
Do publikacji wybrał i opracował Zbigniew Milewicz
Okazanie
W czasach PRL-u handel dewizami był zakazany. Można je było wprawdzie posiadać, ale nie wolno ich było – cóż za paradoks – kupić, zaś odsprzedać można było tylko bankom. W tej sytuacji – wziętej żywcem z Mrożka – pokątny handel dewizami był dość powszechny, a milicja uganiała się za pośrednikami po całej Polsce. Na ich celowniku znalazł się też znany handlarz walutami Marian vel Moszek M.
Pewnego razu zrobiono mu zdjęcie na końskim targu, gdy rozmawia z innym hurtownikiem w „dewizowej branży“. Milicjanci w przekonaniu, że teraz uda im się zagonić handlarza w kozi róg, wezwali go do komisariatu, okazali mu zrobione zdjęcie i zapytali tryumfalnie:
– Kto to jest?
Moszek M. wziął zdjęcie do ręki, popatrzył na nie z bliska i z pewnej odległości, przekręcił w lewo i w prawo, a na jego twarzy pojawił się wyraz skupienia i intelektualnego wysiłku. W końcu przemówił:
– Już go gdzieś widziałem, już gdzieś widziałem ten koński łeb.
W kadrze bowiem, na pierwszym planie znalazła się chłopska furmanka z koniem w zaprzęgu.
– Nie o konia chodzi, tylko o tego faceta, który obok pana stoi – zdenerwował się milicjant.
– A tego to nie znam, odpowiedział zdecydowanie Moszek M.

Poniżej dalsze opowieści prokuratora Ogórka. Przypominam, że wystarczy “kliknąć” w wybraną stronę, aby uzyskać łatwe w czytaniu powiększenie.








