Hollywood, czyli ciąg dalszy wpisu o Animalsach, Tuwimie i komunikacji międzypokoleniowej
Kiedyś znalazłam w parku gałązkę ostrokrzewu z jagodami.

Dałam ją człowiekowi z pokolenia Z i powiedziałam, to ostrokrzew, czyli holly, magiczny krzew bożonarodzeniowy. W Anglii zdobi się nim domy w okresie adwentu i świąt. Rośnie na wzgórzach wokół Los Angeles i dlatego…

…dlatego Hollywood nazwa się Holly-Wood, czyli gaj ostrokrzewów.
Kilka dni później zobaczyliśmy w królewskim parku żywopłot z ostrokrzewów, już taki odświętny, z czerwonymi jagodami.



“Sprawdzam”, powiedział pan Z, który nigdy przedtem nie widział ostrokrzewu i nie słyszał o jego magicznej mocy. Krzak mu się spodobał, ale, wiadomo, sprawdzać trzeba zawsze i wszystko, nawet gdybyśmy całą mocą byli przekonani, że wiemy dobrze i że to na pewno Słowacki napisał Pana Tadeusza (a napisał! przynajmniej kawałek).
Sprawdzaliśmy oboje i sprawdzanie dało następujące wyniki:
Tę odpowiedź ja znalazłam jako pierwszą i pokrywa się ona z tym, co wiedziałam “od zawsze”.
2/ Zetowiec znajduje jednak natychmiast inne wyjaśnienie: TU.
A w nim taką oto historię:
It is thought that masses of this native shrub growing on the hills above Hollywood gave the community its name. This idea of floral origins for Hollywood is romantic. It’s also not true. Hollywood got its name for a much more mundane reason: someone wealthy liked the sound of it.
In 1886, Harvey Henderson Wilcox, a rich prohibitionist from Kansas, and his wife, Daeida, purchased 120 acres of apricot and fig groves near the Cahuenga Pass at $150 an acre. Harvey, an inveterate businessman, realized he could make a lot of money by subdividing the land and selling the lots for $1,000 a pop. And so the Wilcox subdivision, as Hollywood was then known, was born.
A year later, on a train journey back to Ohio, Daeida Wilcox befriended a fellow wealthy traveler who just happened to own a fine estate in Illinois. Its name was Hollywood. Daeida was so taken with the name that upon her return to California, she encouraged Harvey to apply the name to their property. On February 1, 1887, the name was immortalized when Harvey filed a subdivision map to the Los Angeles County recorder’s office, with the name “Hollywood.”
Czyli 1:1.
3/ Ale jest jeszcze historia, która łączy obie wersje: TU
Legend has it that early residents of SoCal were so inspired by a lovely holly-like bush that they were inspired to call their new digs Hollywood. The shrub that captured their imagination was the toyon, which is amazing to see this time of year.
In fact, the name Hollywood was coined by H. J. Whitley, the “Father of Hollywood.” Whitely bought 500 acres from E. C. Hurd; Hurd’s wife’s friend (stay with me here), Daeida Wilcox, co-opted the name “Hollywood” from her neighbor, Ivar Weid, who lived in what was then called Holly Canyon.
Did Ivar come up with the name Hollywood because of the toyon? Perhaps. But who wouldn’t be inspired by the beauty of the toyon?
Heteromeles arbutifolia – or, as it is commonly known, Christmas Berry or California Holly – grows in the Santa Monica Mountains and is very easy to cultivate, needing full sun and only occasional water. The plant can grow 6 to 18 feet tall. White flowers in summer yield to red berries in fall and winter. Clipped branches are great to include in floral centerpieces.
In the 1920s, collecting toyon branches for Christmas became so popular in Los Angeles that the State of California passed a law forbidding collecting on public land or on any land not owned by the person picking the plant without the landowner’s written permission (CA Penal Code § 384a).
Whether Hollywood was named in honor of this “California Holly” or not, the well-adapted toyon makes a wonderful addition to any garden.
Powiedziałabym nawet, że Willcox, Whitley i pani Daeida, przejęli nazwę od pana, który nazwał swoją posiadłość na cześć krzaka o białych kwiatach wiosną i czerwonych jagodach jesienią. Czyli jednak nazwa jest od rośliny.
Czyli 1,5 : 1,5. Tak plus minus.
I jak już obliczam procenty wygranej, które należą mi się jako optantce nazwy miejscowości od krzewu, Sieć sama z siebie podsuwa jeszcze jedno wyjaśnienie:
4/ TU – nazwa pochodzi od irlandzkiego klasztoru z XII wieku. To tam rósł ostrokrzew. Nazwa od rośliny.
Myślałbyś, że to koniec. A nie!
5/ Bo jest jeszcze inaczej. Wracamy do kapitalisty:
Według pamiętnika H.J. Whitleya, znanego później jako „ojciec Hollywoodu”, prawdopodobnie podczas jego podróży poślubnej w 1886 roku stanął na szczycie wzgórza z widokiem na dolinę. Wtedy nadjechał Chińczyk wozem do przewozu drewna. Mężczyzna wysiadł z wozu i ukłonił się. Whitley zapytał Chińczyka co robi, na co tamten odpowiedział: ‘I holly-wood’, czyli ‘I am hauling wood’ (wiozę drewno). H.J. Whitley postanowił nadać swojemu miastu nazwę Hollywood. Pierwszy człon nazwy, Holly, miał nawiązywać do Anglii zaś drugi człon nazwy, wood (drewno), odnosił się do szkockiego pochodzenia Whitleya.
A więc nazwa od zwożenia drewna, a żona i krzak znikają z opowiastki.
Czyli
1,5 : 1,5-1-1 (1,5 : 3,5)
Widzicie, moi drodzy? Sieć po prostu staje na głowie, byle tylko udowodnić, że Osoba Starej Daty nie ma racji, a pokolenie Z wygrywa potrójnie. Nieważne, która historia jest prawdziwa. Mogą sobie przeczyć lub być bzdurne. Ważne jest tylko to, żeby zostało udowodnione, że to, co MY wiedzieliśmy, jest nieaktualne, nieważne i do chrzanu.
Chciałabym móc powiedzieć, że więcej nie będę próbować. Tak by było najlepiej.
Problem polega jednak na tym, że ja wciąż mam odruch, że jak coś widzę, to dzielę się z otoczeniem tym, co wiem o tym, co widzę. Cały ten blog jest takim dzieleniem się.
Automatyzm tego odruchu prowadzi mnie automatycznie w kolejne klincze z pokoleniem Z.
Nie wystarczy przyrzec sobie, że więcej nie będę. Trzeba iść na odwyk.
W Internecie jest mnóstwo informacji na ten temat, ale Twój artykuł jest naprawdę ciekawi. Odróżnia się od innych charakterystycznym stylem wypowiedzi – i dobrze. Oryginalność jest w cenie 🙂
Czyli ostatecznie wyszło, że nazwa przyszła od Chińczyka.
To ma przyszłość.
Really i think you are right…
Do you know this old joke about San Francisco?
Walking through San Francisco’s Chinatown, a tourist from the Midwest was enjoying the artistry of all the Chinese restaurants, shops, signs and banners when he turned a corner and saw a building with the sign “Moishe Plotnik’s Laundry.” “Moishe Plotnik?” he wondered. “How does that belong in Chinatown?”
He walked into the shop and saw a fairly standard looking dry cleaner, although he could see that the proprietors were clearly aware of the uniqueness of the store name as there were baseball hats, T-shirts and coffee mugs emblazoned with the logo “Moishe Plotnik’s Chinese Laundry.
The tourist selected a coffee cup as a conversation piece to take back to his office.
Behind the counter was a smiling old Chinese gentleman who thanked him for his purchase.
The tourist asked, “Can you explain how this place got a name like ‘Moishe Plotnik’s Laundry?
The old man answered, “Ah…Evleebody ask me that. It name of ownel.”
Looking around, the tourist asked, “Is he here?”
“It me,” replies the old man.
“Really? You’re Chinese. How did you ever get a name like Moishe Plotnik?”
“Is simple”, said the old man.
Many, many yeal ago I come to this countly.
I standing in line at ‘Documentation Centel of Immiglation.’
Man in flont of me was Jewish man from Poland.
Lady at countel look at him and say,
“What youl name?”He say, “Moishe Plotnik.”
Then she look at me and say, “What youl name?”
and i anseled, “Sam Ting.”
Hollywood, to nie jest drewniany ostrokrzew. To po prostu nazwa, tak samo jak my mamy Warszawę. Już lata temu pewien Angol śmiał się z nazwy naszej stolicy. Nie wiedziałam o co mu chodzi. Ludzie zza granicy, zwłaszcza anglojęzyczni czy Amerykanie będą rozumieć WARSAW, jako wojnę i piłę. Przecież my Polacy znamy piękny mit o rybaku Warsie i Syrence Sawie. Do głowy mi nie przyszło, że mogę to słowo rozumieć, jako wojna i piła, chociaż znam angielski.