Droga do Santiago de Compostela. Bercianos

Ewa Maria Slaska, piątek 21 września

31 kilometrów plus 2 na dwukrotne błąkanie się w poszukiwaniu drogi.

Spuchła mi noga i człapię sobie powolutku.

Wychodzę z Palencji i wchodzę do prowincji Leon. W mijanych miastach i wioskach pojawiają się napisy Leones libros lub Leones sin Castilla.  Prowincja Leon nie ma ochoty należeć do tzw. junty. Napis Junta Castilla y Leon można znaleźć  praktycznie rzecz biorąc wszędzie i każdy Polak, zanim się przyzwyczai, otrząsa się jak kot w kąpieli. Nic na to nie poradzę, w mojej polskiej podświadomości junta to Jaruzelski, Pinochet i Pol Pot. A to takie zwykłe słowo, jak – nie przymierzając – joint.
Na wielkim bilboardzie reklamującym Drogę do Santiago de Compostela jako dziedzictwo europejskie, ktoś dopisał Camino del Marketing. Nieznany mi człowiek, który to napisał, myślał sobie zapewne dokładnie to samo, co ja dziś sobie przez cały dzień myślę. Biznes. Biznes wszędzie, cwaniactwo, oszustwo i biznes. Dochodzę do wielkiego jak koszary schroniska w Sahagun. To fabryka przerabiająca pielgrzymów na pieniądze, a chyba nawet nie pielgrzymów, tylko turystów albo jeszcze jakichś innych uczestników tego biznesu. Po schronisku pałętają się jacyś dziwni ludzie, których nigdy nie spotka się w drodze. Muskularny piękniś, w śnieżnobiałym szlafroku frotee,  rozwalony na łóżku jak aktor w filmach pornograficznych. Rozsunięte poły szlafroka to ewidentna zachęta do erotycznych kontaktów. Może krzywdzę tego pana, ale sądzę, że mają to być kontakty, w których mu się płaci. W łazience jego żeński odpowiednik – biuściata opalona kobieta w obcisłym kostiumie kąpielowym, ponętnie wygięta przed lustrem, układa włosy lokówką. Obok na krześle kosmetyczka wielkości połowy mojego plecaka.

Zapłaciłam już za nocleg 7 euro, próbuję je odzyskać w recepcji, ale nie można, nie da się, nie da rady… Nie słucham, co jeszcze powie mi przystojny recepcjonista, zabieram plecak i idę. Pal diabli 7 euro. Do Bercianos jeszcze 11 kilometrów. Trudno. Lepiej 11 kilometrów niż to panopticum w schronisku.

Człapię powolutku, ale docieram na czas, choć wcale nie wiedziałam, że jest jakiś czas, w którym mam dotrzeć. Ale był. Dostaję ostatnie miejsce w schronisku. Mam materac w trzyosobowym pokoju, w dużych salach już nie ma miejsc. Och, jaka szkoda.

W Bercianos mieszkamy w starym wiejskim domu parafialnym z XVII wieku. O 19 przychodzi ksiądz i błogosławi nas wszystkich, o 20 – wspólna kolacja, a potem wychodzimy za wioskę i oglądamy wspólnie zachód słońca. Spotkałam masę znajomych z drogi. Wszyscy dotarli tu przede mną. Nie człapali ze spuchniętą nogą i nie próbowali szczęścia w Sahagun. Okazuje się, że każdy pielgrzym wie, iż to żółte schronisko trzeba omijać ogromnym łukiem. Każdy wie, tylko ja nie. Ale za to już nigdy nie zapomnę. Myślę, że na łożu śmierci uniosę się jeszcze ostatkiem sił, popatrzę uważnie na zgromadzoną wokół mnie rodzinę i powiem z naciskiem, nigdy nie nocujcie w schronisku w Sahagun!

W Bercianos spotykam ślepego pielgrzyma. Idzie w towarzystwie kobiety i młodego człowieka, których traktuje wyniośle i rozkazująco. Nie wiem czy to żona i syn, czy ludzie wynajęci, czy wreszcie przypadkowi towarzysze podróży. Wiem, że dostaję tu mocno po głowie za pielęgnowanie idealistycznych przekonań, wedle których jeśli ślepy idzie na taką trudną wędrówkę, to prowadzi go miłość, dobroć i pokora. Bogdaj tam! To autorytarny tyran i każdy, kto mu się napatoczy pod rękę, ma mu czołobitnie służyć. Czuje się arogancką pewność siebie, że jeśli on, inwalida, przyjął na siebie ciężar pielgrzymki, to należy mu się absolutnie wszystko. Widzę, że po kolacji nie tylko ja, ale i reszta pielgrzymów, odsuwamy się jak najdalej od tej dziwnej niechętnej postaci.

Ale jest też przeciwwaga – 70-letnia francuska babcia z wnuczką, tak na oko około 10 lat. Są przemiłe, i dla siebie, i dla nas. Mała opowiada o trasie i o tym, że już od roku trenowały z babcią chodzenie, żeby sprostać trudom drogi. Rodzice załatwili dziewczynce zwolnienie ze szkoły. Odwieźli obie do Burgos i przyjadą też po nie do Santiago.

Tak to po raz pierwszy słyszę z ust pielgrzyma, że dojdzie się do Santiago. Najwyraźniej istnieje jakieś niepisane prawo, które pozwala podczas wędrówki rozmawiać o życiu i o drodze, ale zabrania rozmów o celu tej drogi. Francuska dziewczynka nic sobie z tego nie robi. Dojdą z babcią do Santiago, a tam będą czekali mama i tata.

Kładziemy się spać. Hospitalera prosi, żeby nie nastawiać budzików i nie wychodzić przed śniadaniem. Obudzi nas muzyka, zjemy śniadanie, posprzątamy, pozmywamy i wtedy pójdziemy.

To pierwsze schronisko, w którym obudzi nas muzyka. Miłe doświadczenie, niestety od teraz będzie to się zdarzało coraz częściej i będzie to wszędzie ta sama muzyka. Widocznie ktoś zrobił biznes na budzeniu pielgrzymów.

Ech, życie.

2 thoughts on “Droga do Santiago de Compostela. Bercianos

  1. Ewo, absolutnie mnie przekonałaś , że schronisko Sahagun należy obchodzic z daleka. Przekażę to całej swojej rodzinie jeszcze za życia. Swoją drogą zastanowiłem się co też ja, na łożu śmierci, mógłbym przekazać swojej rodzinie? Same banały 😦
    Chyba czas na jakąś pielgrzymkę żeby znaleźć inspirację.

Leave a Reply

Fill in your details below or click an icon to log in:

WordPress.com Logo

You are commenting using your WordPress.com account. Log Out /  Change )

Facebook photo

You are commenting using your Facebook account. Log Out /  Change )

Connecting to %s

This site uses Akismet to reduce spam. Learn how your comment data is processed.