodzie nie mam wątpliwości, że jest to to samo co ululation lub zaghrouta – KLIK.
Większość pielgrzymów jechała w dwuosobowych lektykach, które bujały się w rytm kroków wielbłąda.
Nad ranem dotarliśmy do Bahry, gdzie karawana zatrzymała się na porę dnia, gdyż było za gorąco na podróż.
Wiele osób, nie przyzwyczajonych do długich podróży, nie wiedziało, co ze sobą zrobić. Wiele z nich po prostu siedziało nieruchomo, zapatrzeni w stronę Mekki.
Pod wieczór starszy mężczyzna nieopodal – umarł. Kobiety nie podniosły krzyku, jak to mają w zwyczaju we wschodnich krajach. Wszak zmarł jako pielgrzym, na świętej ziemi, jest błogosławiony. Mężczyźni obmyli jego ciało i ubrali je w ten sam strój, który ostatnio nosił.
Po dwóch nocach wędrówki dotaliśmy do Mekki.
Załatwiłem kwaterę u znanego przewodnika. Po sytym śniadaniu udaliśmy się do Świętego Meczetu. Zatłoczone ulice, stragany, ludzie wszelkich ras i narodowości, nagle znaleźliśmy się przed bramą. Potrójny łuk bramy, a za nim wielki kwadrat placu, otoczony kolumnadami krużganków, a w środku czarny sześcian o boku około 40 stóp – Ka’ba – cel marzeń milionów na przestrzeni wieków.
Widziałem setki przepięknych meczetów, od północnej Afryki do Samarkandy, ale nigdzie nie czułem się tak jak tutaj, gdzie budowniczy zbliżył się tak bardzo do religijnej idei.
Ostateczna prostota sześcianu, całkowite wyrzeczenie się piękna linii i formy przekazywała jego myśl: zarozumialstwem byłoby sądzić, że jakiekolwiek piękno stworzone przez człowieka może być warte Boga. Dlatego im prostsze twoje dzieło, tym bardziej wyrażasz chwałę bożą.
Oto przede mną była ta niewielka budowla, z którą nie może się równać żadna inna na ziemi.
Wnętrze budunku nie ma istotnego znaczenia, w jego wschodnim rogu znajduje się Czarny Kamień w szerokiej srebrnej ramie.
Ten kamień, wycałowany przez miliony pielgrzymów, wywołuje niezrozumienie wśród niewiernych. Uważają go za fetysz przejęty przez Mahometa jako ukłon w stronę pogańskich mieszkańców Mekki. Nic błędniejszego. Podobnie jak Ka’ba, Czarny Kamień jest obiektem szacunku, ale nie czci.
Jest szanowany jako jedyna pozostałość z domu Abrahama i ponieważ dotknęły go usta Mahometa.
I tak stałem przez Świątynią Abrahama nie myśląc (refleksje przyszły później) i czułem w sobie jakiś ukryty, uśmiechający się rdzeń, w którym dojrzewało uniesienie, jak pieśń.
Częścią pielgrzymki jest przejść siedem razy wokół Ka’ba. Więc szedłem i ja, powoli, aż stałem się częścią strumienia ludzi. Minuty mijały i wszystko co było małe i gorzkie w moim sercu, zaczęło je opuszczać. Minuty roztapiały się, czas stanął i oto tu było centrum wszechświata.
Dziewięć dni później Elsa umarła.
Umarła nagle, po kilku dniach ostrej choroby, którą potem zidentyfikowano jako tropikalną dolegliwość. Ogarnęła mnie czarna rozpacz.
Pochowaliśmy ją na piaszczystym cmentarzu w Mekce. Położyliśmy kamień na jej grobie. Nie chciałem żadnego napisu. Napis oznacza myślenie o przyszłości, a ja nie wyobrażałem sobie żadnej przyszłości teraz.
Niedaleko stąd leżała równina Ararat, na której zbierają się pielgrzymi na przypomnienie Ostatecznego Zgromadzenia, kiedy człowiek odpowie Stwórcy za wszystkie uczynki swego życia.
Po chwili wracałem do Mekki na cwałującym wielbłądzie. Wokół mnie tysiące falujących głów, okrzyki Allahu Akbar. Ci ludzie wyrośli ponad swoje małe życia i teraz ich wiara pcha ich ku nieznanym horyzontom.
Tu kończy się relacja.
Wiara popchnęła Mohammada Asada daleko.
Wkrótce po odbyciu pielgrzymki osiedlił się na dobre w Arabii Saudyjskiej, gdzie został stałym doradcą króla Abdulaziza (znanego na Zachodzie jako Ibn Saud).
W 1928 roku król wysłał go z misją wywiadowczą do Kuwejtu, gdzie brytyjczycy zaangażowali się w budowanie opozycji.
Wywiad brytyjski donosił, że Mohammed Asad miał powiązania z “bolszewikami”.
W 1932 roku Mohammed Asad przeniósł się do brytyjskich Indii, gdzie nawiązał bliski kontakt z poetą i politykiem Mohammedem Iqbalem.
Wtedy właśnie powstawała idea utworzenia Pakistanu, niezależnego islamskiego państwa.
W momencie wybuchu wojny Mohammed Asad jako obywatel austriacki został internowany w obozie.
Po zakończeniu wojny idea Pakistanu stała się ciałem.
Mohammed Asad współpracował w tworzeniu konstytucji pierwszego kraju muzułmańskiego i dołożył starań, żeby zapewniała ona kobietom prawo głosu i prawo zajmowania najwyższych stanowisk w państwie.
Działało to w praktyce – w 1988 roku, czyli jeszcze za życia Mohammeda Asada, Benazir Bhutto została premierem Pakistanu.
W 1949 roku Mohammed został kierownikiem oddziału Bliskiego Wschodu w MSZ Pakistanu, trzy lata później został wysłany do siedziby ONZ w Nowym Jorku jako minister pełnomocny.
W latach 60 Mohammed Asad, żonaty z Arabką Munirą, zakochał się w Poli, Amerykance, polskiego pochodzenia.
Pola zadeklarowała chęć przyjęcia Islamu, Mohammed zaproponował jej małżeństwo.
Tego małżeństwa nie dało się pogodzić z pracą w służbie dyplomatycznej Pakistanu, Mohammed zrezygnował z pracy, rozwiódł się z Munirą (mieli syna – Talal-a) i pobrał z Polą.
Od tego pory spędzał wiele czasu poza Pakistanem.
Ostatecznie osiadł na stałe w Hiszpanii, gdzie zmarł w 1992 roku.
Pamiątki:
Wiedeń: Muhammad-Asad-Platz – Distrikt 22, przed UNO City.
Berlin: Berliner Gedenktafel – Hannoversche Str 1.
Materiały studyjne – 4-częściowy wywiad z Mohammadem Asadem.
Przepraszam, że tak się panoszę z tym tematem. Na jego zgłębienie trzeba by kilku dni. Zachęcam jednak choćby do wysłuchania pozycji 2, to tylko 8 minut, a dla mnie rewelacja.
Niestety posiadane przeze mnie tłumaczenie Koranu na polski nie potwierdza poglądów religijnych Mohammeda Asada.
Wspomina on o niedostatkach tłumaczeń dokonanych przez europejskich orientalistów, oferuje swoje.
Polski tłumacz – Józef Bielawski – wspomina, że tłumaczenie Mohammada Asada jest mu znane. Jednak to nie wystarczyło.
1. Spotkanie ze światem Islamu, tłumaczenie Koranu – KLIK.
2. Opinia na temat wiary, religii, istnienia – KLIK.
3. Koran – KLIK.
4. Grzech, czytanie Koranu – KLIK.
Ciąg dalszy jutro i pojutrze.