Już dwa tygodnie minęły, ale to, co, jak i gdzie się 4 czerwca zdarzyło tak szybko nie zniknie z pamięci. Oby tylko to coś przyniosło, oby tylko…
Mal Content
Jak się czuje facet na demonstracji? Manifestacji? Proteście? Marszu? Jak to coś zwał, tak zwał. Ale jak on się czuje?
Na „rok ów, Sierpień ów, który każdy widział w naszym kraju”, facet stawił się jako dziecko w wieku wczesnoszkolnym, mało rozumiał, a na partycypację był zdecydowanie za mały. Zresztą – kto by go tam puścił, mu pozwolił?
Kiedy „Maj ów i Czerwiec ów”, poprzedzające Jesień Ludów, kwitły wariacko kasztanowcami, a później robiniami akacjowymi, pyszniły się intensywnymi kolorami i woniami, facet właśnie doszedł pełnoletniości. W ostatniej chwili, ale na tyle wcześnie, iż w wyborach udział wziął był i do przemian przyczynił się. Zaś przed wyborami już to jakieś ulotki rozklejał, już to, podpuszczony przez swego polonistę – prominentnego działacza lokalnej opozycji – wraz z klasowymi kolegami na głównym deptaku miasta mini agitację uprawiał, bo sercem całym był za zmianą, ale… W gruncie rzeczy jego zaangażowanie było mikre, jako że miał wtedy na głowie inne sprawy, w jego mniemaniu znacznie ważniejsze: szło wszak o wybór drogi życia, troskę o własne zbawienie oraz odkupienie całego świata. Swoją drogą jak to możliwe, aby troszcząc się o świat cały, być jednocześnie do tego stopnia egocentrycznym i wsobnym? Trudno orzec jak, ale facet chce was zapewnić: jest to absolutnie możliwe.
Trzydzieści cztery lata minęły jako mgnienie. Facet z duchowej stratosfery sfrunął sokolim lotem nurkowym i „w muł prozy życia” (by użyć pretensjonalnej metafory) gębą zarył. Nie on pierwszy i nie on ostatni. O takich kamikadze pisał fraszkopis: Mistyk wystygł. Wynik? Cynik. Tyleż zgorzkniały, na ile gorący był mistyk.
I nadszedł moment, kiedy facet powoli zaczął się obwąchiwać i oswajać z kolejną nadchodzącą jesienią, tym razem jesienią jego życia. I – powoli bo powoli, ale jednak – zaczął się pakować przed odlotem i sprzątać po sobie. A tymczasem znów się rozlega spazmatyczny krzyk: Dla Boga, panie Wołodyjowski! Larum grają! wojna! nieprzyjaciel w granicach! Cóż, pan Wołodyjowski od początku wiedział, że tak będzie. Najpierw go to gryzło, ale potem – spowszedniało. No bo ostatecznie sam tego chciałeś, Grzegorzu Dyndało… to znaczy, przepraszam, dumny Narodzie. Chcieliście ludziska, to macie, ja powoli, jako się rzekło, szykuję odlot do ciemnych krajów.
A głos rozpaczliwie woła, duszę rwąc: a ty się nie zrywasz? szabli nie chwytasz? na koń nie siadasz? Co się stało z tobą, żołnierzu? Zaliś swej dawnej przepomniał cnoty? Cóż z tego, niech woła. Pierwsze primo: ta dawna cnota nie taką znowu wielką była. A drugie secundo: scyniczniały do cna Wołodyjowski sensu w chwytaniu szabli nie widzi, jako, że przeczucia ma jak najgorsze i nadzieja żadna się w nim nie tli. Jednak jego polonista po raz drugi go sprowokował. Nieważne, iż już od dobrych kilku lat przebywa w ciemnych krajach. Wcześniej zaszczepił facetowi zamiłowanie do conradowskiego postrzegania świata: po prostu facet, nawet do cna cyniczny, ale jednak facet, aby na miano faceta zasłużyć, musi – po prostu musi – to i owo uczynić, choć sprawę uznaje za beznadziejną i z góry przegraną. Musi, jeśli chce się równo i dokładnie ogolić. Bo tego bez patrzenia w lustro zrobić się nie da.
Dołącza przeto facet do manifestacji. Ale jak się na niej czuje? Nieszczególnie. Uniesienia tłumu żadnego przystępu do niego nie mają. Wypaliło się. Jest tutaj, bo wie, że musi. Ale czuje trzeźwo, beznadziejnie trzeźwo, że… Pesymizm? Nie, realizm. Ach, jak bardzo chciałby się mylić! Jak bardzo…
Za jakieś dwie dekady, kiedy to runie, bo w końcu przecież runie, facet, o ile jeszcze pozostanie na miejscu, a nie w ciemnych krajach, chyba już nie będzie się potrafił cieszyć. Czy pójdzie na demonstrację? Nie wiadomo, czy zdrowie pozwoli. Trudno też przypuścić, co się wykluje, po tylu latach destrukcji, jako alternatywa. Czy warto będzie ją wspierać? Za późno, za niepewnie, cholera jasna i psiakrew
I tak poznałyście, drogie dzieci, historię faceta, który ani razu nie był i nie będzie „w porę”. Niech będzie wam ona przestrogą! A co pozostało facetowi? Ptaszęta niebieskie śpiewają mu: carpe diem, faciu, carpe diem. I on to robi. To nawet miłe.




















Dulag Kunau. Powstał pod koniec września 1939 roku, gdy jeszcze gdzieniegdzie w Polsce (tu były Niemcy) toczyły się ostatnie walki. Istniał do stycznia roku następnego, kiedy jeńców rozlokowano po okolicznych stalagach, bo też, w rzeczy samej, byli to głównie szeregowcy i podoficerowie.
