Rzadko się zdarza, że jednego dnia muszą się ukazać dwa wpisy, ale dzisiaj muszą.

Monika Wrzosek-Müller
14 lutego 2022 zmarł Daniel Passent; nie był na dzisiejsze czasy stary, miał 83 lata.Dla mnie i wielu osób był ikoną tygodnika Polityka, odkąd pamiętam czytałam jego felietony. Był człowiekiem legendą dziennikarską, bo też przez 63 lata związany był z tygodnikiem, przemiły, sympatyczny, błyskotliwy i inteligentny człowiek. Ubierał się też na tle swoich kolegów po fachu z wyczuciem smaku. Pamiętam spotkanie z nim, kiedy mój mąż dostał nagrodę Polityki.
Ale teraz dopiero czytam i poznaję, jak ciężkie koleje losu nosił ze sobą; urodził się na terenie dawnej Polski w Stanisławowie, prawie nie znał swoich rodziców, którzy zginęli zaraz na początku wojny. Wychowywał się u wujowstwa, a ukrywał w czasie wojny, jako małe dziecko u nieznanych mu ludzi.
Pamiętam, że w okresie rozkwitu Solidarności trochę kłóciłam się z Polityką za zbytnią lojalność do nie mojej strony politycznej. W międzyczasie myślę, że bardzo potrzebne są gazety, a z nimi dziennikarze obiektywni, neutralni i tolerancyjni, no i oczywiście dobrzy, a tak odbierałam zawsze Passenta.
Wychował wspaniałą córkę, z którą miał zawsze dobry kontakt i która, miejmy nadzieję, przejmie pałeczkę pisania po nim.
Myślę, że Polsce akurat teraz potrzeba dziennikarzy, którzy spokojnie i z dystansem, bez wielkich namiętności potrafią spojrzeć na rzeczywistość i ją opisać. Będzie nam go bardzo brakowało.
Tibor Jagielski
zmarł daniel passent
…pisałem na jego blogu en passant w polityce prawie 20 lat
będzie mi go brakowało
cześć jego pamięci
***
Ela Kargol
Berlinale, filmy, miejsca, zdarzenia
Spoglądając na mapę miejsc, w których można obejrzeć jeden z filmów 72 Festiwalu Berlinale, należałoby zaplanować niejedną ciekawą wycieczkę po mieście, a nawet poza granice Berlina. Tak jest od lat, a od jakiegoś czasu samo miejsce i film stały się dla mnie równie ważne.
W tym roku, w czasie nadal trwającej pandemii, sprzedaż biletów odbywa się w kasach online, całe szczęście filmy można oglądać w kinach – kto może, to może, zaszczepieni mogą. Obostrzenia, testy, odstępy, maski, te wymogi nie były dla mnie przeszkodą. Przeszkodą okazała się karta Visa, niezarejestrowana tam gdzie trzeba. Poprosiłam o pomoc młodsze pokolenie, a więc córkę, której nie zawsze wysyłałam czytelne komunikaty. A więc przypadkowo otrzymałam dwa bilety na tę samą godzinę w tym samym dniu. Bez zastanowienia wybrałam miejsce, nie film. Bilet na film oddałam przyjaciółce.


Od kilku albo kilkunastu lat jedną z sekcji lub projektów Berlinale jest tzw. Berlinale Goes Kiez. Filmy konkursowe i inne, te ważne i mniej ważne, interesujące i nudne, dziwne i niezrozumiałe trafiają do małych kin. A ja małe kina po prostu lubię.
Najlepsze to małe kina
w rozterce i w udręce,
z krzesłami wyściełanymi
pluszem czerwonym jak serce.
K. I. Gałczyński
Jednym z pierwszych małych kin, w którym oberzałam festiwalowy film było bliskie mojemu sercu i adresowi Bundesplatz Kino.
Film był czeski. Siedziałam obok Czeszki, jedynej Czeszki na sali. Gdy reżyser zapytał się, czy jeszcze jest ktoś z Czech, po długim milczeniu, powiedziałam, wydawało mi się, po czesku: ja sem z Polski. Ucieszył się reżyser, ja też, choć był to naprawdę „czeski film“ w polskim rozumieniu tego słowa. Pamiętam po roku, gdy pojechałam do Pragi wszędzie wisiały reklamy tego właśnie filmu, coś o mladej nocy w tytule.


Effi Briest obejrzałam w Adrii na Steglitz. Nie było biletów. Na Berlinale często nie było biletów, ale ja byłam prawie zawsze sama, czekająca do końca. I potem ten bilet się nagle znajdował, ten ostatni. Tak było z Effi Briest. Projekcja się zaczęła, ciemno, pani wychodzi z sali i mówi, że jest jedno miejsce. Jedno miejsce na środku sali w środkowym rzędzie. Gdy jest wybór, zawsze siadam z boku i blisko ekranu. Wtedy wracałam z pracy, z zakupami do domu i z moim nieodłącznym plecakiem, a sama jestem rozmiaru 46, a nawet 48.
Gdy szłam do mojego miejsca, cały czas przepraszałam. Nie każdy był wyrozumiały. Skąd mogłam wiedzieć, że spotka mnie tyle szczęścia, którego dla innych zabrakło. Jednak może szczuplejszej się należało. Effi Briest z przystojnym Sebastianem Kochem w roli barona Geerta von Innstetten chętnie zobaczyłabym jeszcze raz. Ostatnio czytałam biografię Elisabeth von Plotho, po mężu von Ardenne, pierwowzorki powieściowej postaci Theodora Fontane’a Effi Briest. Elisabeth von Plotho rozwiodła się z mężem, co na tamte czasy było dość odważną decyzją. Dzieci zostały przy ojcu. Dopiero po latach spotkały się z matką. Elisabeth von Plotho po rozwodzie została pielęgniarką, pracowała długie lata w tym zawodzie. Zmarła w wieku prawie 100 lat. Pochowana jest na cmentarzu w Stahnsdorfie pod Berlinem.
Jest to jeden z cmentarzy, który oprócz wiadomych usług, oferuje bogaty program kuturalno-poznawczy. Wyobrażam sobie, że prędzej czy później Berlinale pojawi się również tutaj, tak jak zagościło przed kilku laty w byłym krematorium na Weddingu. Pierwsze krematorium w Berlinie, po prawie stuletniej działalności przestało być krematorium, a stało się miejscem (silent green Kulturquartier) w którym zadomowiła się sztuka, w szerokim słowa tego znaczeniu.
Pamiętam Nocny pociąg do Lizbony z Martiną Gedeck, obecną na sali kina w Babelsbergu. Film zaczął się bardzo późno, kino leży poza Berlinem, w granicach Poczdamu i pech chciał, że kolejka podmiejska z jakichś powodów w drodze powrotnej miała dłuższy przestój. To był nocny pociąg do Berlina, a trwał tyle samo w moim odczuciu, jak do Lizbony. W tym czasie to bym się nawet portugalskiego nauczyła.
Nie lubię Friedrichstadtpalast, jako miejsca na Berlinale, nie wiem dlaczego, może wielkość, może filmy, które tam oglądałam nie należały do najciekawszych, ale należały do ważnych. Takim był Beuys, biograficzny film o artyście światowej sławy i inne, których tytułów nie pamiętam.



Filmem o zespole też światowej sławy Die Toten Hosen, Weil du nur einmal lebst – Die Toten Hosen auf Tour sprawiłam ogromną radość mojej córce. Zobaczyła ich wszystkich, a nieraz oglądała ich na koncertach, ale w lutym 2019 otarła się o Campino i crew właśnie przed Friedrichstadtpalast, a autografami chwali się do dziś. W tym roku razem wybieramy się na koncert zespołu.


Krótko po przyjeździe do Berlina, byliśmy z całą klasą dziś już dorosłej córki, wtedy siedmioletniej lub ośmioletniej Marty, na filmie, którego nie mogę znaleźć w archiwum. Piękny film, produkcji południowoamerykańskiej, o chłopcu i jego psie, który jechał koleją, prawdopodobnie Koleją Transandyjską, budowaną swego czasu przez inżyniera Ernesta Malinowskiego. Bilety (do kina, nie na pociąg) kosztowały, ponieważ byliśmy grupą, 1 markę. To był chyba najbardziej korzystny finansowo kinderball.
Nie pamiętam, które było moje pierwsze Berlinale, mogło to już być w roku 1985, lub 1986. Festiwal odbywał się w Berlinie Zachodnim, w kinach na Ku’dammie i w Zoo Palast. Na początku były to filmy polskie, które koniecznie chciałam zobaczyć. Wajda przyjeżdżał do Berlina wielokrotnie. Katyń oglądałam siedząc prawie obok niego i Englerta, bo ktoś mi oddał krótko przed seansem swój bilet. Kieślowski odbierając nagrodę, powiedział: Noch ist Polen nicht verloren. Te słowa cytował też Tagesspiegel. Wtedy mój pracodawca, zapytał mnie, co to właściwie znaczy. Wyjaśniłam mu, na tyle ile pamiętałam, historię powstania hymnu polskiego. Pamiętam Siekierezadę, filmy Agnieszki Holland, Szumowskiej i inne.



W czerwcu 1951 roku w Titania-Palast w berlińskiej dzielnicy Steglitz filmem Alfreda Hitchcocka Rebeka otwarto pierwszy Festiwal Berlinale. Od 1978 roku festiwal odbywa się w lutym. We wschodniej części miasta, w odpowiedzi na Berlinale, odbył się Festiwal Filmów Demokracji Ludowej, na którym pokazywano głównie filmy z ówczesnego bloku wschodniego.




Od roku 2000 Theater am Potsdamer Platz jest głównym miejscem Międzynarodowego Festiwalu Filmowego w Berlinie, jest sercem Berlinale, w czerwonym kolorze. W tym czasie teatr nosi nazwę Berlinale Palast. Obok premier filmów konkursowych pokazywany jest tu film otwarcia i ceremonia wręczenia nagród. To tu co roku rozciągnięty jest największy czerwony dywan i tu najczęściej pojawiają się gwiazdy. Złoty Niedźwiedź (Goldener Bär), nagroda przyznawana filmom konkursowym, nawiązująca do flagi i herbu Berlina, została zaprojektowana przez niemiecką rzeźbiarkę Renée Sintenis (1888–1965). Te niedźwiedzie stoją przy wjazdach do Berlina, nie zdążyłam nigdy zwrócić na nie uwagi. Ten pierwszy stanął w roku 1958, z okazji 70 urodzin artystki na środkowym pasie dzielącym autostrady 115 między Dreilinden a węzłem autostradowym Zehlendorf. Chyba można byłoby go dojrzeć, jadąc na Berlinale do Kleinmachnow. Tylko, że ja, jadąc do kina w Kleinmachnow, wybrałam inną drogę.
http://www.strassengeschichte.de/Menueoptionen/Geschichte/HistorieGesch/BerlinerBaeren/Baeren.htm
Berlinale 2022
Filmy, które widziałam, nie zdobyły chyba żadnej nagrody, oprócz filmu Lutza Pehnerta, Bettina.
Piękny film o życiu, o przywiązaniu do miejsca i tęsknocie za nim, o jednym mieście murem podzielonym i dwóch politycznych systemach. Film wyśpiewany, zaśpiewany poezją, którą poznałam dawno temu w Polsce i nie pamiętam, jakie to były piosenki, pewnie te o miłości, bo w swoim repertuarze ma ich dużo. Bettina Wegner, szansonistka, poetka, feministka bohaterka filmu była obecna na widowni. W masce i z odstępem, przez nikogo niezauważona przeszła po czerwonym dywanie.
Dwa następne filmy, były z tych filmów, które ma się okazję obejrzeć tylko na Berlinale, nudne i ważne. Nuda nie musi być doznaniem negatywnym. Pierwszy bardzo interesujący przez swoją problematykę społeczną, o życiowej odrębności, samotności i potrzebie bliskości. Oszczędny w grze, przekazie i obrazie. I nie wiem nawet, czy jest filmem drogi, choć tytuł o tym zapewnia: Nie zgubiliśmy drogi*.
Film Echo mniej mnie interesował niż miejsce. Neue Kammerspiele w Kleinmachnow, budynek zbudowany i przeznaczony od razu na kino krótko przed II wojną światową, propagujący kulturę w różnych systemach politycznych i różnych systemów politycznych, po upadku muru powrócił do spadkobierców i od kilku lat jest częścią Berlinale w sekcji Berlinale Goes Kiez.
___
* Autorka tego nie pisze, dodam więc, że Nie zgubiliśmy drogi to film polski, w reżyserii i wg scenariusza Anny Sasnal i Wilhelma Sasnala
https://scontent.ftxl2-1.fna.fbcdn.net/v/t39.30808-6/p526x296/274210711_4625910514198740_2563423506408617888_n.jpg?_nc_cat=103&ccb=1-5&_nc_sid=730e14&_nc_eui2=AeFmQ6tLnP9hW_HTFyUPl4iz3QbqE58g_ordBuoTnyD-ipsyZkYO8_F4AuLJUdJwCC_mP9Jgr1hZdYjmAmQivLFZ&_nc_ohc=E8D4RmZIWHsAX8D57S_&tn=S-eeZc8r1CQ4UEQ1&_nc_ht=scontent.ftxl2-1.fna&oh=00_AT-B09WT5s_xy0wZIBTRVzpLoNaeqqnvw3bH4k0g0JTRYw&oe=621705A5
Ktoś umarł
Autorka AGNIESZKA OSIECKA
Ktoś umarł,
niechętnie jak wszyscy,
popić,
popalić by wolał,
wieczór z bliskimi siąść do miski,
człowieka do kołyski uczynić,
ot, tak,
pożyć…
A tu –
żar, czeluść, gwałt jak we wojnę,
na nic doktory,
chory już nie jest chory,
na nic mu nie ochota,
skończona
umierania żmudna robota.
Nad nim łaska, spóźniona jak łaski wszystkie,
za nim wdowy, osły jego i konie,
tarcza i kosa,
i brudne chustki do nosa.
I szepcą nad nim pacierze:
\\”Wieczne odpoczywanie…\\”
… Jakże to tak, Panie?
Kto odpoczynku pragnie?
– Nie ptak,
co ledwie drzemie w chmurach,
nie niedźwiedź,
co i w barłogu czuwa,
a już najpewniej nie on,
ten, co dopiero umarł.
Dla niego robota wszelka,
powszednia krzątanina,
ta by nagrodą była.
Do radła,
do sierpa był zdolny,
do siana i zbierania,
kochania… muzykowania…
do trwania w wielkim zamęcie…
Dajże mu, Panie,
nie –
wieczne odpoczywanie,
lecz dobrze płatne zajęcie.
(poezja. org)
Kiedy umarł niedoszły fizycznie (choć kto wie, co działo się w tajemnicą przykrytej alkowie) kochanek Wisławy Szymborskiej – Kornel Filipowicz -, poetka napisała wiersz (“Kot w pustym mieszkaniu”), mówiący o tym, że “takich rzeczy nie robi się kotu” (się nie umiera ot tak). Osieckiej “Ktoś umarł” jest równie wzruszający. I jakże mocno związany z ziemskim padołem.
Niestety, tego wybitnego daru układania słów nie ma córka Passenta i Osieckiej – Agata. Raczej noszą ją cienie rodziców niż wartość jej własnego pisarstwa. Przejmowanie pałeczki się więc udało, ale bardziej w zakresie celebryckim niż literackim.
Tak, to prawda, przepiekny jest ten wiersz Szymborskiej” Kot w pustym mieszkaniu”, pamietam, gdy go pierwszy raz czytalam, mialam absolutnie “dotykalne” uczucie pustki, straty, kot zakamuflowal niesamowity bol ….pozostania nagle bez konkretnego, tego nie do zastapienia czlowieka.