bądź refleksya wobec paru przedmiotów znalezionych przy nekropoliach.
Różnica w tym, że wariat robi swoje bezinteresownie, normalny natomiast dla sławy, bo można ją wymienić na gotówkę. S. Lem, ,,Biblioteka XXI wieku”
W mieście jest wilkołak.^
Czy to źle?
W mieście jest wilkołak.
Uznam to za potwierdzenie.
RZECZ PIERWSZA: Uczelnia
Razi mnie w empatii, w tym ,,współ-czuciu”, że nie jest tak naprawdę emocją troski wobec Innego, a wobec wyobrażenia sobie Nas-Jako-Innego, Nas-Na-Jego-Miejscu. Nie czujemy wtedy więc wobec Kogoś, a wobec Nas, przeniesionych w kilku stopniach. Czy nazwać można to prawdziwą empatią, jakąkolwiek tam definicyę prawdziwości przyjąć?
W ciągu ostatnich 10 lat z rąk myśliwych zginęło blisko 30 osób. Ginie wiele zwierząt, także należących do gatunków pod ochroną. Naszą bronią jest znajomość prawa i zgłaszanie jego łamania. Sprawmy, by jak najwięcej osób skutecznie patrzyło myśliwym na ręce. Zamów pakiet ogłoszeń w formie widocznych z daleka naklejek, jakie możesz wywiesić przy wejściu do lasu lub w innym widocznym miejscu. Edukuj innych o prawach, jakie najczęściej łamią myśliwi i zwiększ bezpieczeństwo w terenie.
Chochlik drogi powrotnej to wyjątkowo złośliwa bestia. Przekonała się o tym na własnej skórze moja żona. Wracaliśmy pieszo MAŁĄ MI z pleneru w Winnej Górze pod Oławą. Mijając Kotowice, żona stwierdziła, że woli wracać pociągiem. Stacją była niedaleko, sprawdziła telefonem czy ma pociąg, kupiła bilet i poszła na stację. Nie odprowadzałem jej, bo droga była nie na mój wózek. Po czterech godzinach dotarłem do Wrocławia, schowałem MAŁĄ MI do garażu, wracam do domu, a tu żona mówi, że też dopiero wróciła. – Co się stało? pytam. – Tory rozebrali, musiałam wracać pieszo do Wrocławia. A pociąg był w rozkładzie, nawet bilet sprzedali.
Stoję na moście. Na Oberbaumbrücke. W miejscu, które nie należy już do żadnej dzielnicy, a jeszcze nie należy do kolejnej. Jestem pomiędzy – i to pomiędzy ma w sobie ciężar historii, rytm współczesnego życia i ciszę, która nie daje się zagłuszyć tramwajowemu stukotowi ani śmiechom turystów. Przechodzę, ale nie tylko fizycznie – przechodzę przez coś, przez niewidzialny próg, przez napięcie między przeszłością a teraźniejszością, między znajomym a obcym, między zamieszkanym a tylko użytkowanym. Jestem tu jak flâneur Benjamina – chodzę po mieście nie po to, by gdzieś dojść, ale by widzieć to, czego inni nie widzą. I to właśnie tutaj, na moście, widać najlepiej.
Nie wiem, czy dzisiejsi poznaniacy chodzą jeszcze do zologu, czy już tylko do ogrodu zoologicznego.
Ja pamiętam zolog. W słownikach gwary poznańskiej znajduję i zolog, i zoolog, a nawet z niemiecka colog. Niektórzy odwiedzają ogrody zoologiczne przez całe swoje życie. Ja to robiłam w wieku wczesnej młodości, a potem wczesnej młodości moich dzieci, ewentualnie towarzysząc komuś w wyprawie do Zoo.
Zolog w Poznaniu jest już wiekowy. Mam na myśli ten stary zolog – Stare Zoo. Do niedawna jeszcze uliczne drogowskazy wskazywały w mieście do niego drogę. A może jeszcze wskazują. Podobno Poznań jest jedynym miastem w Polsce, które ma dwa ogrody zoologiczne. Ja wyrastałam w czasach, gdy był jeden. Nowe Zoo wlaśnie budowano. A gdy je otwarto, to kiedyś poszłam z ciekawości. Nachodziłam się dużo, zwierzęta oglądałam z daleka, bo polepszyło im się metrażowo. Zobaczyłam niewiele, bo wszystko było zbyt oddalone, zwierzęta korzystały z „wolności“ i możliwości chowania się przed ciekawskim wzrokiem.
Nie to, co lew w klatce w starym Zoo. Jak zaryczał, to głos niósł się po całych poznańskich Jeżycach. A słonicę Kingę można było prawie pogłaskać. Lwie klatki, gdy lwów zabrakło, udostępniono artystom. Teraz w tych pomieszczaniach otwarto Muzeum Historii Zoo i Lwa w Poznaniu.
W tym roku późnym latem znowu poszłam do zologu. Przypadkowo. Chciałam odwiedzić mieszkanie Kazimiery Iłłakowiczówny – poznanianki nie z wyboru, lecz jak sama pisała o moim mieście, osoby przebywającej tu na wygnaniu.
Czy rzeczywiście tak było? Nie sądzę. Mieszkała na Gajowej, niedaleko zologu.
Nie doczytałam, że do mieszkania można wejść tylko po uprzednim się zgłoszeniu i tylko raz w miesiącu. Przed kamienicą na progu zapraszający napis Salve, więc weszłam. Zachwycona klatką schodową i niebieskim światłem wpadajacym przez niebieskie szybki podeszłam pod drzwi mieszkania poetki. Na skwerze przy dawnej zajezdni tramwajowej, widocznej z okien pokoju Iłłakowiczówny, znajduje się tablica upamiętniająca Czerwiec ’56 i fragment jej wiersza, wiersza manifestu o Poznańskim Powstaniu z1956 roku, Rozstrzelano moje serce…
Kawałek dalej wśród innych poznanianek z Jeżyc znajduję jej wymuralowany portret.
Nie wiem, czy chodziła do zologu. Pamiętam jej wiersz o pegazie, o tym z Teatru Wielkiego i o pewnym panu Gulczyńskim, który go dosiadł, a pegaz mimo wszystko nie poleciał. Pan Gulczyński, powstaniec poznański z 1956 roku, nielubiany przez pegaza i cenzurę, wdrapał sie na szczyt poznańskiej opery, aż milicja, a potem cenzura musiały interweniować.
Jest w Poznaniu na Operze Pegaz, jak chce, to on leci, a jak chce, to biega po Sołaczu, Łazarzu, po Krętej, po Młyńskiej… Czy nie tak, panie Gulczyński?
Pegaz pozostał niewzruszony na szczycie poniemieckiego budynku cesarskiej dzielnicy, lew i pantera także.
Ale oni żyją własnym życiem poza zologiem. Obracają się w innych kręgach. Nawet pantera uniknęła klatki, bo Rilke o niej zapomniał.
Zolog powstał znacznie wcześniej niż gmach opery, znany, jak go już wzniesiono, jako Deutsches Stadttheater.
Dawniej przy ulicy Dworcowej, dziś Zwierzynieckiej znajdował się dworzec kolejowy i Stacja Kolei Stargardzko-Poznańskiej.
Tuż obok działała dobrze prosperująca restauracja, w której chętnie spotykali się miłośnicy gry w kręgle. Dworzec zniknął z miejskiego krajobrazu, ale ulica pozostała. Najpierw nosiła nazwę Tiergartenstrasse, by ostatecznie stać się Zwierzyniecką.
Skąd taka nazwa ulicy?
Początek tej niezwykłej historii miał miejsce właśnie w restauracji dworcowej podczas 50. urodzin jednego z członków Klubu Kręglarzy. Koledzy, skorzy do żartów postanowili uczcić ten jubileusz w nietypowy sposób. Podarowali jubilatowi 12 zwierząt: kozę, owcę, miniaturową świnię, kota, królika, wiewiórkę, gęś, kaczkę, kurę, pawia, tresowaną małpę i niedźwiedzia. Obdarowany pozostawił zwierzęta w ogrodzie restauracji dworcowej, najprawdopodobniej pod fachową opieką i za zgodą właściciela.
Zwierzyniec z czasem się powiększał, ku uciesze nie tylko kręglarzy, ale też mieszkańców miasta.
Trzy lata później, w 1874 roku powołano do życia Towarzystwo Akcyjne Ogród Zoologiczny, a rok później powstało Stowarzyszenie Ogród Zoologiczny, z zarządem, członkami i dotacją od miasta. W 1883 roku obowiązki prowadzenia ogrodu przejął Robert Jaeckel (1851–1907). Choć nie brakowało głosów krytyki wobec jego autorytarnego stylu zarządzania ogrodem zoologicznym, Jaeckel zyskał uznanie za swój zapał, skuteczność, bezinteresowność i ogromny wkład w rozwój poznańskiego „zologu”. To właśnie dzięki jego staraniom udało się wykupić od Kolei Państwowej budynki dawnego dworca i restauracji. Słonica Kinga, którą pamiętam, zamieszkała w starej parowozowni.
Powiększono i zagospodarowano teren ogrodu, powstały nowe pawilony, ozdobny staw, grota, alpinarium, lwiarnia, małpiarnia.
Trzy lata po śmierci Roberta Jaeckla postanowiono uczcić jego pamięć odpowiednim monumentem. Ku zaskoczeniu, a nawet oburzeniu wielu poznaniaków, zamiast pomnika przedstawiającego zasłużoną postać, odsłonięto rzeźbę lwa, króla zwierząt. Autorem dzieła był wybitny berliński rzeźbiarz-animalista August Gaul, twórca wielu już wyrzeźbionych zwierząt. Pomnik przetrwał do dziś. Może ze względu na to, że przedstawiał lwa, nie został po wojnie strącony z cokołu, Wyryty po niemiecku napis: Dem Begründer des Tierparks zum Gedächtnisse („Założycielowi ogrodu zoologicznego ku pamięci”) z czasem uległ zatarciu. W latach 70. XX wieku, dla pewności, by nikt nie próbował go odczytać, przykryto go tablicą z nowym napisem:
W TYM MIEJSCU POWSTAŁ 100 LAT TEMU POZNAŃSKI OGRÓD ZOOLOGICZNY POZNAŃ, WE WRZEŚNIU 1974 R.
Oficjalną nazwę pomnika zmieniono na „Pomnik 100-lecia założenia ZOO” .
Bardzo podobny lew stoi przed Starą Galerią Narodową (Alte Nationalgalerie) w Berlinie. Na stronie Staatliche Museen zu Berlin czytam:
Gaul opracował model lwa od 1908 roku w ramach zlecenia miasta Poznań na pomnik założyciela i dyrektora tamtejszego ogrodu zoologicznego w latach 1881–1907, Roberta Jäckela. Pierwsze odlewy w 1910 roku zakończyły fazę projektowania. Istnieją trzy kolejne odlewy, w tym ten z Galerii Narodowej.
Inny lew – leżący, również autorstwa Augusta Gaula, Był niegdyś częścią kolekcji dzieł sztuki wydawcy i mecenasa Rudolfa Mosse, zagrabionej przez nazistów prawowitym właścicielom. Dzieło zostało zwrócone w 2015 roku, a w 2016 roku zostało odkupione dla Galerii Narodowej w Berlinie. Od kilku lat lew eksponowany jest w foyer berlińskiej Galerii Jamesa Simona.
Po śmierci Roberta Jaeckla w 1907 roku poznańskie zoo zaczęło stopniowo podupadać. Zarówno pierwsza, jak i druga wojna światowa nie oszczędziły ogrodu. Zniszczenia były ogromne, a straty nieodwracalne. Zwierzęta umierały z głodu, ginęły pod gruzami zbombardowanych pawilonów i wybiegów. Do końca drugiej wojny światowej przetrwało zaledwie 176 osobników.
Po wojnie pomału zwierząt przybywało. W 1955 roku przybyła do Poznania z Półwyspu Indochińskiego 3,5-letnia słonica Kinga. Imię wybrano jej później. Nie zamieszkała ani w pustyni ani w puszczy, lecz w starej parowozowni. Podobno była humorzasta. Dożyła sędziwego wieku. Zmarła krótko po swoich 50. urodzinach.
Lew autorstwa Augusta Gaula, poświęcony Robertowi Jaecklowi, to jedyna rzeźba na terenie Starego Zoo w Poznaniu, której historia jest tak dobrze udokumentowana. Pozostałe, choć bardziej rozpoznawalne, jak wilk czy koń, pozostają anonimowe, ich pochodzenie nie jest znane. Wilk, dynamiczny w formie, z wyszczerzonymi kłami i groźnym spojrzeniem, budzi respekt, a jednocześnie cieszy się ogromną sympatią najmłodszych. Każdy z nas choć raz na niego wsiadł i pozował do zdjęcia,
Nie wiadomo, skąd się wziął. Pewne jest tylko, że wilk pojawił się w poznańskim zoo jeszcze przed wojną. Po wojnie otrzymał towarzysza, konia. Według przekazów, rzeźba została przywieziona przez armię radziecką z terenów poniemieckich i podarowana poznańskiemu ogrodowi zoologicznemu. W latach 70. XX wieku rozważano, czy koń mógł być dziełem Augusta Gaula, jednak tę możliwość ostatecznie wykluczono. Gaul znaczy tyle co koń. I tu nasuwa mi się się żart dwujęzyczny:„Einem geschenkten Gaul schaut man nicht ins Maul“, czyli „Darowanemu koniowi nie zagląda się w zęby.”
Warszawa dostała Pałac Kultury, a Poznań konia.
Stare Zoo już dawno przestało pełnić rolę klasycznego ogrodu zoologicznego. Dziś to zielona enklawa w sercu miasta, park z ciekawą historią i garstką zwierząt. Są kozy, owce, wiewiórki, gęsi, kury… Historia zatoczyła koło, a jej cichym bohaterem i corocznym jubilatem pozostaje poznański „zolog”, z sentymentem wspominany, z sympatią odwiedzany.
Schrecken ohne Ende: Landwirtschaftsminister Rainer will die grausame Kettenhaltung von Rindern fortführen. Tierrecht und Verbraucherwillen sind ihm egal. Bitte unterschreiben Sie unsere Petition:
Fotos: Tanja Krüger & Christine Ziegler Gülpe an der Havel & Bernöwe
2025 Herbst in Gülpe2025 Herbst in Gülpe2025 Herbst in Gülpe2025 Herbst in Gülpe2025 Herbst in Gülpe2025 Herbst in Gülpe2025 Herbst in Gülpe2025 Herbst in Gülpe2025 Herbst in Gülpe2025 Herbst in Gülpe2025 Herbst in Gülpe
Znów bardzo wcześnie wyruszam w drogę. Kierunek Słubice. Po drodze do Briesen, która miała być asfaltowa, następna niespodzianka. Asfalt się kończy i zaczyna bruk. Coś dużo tych brukowanych dróg w Niemczech. Chyba dobrze, ale nie dla mnie, mam za małe kółka, na szczęście jest szerokie, szutrowe pobocze. W Briesen robię postój, śniadanie i oczywiście kawa. Nie mam mapy, ale w każdej miejscowości, przez którą przechodzę są tablice z mapą okolicy. I tak idąc przez Jacobsdorf, Pillgram, Rosengarten dochodzę do przedmieścia Franfurtu nad Odrą. Po drodze męczy mnie to, co powiedziała mi żona, jak jej powiedziałem, że wędruję, by uwolnić się od lęku. A ona na to – wędrujesz, by uwolnić się ode mnie. Trudno nie przyznać jej racji, choć coś tu nie gra. I tak idąc i rozmyślając, doszedłem do wniosku, że to nie od niej się uwalniam tylko od jej lęków. By to sprawdzić, powinienem ją zabrać z sobą, może jej lęki zostaną w domu. Ale jak to zrobić, skoro jej lęki trzymają ją w domu? Idąc przez Frankfurt spotykam liczne grupy emigrantów z całego świata. Niektórzy uśmiechają się do mnie, a nawet machają rękami. Zbliżam się do przejścia granicznego na moście między Frankfurtem a Słubicami. Po jednej i po drugiej stronie kontrole graniczne. Czuję się nielegalnym uchodźcą, niezależnie od tego, w którą stronę bym nie przekraczał granicy. Mam dwa dowody osobiste, jeden ważny ale fałszywy, drugi prawdziwy ale nieważny. Zarówno po niemieckiej stronie jak i po polskiej strażnicy graniczni uśmiechają się do mnie i niczego nie sprawdzają. Ludzi od Krużganka Oświaty nie ma, pozostała po nich gala flagowa, co wygląda, jakby słup graniczny nie wystarczał. W Słubicach tracę kontakt przez WhatsAppa, a odzyskuję kontakt przez telefon. Co najgorsze, skończył mi się placek od Ewy Marii. I wtedy dopada mnie “chochlik drogi powrotnej”. Najpierw dzwoni do mnie i mówi, że niedaleko mam ośrodek szkoleniowy żeglarzy i że tam mnie na pewno przyjmą i będę mógł przenocować. Jest gorąco, jestem już zmęczony, a ośrodka jak nie ma, tak nie ma. Po blisko dwóch godzinach błądzenia po Słubicach odkrywam, że ten “ośrodek” to mieszkanie w bloku i na dodatek, już dawno zlikwidowany. Nie mam siły szukać miejsca na nocleg. Zostawiam MAŁĄ MI na podwórku u życzliwych ludzi, idę na stację kolejową daleko na peryferiach Słubic i ostatnim pociągiem wracam do domu do Wrocławia.