Lato leśnych ludzi

Odwiedziłam na tzw. Dzikich Mazurach, nieopodal granicy polsko-rosyjskiej, małą, niemal opuszczoną wioskę – Ściborki. Została uratowana od losu Sowiegorogu przez dwoje zapaleńców – Dariusza Morsztyna i jego żonę, Justynę. Przyjechali tu z dwoma synami (dziś jest już ich trzech), doprowadzili do porządku kilka chat, stworzyli muzeum indiańskie i eskimoskie, prowadzą warsztaty dla młodzieży, hodują psy husky, Dariusz jest zawodowym maszerem – człowiekiem, kierującym saniami zaprzężonymi w psy. Podczas wypraw maszerskich w ekstremalnych warunkach on i jego psy pokonują ponad 1000 kilometrów.

wilk2

Morsztynowie przygarnęli na dożywocie stare zwierzęta, psy, koty, konie, zakładają muzeum rodzinne i muzeum Marii Rodziewiczówny. Założyli Republikę Ściborską, położoną w najbardziej dzikim rejonie Mazur Garbatych, na terenie gminy Banie Mazurskie. To autentyczne odludzie, kilometr od malutkiej wioski Ściborki, zamieszkałej głównie przez ludność pochodzenia ukraińskiego, na skraju Lasów Skaliskich i Gór Klewińskich. Tu samochody mogą dojechać dopiero od niedawna, nie ma zasięgu telefonu, a wokół tylko las, pasące się krowy i dzikie zwierzęta…

wilk1Nie da się o wszystkim, co robi rodzina Morsztynów, napisać w jednym poście.

SONY DSCRepublika Ściborska Morsztynów i oni sami będą powracać na tym blogu jeszcze nie raz. Dziś najbardziej palący i aktualny ich zdaniem temat – Muzeum Marii Rodziewiczówny. Ten temat jest bliski również mnie samej. Wielokrotnie w tym wpisie wspominana powieść Lato leśnych ludzi była w dzieciństwie i młodości moją ulubioną książką. Rodziewiczówna była też ukochaną pisarką mojej teściowej.  Mój (były) mąż ma na imię Marek, a dostał je na cześć bohatera powieści Dewajtis, wzruszającej kresowej historii o miłości, odpowiedzialności i cudownej przyrodzie. Egzemplarz książki, zaczytanej w strzępy przez moją ukochaną teściową, znajduje się od roku w moim posiadaniu.

Dariusz Morsztyn / Biegnący Wilk

baner_rodziewiczonwa

MARIA RODZIEWICZÓWNA
1863-1944
Przed wojną uznawana była za jedną z najwybitniejszych polskich pisarek. Jedyna autorka, która dosłownie wprowadzała w czyn głoszone przez siebie treści. Niezwykle zaradna, pracowita kobieta. Jako siedemnastolatka, po śmierci ojca przejęła bardzo zadłużone 1500-hektarowe gospodarstwo – wyprowadziła je z długów (co nie udało się ani ojcu ani starszemu bratu), spłaciła brata i siostrę, budowała kościoły, pomniki (m.in. Traugutta), zakładała polskie szkoły, prowadziła organizację wspomagającą ziemian na Polesiu, napisała 44 powieści. Była pisarką, rolniczką, ogrodniczką, zarządczynią, pszczelarką, wyrabiała sama meble, ubierała się w tradycyjne stroje poleskie, całe miesiące spędzała w chacie leśnych ludzi, znała się na zwierzętach, była ornitologiem. Przez całe życie oddana pracy społecznej, nawet w ostatnich dniach Powstania Warszawskiego z noszy pomagała powstańcom. Niezwykła patriotka, określana „strażniczką kresowych stanic”. Jej powieści, bardzo realistyczne i prawdziwe, są niezwykłą skarbnica wiedzy o przedwojennej Polsce, a szczególnie wsi.
Po wojnie znalazła się na indeksie, co związane było z faktem, że była reprezentantką Kresów i osobą antysowiecką. Dlaczego jednak to trwa aż do dziś? A przecież tak jest. Rodziewiczówna nie ma nigdzie swojego miejsca, nawet najmniejszej izby pamięci. Jej dom (zachował się nawet jej pokój) na Białorusi w Hruszowej (obecnie Gruszewo) to ruina i slums. Po leśniczówce Leonów, w której zmarła, nie ma śladu.
Dla dzisiejszego społeczeństwa to doskonały nauczyciel, patriota i Wielka Polka.
Jej powieść „Lato Leśnych Ludzi” – uznawana za najlepszą polską powieść na temat przyrody – jest już zupełnie zapomniana, tak jak inne jej dzieła…
W Ściborowie chcemy to zmienić, już teraz jest tu izba pamięci, a ma powstać poświęcone Rodziewiczównie muzeum.
Rok 2014 jest do tego idealnym momentem. To 150 rocznica jej urodzin (urodziła się po Powstaniu Styczniowym, a jej matka po urodzeniu dziecka została zesłana na Syberię) i 70 rocznica śmierci (zmarła w wyniku trudów Powstania Warszawskiego i obozu dla Warszawiaków w Pruszkowie).

Idea Muzeum Marii Rodziewiczówny

Nawet w chwili śmierci Maria Rodziewiczówna wspominała ze swoją dozgonną przyjaciółką – Jadwigą Skirmunttówną – najwspanialsze chwile w życiu, czyli te spędzone w chacie leśnych ludzi. Książka Lato Leśnych Ludzi jest niezwykła właśnie dlatego, że jest to wierny opis autentycznych przeżyć trzech wspaniałych osób. Dlatego jest taka głęboka, prawdziwa i opisuje przyrodę „od środka”. Nazywana jest „księgą ksiąg”, „leśną biblią”, „polską Księgą Dżungli”. Różnica między rzeczywistością, a opisem jest tylko taka, że w książce przygody przeżywają trzej mężczyźni (Rosomak, Żuraw, Pantera), a w rzeczywistości pod tymi postaciami ukrywają się trzy kobiety: Maria Rodziewiczówna, Jadwiga Skirmunttówna, Maria Jastrzębska.
Zarówno powieść, jak też sama autorka mogą w dzisiejszych „wirtualnych”, oddalonych od przyrody czasach odegrać niezwykle ważną rolę wychowawczą i edukacyjną. Muzeum Marii Rodziewiczówny będzie żywym elementem stałej pracy edukacyjnej i wychowawczej. Będzie można „dotknąć prawdziwej historii”, a też przywrócimy polskiemu społeczeństwu pisarkę i jej dzieło, a w szczególności powieść „Lato Leśnych Ludzi”.

page2Kogo to zainteresuje?

1. Młodzież. Dla nich powieść „Lato Leśnych Ludzi” wręcz powinna stać się lekturą obowiązkową. Byłaby to alternatywa do komputerowego świata, w którym uczestniczą. Urealnienie świata, przybliżenie do przyrody, a także przeniesienie w autentyczny świat Przygody jest dla współczesnej młodzieży niezwykle ważny z punktu widzenia współczesnych pułapek cywilizacyjnych.

2. Harcerze. To „Lato Leśnych Ludzi” (pierwsze wydanie w 1920 roku) miało bardzo duży wpływ na rozwój kierunku wychowawczego w harcerstwie zwanego „puszczaństwem”. Jest to system wychowawczy oparty na pracy z przyrodą, pozbawiany elementów militarystycznych. Dzisiaj niestety traktowany bardzo marginalnie. To najdoskonalszy system wychowawczy wobec przyrody, otaczającego świata.
republika-zasady
3. Kresowiacy. Maria Rodziewiczówna, to ich sztandarowa postać, ich przewodniczka i „Strażniczka Kresowych Stanic”. Większość osób związanych z Kresami jest już w podeszłym wieku i należy się spieszyć z budową Muzeum Marii Rodziewiczówny, aby jak najwięcej osób mogło je zobaczyć. Zobaczyć swój świat i swoją ziemię z jej historią.

Taka tablica wita podróżnika u wejścia do Republiki Ściborskiej

GORĄCY APEL O WSPARCIE I POMOC
przy
  społecznej budowie Muzeum Marii Rodziewiczówny

Od 6 lat prowadzimy badania związane z książką Lato Leśnych Ludzi i Marią Rodziewiczówną. Im więcej się zajmujemy tym tematem, tym bardziej zdajemy sobie sprawę z tego, że tak genialne dzieło i tak niezwykła postać nie mogą pójść w zapomnienie.

Powstał unikalny zbiór eksponatów i ciągle przybywają nowe. Tylko w ostatnich miesiącach udało się zakupić m.in. książkę lato Leśnych Ludzi z 1943 roku – wydaną w Jerozolimie przez Armię Andersa! – kilka zupełnie nieznanych zdjęć Rodziewiczówny i chaty leśnych ludzi.

Zatem kolekcja do muzeum stale się powiększa – mamy już ponad 270 autentycznych eksponatów, związanych z pisarką lub jej niezwykłym dziełem – zapraszamy do Republiki Ściborskiej, gdzie można je obejrzeć.

Nie ma co do tego wątpliwości – Muzeum Marii Rodziewiczówny i książki Lato Leśnych Ludzi – musi powstać aby było miejsce gdzie tą wiedzę można będzie stale stosować do rozwijania puszczańskich i ekologicznych idei oraz aby wiedza o polskiej księdze dżungli nie wygasła.  Do działań włączyli się pierwsi wolontariusze. Ale sami nie damy rady – potrzebujemy Waszej pomocy.

Co teraz robimy?

Ten rok to 150 rocznica urodzin pisarki (jej rodzice za udział w Powstaniu Styczniowym zostali zesłani na Syberię. Matce pozwolono tylko urodzić córkę Marię i 10 dni później musiała udać się na wschód…) i 70 rocznica śmierci (trudy Powstania Warszawskiego wykończyły już i tak wiekową pisarkę – można w najnowszym filmie “Powstanie Warszawskie” zobaczyć autentyczne kadry z jej udziałem).

Czyli – jak nie teraz, to kiedy?

Przygotowujemy cały cykl upamiętnienia udziału Marii Rodziewiczówny w Powstaniu Warszawskim. Będzie specjalna gra miejska śladami pisarki z udziałem grup rekonstrukcyjnych, wystawa, uroczystości na Powązkach przy grobie Rodziewiczówny oraz spotkanie z prezentacjami na jej temat. Już teraz zapraszamy do udziału w tych działaniach.

Udało się nam przekonać władze, parafię, gimnazjum i radnych gminy Skierniewice aby upamiętnić miejsce śmierci pisarki w Żelaznej – powstaną dwa obeliski, Gimnazjum w Żelaznej zorganizuje konferencję, a także są plany stworzenia szlaku edukacyjnego – wszystko w dniu jej śmierci – 6 listopada.

Trwają prace nad projektem architektonicznym budowy repliki chaty leśnych ludzi jako miejsca Muzeum Marii Rodziewiczówny.

Wszystkie dotychczasowe badania, działania, zakupy eksponatów są realizowane ze środków prywatnych. To działalność niekomercyjna – jakże jednak potrzebna.

My angażujemy w to bardzo dużo swoich środków – niestety budowa muzeum przekracza nasze możliwości.

To od nas wszystkich zależy czy chcemy aby tak wspaniała powieść – Lato Leśnych Ludzi i jej autorka – nie odeszły do historii.

Teraz szczególnie potrzebujemy pomocy:

– przy promocji zbiórki funduszy

– wolontariackiej pomocy przy promocji projektu oraz oprawie graficznej, (sami jesteśmy słabymi internautami….. i mamy zbyt wolny internet)

– organizacji spotkań autorskich z których dochód zostanie przekazany na budowę muzeum.

ZA WSZELKĄ POMOC W IMIENIU IDEI DZIĘKUJEMY.

Na naszych stronach internetowych publikujemy felietony związane z Marią Rodziewiczówną, naszymi badaniami. Będziemy podawali tam informacje zupełnie dotąd nieznane – ZAPRASZAMY DO CYKLICZNEJ LEKTURY i przekazywanie tych informacji dalej.

Justyna i Dariusz Morsztyn

kontakt: 0604 29 29 97, biegnacy-wilk@post.pl

Najświeższe relacje   będą ukazywały się na naszym FB  https://www.facebook.com/biegnacywilk

Der Weg nach Sowiróg

Edda Frerker

SOWIROG (2) SOWIROG (1)
SOWIROG (5)Der Ort existiert nicht mehr, gibt das Internet Auskunft. 1939 hatte er 169 Einwohner.

Er existiert nur noch in der Dichtung von Ernst Wiechert: Sowirog – die Heimat der „Jerominkinder“. Spuren des verschwundene Dorfes haben wir gefunden anhand von Brennnesselgebüsch, Reste von Häusern waren nicht zu entdecken. Aber ein Friedhof. Er war 2009 im Rahmen des Projekts „Verschwundene Dörfer“ von Jugendlichen aus Polen, Deutschland und Russland „ausgegraben“ und wiederhergerichtet worden. Ein Schild vor dem Friedhof weist darauf hin. Man wünscht sich, dass dieser Hinweis auch schon auf den Fahrradwegeschildern steht,
die an verschiedenen Stellen
im Waldgebiet aufgestellt sind. SOWIROG (4) SOWIROG (3)

Ohne die freudliche Hilfe einer Waldwegeradfahrerin, die eine maßstabskleine Waldkarte zur Verfügung hatte und ohne die Auskunft einer Lehrerin einer Schule in Pisz, hätten wir den Friedhof nicht gefunden. Diese Frau half heute ihren Eltern beim Verkauf in dem kleinen Geschäft in Jaśkowo. Sie wusste von Sowiróg und von dem Friedhof.

In diesem Masuren findet sich immer ein Mensch, der uns weiterhilft. Wir fanden den Friedhof auf dem Weg, den uns die junge Frau bezeichnet hatte.

Vorher waren wir einen anderen Weg gegangen und kehrten um, obwohl wir ahnungslos schon ganz in der Nähe des Friedhofs waren.

Wir glauben, wir sind 10 km gewandert.

Egal – es war ein Weg voller Ruhe, nur das Rauschen des Waldes und das Geschwitzer der Vögel war zu hören. Ein Reh schaute uns neugierig nach und wir entdeckten eine schnurgerade gezogene Allee mehrerer Reihen herrlicher Birken.
SOWIROG SOWIROG (7)SOWIROG (6)birken

Wiechert i Gałczyński

Ewa Maria Slaska

Ernst Wiechert. Konstanty Ildefons Gałczyński. Już kiedyś, kilkadziesiąt lat temu, podróżowałam ich śladem. Mój syn miał właśnie iść do szkoły, jeździliśmy maluchem po Mazurach pod koniec sierpnia, jarzębiny czerwieniały, w Puszczy Boreckiej, czarnej jak wnętrze pieca chlebowego, wśród dymiących kup żubrzych rosły wielkie białe muchomory sromotnikowe, nad Bełdanami latały żurawie i czaple, w  klasztorze starowierów w Wojnowie żyły jeszcze starutkie siostrzyczki zakonne, w Ukcie pachniało miętą, a w Przykopie wspaniały wujek pisarz smażył nam brunatne muchomory jadalne, o czym już TU kiedyś pisałam. Szukaliśmy wówczas Sowirogu z powieści Wiecherta Dzieci Jeronimów, ale nie znaleźliśmy. Była to pierwsza moja podróż literacka, w której mi się nie powiodło, owszem trafiliśmy do leśniczówki Pranie, ale nie była to żadna wielka sztuka dojechać do Prania i zobaczyć Chmiel na jelenich rogach.  Ale Sowirogu nie było. Wiele lat później, już w innym towarzystwie szukałam na wyspie Ios grobu Homera i też go nie znaleźliśmy. W lesie mazurskim nie było nic w leśnej przecince nad jeziorem, a miały być przynajmniej fundamenty wiejskich chat. Na greckiej wyspie nie było nic oprócz skał, nad którymi latały, krzycząc przeraźliwie, wielkie czarne ptaki. A przecież spotkany po drodze staruszek na ośle, uśmiechając się bezzębnie, radośnie do nas pokrzykiwał, że tak tam, i machał rąką, tam Όμηρος!, co, jak każdy wie, znaczy przecież Omiros czyli Homer. Skaliste bezdroża i leśny dukt, a jeszcze powinnam przypomnieć tu samotne i równie nieudane łażenie po polach w poszukiwaniu kopalni krzemienia pasiastego w Krzemionkach Opatowskich, które wprawdzie również zakończyło się porażką, ale przynajmniej nie była to porażka literacka.

Tak więc oczywiście ma sens, że zgodziłam się w trzydzieści lat później uczestniczyć w prowadzonym przez Zosię Wojciechowska z Mrągowa i Bogusława Flecka z Berlina projekcie Śladami poetów. Bo widziałam już w międzyczasie Krzemionki Opatowskie, za kilka dni zobaczę Sowiróg, a wtedy pozostanie mi jeszcze tylko wyjazd na Ios i wreszcie czar pokonam zły...

domgalczynskiegoNa zdjęciu moja koleżanka z projektu, Edda Frerker, przed biblioteką miejską w Aninie, gdzie do początku wojny stał domek Gałczyńskiego, a kilka lat temu umieszczono kamień pamiątkowy ku czci poety. Mieszkańcy Anina ustawili cztery takie kamienie – ku czci Konstantego Ildefonsa Gałczyńskiego przed biblioteką, ku czci księdza Jerzego Popiełuszki przed kościołem, ku czci księdza Jana Twardowskiego przed domem Aldony Kraus, lekarki, przyjaciółki poety, u której ksiądz spędzał miesiące letnie i wreszcie ku czci Juliana Tuwima, który mieszkał w domu zajętym później przez Piotra Jaroszewicza. Ponieważ Jaroszewicz i jego żona zostali tu okrutnie zamordowani, kamień został ustawiony tuż obok, przed szkołą.

Po Aninie oprowadził nas, przypadkowo spotkany malarz, wnuk słynnego rysownika Jerzego Zaruby, autora mojej ulubionej książki “Z pamiętników bywalca”. Zaprosił nas do Warszawy, proponując, żebyśmy odwiedziły na Pradze antykwariat, kawiarnię i galerię Stara Praga. Starszy pan zachwycił nas erudycją – sam zresztą powiedział skromnie, że wie o Aninie wszystko. No i wspaniale, bo bez niego nie znalazłybyśmy ani domu Tuwima, ani Gałczyńskiego, ani pamiątkowych kamieni, ani starych domów, ani… Czyli Anin.

Zobacz też: http://pl.wikipedia.org/wiki/Ernst_Wiechert

 

O wyjeździe na Mazury, poecie, pisarzu, malarzach, księdzu i pogromie, a także o pielgrzymce do Santiago de Compostela

zeszytymojeEwa Maria Slaska

Dwa dni temu wyjechałam z Berlina na kilka tygodni. Wrócę 25 czerwca. Na ten czas przygotowałam kilkanaście wpisów-pewniaków. Są poniedziałkowe wiersze Kasi Krenz o Starym Poecie, są w środy teksty Doroty Cygan o życiu, co pewien czas pojawią się wiersze i/lub grafiki Kasi Kulikowskiej, jest felieton Zbyszka i wreszcie długo wyczekiwane opowiadanie Joasi. Na wtorki przyobiecał się Tomasz Fetzki z tekstami o Kresach Zachodnich. Ale zostaje kilka wolnych dni. Mamy zamiar, moja towarzyszka podróży, Edda Elsa i ja, wypełnić te dni zapiskami, zdjęciami, filmami z naszych przedsięwzięć mazurskich. Zasadniczo będziemy poszukiwać na Mazurach śladów Ernsta Wiecherta i Konstantego Ildefonsa Gałczyńskiego, ale już wiemy, że chcemy zrobić i zobaczyć trochę więcej, trochę inaczej, trochę gdzie indziej.  Mamy oczywiście w planie odwiedziny w Sowirogu i Praniu, ale na pewno wybierzemy się też na Wielki Błękit – polsko-litewski plener malarski w Jędrychowie, na pewno odwiedzimy Gałkowo, koło Rucianego-Nidy, gdzie znajduje się dwór hrabiny von Dönhoff. Pojedziemy do Warszawy na spotkanie Kirą Gałczyńską…

zeszytbabciZ przerażeniem i niechęcią, ale i poczuciem, że nie da się inaczej, myślę o tym, że zamierzamy odwiedzić Jedwabne. Postanowiłam tak w kwietniu, podczas spotkania Drugiego Pokolenia w Śródborowie. Organizatorki przygotowały dla nas rozmowę z księdzem Wojciechem Lemańskim. Ksiądz Wojciech opowiadał o tym, dlaczego jeździ do Treblinki i dlaczego do Jedwabnego, nie opowiadał natomiast ani o tym, dlaczego arcybiskup Hoser go nie lubi, ani dlaczego wyrzucono go z parafii. Jednakże odpowiadał na nasze pytania, a te siłą rzeczy dotyczyły tego problemu. Ksiądz Lemański ujął nas wszystkich spokojem. Odpowiadał na pytania rzeczowo, bez emocji, bez nienawiści czy poczucia krzywdy, ale w głębokim poczuciu, że jeśli chce się żyć i pełnić posługę kapłańską w zgodzie z sumieniem, nie można inaczej. Jaki piękny był to język, jakie było w nim poszanowanie ludzkiego życia i ludzkiej śmierci.

Mamy więc intensywne plany.

zeszytmamyNa wszelki wypadek jednak, gdyby się okazało, że nie zdążyłyśmy przygotować aktualnego wpisu, postanowiłam zostawić w sieci zabezpieczenie w postaci przygotowanych wpisów “na zaś”. Długo zastanawiałam się nad tym, co mam przygotować. I w końcu postanowiłam sięgnąć po prostu do moich starych zeszytów. Są one pełne zapisków, niekiedy konsekwentnych, niekiedy chaotycznych i sama już nie pamiętam, co i kiedy w nich zapisywałam. Zeszyty, jak zawsze, okazały się skarbem i skarbcem. Nie wszystkie są zresztą moje. Jest na przykład zeszyt mojej Mamy ze szkicami z Libanu. Są notatki mojej Babki o mnie, ale i chyba w ogóle o naszym życiu w Gdańsku, gdy byłam bardzo mała. Na pierwszej stronie Babcia zanotowała, wyrazy, jakie mówiłam i zapisała, że miałam wtedy 2 lata i 3 miesiące. Cecez – przecież, bonzaj – zawiąż, gadio – radio, i Hewa Bucka. To ja, Ewa Bogucka.

Znalazłam też swój zeszyt do polskiego sprzed 50 lat. Lekcja 1 z dnia 2 września 64. Dzień moich urodzin, ale to chyba nie miało znaczenia. Temat: Jakie jest znaczenie języka w życiu człowieka jako jednostki, w życiu społeczeństwa i narodu.

Byłam w drugiej klasie liceum, temat wypracowania musiała nam podyktować nasza polonistka, moja ukochana nauczycielka, Halina Mierzwińska. Była w Gdańsku słynną osobą, słynną z niekonwencjonalnych zachowań. Gdy nas uczyła, była niezamężna (nie była starą panną, o nie!, składając podanie o przyjęcie jej do DKF w klubie Żak, napisała w uzasadnieniu, że prosi o przyjęcie, bo jest… rozwódką!) i żyła w związku partnerskim z niejakim Kasprem. Poznaliśmy go kiedyś, gdy Mierzwa zaprosiła nas do siebie do domu. Niech Was, proszę, nie myli pozornie obelżywe przezwisko, jakie jej nadaliśmy. Nie było obelżywe, po prostu z jej nazwiska można było zrobić tylko taką ksywkę, nie było na to żadnej rady.

Mierzwińska umarła jesienią 2014 roku. Wspominają ją jako wspaniałą polonistkę profesor Ewa Nawrocka i Włodzimierz Machnikowski.

zeszytszkolnyMyślę, że do tego zeszytu jeszcze wrócę. Niemal nie zmieniłam poglądów. Jest wiele czynników łączących naród, ale prawie wszystkie można zniszczyć. Najtrudniej jest zniszczyć język, zapisałam w wypracowaniu. Libelt pisze, że “naród żyje dopóki język jego żyje, bez języka narodowego nie ma narodu.”

Na początek jednak postanowiłam, że spiszę wreszcie porządnie zapiski z drogi do Santiago de Compostela. Byłam tam po raz pierwszy jesienią 2007 roku, po raz drugi – latem 2012 roku. Po raz drugi poszłam z Kingą, która robiła piękne zdjęcia, co skłoniło mnie do w miarę szybkiego spisania moich wrażeń i zilustrowania ich owymi zdjęciami.Tak powstał blog Camino Costa Portuges.

zeszytmojTymczasem owa pierwsza pielgrzymka została spisana nadzwyczaj strzępiaście. Kilka wpisów, ostro ocenzurowanych przeze mnie samą, przetłumaczyłam na niemiecki i opublikowałam na blogu Halka (Halka-PL), kilka urywków po polsku ukazało się na blogu “Kura…” no i było opowiadanie pod tym tytułem. Do nich wrócę w odpowiednim czasie, bo są, łagodnie mówiąc, poplątane chronologicznie. A tymczasem spiszę tu, po siedmiu latach, po prostu zapiski z drogi.

Czyli, jeśli w najbliższych tygodniach pojawi się tu Santiago de Compostela, wiedzcie, że Mazury tak nas pochłonęły, Eddę i mnie, że nie było czasu, żeby pisać na bieżąco.

Albo nawaliło łącze z internetem.

Uściski

Wasza Ewa (Edda przesyła ukłony)

PS. Zdjęcia zeszytów. Na samej górze zeszyty na biurku. A potem z góry na dół: zeszyt Babci, zeszyt Mamy, mój zeszyt szkolny i moje zeszyty z pielgrzymki.

GrGrGo

Lech Milewski

Graham Greene w Goslar

Na początku kwietnia 1950 roku w angielskiej prasie ukazała się informacja o pobycie Grahama Greene w hotelu Klause w Goslar, w górach Harzu, blisko granicy między zachodnimi i wschodnimi Niemcami. Informacji towarzyszyły domysły, że pisarz pewnie zbiera tu materiał do kolejnej powieści sensacyjnej rozgrywającej się w zimnowojennym klimacie.

799px-Goslar_Panorama
Ta poprzednia powieść to oczywiście The Third Man, której akcja rozgrywała się w podzielonym na cztery strefy okupacyjne Wiedniu.
Swoją drogą to zastanawiające, że wszyscy dokładnie wiedzą o podziale, a jeszcze bardziej o połączeniu, Niemiec a prawie nikt nie pamięta, że Austria, i osobno Wiedeń, była również podzielona na strefy okupacyjne i to w pewnym sensie dłużej niż Niemcy. Dwa państwa niemieckie zostały utworzone już w 1949 roku zaś neutralna Austria, na szczęście tylko jedna, dopiero w roku 1955.

Spekulacje angielskich gazet były słuszne. Film The Third Man wyprodukowany na podstawie książki Grahama Greena osiągnął wielki sukces i producent Alexander Korda oraz reżyser Carol Reed postanowili iść za ciosem. Żeby zachęcić pisarza Carol Reed wspominał mu, że sama Greta Garbo wyraziła zainteresowanie rolą w takim filmie.

Góry Harzu wydawały się idealnym miejscem na mistyczną i dwuznaczną sensacyjną opowieść. Granica między brytyjską i sowiecką strefą okupacyjną przebiegała u podnóża legendarnego szczytu Brocken, miejsca corocznego wiosennego (30 kwietnia) sabatu czarownic – Nocy Walpurgii  – uwiecznionej w Fauście Goethego.
Tu znowu dygresja. Imię Walpurgia kojarzyło mi się z jakąś rozpasaną germańską Babą Jagą, tymczasem okazuje się, że była to pobożna angielska mniszka – KLIK – która przybyła do królestwa Franków nawracać pogan. Natomiast pogańskie pochodzenia Nocy Walpurgii jest oczywiste – wiosenne święto ognia, zwierciadlane odbicie jesiennego Halloween, który celebrowany jest dokładnie 6 miesięcy później.
Dodatkowym istotnym elementem były informacje o złożach uranu odkrytych w pobliżu miejscowości Eisleben, co podnosiło rangę działania angielskiego wywiadu. Proszę zresztą zajrzeć tutaj – KLIK – żeby przekonać się jak poważna była to wtedy sprawa. Na szczęście dla historycznego miasta (miejsce urodzin Marcina Lutra) oczekiwania były mocno przesadzone, złoża były tak ubogie, że nie nadawały się do eksploatacji.

Efektem wizyty Graham Greena w Goslar było “film treatment” pod tytułem No Man’s Land. Termin “film treatment” nie ma dokładnego odpowiednika w innych językach. Wikipedia wyjaśnia – KLIK – że jest to coś pośredniego między katalogiem scen a scenariuszem. Nie jestem znawcą kulis kinematografii i według mnie No Man’s Land to krótka powieść nie sugerująca w żaden sposób filmowych aspiracji, raczej przeciwnie – książka zawiera wiele refleksji niemożliwych do wizualnej prezentacji.

Projekt zakończył się niepowodzeniem – filmu nie wyprodukowano, książke wydano dopiero w 2004 roku czyli 13 lat po śmierci autora.

Moje osobiste wrażenie – to na pewno jest Graham Greene – pracownicy wywiadu, dwuznaczność moralna, zdrada, uczucia religijne. Jednak przeżyłem rozczarowanie – to nie był Graham Greene, który w innych książkach obdarowywał mnie tyloma silnymi i sprzecznymi emocjami.

Recenzenci książki tłumaczą to rozwijającym się w tym okresie romansem żonatego Grahama Greena z, również zamężną, Catherine Walston. Podczas pobytu w Goslar Greene przeżywał poważne rozterki. Z jednej strony, w swoich listach do Catherine, snuł plany małżeństwa i szczęśłiwej przyszłości. Z drugiej, otrzymywał informacje, że Catherine spotyka się z jakimś angielskim oficerem, a ona sama pisała mu jakie dywany i zasłony kupuje do nowej rezydencji swojego męża.
W listach do Carola Reeda i do Catherine Walston Greene wielokrotnie wspomina o zmęczeniu. To zmęczenie widać w powieści bardzo wyraźnie. Sceny romansu między głównymi bohaterami powieści – Brownem i Clarą – wydają się być pisane jakoś pospiesznie, czasem zakrawają na parodię, można odnieść wrażenie, że autor nie miał do nich cierpliwości, jakby chciał, żeby to wszystko jak najszybciej pomyślnie się zakończyło.

Jak widać plany filmowe zakończyły się wprawdzie szybko, ale całkiem niepomyślnie. Co innego osiągnięcia literackie – wydana dwa lata później powieść The End of Affair inspirowana tym samym romansem osiągnęła spory sukces i doczekała się dwóch adaptacji fimowych – KLIK.

Wracając do No Man’s Land
Po pierwsze znalazłem w tej książce typowy dla Greena lekko ironiczny dystans do bohaterów i okoliczności. Informacje o znaczeniu militarnym uranu w Górach Harzu Greene kwituje komentarzem, że obie strony są gotowe spalić ludzkość w nuklearnym piecu.
Po drugie – przewrotność – największy wróg, oficer KGB Starhov, to najbardziej sympatyczna postać powieści. Jego nazwisko to mutacja nazwiska Stachov z powieści Turgieniewa – W przededniu. Odwołania do Turgieniewa są zresztą bardzo częste. Dominuje w nich to, co Greenowi najbardziej było potrzebne – spokój.
Po trzecie – nurt religijny, oczywiście katolicki. Tu znowu rozczarowanie – cudowna grota maryjna w Ilsenhoff jest wyłącznie miejscem gwałtownych akcji, nie posiada żadnego mistycznego czy religijnego wymiaru. Również rozczarował mnie zignorowanie sąsiedztwa nawiedzanej przez czarownice góry Brocken.
Po czwarte – topografia. Akcja powieści rozgrywa się na niewielkim terenie między resortem wypoczynkowym Bad Harzburg, w którym stacjonują wojska brytyjskie, wioską Hoffengeise i stacją kolejową Walkenried. Jak wspomniałem wcześniej cudowna grota znajduje się w Ilsenhoff. Nie znalazłem takiej miejscowości na mapie, podejrzewam że inspiracją do tej nazwy była miejscowość Ilsenburg, w której jednak nie ma i nie było żadnej cudownej groty.

640px-GoslarInnenstadtCzemuż więc czytelnicy tego blogu zawdzięczają tak rozczarowujący wpis? Podczas mojej lektury No Man’s Land ukazał się na tym blogu wpis Ach jak przyjemnieKLIK – w którym autorka wspomina o górach Harzu i Goslar po czym… zmienia temat. Uznałem to za przewrotność godną Grahama Greenea i postanowiłem odpłacić pięknym za nadobne.

PS. No już dobrze, dobrze, za tydzień w tym samym miejscu i o tej samej porze  moja opowieść o Goslar i okolicach. Groty Maryjnej nigdy nie widziałam, chyba GrGr sobie wymyślił.