A Flock of birds hovering above – just a flock of birds
That’s how you think of love
And I always look up to the sky
Pray before the dawn
Cause they fly away
Sometimes they arrive
Sometimes they’re gone
Fly on
Stado ptaków unoszących się na niebie
To tylko stado ptaków – tak myślisz o miłości
Zawsze wpatruję się w niebo
I modlę się przed świtem.
Bo one odlatują
Czasami przybywają
Czasami znikają
Lecąc dalej
Coldplay – Fly On
Joanna Trümner
„Nie, duch święty nie pomógł”
„Nie, duch święty nie pomógł”, odpowiedziała Jane. „W życiu możesz liczyć tylko na siebie, nikt ci nie pomoże, ani człowiek ani duch święty, wszystko trzeba zdobyć samemu, dyscypliną i ciężką pracą”, powiedział Brian, naśladując głos ojca. Na wspomnienie rodzinnego domu rodzeństwo równocześnie wybuchnęło śmiechem. „Jak dobrze, że się odnaleźliśmy. Z nikim innym nie potrafię się tak śmiać, aż mi się nie chce wierzyć, że straciliśmy się z oczu na tyle lat. Z takim przyjacielem jak on wszystko jest łatwiejsze”, myślała Jane.
Po chwili milczenia zaczęła opowiadać bratu o ojcu Sally: „Na przedostatnim roku studiów dostałam roczne stypendium w Stanach. Stypendium, o którym marzyłam od lat. Wylądowałam na Uniwersytecie Mississipi, w strasznej dziurze, do dzisiaj się zastanawiam, kto wpadł na idiotyczny pomysł nazwania tego miasteczka Oxfordem. Szczerze mówiąc nie ma tam zbyt wiele, oprócz uniwersytetu oraz pól kukurydzy, bawełny i fistaszków. No i oczywiście prężnej grupy Ku Klux Klanu. Jednym słowem kompletny koszmar i szarość amerykańskiej prowincji. Natychmiast, gdy zobaczyłam Oxford, zaczęłam tęsknić za Londynem. Na szczęście zamieszkałam z Marią, Włoszką z Bostonu, z którą się szybko zaprzyjaźniłam. To ona namówiła mnie do pójścia na bazar w kościele katolickim niedaleko uniwersytetu. Tam poznałam Ducha Świętego, który od razu mnie urzekł. Był przystojny, zbyt przystojny na księdza, ale ujął mnie przede wszystkim spokojem. Gdy poznaliśmy się blipżej, czułam się przy nim jak najważniejsza osoba na świecie. Tak bardzo różnił się od mężczyzn, a właściwie chłopców, których poznawałam do tej pory, onieśmielał i intrygował . Natychmiast się zakochałam.
W kilka tygodni potem zostaliśmy parą. Parą, która musiała ukrywać się przed całym światem. Ta zabawa w chowanego miała w sobie coś zagadkowego i romantycznego. Podobnie jak czas, który spędzaliśmy razem. Nigdy nie prowadziłam tak intensywnych rozmów o życiu, filozofii, wierze, filmach. Duch Święty, który w rzeczywistości miał dosyć tuzinkowe imię, John, zaskakiwał mnie nieraz bardzo tolerancyjnymi jak na księdza poglądami. No ale chyba musiał, zważywszy, że zostaliśmy parą. To był pierwszy mężczyzna, który mi bezgranicznie imponował.
Spotykaliśmy się w hotelach w okolicy, przyjeżdżaliśmy za każdym razem osobno i nie wychodziliśmy z pokoju w obawie, że natkniemy się na kogoś, kto go zna. Maria była jedyną osobą, która wiedziała, dokąd znikam wieczorami.
Tak bardzo chciałam spędzić z nim czas, że zaczęłam chodzić na każdą mszę, każdą procesję i wszystkie kościelne bazary. Jedenaście miesięcy stypendium minęło bardzo szybko. Podczas ostatniej rozmowy płakaliśmy oboje. Przy rozstaniu John unikał odpowiedzi na moje ‘co dalej’, to wyłącznie moja wina, że lakoniczne ‘czas pokaże’ potraktowałam jak obietnicę wspólnej przyszłości. W kilka tygodni po powrocie do Anglii zorientowałam się, że jestem w ciąży. Napisałam do Johna długi list. Nigdy nie dostałam odpowiedzi. Nigdy go też nie zobaczyłam.
Jedyny list, jaki przyszedł do mnie ze Stanów, był list Marii, w którym pytała, jak może mi pomóc. Wkrótce potem przyleciała do Londynu i była pierwszą osobą, która wspólnie ze mną zastanawiała się, co robić? Pożyczyła mi trochę pieniędzy, na których zwrot musiała czekać pięć lat. Nasza przyjaźń trwa do dzisiaj, przed kilkoma miesiącami odwiedziłam ją w Bostonie. Przez chwilę czułam impuls, żeby wsiąść do samolotu, odwiedzić Ducha Świętego i opowiedzieć mu o nas obu, o Stelli i o mnie. Nieraz zastanawiam się, co by było, gdybyśmy się jednak spotkali? Czy poznałby mnie po ponad dwudziestu latach? Czy chciałby dowiedzieć się czegokolwiek o córce? Czy Stella potrafiłaby zrozumieć, dlaczego nigdy się nami nie interesował? Co czuł, kiedy czytał mój wielostronnicowy list?
Po Duchu Świętym zdarzały mi się krótkie romanse i przygody, nie poznałam jednak nikogo, z kim chciałabym spędzić resztę życia. Kogoś, kto nie poszybuje dalej, tylko zostanie przy mnie na dłużej”.
„Musisz Stelli o tym wszystkim opowiedzieć. Ona ma do tego prawo”, skomentował Brian i patrząc na zagubioną minę siostry, zaproponował: „Jeżeli chcesz, zrobię to za ciebie”. „Wiem, że ona musi się dowiedzieć, kto jest jej ojcem, zrobię to, ale potrzebuję jeszcze trochę czasu”, odpowiedziała Jane.
Od kiedy Stella poznała Sally, pobyt u wujka w Sydney stał się prawdziwą atrakcją. Młode kobiety spędzały ze sobą tak dużo czasu, że Stuart zaczął się wręcz niepokoić, że przestał być Sally potrzebny. „A o co jesteś zazdrosny?”, zapytała Sally na widok jego miny, gdy po raz kolejny powiedziała, że dwa następne wieczory spędzi ze Stellą. „Przecież nie robimy nic złego, pokazuję jej miasto, czasami chodzimy na jakąś imprezę, możesz zresztą pójść z nami”, dodała. Stuart nie wiedział, co o tym myśleć. Pod wpływem nowej przyjaciółki Sally stawała się innym człowiekiem, zaczęła go denerwować infantylnymi żartami i powierzchownością. Zamieniła sukienki na dżinsy i obcisłe swetry, zaczęła się mocno malować, w oczach Stuarta jej makijaż był wręcz wyzywający. Czasem dzwoniła nocą, gdy już spał, budziła go i prosiła, żeby odebrał ją z miasta. Była podpita. Gdy mówiła, „odbierz nas, boimy się same wracać”, miał ochotę trzasnąć słuchawką.
„Przecież nie można się aż tak bardzo zmienić”, zastanawiał się. „I chyba nie można się z dnia na dzień odkochać. Ciekawe, Sally jest przecież tylko o siedem lat młodsza, a ostatnio mam wrażenie, że dzieli nas pokolenie. Może ona taka jest i zawsze była, tylko ja tego nie potrafiłem albo nie chciałem zobaczyć? Może jestem tak zajęty sobą, że nie widzę tego, co dzieje się z innymi ludźmi? Przecież zdrady Meg też długo się nie domyślałem?”, westchnął, pocieszając się, że Stella za dwa tygodnie wróci do Londynu.
Stuart nie czuł się dobrze w małej stabilności, którą osiągnął. Wiedział, że nie prowadzi życia, które chciał prowadzić i że sam się okłamuje. Mimo, że lubił pracę w szkole i kontakt z uczniami, brakowało mu koncertów. Patrząc na stojącą w rogu sypialni gitarę, na której zaczęła się zbierać gruba warstwa kurzu, myślał o miesiącach spędzonych w trasie koncertowej po Australii i tęsknił za tamtym czasem. „Opamiętaj się, chłopie”, napominał sam siebie, „kiedy wreszcie dotrze do ciebie, że twój talent nie wystarczy na zrobienie kariery? Na gitarze możesz czasami zagrać, sobie albo znajomym”. Brakowało mu kogoś, z kim mógłby szczerze porozmawiać. Brian spędzał każdą wolną chwilę z siostrą, Tom był tak zajęty przygotowaniami do urodzin pierwszego dziecka, Kate podróżowała z rodziną po Australii, a Sally pod wpływem Stelli na jego oczach zmieniła się w rozchichotaną nastolatkę, która nigdy nie byłaby w stanie zrozumieć jego przemyśleń. W ciągu ostatnich dwóch tygodni spotkał ją tylko raz, czasami dzwoniła do niego kończąc rozmowę retorycznym pytaniem „Chyba nie jesteś zły, że mam teraz dla ciebie tak mało czasu?”
Sally zdawała sobie sprawę z tego, że Stuart czuje się zawiedziony, obiecywała sobie, że zaraz po wyjeździe Stelli nadrobi czas, którego mu teraz nie poświęcała. „On jest czasami taki poważny, nie potrafi zrobić nic spontanicznego, nic zwariowanego”, myślała, uciszając wyrzuty sumienia. Czas spędzany ze Stellą oznaczał poznawanie nowych zakątków miasta, codziennie innych ludzi i kończące się nad ranem wizyty w knajpach lub na przyjęciach. To był czas odpoczynku od codziennych obowiązków, z których składało się jej życie od chwili, gdy przyjechała do Sydney na studia.
Tego wieczoru poszły na party na kampusie uniwersyteckim. Świetnie się bawiły w towarzystwie studentów. O północy podpita Stella zastukała widelcem w szklankę od wina i głośno oznajmiła: „Nie wrócę do Anglii. Sydney jest najlepszym miastem na świecie. Może nawet zacznę studiować prawo? Nieraz jeszcze będziemy się bawić na imprezach, które ja wam urządzę”.
O czwartej nad ranem goście zaczęli wracać do domu. „Przejedźmy się na Bondi Beach”, zaproponował Josh, z którym Stella bawiła się przez cały wieczór. O piątej Stella, Sally, Josh i jakiś jego kolega oglądali wschód słońca na plaży, dopijając prosto z butelki resztki czerwonego wina. Stella nie pamiętała momentu, w którym sympatyczni mężczyźni zmienili się w brutali. Josh ciągnął ją za włosy po plaży, a następnie zgwałcił. Gdy później składały zeznania na policji, kobiety nie potrafiły zrekonstruować dalszego przebiegu wypadków, nie potrafiły też jednoznacznie rozpoznać mężczyzn, którzy na zawsze zmienili ich życie.
Stella z trudem przypominała sobie moment, w którym usłyszała odgłos odjeżdżającego samochodu. Wkrótce potem zobaczyła Sally, tak samo nagą i upokorzoną jak ona. Obydwie nie pamiętały, jak udało im się pokonać kilka kilometrów, dzielących je od najbliższej budki telefonicznej, z której Sally wykręciła numer telefonu Stuarta. Telefon dzwonił dwadzieścia razy, zanim odłożyła słuchawkę. Nigdy jeszcze nie czuła się bardziej samotna.
Młode kobiety siadły na ziemi opierając się plecami o budkę telefoniczną. Patrzyły przed siebie, nie wiedząc, co zrobić dalej. Sally zamknęła na chwilę oczy, kiedy je otworzyła zobaczyła zatrzymujący się przed nimi samochód policyjny.
Cdn.