Adminka: Drogie Czytelniczki i drodzy Czytelnicy, tak się złożyło, że przez wiele lat w Sylwestra publikowałam na blogu wiersz Tennysona Bijcie, bijcie dzikie dzwony. Ale w tym roku odkryłam inny anglosaski utwór, który świetnie się nada na dzisiejszy wpis.
Auld Lang Syne (Dawno dawno temu) popularna szkocka pieśń ludowa, rozpropagowana w roku 1788 przez Roberta Burnsa, poetę szkockiego (1759-1796). Ten utwór o przyjaźni dobrych ludzi śpiewa się podczas święta Hogmanay, czyli szkockiego Sylwestra, oraz po prostu podczas Sylwestra w krajach anglosaskich.
Auld Lang Syne jest jedną z najczęściej wykonywanych pieśni na świecie.
Nasza nowa autorka, Bożena Jakubowska, nadesłała kolejne staropolskie informacje przedświąteczne, a Joasia Rubinroth & Tanja Krüger, podarowały mi kalendarz adwentowy, a w nim codzienne niespodzianki, no i wreszcie ja sama też sobie ułożyłam jak co roku wieniec adwentowy, bo lubię wszystkie święta (tak, Halloween i walentynki też lubię!), więc mamy na dziś nieoczywiście oczywisty misz-masz przedświąteczny.
czyli Pszczółka Maja i Gucio spotykają łąkowego Don Kichota
Ewa Maria Slaska
Don Kichot dla dzieci
to złożona sprawa. Bo z jednej strony to właśnie takie figury jak Gustaw Wielki, które są nowym wcieleniem Rycerza Smętnego Oblicza, sympatyczna istota, która tak chciałaby być bohaterem, takim jak ci Bohaterowie z książek i filmów, tak bardzo chce, że doprawdy ma (musi mieć, naprawdę musi) prawo do bohaterskich opowieści, w których sam jeden stawia czoło armii przeciwników i uwalnia księżniczkę.
To się właśnie w przeciągu dziejów dzieje z mitami, ze szlachetnych szlacheckich księgozbiorów, pałacowych bibliotek, opowieści dla uczonych dorosłych schodzą coraz bardziej w dół, do popołudniowych rozmów w mieszczańskim gabinecie, niedzielnych chwil wytchnienia na proletariackim podwórku, czy w wiejskiej chacie i wreszcie w dziecinnym pokoju. Wszędzie tam są albo te opowieści, albo takie.
Bardzo lubię poezję Darka Foksa. Mówi się o nim, że to taki polski O’Hara. Pewnie tak. Ale ja nie o tym chciałam. Ważny jest fakt, że lubię. A od jakiegoś czasu zauważyłam na FB Davida Foxa. Jestem z nim po facebookowemu zaprzyjaźniona, nawet nie wiem jak to się zdarzyło. Mieszka w Nowym Jorku, studiował w Wimbledon School of Art. Nie znamy się, nawet po nowojorsku, co ponoć oznacza, że zamieniłeś kiedyś z kimś parę słów na jakimś raucie. Ale mamy jedenaścioro wspólnych znajomych, większość w Berlinie, w tym Urszulę Usakowską-Wolff i Alexandrę Fly. Był w Berlinie. Może go jednak spotkałam.
Jego prace widziałam już od dawna – z jakiegoś powodu algorytm uznał, że Fox będzie mnie interesował. Rzucałam okiem, myślałam – “no, fajny, ale trochę nie mój” i przechodziłam do porządku dziennego lub porządków codziennych. Aż nagle pojawiła się… ona. I już nie mogłam przejść nad Foxem do porządku dziennego.
Ona to sprawiła, że nie mogłam się opędzić od obrazów Foxa, a tym samym i od wierszy tego drugiego Foksa, które mi wędrowały po głowie od rana do wieczora, czyli w porządku dziennym. Polski Foks kojarzył mi się przede wszystkim z Szymborską, co natychmiast mi przypomniało, że jest przecież również Marta Foks i “jej” Szymborska, i już oni wszyscy zaczęli mi się panoszyć z wierszami po porządkach, gotowaniu, spacerach i podróżach, bo to są te momenty, kiedy najlepiej mi się myśli tym wspaniałym, niekontrolowanym ciągiem myślowym, którego nie da ci ani wykład, ani lektura, ani film, ani nawet, o zgrozo!, rozmowa.
Wreszcie uznałam, że muszę napisać o tych Foxach / Foksach, a FB, który mi czyta w myślach, bo przecież nikomu nie mówiłam, że chcę pisać i że to będzie właśnie dziś, podsunął mi właśnie dziś ten oto obraz i, uwierzcie mi, po raz pierwszy pojawił się na nim również sam Fox. Ona zresztą chyba też tu jest. I jacyś oni, i czyjaś ręka z pomalowanymi paznokciami, jej? jego? stwórcy? Michała Anioła? Bo i on tu (chyba) jest.
Pod zdjęciem komentarze. Na przykład ten: Think (need to) you’re working 36 hours a day, and every painting a masterpiece. Do you not feel shame about this?
Mhm. Na zdjęciu poniżej Berlin, mosty Lissena. Fox, Zoppe, Cseh. Brzmi jak wiersz.
Darek Foks
Na pewno spotkałam go dawno temu na konferencji w Gdańsku. Czytał wiersz Szymborska i system. Był rok 1996, Szymborska właśnie dostała Nobla i ludek polski zawistny wytykał jej, że współpracowała z reżimem. Nie mogę znaleźć tego wiersza, opowiem więc tylko, że jak już wszyscy uczestnicy konferencji myśleli, że Darek Foks coś w tej sprawie potwierdzi, okazało się, że Darek sobie zakpił ze wszystkich i opowiedział w wierszu, jaki system pracy miała laureatka.
A skoro nie znalazłam Szymborskiej, to proszę bardzo, Dupa Margaret Tischner. Szymborska dostała Nobla w roku 1996, wiersz o dupie jest z roku 1997 – poeta tworzył oba mniej więcej w tym samym czasie.
Dupa Margaret Tischner
Kiedyś w Opolu wypiliśmy parę piw z Krawczykiem a ja tak ładnie śpiewałam jego przeboje że już nigdy nie podpisał mi nowej płyty tak było w Opolu
z kolei w Kołobrzegu było głośniej nikt tam nigdy nic nie śpiewał a i tak było głośno to była szafa grająca, jasna sprawa człowiek wiedział za co płaci
w Sopocie płaciło się właściwie bez przerwy ja przeważnie płaciłam za dużo zabawnie było płacić wszystkim za wszystko to było jak zapasy
to znaczy prawdziwe zapasy były w Jarocinie to znaczy szło się do namiotu z punkiem no cóż to są zapasy cała różnica w tym że lepsze to niż z hipisem
jechałam sobie jezdnią po Gdańsku i przejechałam syna Lecha Wałęsy świeżo przybyłego z Oliwy spodobały mu się moje opony obojgu nam podobały się te opony
później we Wrocławiu poznałam sprzedawcę polis i to wybiło mi z głowy myśli o śmierci to było jakby cię ktoś kupił za dychę jak coś co kosztuje tyle ile kosztuje a on to kupuje za dychę
a w Katowicach złapałam straszny dół zabawnie było posługiwać się szpadlem tyle że pojawiły się bąble i rosły jak brzuch tego z Wrocławia drożejąc niczym piwo
ale zawsze kochałam Kraków te dłonie co obmacują człowiekowi dupę w tramwaju nie, to był autobus a dupa tak czy owak jest niezła żeby chociaż przestali sprawdzać bilety
i Lublin gdzie widziałam Krzysztofa Cugowskiego „Heideggera sztuki wokalnej” tyle że brzmiał jak Nietzsche z Woronicza nie znałam jeszcze historii telewizji nie to żeby mi później podłączyli kablówkę
a jeśli masz ochotę przejechać się po Warszawie to już lepiej przejedź się po Szprotawie to jest jak Wall Street w Żyrardowie nie wiesz gdzie jedziesz ale rymujesz
a potem w Łodzi wiedziałam jak zachować się z klasą rozłożyłam nogi i bałam się miłości i śladów jej butów na śniegu i czułam zimny powiew zapomniałam o prezerwatywach w portmonetce to była miłość i trochę zesztywniałam
15 października 1997
Marta Foks, poetka i autorka z Gdańska, napisała świetną książkę o literaturze naszego miasta, którą zatytułowała Ogrodnicy północy, poetów portret potrójny (1998). Ogród ma sens, zwłaszcza jeśli pamiętamy, co powiedział Cyceron, że jeśli masz ogród i bibliotekę, masz wszystko, czego potrzebujesz. Foks już dwa lata wcześniej, w roku 1996 wydała książkę Zdarzyć się mogło. Zdarzyć się musiało.Z Wisławą Szymborską spotkanie w wierszu, dziwną autobiografię, książkę o tym, w jaki sposób poezja Szymborskiej na lata określiła prywatne życie autorki. Książka została wydana w roku, kiedy Szymborska dostała Nobla, ale to przecież znaczy, że obie poetki koegzystowały ze sobą już znacznie, znacznie wcześniej.
Wspomnienie
Zazdrościli mi ciebie wszyscy, obstawiali zakłady, czy spałeś ze mną, czy nie. Woleli wierzyć, że tak, bo to by znaczyło, że mnie porzucisz, jako ich porzuciłeś.
Opowiadali o bezeceństwach, jakie wyczyniałeś. Mieli nadzieję, że stracę cierpliwość. Jeden rwał dla ciebie złoty ząb, druga urodziła ci syna, trzeci siedział na parapecie jak Ptasiek i wył do latarni.
Też chciałam ci się przypodobać, więc wyprałam sznurówki twoim butom. Wiązałeś je potem pod szyją jak czarną aksamitkę.
Przychodziłeś nocą albo nad ranem, Foxy lady, śpiewałeś, jak Hendrix. Obiecywałeś, że dla moich piersi zdradzisz nawet Paryż.
Teraz zimno wszędzie i głucho, tylko ciarki przelatują po plecach, kiedy bez ciebie słucham violi da gamba z wszystkich poranków świata.
Jimi Hendrix zatem i Foxey lady:
Wisława Szymborska
Z uwagi na temat dzisiejszego wpisu nazwałabym ten wiersz Tu mieszkają lisy (Ubi vulpes), ale naprawdę jego tytuł brzmi jeszcze lepiej:
Utopia
Wyspa, na której wszystko się wyjaśnia. Tu można stanąć na gruncie dowodów.
Nie ma dróg innych oprócz drogi dojścia. Krzaki aż uginają się od odpowiedzi.
Rośnie tu drzewo Słusznego Domysłu o rozwikłanych odwiecznie gałęziach.
Olśniewająco proste drzewo Zrozumienia przy źródle, co się zwie Ach Więc To Tak.
Im dalej w las, tym szerzej się otwiera Dolina Oczywistości.
Jeśli jakieś zwątpienie, to wiatr je rozwiewa.
Echo bez wywołania głos zabiera i wyjaśnia ochoczo tajemnice światów.
W prawo jaskinia, w której leży sens.
W lewo jezioro Głębokiego Przekonania. Z dna odrywa się prawda i lekko na wierzch wypływa.
Góruje nad doliną Pewność Niewzruszona. Ze szczytu jej roztacza się istota rzeczy.
Mimo powabów wyspa jest bezludna, a widoczne po brzegach drobne ślady stóp bez wyjątku zwrócone są w kierunku morza.
Jak gdyby tylko odchodzono stąd i bezpowrotnie zanurzano się w topieli.
W życiu nie do pojęcia.
Brown fox
A na zakończenie jeszcze ten słynny brązowy lis, który skacze przez leniwego psa: The quick brown fox jumps over the lazy dog, czyli pangram języka angielskiego – zdanie zawierające wszystkie litery danego języka. Zdanie o lisie jest super, ma sens i esprit. Niemieckie pangramy są niestety nieciekawe i ciężkie, a przyznaję, że w ogóle nie pamiętam pangramu polskiego, natomiast pamiętam zdanie, które zawiera wszystkie polskie litery specjalne: Zażółć gęślą jaźń. Nie jest złe.
Po sprawdzeniu muszę stwierdzić, że pangramy polskie też są podobnie jak niemieckie bardzo oderwane od porządku dziennego. Stróż pchnął kość w quiz gędźb vel fax myjń. Pchnąć w tę łódź jeża lub ośm skrzyń fig. I wreszcie: W niżach mógł zjeść truflę koń bądź psy. I choć są tu różne zwierzęta, żadne nie umywa się nawet do zwinnego angielskiego foxa.
Wszystko co wiem o sztucznej inteligencji (SI) i co tu piszę, wiem od Konrada, ale wszystkie błędy i przeinaczenia w tym wpisie są tylko i wyłącznie moje. To nie jest tekst informacyjny, to takie sobie dywagacje.
Najpierw, kilka tygodni temu, gdy Hiszpania była głównym gościem tegorocznych Targów Książki we Frankfurcie, Christine Ziegler przysłała mi artykuł z berlińskiej gazety codziennej Tagesspiegel. Traktował o współczesnej literaturze Hiszpanii, a zilustrowany był miedziorytem, przedstawiającym Don Kichota i Sancho Pansę dyskutujących o sensie walki z wiatrakami. Nie mieli oni z tematem i tekstem artykułu nic wspólnego. Tekst był od Sasa, a ilustracja od Lasa. Nie została podpisana, nie wiadomo kto jest jej autorem, a zaczerpnięta została ze zbioru fotografii i reprodukcji. Wyglądało to tak, jakby tę stronę w gazecie ułożyła wyszukiwarka. System wybrał z tekstu dwa najważniejsze wyrazy – literatura i Hiszpania – i dokonał wyboru. Wybór był zaś oczywisty. Literatura i Hiszpania dają Don Kichota z Sancho Pansą.
Przypomniało mi to dawny żart z PRL o początkach polskiej komputeryzacji. Tak na marginesie przypomnę, choć nie ma to w tej historyjce żadnego znaczenia, że były to czasy, gdy komputery zajmowały wielkie budynki. Biuro polityczne wzywa informatyka i każe mu ułożyć jadłospis dla żołnierza – pożywny i tani. Specjalista stawia komputerowi zadanie, ten liczy i bach bach, otrzymujemy wynik: żołnierz powinien zjadać 200 kilo ziemniaków tygodniowo.
Skłania mnie to do rozmyślań o tym, jak funkcjonuje stopniowe wchodzenie do naszego życia sztucznej inteligencji. Zasadniczo, wbrew pozorom, mamy z nią jeszcze stosunkowo rzadko do czynienia. Systemy, które się teraz pojawiają i zatruwają nam życie, gdy próbujemy zatelefonować do banku lub umówić wizytę u lekarza, nie są w ogóle sztuczną inteligencją, są nieudolną cyfryzacją tego, co wciąż jeszcze człowiek robi znacznie lepiej niż automaty. Automat nic nie umie, oprócz tego, co mu zapisano, niczego się nie uczy i o niczym nie decyduje. Facebook, który jak dotąd wciąż jeszcze nie wpadł na to, że mój syn jest moim synem, lub systemy, które podsuwają mi reklamy łóżek, gdy już dawno kupiłam i łóżko, i materac, też nie operują żadną sztuczną inteligencją, a co co najwyżej lepiej lub gorzej funkcjonującymi algorytmami. Te jednak są już w stanie dokonać wyboru.
No cóż, wybór często taki właśnie. Don Kichot i Sancho Pansa mają zjeść 200 kilo ziemniaków, albo pojawią się jako ilustracja w artykule, w którym nawet aluzyjnie i metaforycznie nikt się do nich nie odwołuje.
Gdy tak rozmyślałam sobie o sensie i bezsensie tej ilustracji i o tym, że podpis gwarantuje prawa licencyjne owego zbioru zdjęć, nie troszczy się natomiast o autora, bo cóż on jest wart, skoro działał w XIX wieku i już dawno umarł, Konrad powiedział mi, że uzyskał dostęp do świetnego portalu DALL-E, na którym sztuczna inteligencja na podstawie podanych haseł w kilka sekund tworzy obrazy.
Hasła dla poniższych obrazów wybrał Konrad, a brzmiały one najpierw “Don Quixote in Berlin”:
Potem zaś: “real-life Don Quixote at Tempelhoferfeld”:
Tu natomiast dodane zostało jeszcze hasło: “impresjonizm”, choć powiedziałabym, że ten obraz po lewej jest raczej ekspresjonistyczny niż impresjonistyczny, tym niemniej efekty są niebywałe.
***
Konrad wybrał też inne hasła, a wykonane przez SI obrazy wstawiłam już do różnych wpisów lub będę je z czasem wstawiała. Poszukajcie od czasu do czasu tagu “sztuczna inteligencja”.
Tytuł wpisu nawiązuje do tytułu książki Marii Kuncewiczowej Don Kichot i niańki, o której pisałam TU.
Ilustracji a przeto i inspiracji do tego wpisu dostarczył Arkadiusz Łuba. Dziękuję.
O ile ten po prawej (rysunek Moebiusa; zob. TU) to zaiste Don Kichot, taki któremu znudziło się donkichotowanie i donkiszoteria i który, po prawdzie tak samo jak Jezus i Syzyf (o których pisałam TU), postanowił wszystko olać, odpocząć i odciąć się od obowiązków, o tyle ten po lewej, dzieło podpisane MAJA (tak – ten Maja, inspirator mnie z góry uprzedził, że to mężczyzna), to jednak zapewne wcale nie Don Kichot, tylko jeżdżąca na ośle imitacja. Czyli fejk.
Tych pseudo Don Kichotów jest u Maja więcej, w samym wydawnictwie Austeria – dwóch. Zdobią okładki książek profesora Adama Wodnickiego. Ale, choć myślałam, że tak właśnie jest – nie przedstawiają samego profesora. Profesor, Adam Wodnicki, tłumacz literatury francuskiej i profesor ASP (Wydział Form Przemysłowych) w Krakowie, był nie dość, że mężczyzną gładko wygolonym, to jeszcze konkretnie spoglądającym na obserwatora (proszę kliknąć w linka). Tymczasem ta postać na ośle jest roztargnionym profesorem z anegdot o profesorach, skrzyżowaniem wyimaginowanego pana Ambrożego Kleksa i jego owianego legendą warszawską pierwowzoru – Franca Fiszera (też proszę kliknąć w linka). Ale Daniel Maja portretuje też pana, który jednak być może jest profesorem-autorem (po prawej):
Daniel Maja, autor tych profesorów, jest francuskim rysownikiem, autorem komiksów i rysunków satyrycznych. Od roku 2008 prawie codziennie publikuje na swoim blogu La Vie Brève jeden rysunek. Czuję tu pokrewną duszę, w końcu ja też od grudnia 2012 roku publikuję na tym blogu co noc nowy wpis. Jednak na blogu Maji niestety nie ma jednego rysunku dziennie; np. ostatni jest z lutego 2022. Maja ma dość liczne związki z Polską. Był (a może jest nadal) żonaty z polską artystką Ewą i pośród niezliczonych książek, jakie ilustrował, nie ma wprawdzie Don Kichota, ale jest na przykład Porwanie Baltazara Gąbki.
Ilustrował mnóstwo książek współczesnych, ale też Biblię, mitologię grecką i wielu filozofów. Filozofia jest, jego zdaniem, bardzo ważna.
W jednym z wywiadów (z 2008 roku) odpowiada na pytanie, dlaczego?
Mam duży szacunek dla umysłów filozoficznych, mówi Maja, dla tej potrzeby jasności, dla posuwania rzeczy do granic możliwości, dla zbliżania się do światła i czasem gubienia się w nim, dla prób dawania świadectwa temu, co się dostrzegło, w języku, który nie jest słyszalny. To wymaga odwagi i uporu. Wady filozofów są wadami wszystkich: próżność, przekonanie, że ma się zawsze rację, autyzm, miażdżenie przeciwnika i wszystkie te wspaniałe grzechy, które są tak przyjemne. Inną bardzo zabawną (ale i fascynującą) dziedziną jest filozofia uprawiana przez szaleńców, obsesjonatów, poszukiwaczy Jedynej Przyczyny, gnostyków, okultystów, heretyków, utopistów, guru, iluminatów, często niebezpiecznych sekciarzy. Antidotum na szaleństwo są Arystofanes, Rabelais, Montaigne, Voltaire, Sterne, Cervantes, Woody Allen…
I jeszcze jeden Don Kichot – w książce wydanej przez Lidię Głuchowską i nieżyjącego już Vojtecha Lachodę. Książka jest uczona, ma więc uczony tytuł:
Nationalism and Cosmopolitanism in Avant-Garde and Modernism. The Impact of World War I
Książka się niedawno ukazała i ma tę nieznośną cechę wszystkich ważnych książek wydawanych w ciągu ostatnich dziesięciu lat – jest okropnie gruba i ciężka. Nie sposób jej położyć na biurku i zerkać, na pewno nie da się jej wziąć do łóżka, nawet usiąść na fotelu się z nią nie da. Musi płasko leżeć na stole. A tymczasem na stronie 460 zaczyna się rozdział zatytułowany Don Quixote in the Trenches. Don Kichot w okopach. Narodziny hiszpańskiej poezji awangardowej pomiędzy cywilizacją a barbarzyństwem. Don Kichot w okopach. Autor: Emilio Quintana Pareja. Autor przypomina, że obchody trzechsetnej rocznicy śmierci Cervantesa miały miejsce w roku 1916, czyli podczas Wielkiej Wojny. Nie tylko żołnierze, również poeci umierali w okopach i to w ich obronie pojawił się po latach zapomnienia smutny, szalony rycerz w misce balwierskiej na głowie. Jeździł konno i w hełmie z przyłbicą, choć wiadomo, koń nie chronił przed czołgami, przyłbica – przed gazem bojowym. Był anachroniczny. Dobrze nadawał się do roli symbolu zmagań człowieczeństwa z potęgą zbrojną. Najmniejszy z żołnierzy frontowych. Najważniejszy. Wyidealizowany. Bohater najważniejszego poematu modernistycznego w kulturze hiszpańskojęzycznej. El Soldado desconocido (Nieznany żołnierz) Salomona de la Selva, wydany dokładnie sto lat temu, w roku 1922.
I nie łudźmy się, czy jesteśmy starzy czy młodzi, czy jesteśmy żołnierzami czy żołnierkami wszelkiej płci i niepłci, czy jesteśmy sławne czy niesławne, każda wojna, gdy już przetrawi człowieka, sprawia, że stajemy się la soldada desconocida.
Angelika Murawska przedruk artykułu opublikowanego na stronie internetowej Akademia
„Pierre Menard, autor Don Kichota”. Technika zamierzonego anachronizmu i błędnych atrybucji.
Dzięki zabiegowi intertekstualności w utworze Borges’a przestaje obowiązywać naturalny porządek rzeczy i pojawia się miejsce dla innych dopuszczalnych interpretacji. Utwór wykracza nie tylko granice różnorodnego odbioru dzieła, ale także oczekiwania czytelników co do zastosowanych technik. „Przestrzeń hipertekstu jest (…) przestrzenią, w której przestają obowiązywać i tak arbitralne prawa, których dotkliwy wpływ na nasze życie obserwujemy na każdym kroku.” (Pisarski, Ja tu a ty tam 2004) Jednak eksperyment autora idzie dalej. Użycie techniki zamierzonego anachronizmu i błędnych atrybucji sprawia, że czytelnik przestaje patrzeć na dzieło dosłownie, jest zmuszony do głębszych przemyśleń w różnych kontekstach: literatury, historii czy tradycji. Główny bohater kreuje dzieło widzialne przez odtworzenie dzieła Cervantesa. Powstają fragmenty, które są pozornie identyczne z hypotekstem. Jest początek wieku XX. Menard postanawia nie tyle przełożyć dzieło Hiszpana, co napisać je „od nowa”. Stawia sobie jednak warunek, że posiądzie najpierw całą wiedzę autora książki z XVII wieku. Osiąga on swój zamierzony cel, jego własne dzieło jest identyczne z tekstem pierwotnym. Utwory są zgodne co do przecinka i kropki nad „i”. Całe zdarzenie jest relacjonowane przez narratora, który ma wgląd do tych dzieł i na swój własny sposób dokonuje ich interpretacji. Czytelnik ma z początku wrażenie, że powstaje nowy utwór. Kluczowa jest jednak analiza narratora, który w pewien sposób naprowadza odbiorcę na właściwy trop przez porównanie stylów i przytoczone fragmenty. Relacja narratora jest wyrazem użycia techniki błędnych atrybucji. To dzięki niemu i jego trafnym komentarzom na temat obydwu tekstów autorowi przypisane jest to, że napisał dzieło bardziej wartościowe od Cervantesa, gdyż jest to dzieło bardziej świadome. Co więcej, wychwala on czyn Menarda, który „postanowił wyprzedzić bezużyteczność” i urozmaicił sztukę lektury, zezwalając na przenoszenie się w czasie rzeczywistym. W opowiadaniu wszystko dzieje się na przekór namacalnemu porządkowi. Język utworu niegdyś współczesny staje się archaiczny, powstaje nowe dzieło, nowe doświadczenia mają miejsce, nowe interpretacje pojawiają się: powtórzona przez Menarda wypowiedź Don Kichota „przeciwko literaturze na korzyść broni” zyskała nowe znaczenie i była rozpatrywana przez baronową da Bacourt w kontekście filozofii Nietzschego. Wprowadzenie techniki zamierzonego anachronizmu jest interesującym literackim chwytem Borges’a. Dzięki niej czytelnik może spojrzeć na „Don Kichota” poprzez doświadczenia Menarda. Pojawia się ona już na poziomie języka kiedy cytowane jest dzieło Cervantesa, ale także dotyczy samego faktu, że ten utwór pojawia się w XX w. Absurdalny zamiar nabrał sensu ze względu na przepaść czasową dzielącą obydwóch twórców. Najpierw Menard chciał się nauczyć siedemnastowiecznej hiszpańszczyzny i zapomnieć historię Europy od 1602 do 1918 roku. Jednak doszedł do wniosku, że uwłacza to jemu jak pisarzowi i obniża jego wartość. Chciał stać się Cervantesem, ale to było zbyt wymagające, posiadał zbyt małą wiedzę. Wolał pozostać Menardem i z całym swym intelektualnym dorobkiem „dojść” do „Don Kichota”. Trafna jest uwaga narratora, który mógłby być traktowany jako recenzent pracy Menarda. Otóż, zaznacza on dosyć często w swych wywodach, że jego tekst wydaje się bogatszy od oryginału, ponieważ każde jego zdanie zawiera aluzję do przyszłych wydarzeń, o których Cervantes nie miał pojęcia cztery stulecia wcześniej. Myślę, że obłęd i ucieczka przed światem i odpowiedzialnością często przypisywana Cervantesowi, przeistacza się dzięki Menardowi w świadomy wybór. Jest odzwierciedleniem „zajęcia umysłowego” i czytelnik jak Menard jest w stanie rozważać historię. „Don Kichot” w wykonaniu Menarda jest dziełem bardziej świadomym. Tak jak wspomniałam już na początku intertekstualność w utworze Borges’a tworzy nowy porządek rzeczy i pojawia się miejsce dla innych dopuszczalnych interpretacji. „Don Kichot uosabiał rozdźwięk pomiędzy szlachetnością intencji, a niestosownością ich realizacji oraz pomiędzy subiektywnym poczuciem znaczenia a społeczną bezużytecznością, wynikającą z oderwania od swoich czasów i anachronizmu” /Wikipedia/. Czy tak samo można traktować „Don Kichota” z XX wieku? Czy kontekst historyczny wpływa na jego interpretację? Wg Cervantesa historia jest nauką badającą rzeczywistość, natomiast dla Menarda jest to już „źródło rzeczywistości”, będące swoistym punktem odniesienia. Wszystko ulega relatywizacji włącznie z przygodami Don Kichota. Dzięki inteligentnemu eksperymentowi Borges chciałby przybliżyć czytelnikowi jego moc nad interpretacją tekstu oraz wpływ różnych kontekstów na odbiór dzieła, czy to historycznych, kulturalnych czy tradycyjnych. Użycie wyżej wspomnianych i pokrótce tu omówionych technik „zaludnia przygodami najspokojniejsze utwory”. Dzieła mogą być dla jednych „widzialne” w pewien sposób, a dla innych odbiorców „widzialne” inaczej. Pierre Menard stworzył dzieło widzialne na miarę swoich możliwości intelektualnych, gotowości do interpretacji i otwartości umysłu, na które wpłynęły jego doświadczenia życiowe. Każdy z nas ciągle to robi, biorąc do ręki jakąkolwiek książkę i mniemam, że według Borges’a ten proces jest nieunikniony. Z drugiej strony, można to rozpatrywać oczami autora, który stoi przed możliwością powtarzania pewnych archetypów, wzorów czy języka w swych nowo powstających dziełach i jest to proces, który dzieje się bardzo często, ponieważ: „(…) zbieranie dawnych i cudzych myśli, wspominanie z niedowierzaniem tego, co pomyślał doctor universalis, to wyznawanie naszej bezsilności czy naszego barbarzyństwa.”
Sam tekst Borgesa przedrukowałam już dawno temu TU.
Niedawno wiadomo kto (Arkadiusz Łuba) podesłał mi świetny portret Salmana Rushdie jako Don Kichota. Gdy zajrzałam do internetu, stwierdziłam, że autor, Fernando Vicente, zresztą artysta niezwykle płodny, wielokrotnie w swej twórczości portretował Rycerza Smętnego Oblicza. Tu kilka przykładów znalezionych w sieci:
Für Arkadiusz (Arek) Ł. mit großen Dank, dass er die Pilgerfigur auf einem Grab im Berliner Alter St. Mathias Friedhof entdeckt hat.
– Sieh Mal, sagte Arek, der da sieht eigentlich wie Don Quijote aus. Klar, ist er nicht, sieht nur so aus, aber…
Ich drehe mich um und denke: Nein, es kann nicht sein, es gibt keinen Don Quijote als eine Grabfigur! Ich gehe näher, laufe um das Grab herum und sehe einen Pilger, so einen, den man immer wieder auf dem Jakobsweg (Camino de Santiago) trifft und der, ja, vom Weitem tatsäschlich wie Don Quijote aussieht.
Klar, wir, normale Pilgernde (und keine Pilger im engen Sinne des Wortes) kleiden uns anders, aber es gibt auf dem Weg auch die Verkleideten. Ein Pilger mit einem Pilgerhut ist immer dabei, es gibt aber auch Hippies und mittelalterliche Mönche, und Trubaduren, und Schotten in Kilts…
Ein kurzer Augenblick und schon habe ich drei Themen für diesen Blog-Beitrag: Don Quijote auf dem Camino de Santiago, das Grab der Familie Katsch und die Pilgerfigur.
Zuerst suche ich verschiedene Infos, keine wissenschaftliche Kulturfetzen und -krümmel, die den Don Quijote mit dem Camino de Santiago verbindet.
Camino Don Quijote
So ist manchmal Camino de Levante genannt, ein Streckenabschnitt von Valencia über Toledo bis Zamora.
Bis Toledo gibt es hier lange Streckenabschnitte, die nachDon Quijote ausgeschildert sind. Ab Zamora gibt es zwei Wander-Möglichkeiten in Richtung Santiago de Compostela: Entweder über Astorga oder über Ourense.
Den Weg über Astorga bin ich ja auch gegangen und tatsächlich, gab es da ab und zu Anspielungen an Don Quijote. Ich ging dorthin aber 2006 und der Ritter der Traurigen Gestalt interessierte mich noch nicht. Dagegen hatte mich der Heilige Jakob interessiert, der traurige Missionär, der insgesamt sieben Heiden christianisiert hat. Ich spürte hier eine gewisse Nähe zu diesem nicht besonders erfolgreichen Missionär, wohlwissend, dass wenn ich irgendwelche Heiden christianisieren sollte, hätte ich ja auch solche unwichtige, lächerliche Erfolge.
***
Auf dem Weg gibt es jedoch ein Ort, wo man erzwungenerweise über Don Quijote sinnieren muss, Hospital de Órbigo, wo es eine lange geschwungene Steinbrücke gibt, mit 20 Jochen. Die Legende will, dass sich hier 1434 ein seltsamer Ritter, Suero de Quiñones, gestellt hatt. Zur Ehre seiner Angebetenen hatten hier er und seine neun Begleitern einen Monat lang jeden europäischen Ritter, der nach Santiago zog, zum Waffengang gefordert.
Man erzählt, Cervantes hätte hier seine Inspiration gefunden!
***
Das Grab aber, zurück zum Grab! Erbbegräbnis der Familie Katsch auf dem Alten St.-Matthäus–Kirchhof in Berlin-Schöneberg, das Grab von Alexander Katsch und seiner Familie.
Die Grabfigur bezeichnet man als einen müden Pilgern: Pilger, am Kreuz zur „Letzten Rast“ niedergesunkenen, darunter gibt es ein Zitat aus dem Pilgerpsalm (Psalm 121), Vers 3.: Er wird deinen Fuß nicht gleiten lassen / und der dich behütet, schläft nicht.
Ein Wallfahrtslied
Ich hebe meine Augen auf zu den Bergen.
Woher kommt mir Hilfe?
Meine Hilfe kommt vom Herrn,
der Himmel und Erde gemacht hat.
Er wird deinen Fuß nicht gleiten lassen,
und der dich behütet, schläft nicht.
Siehe, der Hüter Israels
schläft noch schlummert nicht.
Der Herr behütet dich;
der Herr ist dein Schatten über deiner rechten Hand,
dass dich des Tages die Sonne nicht steche
noch der Mond des Nachts.
Der Herr behüte dich vor allem Übel,
er behüte deine Seele.
Der Herr behüte deinen Ausgang und Eingang
von nun an bis in Ewigkeit!
***
Die Figur hat Rudolf Pohlegeschaffen. Die Idee sollte aber vonHermann Katsch stammen, einen Maler. Pohle war ein bekannter Schöpfer hochemotionaler Skulpturen, Katsch ein Maler, der für seine Porträts menschlicher Typen geschätzt wurde. Pohle, schreibt man auf Wikiwand, verband die ernste Würde der äußeren Erscheinung und tiefe Empfindung besonders in seinen Grabfiguren. Die Fertigung von Grabmalplastiken war für einige Jahre sein künstlerischer Schwerpunkt. Am Anfang der 1880er Jahre erhielt er den Auftrag, für Eberswalde ein Denkmal des Oberlandforstmeisters von Hagen zu fertigen. Es folgte 1892 ein Marmordenkmal für Alois Senefelder, den Erfinder der Lithografie, auf dem Senefelderplatz in Berlin. Es war seinerzeit das erste Denkmal für einen Handwerker und galt als „eine der schönsten Arbeiten der modern-realistischen Schule“.
Hermann Katsch war sehr erfolgreich als Dekorationsmaler und wurde mit mehreren monumentalen Wandmalereien in Berlin beauftragt; er schuf unter anderen ein beeindruckendes Fresko im Theater des Westens. Während des Ersten Weltkriegs wurde Katsch Kriegsberichterstatter.