Ten wpis powstaje od roku, a dziś cały czas się rozrasta.Wiersz Eliota otrzymałam od Magdaleny Ciechomskiej rok temu i rok temu przygotowałam ten wpis. Kolęda Mietka Węglewicza przyszła dziś, czyli już w dniu Trzech Króli 2024 roku, potem pojawiły się ludziki firmy Playmobil od Eli Kargol, a potem jeszcze jej wiersz. Do północy jeszcze daleko, ciekawe, co jeszcze przyjdzie. Przysyłajcie, ludzie, przysyłajcie.
W komentarzu pojawił się świetny wiersz Tibora Jagielskiego (przeniosłam do wpisu), potem jeszcze Ela Kargol przysłała inne zdjęcie z innymi trzema królami i wyjaśnienie.
Dziękuję Wam wszystkim, był to bardzo szczodry dzień.
Ballada o miłości
W mroku w lęku, ostrożnie
tylko nocą, lasami,
On pierwszy, śmielej a
Ona
kilka kroków za nim
W dzień się schowali
na plaży, od ludzkiego oka
Plaża tu była dzika
a fala wysoka
Najpierw spali na wydmie skryci w srebrnych trawach
bo trawy się nie znają na rasowych sprawach
A potem stali przy sobie
na głębokiej wodzie
Czarnooka Żydówka
lat 20, śliczna
On Niemiec, oczy niebieskie, czupryna pszeniczna
trzymali się za ręce
nikt ich nie widział więcej
lato jeszcze choć tleje
tęskni do jesieni
mchem w lesie siwieje
wrzosem się rumieni
życie biegnie
lato już się starzeje
srebrnym mchem się mieni
i tylko ma nadzieję
doczekać jesieni
wiatr wcześniej tak leniwy
teraz fale wznosi
targa za mokre grzywy
i piasek unosi
a słońce do południa tak snuje się jak ty
bez kawy senne jesienne
w sukience z rannej mgły
Kochanek wiatr
Słyszysz jak nad jeziorem
szumi trzcina płowa?
To jest pieśń o miłości
wiatru do sitowia
co raz lekko, raz mocniej
czułe struny szarpie
Gra trzcinom kołysankę
na anielskiej harfie
Raz po raz je ustami
słodkiej fali muska
bo fale to są wiatru
nad jeziorem usta
Trzciny, nimfy zaklęte
kiedy harfę słyszą
przytulają się, tańczą
biodrami kołyszą
a wiatr im włosy układa
rozczesuje,
głaszcze
i zaklina że kocha,
że tak będzie zawsze
..szedł drogą pewien
człowiek
tylko z myślami w głowie
samotnie i prosto jak pręcik
jak taki słupek bez rtęci
jak dzwonnica bez dzwonu
jak Albania bez schronów
szedł człowiek
bez telefonu !!
na spacer z myślami w głowie
szedł kiedyś taki człowiek?
czy jesz czy śpisz
oddychasz, drżysz
kiedy po jabłko sięgasz
to już przed tobą robił ktoś
a ktoś opisał w księgach
bo to co będzie było
i ktoś przed tobą
był
i to co ci się śniło
przed tobą ktoś już śnił
Było już? nic nie znaczy
bo ty...
Ty śnisz inaczej...
Trzeba nam broni, żeby umrzeć potrzebnie. Śmiercią nieuchronną i ważną Nie wiemy w jakiej brzezinie w jakim rowie, w jakiej ulicy. Czy bezimiennie, czy bez pożegnania. Trzeba nam broni, żeby umrzeć potrzebnie, śmiercią nieuchronną, walecznie. Uświęcimy naszą ziemię, damy błogosławieństwo i siłę pokoleniom, które nadejdą.
Drzemie Bóg zmęczony gdzieś w koronach drzew a w tych drzewach wiatr mu nuci ukraiński śpiew
Od Czerwonej Połoniny do Czarnego Morza gore ziemia Ukrainy w rzekach łzy i pożar Dnieprem, Prutem, Czeremuszem płyną łzy i krew Bóg jest z nami choć zmęczony śpi w koronach drzew Ale uwierz Nasza Ziemio my jak klucz żurawi powrócimy Wolni, wiosną nikt Cię nie zostawi Uwierz wolna Ukraino nie cofniemy słowa Zbudujemy nasze domy jeszcze raz od nowa
Tułacze
Jadą i idą, Nie śpią i płaczą Na plecach niosą dolę tułaczą I smutek w oczach czarny, ogromny Lęk polnej sarny w sercach bezdomnych Jadą i idą Nie śpią i płaczą Na plecach niosą dolę tułaczą
_____________________________________________
Anne Schmidt
Foto Anne Schmidt
13 Tage nach dem Einmarsch russischer Truppen in die Ukraine fuhr ich mit 2 Töpfen heißer Linsensuppe zum Berliner Hauptbahnhof, wo sich hunderte von ukrainischen Flüchtlingen vor einer einzigen Essensausgabe drängten. Ich hatte am Abend vorher in der Berliner Abendschau davon gehört, dass es im Bahnhof keine Möglichkeit gäbe etwas zu kochen. Also brachte ich eine vegetarische und eine Suppe mit Fleisch in noch warmem Zustand mit Hilfe der Freiwilligen unter das hungrige Volk. Die Töpfe ließ ich gleich da, in der Hoffnung, sie könnten dem spendablen Hotel von der anderen Straßenseite von Nutzen sein. Nach einem Slalomlauf durch Taschen, Koffer und Rucksäcke mitsamt darauf kauernden Menschen gelangte ich ins Freie am Washington-Platz unter einem azurblauen Himmel. Der alles beherrschande Cube spiegelte Gebäude, Menschen und Bäume wider, unter ihnen ein kleines Bäumchen mit dichtem braunen Laub. Da ein kleiner Zaun dieses Bäumchen umgibt, war mir sofort klar, dass es das Bäumchen sein muss, dass 2014 angedenk der Opfer vom Maidan, vom damaligen ukrainischen Botschafter in Deutschland und dem ehemaligen deutschen Botschafter in der Ukraine gepflanzt worden war. Bei näherer Betrachtung sah ich ein Schild an dem Bäumchen, auf dem des größten ukrainischen Dichters gedacht wird. Mir ist sein Name entfallen, aber er ist es sicherlich wert, bei dem nächsten Ausflug ins Regierungsviertel dieses umzänte Bäumchen am Spreeufer gegenüber vom Cube aufzusuchen und den gelb-blauen Bändern an seinen Ästen noch die eigenen hizuzufügen.
***
Autorin hat ihre Angaben ein paar Tage später ergänzt: Es ist Taras Szewczenko Baum. Taras Hryhorowytsch Schewtschenko (ukrainisch Тарас Григорович Шевченко, wiss. Transliteration Taras Hryhorovyč Ševčenko; * 25. Februar / 9. März 1814; † 26. Februar / 10. März 1861) war Maler und der bedeutendste ukrainische Lyriker. War so wichtig wie in Deutschland Goethe und in Polen – Mickiewicz.
Cześć Ewo Mario, Koleżanko Pielgrzymko stale w Drodze, napisałem fragment wspomnień z dzieciństwa, gdy wyjeżdżaliśmy wszyscy na wieś, do Malużyna. Na dwa miesiące. To blisko Ciechanowa (27 km). Rodzice bywali tam oboje, ale też często jedno musiało pracować, bo były problemy z urlopem, a my dzieci stawaliśmy się na lato dziećmi bardzo wiejskimi. Te czasy wspominam bardzo dobrze, rzeka Wkra i Malużyn to cząstka mojego serca. Tak się złożyło że wspomniane w wierszu trzy panny Kinówny zamieszkały w Berlinie Zachodnim. Może przeczytają teraz ten wiersz.
Mietek
A ja odpowiedziałam: A może wyślemy im linka. _________________________________
Mieczysław Węglewicz
Dym jeszcze spał w kominie i rosa na szybach a my o szarej godzinie już w lesie na grzybach jak mówił młody Wilczek Stasiek – syn Krystyny ,,w brzeziny na kozaki, na prawe w dębiny” a jeszcze kurki, pociechy, maślaki i kanie z pełnymi koszami szliśmy na śniadanie.
Tata czekał nas w domu ,,ho ho, piękne grzyby” chwalił i po śniadaniu szedł z nami na ryby. Wędki bambusowe, przelotki, spławiki i najcenniejsze te małe, złocone haczyki. Na nich ziarnka pszenicy wczoraj gotowanej a czasem ciasto z chleba z żółtkiem zagniatane ale chyba najczęściej brały na robaka kiełbiki i uklejki albo płotka jaka choć Tacie się zdarzyło że złowił szczupaka Chodziliśmy się kąpać drogą w dół ,,do młyna” wypatrując chciwie śliczne młynarzówny córki pana Kina trzy panny Kinówny
Jeszcze mgły nad łąkami Ledwo wstało słońce a już szliśmy na ryby po księżowskiej łące W mgle pasł się koń plebana A my, zjawy w szkodę bo w trawie się zbierało pieczareczki młode Koń nas dobrze rozumiał i łąkę nawoził a proboszcz niezupełnie, bo piekłem nam groził…
Dziecko było chore, osłabione. Miało gorączkę. Przestało ssać. Wioskowy szaman powiedział, że nic nie pomoże. – ktoś rzuca urok, cały czas. Tak mówił – ale kto, Boże, kto? – jęczała załamana matka. Szaman nachylił się i szepnął jej do ucha. Chłopiec, może pięciolatek, usłyszał to. Miała dwoje dzieci, chłopców Młodsze umierało. Spojrzała badawczo na starszego syna. Kiedy ich oczy się spotkały, chłopczyk spuścił wzrok na podłogę i odwrócił się. Był zawstydzony, zmieszany. Z błaganiem w oczach spojrzała na szamana – patrzył na nią przez chwilę, potem przymknął powieki i potakująco kiwał głową.
Najpierw był huk potem chmura pyłu i ogień. Dom zniknął. Powietrze gorące sierpniem i pożarem było brudne. Miało smak cegieł i wapiennej zaprawy. Kobieta z dziewczynką wyszły z piwnicy. Płakały. Dziewczynka podbiegła do figurki. Jej wsuwane trepki klaskały w pięty. Klęknęła, złożyła ręce. Cały czas płakała. Spojrzała przez chwilę w górę. Niebo przysłaniała mgła, pył, który drażnił oczy. I znowu był huk i ogień i pył. I krzyki z niewidocznych ust. ,,Marysiu, Marysiu”. Dziewczynka odchodziła w ciszy. Była szara od pyłu, bosa, z otwartymi oczami.
Miłość
Chłopczyk był z mamą na przedstawieniu pod tytułem Królewna Śnieżka w teatrze lalkowym. – Podobało ci się?, spytała w drodze do domu mama. – Bardzo, odpowiedział chłopiec, a mama usłyszała w jego głosie, że jest szczęśliwy. – A co najbardziej?, dopytywała się. – Królewna, odpowiedział chłopiec. Minęły dwa, może trzy dnia. Chłopiec poprosił – Mamo, chcę jeszcze raz do teatru – pójdziemy?, zapytał z nadzieją. – Raz wystarczy, odparła mama i dalej obierała ziemniaki. – Mamo, proszę… powtarzał, przeciągając słowa, – błagam… Mama pozostawała jednak przy swoim. Kiedy wieczorem odwiedziła ich babcia,chłopiec pod nieobecność mamy poprosił babcię. Zgodziła się. – Tylko nic nie mów mamie. – To będzie nasza tajemnica, poprosił chłopczyk. Po dwóch dniach babcia oświadczyła, że zabiera wnuka na spacer. Poszli do teatru lalkowego. Tak, babcie na całym świecie rozpieszczają wnuki. Po przedstawieniu byli jeszcze na lodach. Chłopiec po powrocie do domu był jak nieobecny, rozkojarzony. Nie słyszał, co się do niego mówi. Mama zmierzyła mu temperaturę i dała herbatkę z syropem malinowym. Rano było lepiej, ale nie poszedł do przedszkola. Kolejnego dnia znowu chciał do teatru. Mama podśmiewała się, że chyba zakochał się w królewnie. Ostatecznie zgodziła się. W czasie przedstawienia chłopiec cieszył się, uśmiechał, najbardziej, gdy występowała królewna Śnieżka. Wtedy bił długo i głośno brawo. Po spektaklu, gdy już wszyscy wychodzili z teatru, chłopczyk puścił rękę mamy i radośnie pobiegł za kotarę. – Tam nie wolno, krzyknęła pani bileterka. To trwało krótko. Może po minucie chłopiec wyszedł. Zanosił się płaczem. Mama objęła go i przytuliła. On łkał i szlochał. Nie można było zrozumieć, co mówi. Ktoś Cię skrzywdził? Co się stało? Chłopiec połykał łzy i wycierał ręką policzki i nos. Cały się trząsł. Podeszła pani bileterka. – Może się przestraszył, powiedziała do mamy. – Chodźmy zobaczyć, co takiego cię przestraszyło, zwróciła się pojednawczo do chłopca. Chłopiec nie chciał tam iść. Wobec tego pani bileterka sama weszła za kotarę i trochę ją odsunęła. – Nic tu nie ma, powiedziała, – lalki leżą na stole. Lalki, jak lalki, drewniane, ubrane… królewna, krasnoludki. – Nic tu nie ma, powtórzyła wychodząc i zasunęła kotarę. Chłopczyk rozszlochał się jeszcze bardziej.
W październikowym słońcu Strunę ciała ogrzewa Mruga powieką drżącą długą od płotu do drzewa po szczytach traw żółknących po rękach i policzkach raz nas dzieli, raz łączy serdeczna, złota nitka
Teatr
Pięknie się bawi jesień światłem Zamienia się miejscami z cieniem bo dla jesieni to jest łatwe Co roku na tej samej scenie Akt pierwszy mgły, w drugim natchnienie, w trzecim powszechne zaziębienie Czwarty zaklęty Wszystkich Świętych Między aktami aspiryna i różne smutki że dzień krótki I co? – i…zima już na scenie Akt…. Boże Narodzenie
Spacer
On z głową opuszczoną Jej opadły ramiona Idą wolno nad rzeką Raz on milczy, raz ona Przed nimi pies daleko wypłoszył z trawy ptaka Dzikie wino w dyskretnej czerwieni na krzakach zaskoczone przedwczesnym nadejściem jesieni splątane z żółtym chmielem wonnym jak melisa jak nietoperz w kościele, nad wodą tak zwisa Przepraszam. Wybacz… Wybaczysz ? Co? Ty płaczesz? Nie płaczę Coś mi wpadło do oka Poczekaj zobaczę…
W jesiennych kolorach
W jesiennych kolorach wypatrzył ją z daleka… Była piękna także z bliska… Chyba czekał na nią zawsze. Szła przed siebie spokojna nie przeczuwając miłości… Nie słyszała jego ‘ach, ja panią’… Nie widziała jak leciał na nią… I że razem byli tak krótko… I że upadł na ziemię cichutko… Nie wiedziała, że chciał z nią iść… Nie wiedziała, że to był liść.
Czekanie
Noc się kładzie bezsenna Rosa siada na źdźbła Pośród nocy i rosy cicha, jesienna mgła Noc się snuje po mieście w czarnym płaszczu i spodniach grzecznie prosi do domu ostatniego przechodnia Sprawdza okna, te jasne Gasi światła stroskana Prosi: zaśnij, – Nie zasnę Będę czekać do rana
Dary
Pełne serca choć jesień Las, śpiew ptaków w lesie Życie wszelkich stworzeń, Od Ciebie Panie Boże Słońce o zachodzie Morze nasze morze Muzykę organową na trzcinach w jeziorze Godziny teraźniejsze Wieczór, noc, poranek New York Central Station i wiejski przystanek Wszystko od Ciebie mamy Panie Boże Wszechmocny i geniusz największy i z bramy stróż nocny
Jesiennej zmianie czasu mówimy stanowcze nie
Miłość była do jesieni punktualna Ale w nocy czas się zmienił Femme fatalna nie zdążyła I tej nocy już nie była I kolejnej też nie przyszła wniosek: czas się zmienił prysła…
Wycieczka ceprów z Ciechanowa do Zakopanego
Jedźcie w drogę pokłonić się halom Złota jesień w górach jest krótka Podziękujcie jesiennym góralom dobrym słowem i w złotych dutkach Za ich ,,łącką” pod złote grzybki Za oscypki Za bundz, za rydze A rycerzom co śpią pod krzyżem? Niech im będzie do nieba bliżej A tym cieniom na Pęksowym Brzysku? Niech im będzie ziemia lekka wszystkim A strumieniom a potokom bystrym? Niech się lekko do morza płynie Niech spotkają gdzieś w wodach Wisły czystą, dobrą, łagodną Łydynię…
Zdjęcie znalezione na Facebooku, które stało się inspiracją wiersza
Caffe Cuba
Wpada tutaj czasami liść jesienny lub wietrzyk przypadkowy przechodzień co to chce się przewietrzyć A dziewczyna z lokami zakręcona jak walczyk, która z liściem jesiennym chciała sobie potańczyć jeszcze nie jeszcze nie niekoniecznie Ale w końcu się uda Będzie cud w Caffe Cuba i zatańczy bo przyjdzie maj ciepły, zdrowy, zielony wyczekany, szczepiony Boże, daj, Boże daj taki maj
Jesienna dieta
Na sercowe nostalgie Noce denne, dni senne Na samotne wieczory i dnie Co się je? Czy ktoś wie? Na choroby jesienne Na płakanie nie sienne Może płatki owsiane Może siemię się lniane je Czy ktoś wie? Bo ja nie… By jesienią ocaleć możesz też nie jeść wcale ,,kochaj, rób coś nie bądź gałganem” * By nie szczeznąć jesiennie tak jak ogień las kochaj płomiennie Odpoczywaj i z sercem rób wszystko I pamiętaj do wiosny już blisko
cyt. T. Kotarbiński
Wiatr się pracy nie boi
Jesienią ma złotą robotę, pracuje dla jubilera W parku nad rzeką zbiera klonowe liście złote A szef zaciera ręce Zachęca, więcej więcej Srebrne topoli liście Na księżycowe kolczyki Jarzębinę i oczywiście kasztany na gniade koniki Wiatr wieje mocniej jeszcze i stara się jak może Żeby zdążyć przed deszczem bo po deszczu jest gorzej
Polski wrzesień
Jak jest już po wakacjach, Zaczęła się szkoła a nieśmiały wrzesień trochę się rumieni Nitki babiego lata plączą się dookoła To Gai pewne znaki początku jesieni Na polach pod stopami trzeszczą ryże rżyska W kalendarzu są daty że nikomu nie życzę Łęty po ziemniakach dymią się w ogniskach To jest polskiego września prawdziwe oblicze
Trzech braci
Trzech braci czyni jesień pierwszy brat cichy Wrzesień, na polach ,łąkach , w lesie, zaplata nitki a potem wymienia klonom w kantorze sierpniowe zielone na złote
Po nim przychodzi zmiennik pan poeta Październik , Kochany, z wiatrem niesie tę polską złotą jesień (tym co chcieliby inną też złotą ale unijną) A potem brat Listopad cmentarze,mgły i słota i choć byś chciał, nie zmienisz to już koniec jesieni
Z pamiętnika jesiennej dziewczyny
Wrzesień przez miesiąc był wierny Odszedł… Przyszedł Październik.. Świt późniejszy, zmierzch śmielszy Ręce takie chłodne… Ponad cztery tygodnie złotem liści mamił welon z mgły mi zakładał A w końcu zostawił Potem był Listopad Bardzo smutny chłopak Odszedł zimny jak szkło …z taką jedną …Mgłą
Kto Wam lecieć każe żeby listopad spędzać w dusznym Zanzibarze Wybierzcie listopad w Polsce Ze wszech miar wybór słuszny Praktycznie wszystkie dni chłodne tylko jeden Zaduszny
Mieczysław Węglewicz z tajemniczego bloga o żywym morzu 🙂 Wolno mi tam było sięgnąć, dostałam nawet wiersz na zachętę:
zajrzyj tam,
weź co chcesz
kilka słów,
rosę z róż
z tego wiersz
jakiś złóż
i tę ciszę
tę ciszę
też weź
Z cyklu ,,serwis do kawy”
Para
Mówili piękno zaklęte
takie kruche i proste
Zachwycali się
dotykali… Mnie i siostrę
Czuję jeszcze to ciepło rąk
ślad mi został jej szminki
na ustach
odkąd poszli stąd
w nas jest pustka … Przyszły godziny zimne
za długie, za grudniowe
Ona z innym i on dla innej
… rozstali się Kochankowie
zostawili filiżanki romantyczne te zgrabne, te kruche, te śliczne
Fifi*
Kiedy oddała wszystko
została sama
Chłodna,
z rozmazaną szminką
Kochała czułe dłonie i
gorące usta
Słyszała jak ktoś mówił o niej
że jest piękna
ale pusta.
* Fifi – ulubiona filiżanka. Każdy może taką mieć. Choć nie każda może taką być.
Koniec świata?
Koniec świata?
Nie dla nas!
Wierzysz?
To nie koniec!
Będą się dłonie splatać
i usta ust chciwe
tysiac razy powtórzą
dwa słowa żarliwe
Czuły dotyk
Smak szminki
będą noce majowe
i my
porcelanowe
filiżanki
z kawą
takie kruche
jak miłość
Inne wiersze o miłości
Caffe Cuba
Wpada tutaj
czasami
liść jesienny
lub wietrzyk
przypadkowy przechodzień
co to chce się przewietrzyć
A dziewczyna
z lokami
zakręcona jak walczyk,
która z liściem
jesiennym
chciała sobie
potańczyć
jeszcze nie
jeszcze nie
niekoniecznie
Ale w końcu
się uda
Będzie cud
w Caffe Cuba
i zatańczy
bo przyjdzie
maj
ciepły, zdrowy, zielony
wyczekany, szczepiony
Boże,
daj taki maj
zakochanym
Ogłoszenie 1
Poszukuję
wiosennego nastroju
dla dwu osób
samemu nie sposób
Ogłoszenie 2
Potrzebne
wiosenne nastroje
dla dwu osób
– sam się boję
Wiem
ciągle piszę coś i coś skreślam
ciągle nie to,
ciagle nie tu,
tylko gdzieś tam
Ale wiem Muzo,
czekasz, jesteś
nocą słyszę, w dzień…
na niebie
nie jem, nie śpię
tylko piszę,
dla Ciebie tylko piszę
nie płaczę przecież
Inni mają gorzej
Ona gdzieś w świecie
On za morzem
szukają się i wołają
ale nie widać
nie słychać
lata mijają
maj za majem
jaśmin usycha
Szuka, ale chyba ją znalazł, skoro pisze, że
Jestem zazdrosny
o wodę
bo lubisz jak Cię fale niosą
o wiatr
bo lubisz
wiatr we włosach
o piasek
bo po piasku lubisz
boso
o ogień
bo lubisz ogień
jak płonie
o kubek
bo go ustami muskasz
a Ty…
masz
takie usta..
I dłonie
dlatego o rękawiczki
co Ci pieszczą
ręce..
i już nic więcej
już koniec…
bo tylko jeszcze
o sny Twoje…
zazdrosny jestem