Als Beispiel dessen, was wir tun und worüber wir erzählen werden, zwei Beiträge von Ela Kargol, jeden po polsku, jeden po niemiecku / ein auf Deutsch und ein auf Polnisch. Po niemieckuponiżej / Po polsku TU: https://polkopedia.org/wiki/Jadwiga_Neumann_PL
Jako przykład tego, co robimy – dwa wpisy – autorka: Ela Kargol
Wilhelmine Günther (18. VII. 1917 – 9. VI. 1944)
Wilhelmine wurde 1917 in meiner Stadt, in Poznań geboren. Ihre Eltern lebten in Jeżyce (Jersitz) in der heutigen Staszica-Straße, damals Moltkestraße, in einem Gebäude, das, wenn die Nummerierung nicht geändert wurde, und offenbar wurde sie nicht geändert, heute noch steht.
Die Straße ist immer noch voller alter Mietshäuser, von denen die meisten den Krieg überstanden haben. Einige davon sind renoviert, der dekorative Stuck an ihren Fassaden wurde wiederhergestellt. Die kunstvollen Balkonbalustraden wurden repariert. Die Häuser mit geraden Zahlen haben ihre Vorgärten beibehalten.
To reblog z oko.press, ale przy okazji dodam, że chętnie dowiedziałabym się, co naprawdę wiedzą o wojnie polscy uczniowie, tak, o wojnie, a nie o polskim bohaterstwie i polskiej martyrologii. Wydaje mi się, że w ogóle na świecie wojna stopniowo zanika, zamienia się w pamięć o holokauście.
Na stokach Poznańskiej Cytadeli, dawnego fortu Winiary położonych jest sześć cmentarzy. Jeśli liczyć te, których już nie ma, to dużo więcej. Na mogiłach żołnierzy armii niemieckiej z czasów I wojny światowej, chowano następnych bohaterów. Na dawnych cokołach ustawiono nowe pomniki.
Oprócz czterech cmentarzy wojskowych, są dwa cywilne, a właściwie pozostałości po nich.
To było rok temu, krótko po święcie zmarłych, a tuż przed poppy day. Wybraliśmy się rodzinnie na stoki cytadeli w poszukiwaniu grobu, o którym krótko przedtem się dowiedziałam.
Jedyny grób w tym miejscu z gwiazdą Dawida. W końcu znalazła go wnuczka, ale po dokładnym wejrzeniu w księgę planu grobów się tam znajdujących. Cmentarz Wojenny Wspólnoty Brytyjskiej w Poznaniu został założony w 1925 roku. Jest to jedyna taka nekropolia, która powstała na ternie Polski przed II wojną światową. Oprócz tego cmentarza są w Polsce jeszcze cztery tego typu miejsca, w Krakowie, w Malborku, w Lidzbarku Warmińskim i w Popielowie. Opiekuje się nimi Komisja Grobów Wojennych Wspólnoty Narodów (Commonwealth War Graves Commission), do roku 1960 zwana Komisją Grobów Wojennych Imperium Brytyjskiego.
Druga część projektu “Brakująca połowa historii” jest próbą uzupełnienia historii polsko-niemieckiej poprzez przypomnienie kobiet – zapomnianych bohaterek wymazanych z kart historii, Polek, które 100 lat temu walczyły o swoje prawa razem z kobietami w Niemczech, a które później walczyły o wolność i stały się ofiarami wojny. Niektóre z nich działały lub zmarły w Berlinie. W roku 2022 poświęciłyśmy nasz projekt na ten temat Irenie Bobowskiej, poetce, artystce, dziennikarce, która w wieku 22 lat została zamordowana przez hitlerowców w Berlinie. Dla nas była ona symbolem kobiet, które zostały zamordowane, umęczone lub wygnane w czasie wojny, a potem wygnane w niepamięć przez potomnych. Im właśnie, polskim konspiratorkom, straconym podczas wojny w Berlinie w m iejscu straceń Plötzensee, poświęcamy drugą część naszego projektu, który realizować będziemy dzięki wsparciu Fundacji EVZ na przełomie lat 2023/2024.
Jakiś czas temu, podczas niedzielnej mszy, słuchałem czytań liturgicznych. Drugie czytanie – list św Pawła do Efezjan… Przez moją głowę przebiegła myśl – gdzie właściwie jest ten EFEZ? Dlaczego nic o nim nie słychać? Przecież tam znajdowała się świątynia Afrodyty – jeden z Siedmiu Cudów antycznego świata! Co się z nią stało? Dlaczego biura podróży nie organizują tam wycieczek? Póki co starałem się skupić na treści listu św Pawła, ale po mszy rozterki wróciły.
Świątynia Artemidy – wybudowana w czasach, których ludzka pamięć nie sięga. Zburzona w wyniku klęsk żywiołowych i wojen została odbudowana w VI wieku pne, projekt finansował nie byle kto tylko Krezus. W roku 356 pne, została zniszczona przez podpalacza… Jakżeż on się nazywa? No jakżeż? Przecież wiem? W głowie poczułem pustkę. Spróbowałem dobrocią… Przecież to wszystko jest opisane w książce K. Bunscha – Olimpias. Ta książka leży z lewej strony na dolnej półce, jak wrócę do domu to zaraz sprawdzę. No, jak ten podpalacz się nazywał? W głowie cisza.
Wracając pieszo do domu rekonstruowałem fragmenty pamięci. Świątynię podpalił szewc z Efezu. Schwytano go natychmiast, postawiono przed sądem? – Nędzniku, cóżeś ty uczynił? – Jestem tylko skromnym szewcem, za pewien czas umarłbym w zupełnym zapomnieniu, ale nie teraz. Teraz cały świat pozna moje imię! Wyrok sądu – podpalacza zatłuc na śmierć kijami i pod karą banicji zakazać wymieniania jego imienia. Poczułem ulgę. Moja pamięć jest w porządku, po prostu dopiero teraz dotarł do mojej świadomości wyrok efeskiego sądu – nie wymieniać imienia podpalacza! Nic to, że banicja z Efezu mi nie grozi, szacunek dla prawa nie powinien zależeć od skuteczności kary. Już zrelaksowany kontynuowałem spacer do domu. Na wieść o spaleniu świątyni ludzie pytali – jak to możliwe że Artemida nie dopilnowała swojego przybytku? Odpowiedź była prosta – dokładnie w tym samym czasie rodził się Aleksander Wielki i bogini była zbyt zaaferowana tym wydarzeniem. Aleksander Wielki, gdy doszedł do pełnoletności i władzy, zaoferował miastu Efez pokrycie kosztów odbudowy świątyni, ale efezjanie taktownie odmówili – nie godzi się aby jeden bóg fundował świątynie innemu bogu czy bogini. Odbudowali świątynie z funduszy własnych i właśnie ta wersja zdobyła miano Cudu Świata.
A potem przyszła nowa, nasza, era. W roku 268 n.e. świątynię Artemidy wstępnie zniszczyli Gothowie, w roku 407 n.e. świątynia została zamknięta. Wraz z rozwojem chrześcijaństwa imię Artemidy zostało wymazane z wszelkich inskrypcji w Efezie. I co dalej? Ekonomia, głupcze! Ekonomicznym kręgosłupem miasta był ruchliwy port nad Morzem Egejskim, niestety kanał łączący miasto z portem został całkowicie zamulony, port upadł. Gdy w to miejsce dotarli krzyżowcy, zastali tylko małą wioskę.
Obecnie najbliżej ruin Efezu znajduje się tureckie miasto Selçuk.
Nie wiedziałam, że znajdę na Sylcie taką tablicę. Gdy siedziałam już w pociągu jadącym do Westerlandu, dostałam smsa od Krysi Koziewicz. Nie tylko, że przypomniała mi, że trzeba się na Sylcie spotkać z berlińskimi punkami, to na dodatek poinformowała mnie, że mam poszukać tej tablicy. Dzięki Krysia.
Tablica umieszczona jest na ścianie ratusza miasta Westerland, stolicy Syltu. Erygowano ją dziewięć lat temu, starannie budując zdania tak, by nie było wątpliwości, o co chodzi, ale zarazem tak, by żadne z nich nie wydrapało czytającym oczu i nie wyrwało serca. Pamięć w Westerlandzie zaistniała, ale nie boli i nie zadaje ran.
Były dom kuracyjny, dziś ratusz. To tu przez wiele lat burmistrzem był Heinz Rainefarth, niemiecki dowódca SS i policji niemieckiej, SS Gruppenführer, który w czasie powstania warszawskiego, w dniach od 5 do 7 sierpnia 1944 roku odpowiadał za rzeź Woli. Jak pisze Wikipedia “była to największa jednostkowa masakra ludności cywilnej dokonana w Europie w czasie II wojny światowej, a zarazem największa w historii jednostkowa zbrodnia popełniona na narodzie polskim”. “W licznych masowych i indywidualnych egzekucjach zamordowano tysiące polskich mężczyzn, kobiet i dzieci, w tym pacjentów i personel trzech wolskich szpitali. Masakrze towarzyszyły gwałty, rabunki i podpalenia.”
Myślę o tym, że mój pradziadek był ordynatorem oddziału laryngologicznego i pneumologicznego Szpitala na Czystem, który dziś nosi nazwę Szpitala Wolskiego im. doktor Anny Gostyńskiej. I że umarł w roku 1937. Jakie to szczęście umrzeć na czas.
“Heinz Reinefarth (1903-1979), niemiecki wojskowy, od 1932 członek NSDAP, SS-Gruppenführer i Generalleutnant der Waffen-SS. Zbrodniarz hitlerowski, odpowiedzialny za liczne zbrodnie wojenne, popełnione przez wojska niemieckie podczas tłumienia powstania warszawskiego.
Po wojnie zachodnioniemiecki polityk. W latach 1951–1967 burmistrz miasta Westerland*, w okresie od 1958 do 1967 roku poseł do Landtagu Szlezwika-Holsztynu.
Nigdy nie poniósł odpowiedzialności za popełnione zbrodnie.”
Moja siostra, Katarzyna Krenz i Julita Bielak napisały o tym niezwykłą powieść, thriller, który dzieje się na tej właśnie wyspie i dotyczy, między innymi, tej właśnie sprawy. Pamięci, czy raczej Niepamięci potomnych.
To świetna książka. Nie ma jej w księgarniach, ale zawsze można liczyć na Allegro, Gandalfa albo Merlina.
HIER / TU napisałam po niemiecku o rzezi Woli / habe ich über Wola Massaker auf Deutsch geschrieben.
* Daty się nie zgadzają, wiem. Nic na to nie poradzę. I wydaje mi się to nieważne. Facet był zbrodniarzem wojennym i przez długie lata był politykiem i burmistrzem tego miasta; świadczy to o nim, świadczy to o polityce niemieckiej, o tym, jaką farsą był proces denazyfikacji Niemiec po wojnie, ale świadczy też po prostu o ludziach, którzy tu żyli, budowali to piękne, dostatnie miasto i wybierali zbrodniarza jako burmistrza.
Te polskie tablice nagrobne znajduję w Westerlandzie na Sylcie, gdy idę odwiedzić obóz berlińskich punków. Wyznaczyłam sobie trasę na mapie, najpierw Kościelna, potem Młyńska, a potem już Obwodnica. Na Sylcie nazwy ulic jeszcze coś znaczą. Na Kościelnej kościół, niestety zamknięty, na Młyńskiej stare zabudowania młyna. Obwodnica znajduje się na obwodzie miasta. U wejściu na Młyńską strzałka: Groby wojenne 200 metrów.
Koło kościoła stary cmentarz, pełen gęstych żywopłotów i kwiatów. Na starych kamiennych tablicach teksty o dzielnych kapitanach okrętów.
Stoję już przed kościołem, gdy pojawia się miła starsza pani i pyta, czy potrzebuję pomocy? Mówię, że nie, że byłam na cmentarzu, bardzo mi się podoba, teraz zamierzam odwiedzić groby wojenne, a potem pójdę do punków. Zaprowadzę panią, mówi pani, nasze groby wojenne nie tak łatwo znaleźć. Kawałek dalej nowy cmentarz, wchodzimy i po lewej zatrzymujemy się przed kwaterą grobów wojennych.
“Tu jest dużo grobów rosyjskich i polskich robotników przymusowych i dużo grobów dzieci”, mówi pani. “Nie wiadomo, dlaczego umarły. Może z zimna, może z głodu.”
Na tablicach niekiedy napisy po polsku, litery “ś. p.”
Tadzio Byczkowski, urodził się i umarł w styczniu 1946 roku. Rok po wojnie. Ale jego grób ulokowano w kwaterze grobów wojennych. Dlaczego?
Stanisław Starzyński umarł w lipcu 1945 roku.
Po wojnie. Dlaczego więc jest tu pochowany?
Przed wojną Sylt był chętnie odwiedzany przez prominentnych nazistów i uważany był za szykowne miejsce. Trudno się dziwić, jest tu 40 kilometrów ładnej plaży. Podczas wojny przez jakiś czas przygotowywano wyspę do odparcia ataku wroga,przygotowano miejsca walki dla 10 tysięcy żołnierzy. Do walk jednak nie doszło. Wojna w zasadzie oszczędziła wyspę. W roku 1939 i 1940 Sylt został kilkakrotnie zbombardowany przez Brytyjczyków, ale cywilna infrastruktura wyspy nie odniosła szkód. Po bezwarunkowej kapitulacji Niemiec wyspa została zajęta przez Brytyjczyków. Nikt nie stawiał oporu.
Dlaczego więc umarli ci Polacy i Rosjanie? I jakie to w ogóle są groby wojenne, skoro nie było wojny?
W zaplombowanych wagonach jadą krajem imiona, a dokąd tak jechać będą, a czy kiedy wysiędą, nie pytajcie, nie powiem, nie wiem…
(Wisława Szymborska „Jeszcze“)
Wprawka, Żydzi stettińscy, ślady i pamięć
12 lutego 1940 był poniedziałek, w Szczecinie bardzo mroźny. Do żydowskich mieszkańców miasta w nocy (według relacji dr. Ericha Mosbacha, którego cytuje Eryk Krasucki w Historia kręci drejdlem) zapukali przyjaźni niczym dżentelmeni gestapowcy. Uprzejmym tonem oznajmili, że domownicy muszą opuścić niezwłocznie swoje miejsce zamieszkania, wygasić ogień, spakować najpotrzebniejsze rzeczy, resztę zabezpieczyć, oddać klucze i wyruszyć w podróż w nieznane. W nocy przywieziono całe rodziny, kobiety, dzieci i starców na dworzec towarowy w Szczecinie. Przeszło 1000 Żydów ze Szczecina i z okolic wyruszyło pociągiem osobowym, w nieogrzewanych wagonach 4 klasy do Lublina. Podróż trwała trzy dni. Część z nich zmarła po drodze, część krótko po przybyciu, część doczekała się śmierci w obozach w Belżcu, Sobiborze, czy Treblince.
Tylko kilkunastu szczecińskim Żydom udało się przeżyć Zagładę.
Społeczność żydowska w Szczecinie i w pruskiej prowincji Pomorze nie była liczna. W 1933 roku mieszkało w niej 6317, a w samym Szczecinie 2365 osób wyznania mojżeszowego, pisze w swojej książce Eryk Krasucki, powołując się na Obraz demograficzny ludności żydowskiej na Pomorzu Zachodnim w latach 1871–1939 Dariusza Szudry.
Po roku 1933 część z nich wyjechała, po stopniowym pozbawianiu Żydów praw, pozbawianiu własności, po nocy kryształowej i podpaleniu Nowej Synagogi wyjechali następni, wyprzedając swój majątek za bezcen.
W roku 1939 w prowincji pomorskiej mieszkało już tylko 3329 Żydów, a w samym tylko okręgu szczecińskim żyło 1718 Żydów (E. Krasucki, Historia kręci drejdlem)
Przyjechałam do Szczecina 11 lutego 2023 roku. Pierwszy raz wybrałam hotel niedaleko dworca z widokiem na synagogę, której nie ma już w krajobrazie miasta od ponad 80 lat. Podpalona w nocy z 9 na 10 listopada 1938 nie doczekała się nigdy odbudowy. Doczekała się jednak w roku 2022 wspaniałego muralu autorstwa Piotra Pauka, zwanego Lumpem na bocznej ścianie Książnicy Pomorskiej.
Cmentarz Żydowski w Szczecinie, choć też zdewastowany w noc kryształową, przetrwał wojnę, zamknięty został w 1962 roku. Nagrobki zlikwidowano, cokolwiek miałoby to znaczyć. W roku 1988 na skraju cmentarza, obecnie parku postawiono pomnik, zaprojektowany przez Zbigniewa Abrahamowicza, upamiętniający to miejsce. Do budowy pomnika wykorzystano kilka starych macew. Przed pomnikiem ledwo dostrzegalny napis w języku polskim i hebrajskim „Tu znajdował się cmentarz żydowski od 1821 do 1962 r.”
Wprawka według słownika języka polskiego PWN znaczy tyle co ćwiczenie wykonywane dla osiągnięcia biegłości w jakiejś umiejętności.
„Wprawka“ to tytuł wystawy dwóch artystek Natalii Szostak i Weroniki Fibich, którą można obejrzeć w Szczecinie, w Willi Lentza do 20 marca 2023 roku.
W nocy z 12 na 13 lutego 1940 r. aresztowano i deportowano 1120 Żydów pomorskich z rejencji szczecińskiej, w tym 846 osób ze Szczecina. 16 lutego dotarli do tymczasowego obozu w Lublinie, skąd przesiedlani byli do miast: Piaski, Bełżyce i Głusk. Tam trafili do mieszkań żydowskich rodzin, a później do utworzonych gett. Była to w państwie rządzonym przez nazistów pierwsza zorganizowana deportacja z obszaru tzw. Starej Rzeszy, w której Żydów, obywateli państwa niemieckiego, wywieziono poza jej obszar, na tereny podbite. Według Hanny Arendt, stanowiła ona swoiste ćwiczenie, w celu osiągnięcia biegłości w przeprowadzaniu następnych deportacji odbywających się w kolejnych latach niemal w całej Europie.
Gdy w Berlinie nad Wannsee ustalano reguły ostatecznego rozwiązania kwestii żydowskiej, deportacje Żydów już trwały. Wprawiano się od lat w ludobójstwo, nie tylko Żydów.
„Deportacja szczecińska” była pierwszym tego typu działaniem przeciwko obywatelom żydowskim w III Rzeszy.
Słowo w tytule wystawy WPRAWKA jest bardzo wyraziste, dosadne, mocne, obrazowe nie tylko w kontekście wystawy, w kontekście lutowej szczecińskiej nocy, wydarzeń późniejszych i jeszcze późniejszych, tych które miały doprowadzić do ostatecznego rozwiązania kwestii żydowskiej.
Obie artystki Natalia Szostak i Weronika Fibich wyruszyły po 81 latach (dokładnie 12 lutego 2021) w podróż ze Szczecina – w ogrzewanych wagonach z zapasem jedzenia i wody, najpierw do Lublina, a potem do miejsc, do których dotarli szczecińscy Żydzi, do Głusk, Piask i Bełżyc.
Znam to uczucie, dotykania miejsc, roślinności, ziemi, po których stąpał ktoś kiedyś, dawno temu. Dotykał może tych samych drzew, które pamiętają i rodzą co roku nowe owoce. Drzewa przetrwały. Ziemia ta sama i nie ta sama, pokryta kurzem, pamięcią, śniegiem i nieobecnością.
Na wystawie listy, niewidzialne portrety, linie papilarne, zdjęcia, ślady, ziema, gałązki i kora drzew z Głusk, Bełżyc, z Piasków.
Biorę czystą kartkę papieru, przepisuję treść listu po niemiecku, listu Käte Meyer. Jej portret i jej męża blakną i czernieją, stają się niewidzialne. Tylko odciski linii papilarnych opowiadają ich nieopowiedziany los. Nie wiadomo, gdzie spotkała ich śmierć.
Herzlichen Dank für den Brief und die Einlagen, ein kleiner Lichtblick in der Finsternis! So sehr warte ich auf ein Päckchen mit Erfrischungen, bisher ist nichts gekommen. Ihr habt nicht die leiseste Ahnung von unserem „Leben“ hier, wir hatten früher auch nicht solche Träume. (…) Es gibt in diesem Dorf überhaupt nichts zu kaufen, da alle jüdischen Bewohner blutarm sind. (…) Ich bitte so sehr um ein angefangenes Stückchen Seife, mein einziges Stück hat Martin ins Krankenhaus bekommen, ebenso das Handtuch. Hast Du einen alten Hut übrig, ich besitze keinen.(…)
Woher uns Hilfe kommen soll, ist uns allen schleierhaft. Amerika schläft, und es ist doch nur von dort möglich. Wir sind jetzt in der 6. Woche hier, das liest sich anders, als wenn man es erlebt! Dabei immer noch Schnee und Eis, wir haben alle erfrorene Füße, da ungeheizt. Wenn die Organisationen nur schneller arbeiten möchten, wir rufen SOS.
(Käte Meyer, 20.03.1940, Glusk)
Serdecznie dziękuję za list i dodatek, promyczek nadziei w ciemnościach! Tak długo czekam na paczuszkę z pokrzepieniami, jeszcze nic nie doszło. Nie macie najmniejszego pojęcia jakie mamy tu „życie”, nam się to wcześniej również nie śniło. (…)
W tej wsi nie można absolutnie nic kupić, ponieważ wszyscy żydowscy mieszkańcy są bardzo ubodzy. (…) Tak bardzo proszę o napoczęty kawałeczek mydła, jedyne jakie mieliśmy dostał Martin do szpitala, podobnie ręcznik. Czy masz zbędny stary kapelusz, ja żadnego nie posiadam. (…) Nie mamy pojęcia skąd mogłaby przyjść dla nas pomoc. Ameryka śpi, a przecież tylko stamtąd byłoby to możliwe.
Jesteśmy tu już 6 tygodni, czyta się to inaczej, niż jak się musi tego doświadczyć! Wciąż śnieg i lód, wszyscy mamy zmarznięte stopy, bo nie ma ogrzewania. Gdyby tylko organizacje mogły szybciej pracować, wołamy SOS.
(Käte Meyer, 20.03.1940, Głusk)
W książce adresowej Szczecina z roku 1940 znajduję adres: Martin Israel Meyer, Dr., Rentner, Lindenstraße 29 II (Tel. 20090). W roku 1941 nie ma już doktora Meyera w Szczecinie, nie ma też jego żony Käte. Są już tam i może do końca wierzą, że świat o nich usłyszy, że świat się upomni, że świat pomoże. Świat nie pomógł.
Szczecińscy Żydzi, obywatele niemieccy zetknęli się z zupełnie innym poziomem życia w Generalnej Guberni na Lubelszczyźnie, ze światem biednym, zacofanym, nie tkniętym rozwojem technicznym i cywilizacyjnym, tak innym od tego, z którego przyjechali.
Umierali przed umieszczeniem ich w gettach, umierali przed wywozem do obozów zagłady, umierali przed śmiercią w komorach gazowych. Umierali z głodu, wycieńczenia, mrozu.
Pojechałam w miejsce dawnego dworca towarowego w Szczecinie. Do dziś stoją budynki, które pamiętają tamtą noc, tamtych ludzi, kobiety, mężczyzn, dzieci, starców. Błoto dzisiejsze wymieszane jest z przeszłością, szyny prowadzą donikąd, jest rampa, na której być może stali w mrozie, trzymając w rękach walizki ze spakowanym w środku życiem. Ale te walizki nie dojechały. Walizkom odebrano życie dużo wcześniej.
Z Erykiem Krasuckim, autorem wspomnianej książki Historia kręci drejdlem chodzimy po śladach miejsc w Szczecinie, śladach wyznaczonych przez cztery nazwiska mieszkańców Falkenwalderstraße (dzisiejszej Wojska Polskiego), Friedę Hirschlaff, Elsę Fonfé, Wilhelma Stransky’ego i Martina Wolgemutha. Niektóre kamienice stoją do dzisiaj, w mieszkaniach inni ludzie, inne sprzęty, meble, ubrania, sztućce, talerze, wazony i lustra. W lustrach inne twarze, przy stole inne rozmowy. Tylko mury, jeśli przetrwały bombardowania wojenne, mogą coś pamiętać, może drzewo na podwórku też.
Mieszkam na południu Berlina. Nie tak dawno na nowo wybudowanym osiedlu powstały nowe ulice. Jedną z nich jest ulica Heleny Jacobs (Helene-Jacobs-Straße).
Helene Jacobs urodziła się w Pile, wtedy Schneidemühl w roku 1906.
W 1913 rodzina przenosi się do Berlina. Już w latach 30. ubiegłego wieku Jacobs angażuje się w działalność Kościoła Wyznającego w parafii na południu Berlina, w Dahlem. Pomaga Żydom i innym osobom prześladowanym na tle rasowym, organizuje kryjówki, a także udostępnia własne mieszkanie ukrywającym się nie tylko Żydom.
Na stronie Yad Vashem przeczytałam: „Po wybuchu wojny zaczęła wysyłać paczki z żywnością i ubraniami dla Żydów deportowanych ze Szczecina.” Zaczęłam szukać dalej. W książce Katrin Rudoph Hilfe beim Sprung ins Nichts Franz Kaufmann und die Rettung von Juden und „nichtarischen“ Christen znajduję więcej wiadomości. Helene Jacobs była jedną z wielu osób należących lub współpracujących z Kościołem Wyznającym (Bekennende Kirche ) przy parafii w Berlinie Dahlem, była jedną z osób obok Neugebauerów, Hildegard Schaeder i wielu innych, którzy wiedzieli od samego początku o deportacji szczecińskich Żydów na Lubelszczyznę.
Od kiedy w lutym 1940 r. Żydzi ze Szczecina zostali deportowani do getta w Lublinie, gmina Dahlem utrzymywała kontakt z przesiedlonymi Żydami i wysyłała im paczki z ubraniami, kocami itp. W wysyłanie paczek bardzo zaangażowana była między innymi rodzina Neugebauer, która należała do głównego grona gminy. To, co zebrało się u nich na stole, było pakowane w mniejsze paczki i wysyłane do „rezerwatu żydowskiego” („Judenreservat“) z różnymi nadawcami. Helene Jacobs również podała swoje nazwisko jako nadawcy i później relacjonowała, że otrzymała z tego powodu pierwsze wezwanie na gestapo. W akcji uczestniczyła również Hildegard Schaeder (Katrin Rudoph, Hilfe beim Sprung ins Nichts…).
Do Szczecina po wojnie wróciło kilkunastu Żydów, z 1120, których zmuszono do wyjazdu w lutym 1940 roku. Erich Mosbach i jego rodzina przeżyli deportację i Zagładę, getto w Bełżycach, Gross Rosen, Buchenwald, Auschwitz i Ravensbrück. W lipcu 1945 znaleźli się wszyscy w Szczecinie. Nie było to już ich miasto. W grudniu tego samego roku wyjechali do Berlina, a później do Stanów.
Erich Mosbach wspominając getto bełżyckie pisał: Nawet Dante nie byłby w stanie opisać wszystkiego, o czym możemy zaświadczyć. Żadna wyobraźnia nie może sprostać temu, co wydarzło się naprawdę (E. Krasucki, Historia kręci drejdlem)
Co wydarzyło się naprawdę? Nawet milionowe liczby zamordowanych nie tylko Żydów nie są w stanie sprostać uruchomieniu naszej wyobraźni.
Zostaje pamięć.
…Chmura z ludźmi nad krajem szła, z dużej chmury mały deszcz, jedna łza, mały deszcz, jedna łza, suchy czas. Tory wiodą czarny las.
Tak to, tak, stuka koło. Las bez polan. Tak to, tak. Lasem jedzie transport wołań. Tak to, tak. Obudzona w nocy słyszę tak to, tak, łomotanie ciszy w ciszę.
(Wisława Szymborska „Jeszcze“)
Do poniedziałku, 20 marca 2023 roku w Willi Lentza w Szczecinie można jeszcze obejrzeć wystawę Natalii Szostak i Weroniki Fibich pt. WPRAWKA.
Tekst spóźniony. Miał być WTEDY. Jest dziś. Czasem tak bywa.
Ela Kargol
Irena Bobowska, berlińskie więzienia
Irena Bobowska 3 września 1942 roku skończyła 22 lata. W dniu swoich urodzin osadzona była w berlińskim więzieniu dla kobiet przy Barnimstraße. Wiedziała już, że 23 urodzin nie doczeka. 12 sierpnia 1942 odbyła się w Berlinie rozprawa przeciwko Irenie i jej trzem współtowarzyszom konspiracji z Poznania, współtowarzyszom więziennej niedoli i współtowarzyszom okrutnej śmierci. Wszyscy oprócz Lorkowskiego, a więc Bobowska, Michalski i Zakrzewski otrzymali wyrok śmierci, który nie podlegał kasacji, choć Irena próbowała się odwoływać, prosząc o darowanie życia, nie tyle dla siebie, ile dla jej przyjaciół z konspiracji. Wszyscy zostali oskarżeni o przygotowanie zdrady stanu.
12 lipca 1942 roku Wyższy Sąd Krajowy w Poznaniu (Oberlandesgericht Posen) skazał Irenę Bobowską na karę śmierci. Proces odbył się w Berlinie. Niestety nie udało mi się ustalić w którym budynku. Mógł to być budynek Landtagu Pruskiego lub byłego Wilhelms-Gymnasium niedaleko Potsdamer Platz lub do dziś stojący gmach sądu najwyższego (Kammergericht) w berlińskiej dzielnicy Schöneberg, gdzie zbierał się Trybunał Ludowy i gdzie wymierzono karę zamachowcom na Hitlera z 20 lipca 1944. Równie dobrze mógł to być jeden z gmachów Sądu Karnego, które znajdowały się w bezpośredniej bliskości więzienia Moabit.
Dr Bogumił Rudawski z Instytutu Zachodniego w Poznaniu na moje zapytanie, dlaczego Irena i pozostali zostali skazani przez sąd w Poznaniu, mimo, że proces odbywał się de facto w Berlinie, odpowiedział:
pod wyrokiem podpisywali się sędziowie, którzy wydali ów wyrok. To Wyższy Sąd Krajowy w Poznaniu (Oberlandesgericht Posen) sądził te osoby; nie ma znaczenia, gdzie się odbywała rozprawa; znaczenia ma tylko – tylko w tym wypadku – instytucja. Wspomniany Wyższy Sąd Krajowy w Poznaniu obradował często na sesjach wyjazdowych, np. w Berlinie czy Breslau, ale w składzie poznańskim. Stąd też sąd ten widnieje jako organ wydający wyrok. Sąd ten zajmował się sprawą Bobowskiej i in., ponieważ wszyscy skazani pochodzili z Kraju Warty (dokładnie z Poznania), poza tym sądowi temu powierzono sprawy WOZZ, do której należeli wcześniej skazani. A ponieważ skazani przebywali w więzieniu w Berlinie, to tam odbyły się obrady sądu. (i w grę tu chodziły, moim zdaniem, względy logistyczne – łatwiej było udać się sędziom do Berlina, niż przewieźć skazanych na rozprawę do Poznania).
23 kwietnia 1941 przewieziono Irenę z więzienia we Wronkach do nieistniejącego już więzienia w Berlinie-Spandau. Tym samym transportem jechali jej ciotka Stanisława Kwiatkowska i Radziwój Zakrzewski, razem z nią stracony w Berlinie-Plötzensee. Zachował się dokument z listą osób tzw. sondertransportu z więzienia we Wronkach do więzienia w Berlinie-Spandau.
Lista jest alfabetyczna. Jedynie pięć nazwisk dopisanych jest na końcu listy, w tym Irena Bobowska i jej ciotka Stanisława Kwiatkowska, aresztowana razem z Ireną w Poznaniu w redakcji Pobudki. Dlaczego Irenę dopisano? Zwolniły się miejsca? W bardzo złej kondycji fizycznej przetransportowano ją, osobę niepełnosprawną ruchowo do następnego więzienia, więzienia w Berlinie. Czy transport do Berlina był nieunikniony? Czy, gdyby los chciał inaczej, Irena nie pojechałaby do Berlina?
Za dużo pytań.
Więzienie w Berlinie-Spandau zrównano z ziemią jesienią 1987 roku, po ponad stu latach istnienia. Zbudowane było jako więzienie forteczne dla personelu wojskowego. W latach 1914-1918 przetrzymywano w nim jeńców wojennych
W 1920 roku, po zniesieniu jurysdykcji wojskowej, zostało przekazane państwu niemieckiemu. Było jednym z sześciu więzień dla mężczyzn w Wielkim Berlinie, a od roku 1933 więzieniem dla przeciwników III Rzeszy.
Po wojnie więzienie zostało przejęte przez aliantów i umieszczono w nim siedmiu więźniów, zbrodniarzy wojennych, skazanych przez Międzynarodowy Trybunał Wojskowy w Norymberdze.
Po zwolnieniu Alberta Speera i Baldura von Schiracha w 1966 roku, w więzieniu pozostał tylko jeden więzień – Rudolf Hess – jeden z najbliższych współpracowników Hitlera, który odbywał karę dożywocia.
Hess popełnił samobójstwo 17 sierpnia 1987 roku. Miał wtedy 93 lata.
Jeżdżąc w 1984 roku do pracy do Kladow, musiałam przejeżdżać obok więzienia. Nie wiem, czy sobie je przypominam. Przypominam sobie natomiast, że nasz niemiecki przyjaciel (nota bene były żołnierz Wermachtu) pokazywał nam ten budynek, mówiąc – tu siedzi Hess. Wtedy wiedziałam o Hessie tylko tyle, że musiał być wojennym zbrodniarzem, skoro został skazany w procesie norymberskim na dożywocie.
Więzienie znajdowało się w sektorze brytyjskim Berlina, ale strzeżone i prowadzone było kolejno przez cztery zwycięskie mocarstwa (Stany Zjednoczone, Wielką Brytanię, ZSRR i Francję). Hess spędził w nim 40 lat. Był najdroższym więźniem świata. Przez ostatnie 20 lat życia był jedynym więźniem ogromnego zakładu karnego. Po jego samobójstwie brytyjski komendant miasta kazał budynek zburzyć, by nie stał się celem pielgrzymek neonazistów. W miejscu, gdzie stało więzienie, wybudowano najpierw brytyjskie centrum handlowe (Britannia Centre Spandau), teraz w tym miejscu znajduje się niemiecki Kaufland. Czy któreś z drzew z więziennego ogrodu przetrwało do dnia dzisiejszego, trudno mi powiedzieć. Wokół stoją budynki byłych koszar i prawdopodobnie mieszkania pracowników więzienia. Legenda głosi, zresztą nie tylko legenda, również wikipedia, że po zburzeniu budynku gruzy zmielono i zatopiono w Morzu Północnym. Inną wersję podaje Johannes Fülberth w Das Gefängnis Spandau 1918–1947. Strafvollzug in Demokratie und Diktatur. Zmielone, skruszone resztki budynku przetransportowano setkami ciężarówek na lotnisko Gatow i tam zostały zakopane.
Czy naprawdę chodziło tylko o to, żeby nie powstało miejsce czci dla neonazistów, którzy w Rudolfie Hessie widzieli męczennika? Czy o coś innego?
Plac przed więzieniem nazwano nie tak dawno PlacemBiałej Róży (Platz der Weißen Rose), na przekór wszystkim neonazistom i innym prawicowym ekstremistom, którzy szczególnie w rocznicę śmierci Hessa stawali się w tym miejscu bardzo aktywni, biorąc sobie Rudolfa Hessa za wzór do naśladowania.
Biała Róża była niemiecką antynazistowską grupą oporu, a Sophie Scholl, jej brat, jej przyjaciele to równolatkowie Ireny Bobowskiej, kilka miesięcy później skazani na śmierć. Umarli jak Irena, pod gilotyną.
Na placu kwitną białe róże o bladoróżowym odcieniu. Nie ma żadnej informacji o więzieniu.
Wspomniany już Johannes Fülberth bardzo szczegółowo opisuje dzieje zakładu karnego w Berlinie-Spandau od czasów Republiki Weimarskiej do roku 1987. W jednym z rozdziałów pisze:
Wiosną 1941 roku gwałtownie wzrosła liczba polskich więźniów, którzy obok więźniów Wehrmachtu stanowili największą grupę więzionych w Spandau. Powodem tego było przeniesienie 260 Polaków z więzienia we Wronkach koło Poznania do Berlina. W dniach 21 kwietnia i 23 kwietnia 1941 r. do więzienia sądowego w Neukölln przeniesiono 130 polskich więźniów, a 22 i 23 kwietnia kolejnych 130 do więzienia w Spandau. Wielu z nich podejrzewano o przynależność do polskich grup oporu.
Wielu więźniów z Poznania zostało dalej przeniesionych do szpitala więziennego w Moabit.
Również Irenę Bobowską umieszczono w tym szpitalu, i stało się to krótko po po przewiezieniu jej do Berlina, nie ze względu na gruźlicę, na którą chorowało wielu więźniów przywiezionych z Wronek, ale najprawdopodobniej ze względu na jej niepełnosprawność i ogólny stan zdrowia, bardzo nadszarpnięty przez nieludzkie traktowanie we Wronkach.
Irenę Bobowską przywieziono do Berlina 22 lub 23 kwietnia 1941. Być może zanim zobaczyła swoją celę w Spandau, przeniesiono ją od razu do lazaretu więziennego w Berlinie-Moabit. 27 kwietnia pisała do rodziny, że od 5 dni jest w Berlinie, w szpitalu. Nie miała już wózka, ani szyn wspomagających chore nogi. To wszystko odebrano jej we Wronkach. Nie mogła się poruszać. Nie umiem sobie wyobrazić, ile Berlina widziała Irena, gdy przewożono, a częściowo przenoszono ją ze Spandau do Moabitu.
To Berlin ją widział:
Bajka to niby,niosło mnie w lektyce 4 niewolników, a obok kroczyła eskorta z najeżonymi bagnetami. Ogromnie wielkie i huczne ulice Berlina z podziwem spoglądały na mnie i mój pochód.
Prawie dwa lata jeździłam raz w tygodniu do lekarzy w Berlinie, w dzielnicy Moabit. Z okna gabinetu zabiegowego spoglądałam na budynek więzienia. Najpierw tylko spoglądałam, potem zaczęłam wokół niego spacerować, powoli odkrywać jego historię, choć historia nie chciała i nie chce się nadal odkryć. Nie znalazłam rzetelnych opracowań na temat tego więzienia. Internet przemilcza albo bardzo skraca historię więzienną dyktatury hitlerowskiej. Na pytania dotyczące historii budynków i jego więźniów w czasie II wojny światowej nie otrzymałam nigdy odpowiedzi. Przekierowywano mnie do innych instytucji. Mogę tylko przypuszczać, że budynek, w którym znajdował się więzienny szpital, przetrwał. Nie jest już szpitalem, bo ten przeniesiono do Plötzensee, ostatniego adresu Ireny Bobowskiej.
W jednym z listów z Moabitu Irena podaje dokładny swój adres: Berlin Moabit, Alt Moabit 12a, Abt. III 76. Późniejsze listy pisane będą na więziennym papierze listowym z adresem Alt-Moabit 12a. Do dzisiaj zakład karny nie zmienił adresu, ta sama ulica, ten sam numer. Wokół solidny płot, wieże strażnicze, drut kolczasty, za płotem sztuka nawiązująca do przeznaczenia miejsca. Ostatnio pojawił się hotel dla owadów, najprawdopodobniej dzieło któregoś z więźniów.
Irena dobrze wspomina czas spędzony w Moabicie. Żyła nadzieją, że to tylko więzienie i to nie takie straszne, jak Wronki, z którego przywieziono ją ledwo żywą. Tu ją leczono, dopasowano szyny do nóg, chodziła do dentysty. Buty mogła oddać do szewca, w więziennej bibliotece pożyczała książki. Korzystając ze słownika francusko-niemieckiego i elementarza, uczyła się niemieckiego. Francuski znała z poznańskiej Dąbrówki. Zaprzyjaźniła się ze swoją towarzyszką niedoli, współmieszkanką z celi, Erną Piasch. Być może ona pomagała Irenie pisać listy w języku niemieckim, bo tego wymagał więzienny regulamin. Gdy Ernę przeniesiono do więzienia w Cottbus, Irena uczyła się nadal niemieckiego i radziła sobie całkiem dobrze. Czytała książki, wypożyczone w więziennej bibliotece. Jedyną książką polskiego pisarza wydaną po niemiecku byli Chłopi Władysława Reymonta. Delektowała się jej czytaniem. Na święta Bożego Narodzenia mogła ustroić swoją celę gałązką jodły z lametą, postawiła przy niej aniołka z waty, śpiewała, rysowała, tęskniła za domem, czytała fragmenty Chłopów dotyczące świąt, pasterki. Uciekała w świat marzeń, choć ze swojego okna więziennej celi widziała tylko pół lub trochę więcej niż pół nieba. Zimą mróz malował na szybie wzory.
Wiosną przed oknem zakwitła akacja. Czy czuła jej zapach, gdy wynoszono ją na noszach na tak zwany spacer, czy dostrzegała jej piękno?
A potem odbył się jej proces. Potem wiedziała, że akacja już dla niej nie zakwitnie.
Więzienie przy Barnimstraße, w kolejności trzecie berlińskie więzienie Ireny, było najstarsze z czterech berlińskich więzień.
Otwarte zostało w roku 1864 jako tzw. Schuldgefängnis (więzienie dla dłużników). Już w roku 1868 roku, zostało przekształcone i rozbudowane w Królewsko-Pruskie Więzienie dla Kobiet. Więzieniem dla kobiet było aż do czasów jego likwidacji w roku 1974. Mury dostosowywały się do każdego z panujących systemów.
Podczas II wojny światowej było przystankiem dla kobiet w drodze do Plötzensee. W zasadzie pobyt na Barnimstraße przed wykonaniem wyroku trwał zaledwie kilka dni. Irena spędziła tam jednak ponad miesiąc. Możliwe, że z nadzieją na zmianę wyroku. To tam 3 września skończyła 22 lata, zaczęła 23 rok życia.
Zaczęła.
W miejscu, gdzie stał budynek więzienia, jest teraz Ogródek Ruchu Drogowego. Nie tylko rowerzyści mogą z niego korzystać. Ze słuchawkami na uszach i wskazówkami (nie zawsze zrozumiałymi) można przenieść się w czasie. Drzewa otaczające więzienie stoją wzdłuż nieistniejących już więziennych murów, a w słuchawkach brzmią wspomnienia więzionych kobiet.
Zachowało się dużo listów Ireny pisanych do rodziny i przyjaciół, pisanych po niemiecku, którego to języka Irena nauczyła się w zaskakująco szybkim czasie.
Zostały wiersze, rysunki, została jej młodość i nasza pamięć.
Sądząc po listach, czas spędzony w więzieniach berlińskich nie był złym czasem. Irenę podleczono, naprawiano jej zęby i buty, dano możliwość samokształcenia i pracy. A wszystko po to, żeby bezprawnie skazać ją na karę śmierci i wykonać wyrok, ścinając jej głowę gilotyną.
Minęło 70 lat od śmierci Ireny Bobowskiej i wielu tysięcy kobiet i mężczyzn, zamordowanych w czasach dyktatury Hitlera.
Dyktatury nie mijają, a dyktatorzy piszą nowe okrutne historie.
10 lat po śmierci Ireny narodził się nowy dyktator.
Die Veranstaltungsreihe „Fehlende Hälfte der Geschichte“ ist ein Versuch, die polnisch-deutsche Geschichte zu vervollständigen, indem es an Frauen erinnert – vergessene Heldinnen, die aus den Seiten der Geschichte gelöscht wurden, polnische Frauen, die vor 100 Jahre gemeinsam mit Frauen in Deutschland um ihre Rechte gekämpft haben, die später die Opfer des Krieges waren, aber auch für die Freiheit gekämpft haben. Wir erinnern an die Polinnen in Berlin, die von dem Verbrecher-Regime verfolgt, gefoltert, umgebracht und danach noch in die Vergessenheit gebannt wurden. Vor dem Hintergrund des Krieges in der Ukraine hat die Geschichte eine völlig neue Dimension, die sehr relevant und aktuell ist.
Brakująca część historii. Irena Bobowska, zapomniana bohaterka.
DYSKUSJE / PERFORMANCE / WYSTAWA / KONCERTY
4 Miejsca / 4 Terminy / 4 Tematy / 8 Wierszy
Projekt “Brakująca część historii” jest próbą uzupełnienia polsko-niemieckiej historii poprzez przypomnienie kobiet – zapomnianych bohaterek wymazanych z kart historii, Polek, które 100 lat temu walczyły o swoje prawa razem z kobietami w Niemczech, które później stały się ofiarami wojny, ale również walczyły o wolność. Przypominamy o polskich kobietach w Berlinie, które były prześladowane, torturowane i zabijane przez zbrodniczy reżim, a następnie wymazane z kart historii. W kontekście wojny na Ukrainie temat ten zyskuje zupełnie nowy i aktualny wymiar.
Unterdrückung
Räume der Gewalt, Räume der Unterdrückung und Räume der Freiheit: Bei der Unterdrückung geht es nicht nur um Gefängnisse, Mauern und Gitter. Die Unterdrückung findet in vielen Bereichen statt – kulturell, sozial, politisch, religiös. Was unterdrückt uns, Frauen, heute? Und wie gehen wir damit um?
15. September 2022 (Donnerstag), 18.00 Uhr | Kulturkirche Nikodemus, Nansenstraße 12, 12047 Berlin (Neukölln)
Karen Kandzia: Performance Alles wird gut / Denkmal des polnische Soldaten und deutschen Antifaschisten, Volkspark Friedriechshain, 13.09.2022. Foto: Ela Kargol
Diskussion mit: Marta Ansilewska-Lehnstaedt / Historikerin, Gedenkstätte Deutscher Widerstand www.gdw-berlin.de Zofia Nierodzińska /Kuratorin, Künstlerin, Autorin, Aktivistin. Stellvertretende Direktorin der Galerie Arsenal in Poznań znierodzinska.com Marina Wesner /Architektin, Architekturhistorikerin, Autorin www.marinawesner.de
Konzert: Helmut Mittermaier |www.guruclub.de/mittermaier/ Musiker und Komponist. Studierte an der UdK Berlin Experimentelle Klanggestaltung. Kompositionen für Konzert, Theater, Radio und Film. Radioautor Hörspiel und Feature (SWR, Deutschlandfunk Kultur).
Konzeption und Durchführung: Anna Krenz (Dziewuchy Berlin); Ewa Maria Slaska (ewamaria.blog) Team: Miłosława Ryżczak, Karen Kandzia, Elżbieta Kargol, Jemek Jemowit Texte: Anna Krenz, Ewa Maria Slaska Grafik: Anna Krenz Übersetzungen: Ewa Maria Slaska, Elżbieta Jagiełło, Dorota Cygan Fotos: Maciej Soja (Soja Photography / facebook.com/SojaPhotography) Video: Jasha Seibel
W czwartek rozpoczynamy nasz projekt. Przychodźcie.
Gdy dziennikarze i osoby zainteresowane pytają nas, Anię Krenz i mnie, dlaczego zajęłyśmy się Ireną Bobowską, odpowiadamy z reguły, że tak się złożyło, że była nam bliska, że była aktywistką i artystką, ale odpowiadamy też, że tych młodych polskich dziewczyn było w Berlinie podczas wojny wiele tysięcy, a Irena jest dla nas postacią symboliczną i przypominamy ją jako uosobienie tych młodych, pięknych istot, których życie tak prędko zgasło, a takie było piękne.
Sonja Horn
Grób Soni na Cmentarzu Garnizonowym w Berlinie na Invalidenstrasse
Miała, podobnie jak Irena, 22 lata, gdy zginęła podczas jednego z ostatnich bombardowań Berlina. Bombardowań, przypomnijmy, alianckich.
Sonia w wieku 10 lat podczas występów tanecznych
Urodziła się w roku 1923 w Mysłowicach. Jej ojciec był Niemcem, matka – Polką. Dziewczynka była wychowywana po polsku, głównie przez babcię, która nie znała ani słowa po niemiecku. Sonia niemal nie znała ojca, bo rodzice się rozwiedli, jak miała cztery lata. W wieku 14 lat poszła do Technikum Handlowego, które ukończyła w roku 1939. Podczas balu maturalnego poznała Franciszka Roja, nauczyciela i polskiego oficera, z którym w tymże roku wzięła ślub.
Zdjęcie zaręczynowe Soni i Franciszka
W początku wojny w Mysłowicach uformowała się organizacja podziemna »Braciom na otuchę«, w której aktywnie działali Sonia i jej mąż. Pomagali rodzinom pomordowanych, zdobywali dla nich odzież i pieniądze, przygotowywali odezwy i kolportowali ulotki.
W lutym 1943 roku Sonia została uwięziona. Po jakimś czasie wypuszczono ją, ale była śledzona. Sonia i Franciszek uciekli do Krakowa, gdzie zostali aresztowani 13 czerwca 1943 roku. Franciszek został deportowany w październiku do Auschwitz i tam rozstrzelany. Sonię przewieziono do obozu koncentracyjnego dla kobiet w Ravensbrück, numer obozowy – 25551.
I ona, podobnie jak Irena, pisała listy do ukochanej Mamy. Listy trzeba było pisać po niemiecku, atramentem i wyraźnie. List miał prawo liczyć 15 linijek, kartka pocztowa – dziesięć. W lipcu 1944 roku Sonia pisała:
Bin gesund… Mutti. Mach dir bitte keine Sorgen um mich, Du weißt, daß ich schon als Kind selbständig war, und auch jetzt, in den schweren für mich Zeit, werde ich nicht unter gehen… Denke so viel an die Tage, wo Du mich, liebste Mutti als Kind… auf meine Lippen aufgedrückt, da muß ich weinen.
Jestem zdrowa, Matuś. Nie martw się o mnie, proszę, wiesz przecież, że już jako dziecko byłam uparta, teraz też, w ten ciężki czas, nie dam się zgnębić… Dużo myślę o tamtych dniach, kiedy Ty, Matuś, mnie jako dziecko… do ust przyciskałaś i płakać mi się chce.
Sonia uciekła z obozu podczas jego likwidacji w kwietniu 1945 roku i na piechotę dotarła do Berlina w ostatnich dniach wojny. Zginęła 29 kwietnia 1945 roku, nie wiadomo, czy od kuli, czy trafiona odłamkiem granatu, czy przygnieciona walącą się ścianą?
Zginęła, ale, w przeciwieństwie do tysięcy ofiar, nie została pochowana na cmentarnej łące w szeregu innych znanych i niezanych ofiar – na każdym berlińskim cmentarzu znajdują się takie łąki nagrobków – ją jednak pochowano w osobnym grobie z kamieniem nagrobnym.
Bild: BA Spandau von Berlin, SGABild: BA Spandau von Berlin, SGAFoto (cmentarz na Turiner Str.); EMSNa cmentarzu św. Jadwigi Patrz zaproszenie w komentarzuUroczystości upamiętniające Alina i Klaus Leutner (patrz komentarz)Uroczystości upamiętniające, projekt szkolny