Orient powszedni II

Agnieszka Fetzka i Tomasz Fetzki

Viator

Duża ilość i jakość reakcji Czytelników na zeszłotygodniowy odcinek wschodniego itinerarium uświadomiły Viatorostwu, iż umieścili sobie poprzeczkę naprawdę wysoko. Trudno będzie teraz temu sprostać. Ale próbować trzeba.

Z Lublina skierowali się Wędrowcy na, rzecz jasna, wschód. Łęczna. Viator przybył tutaj po raz pierwszy, ale miejsce jest mu dość bliskie, jako, iż stąd wiedzie swój ród Szwagier Wędrowca. No i gdy później, po powrocie z wyprawy, zwierzał się Pielgrzym swej Siostrze – żonie Szwagra, rzecz jasna – iż odniósł wrażenie, że miasto jest trochę zapuszczone, to mu się młodsza Siostrzyczka niemal do gardła rzuciła, mało mu oczu nie wydrapała! Viator ceni taką lojalność, tym bardziej, iż miała Siostra poniekąd rację. Faktycznie – generalnie Łęczna jest zadbana, są na to fundusze z okolicznej kopalni Bogdanka, świetnie prosperującej. Ot, choćby doskonale utrzymany kościół pod wezwaniem św. Marii Magdaleny, przykład eleganckiego i smukłego Renesansu Lubelskiego.

Jednak wrażenia Viatora nie były tak do końca bezpodstawne. Miasto reklamuje się tym, że ma trzy rynki, dwie synagogi i dwa ratusze. I niestety, w okolicy, gdzie one się znajdują, rzeczywiście nie wszystko jest takie, jakim być powinno. Piękne, stare domki w większości chylą się ku upadkowi. Rynek II i stojące przy nim wspomniane dwie synagogi (Duża i Mała), choć malownicze, jako żywo są zapuszczone, inaczej się tego nie da nazwać.

Rynek III w połowie wygląda jak klepisko, urządzona i zieleniąca się jest tylko druga połowa. A nad drzewami zaczyna powoli zachodzić słońce.

Rynek I odnowiony co prawda w całości i solidnie, ale jednak tak jakoś tandetnie, cukierkowato. Za to stary, klasycystyczny Ratusz, obecnie USC, jest naprawdę piękny.

Ale i nad nim zachodzi słońce. To znak, że czas znaleźć nocleg. W tym celu Wędrowcy udali się do Włodawy.

Od rana zwiedzanie miasta. Tutaj też nie wszystkie atuty wyzyskano maksymalnie. Jedyny w kraju tak zwany Czworobok (czyli coś w rodzaju czworokątnych sukiennic), mimo iż unikalny, pozostaje średnio wyeksponowany, a jego podwórko, potencjalnie miejsce wspaniałych wystaw czy imprez, wręcz leży ugorem. Szkoda.

We Włodawie Viator osiąga kres… przynajmniej w pewnym sensie. Bug, wodowskaz, granica. A na drugim brzegu stoi pogranicznik i pilnie się Wędrowcom przygląda. Inny świat! Kiedyż to Pielgrzym ostatni raz widział coś takiego?

Miasto ma swój urok. Jest tu kościół katolicki, jest cerkiew prawosławna, jest i synagoga (nawet trzy). Ten zestaw będzie się już powtarzał regularnie na trasie wyprawy Viatora. Taka jest historia i specyfika tych ziem: ludzie różnych kultur, języków, religii zawsze żyli tu obok siebie. I oczywiście prawie każdy spośród autorów wspomnień z tamtych czasów usiłuje nam wmówić: Et in Arcadia ego!

Nooo… Taki głupi to już Viator nie jest, może głupi, ale taki to już nie! Nie było żadnej Arkadii. Jedyny raj to raj dzieciństwa tych autorów. Poza tym proza życia, bieda i konflikty. Jak w życiu. Czasem żyli ci ludzie obok siebie lepiej, czasem gorzej. Istotne, że ŻYLI. Bo przyszedł czas, że przestali – jedni przestali żyć obok siebie, inni przestali żyć w ogóle. Wtedy, gdy przyszedł Kataklizm o którym, jako rzekł poprzednio Viator, nikt w gruncie rzeczy nie chce pamiętać, nikogo on nie obchodzi. Mimo, że wszystko wywrócił do góry nogami: dziś Włodawa to miasto graniczne, kresowe – wtedy leżało w ścisłym centrum kraju.

Początek Katastrofy nie zapowiadał jeszcze jej rozmiarów. We Włodawie zaczęło się nawet dość optymistycznie. Tutaj, mniej więcej w połowie pamiętnego Września, generał Kleeberg przeprawił się ze swymi oddziałami przez Bug, tutaj je zreorganizował, uporządkował i poprowadził do dalszych zwycięstw. Tu powstała nazwa Samodzielna Grupa Operacyjna „Polesie”. To kolejne miejsce, gdzie Viator trafia na ślady wielkiego generała, którego postacią już od dawna jest zafascynowany. Dlaczego? Kiedyś już o tym pisał, relacjonując swą wizytę w Kocku. Można tam zajrzeć i przeczytać całość, ale, by oszczędzić Czytelnikom fatygi, Wędrowiec przytacza poniżej stosowny cytat. Powoływać się na siebie samego, tym bardziej zamieszczać autocytat, trochę niezręcznie. Ale, jako się rzekło, to dla wygody Czytelników. Poza tym Viator, skłonny skądinąd do wodolejstwa (któremu nawet wodowskaz na Bugu by nie sprostał) i barokizowania, akurat swój podziw dla generała Kleeberga ujął zwięźle i treściwie, teraz niczego do tych słów nie musi dodawać:

Człowiek zdeterminowany i odważny, fachowy dowódca, sprawny organizator. Bez fajerwerków i bez zbędnej brawury zebrał i zorganizował rozmaite rozbite i z nadszarpniętym morale oddziały, tworząc z nich Samodzielną Grupę Operacyjną „Polesie”. Skutecznie bił Sowietów i Niemców, przeszedł wrześniowy szlak bez żadnej klęski: wszak bitwa pod Kockiem była w istocie zwycięska. Musiał skapitulować, bo skończyła się amunicja. Zresztą – nie było już dokąd iść, o co walczyć… No i last, but not least, idąc na zachód uratował, jak się później okazało, wszystkich swoich oficerów od pewnej śmierci gdzieś w Katyniu czy Miednoje. Komuś takiemu należy się szacunek i dobra pamięć.

Wtedy, gdy trwał Wrzesień żagwiący, jeszcze nic nie wskazywało na to, co się tutaj wkrótce wydarzy. By się z tym zmierzyć, trzeba opuścić Włodawę i ruszyć na południe. I to jest właśnie, wspomniana w odcinku pierwszym, prawdziwa wyprawa do Jądra Ciemności. Oznakowanie, jak na znaczenie miejsca, kiepskie, Viatorstwo raz nawet pobłądziło, mimo, iż asfaltowa nawierzchnia szosy przyzwoita. W końcu jednak osiągamy wielki kompleks leśny i skręcamy w boczną drogę. Trzeba nią będzie pokonać kilka kilometrów. Oznakowania nie ma już żadnego, a jakość leśnego duktu tak zła, iż Viatorowi przebiega przez głowę, całkiem serio, myśl, iż to jakiś sabotaż, że komuś zależy, żeby nikt się tu nie pojawiał.

Mimo to wytrwale, kilometr po kilometrze, pokonujemy las. Wędrowiec czuje narastającą duszność, strach, jakąś klaustrofobię, mimo, iż to otwarta przestrzeń. Na szczęście ostatecznie dojeżdża na małą, idylliczną stacyjkę gdzieś w głębi puszczy.

Nie jest Pielgrzym pierwszym, którego zadziwia faktem, iż obóz zagłady w Sobiborze tak długo czekał na godne upamiętnienie. Przecież o jego istnieniu, a zwłaszcza o buncie i ucieczce więźniów wiedziano od dawna: pierwszy film fabularny, ten z Rutgerem Hauerem w roli głównej, nakręcono już w 1987 roku, ostatnio powstał kolejny. Ale tu, na miejscu, ciągle były jakieś kłopoty z budową muzeum, wciąż brakowało czyjejś dobrej woli. Na szczęście od kilku lat sytuacja ulega systematycznej poprawie. Wyraźnie, poprzez wysypanie białego żwiru, oznaczono teren pochówków, odnowiono kurhan pamięci.

Budowa pawilonu wystawowego trwa, na razie to stan surowy, ale już wkrótce…

Aleja pamięci. Kamienie z tabliczkami, informującymi, skąd pochodziły ofiary. Poza Żydami polskimi czy słowackimi są też licznie reprezentowani mieszkańcy Francji, Holandii…

Patrzy Wędrowiec na te tabliczki i myśli sobie tak: Żydzi nie są wyjątkowi, żaden naród nie jest, to tylko gorliwi chłopcy z opaskami, wspomniani w poprzednim odcinku, mogą tak myśleć. Ale Szoah jest wyjątkowy. Ta skrupulatność. Organizacja. Wydajność. Determinacja. Dbałość o szczegóły. Dziś żyjesz sobie w Paryżu, Amsterdamie czy innym centrum cywilizacji, a jutro giniesz w ciszy i tajemnicy pośrodku lubelskich lasów. Robi wrażenie, no nie?

Z autentyczną ulgą opuszcza Viator Jądro Ciemności. Jeszcze tylko pozdrawia smutno te brzózki schylone ku ziemi, jak chasydzi, owinięci w tałesy i medytujący na Księgą Ksiąg. Bo niewątpliwie ich dusze wcieliły się drzewa i próbują pojąć przed obliczem Najwyższego to, czego zrozumieć się nie da.

A gdzie pofrunęły dusze oprawców? Chyba tkwią tutaj, tuż przy torach, po których toczyły się wagony pełne strachu i smutku; nasyp widać w głębi fotografii.

Jeszcze raz przejeżdża Pielgrzym przez Włodawę. Od południa widać jej najpiękniejszą panoramę. Strzałki wskazują trzy świątynie, świadczące o historii.

I już. Jeszcze kilkadziesiąt kilometrów i opuści Viator Lubelszczyznę. Zaczyna się Polesie, kraina niemal arkadyjska, choć niezupełnie. Ale o tym za tydzień.

Viatorka

Wysuszyła Viatorka Viatorowi głowę przed tygodniem, po czym solennie obiecał jej, że tekst swój napisze najpóźniej dzień przed terminem. I co? I nic. Tym razem zostawił Viator Viatorce może dziesięć minut zamiast pięciu. Ale cóż robić, w końcu miał Viator wczoraj paskudny, podły dzień… Może następnym razem się poprawi?

Początek podróży z Lublina w kierunku Podlasia minął Viatorce szybko, nie mogła się skupić na urodzie i zabytkach Łęcznej czy Włodawy. Skonstatowała jednak, że urocze to miejsca, że ciekawe zabytki, zupełnie inne od tych na naszym Zachodzie. Tylko wszędzie te dysonansy – jakieś relikty budowlane za słusznie minionej epoki, a mówiąc dosłownie, rudery z lat 70 ubiegłego wieku, niektóre opuszczone. Psują urodę i harmonię dawnych założeń architektonicznych. I właściwie dlaczego nikt z tym nic nie robi?

Emocje wzbudziła w Viatorce dopiero podróż do Sobiboru, o którym wcześniej tyle słyszała, a nawet dawno temu oglądała film fabularny. Piękna, słoneczna pogoda, coraz piękniejsza przyroda, coraz więcej bocianów, spokojny las i fatalna droga, właściwie „czołgowisko” i niepewność – czy ta droga dokądś w ogóle prowadzi?

W końcu jest – stacja kolejowa, kilka domów, ale żadnego człowieka, budynek wystawowy w stanie surowym, ostrzegawcza taśma budowlana zagradzająca drogę do lasu i tablica informacyjna. Wątpliwość – czy to naprawdę tu?

Wjeżdżamy kilkadziesiąt metrów do lasu. Po lewej stronie wąska alejka między wysokimi drzewami, a przy niej kamienie z tabliczkami. Na wprost jakiś komin i mała polanka pokryta białymi kamieniami. I co, to wszystko? Gdzie prochy tych 200 tysięcy zamordowanych?

Spojrzała Viatorka ze swego wózka inwalidzkiego do góry, ponad wysokie sosny, spodziewając się zobaczyć nad sobą jakąś szarą chmurę popiołów… Ale nie, nad nią było tylko jasnobłękitne niebo, spomiędzy drzew przedzierały się promyki słońca, słychać było jedynie cichy szum wiatru i mnóstwo śpiewających ptaków.

Tak, dopiero w tym miejscu poczuła Viatorka grozę… Zaczęła sobie wyobrażać, jak wiele lęku, bólu, emocji każdy z zamordowanych tutaj zostawił, co myślał, idąc na śmierć samemu i patrząc na śmierć bliskich … Co mogli czuć więźniowie, których zmuszono do pracy przy mordowaniu, a którzy wiedzieli, że ich samych też czeka ten sam koniec. A dziś te myśli, emocje, ból, a nawet prochy zniknęły, nie ma ich, nic nie znaczą.

Wszyscy niby wiemy, że jesteśmy śmiertelni, ale jak trudno się z tym pogodzić, szczególnie kiedy życie tracimy z czyjejś ręki, albo kiedy odchodzimy świadomie.

I znowu pomyślała Viatorka o swojej przyjaciółce, której życie niczego chyba nie oszczędziło, a na koniec „obdarzyło” ciężką, bolesną chorobą i straszliwą niepewnością o dorosłe dziecko. Przedwczoraj cichutko odeszła jej towarzyszka z hospicyjnej sali. Jednak nawet wtedy przyjaciółka nie myślała o swoim losie: martwiła się, co powie, jak wytłumaczy to swojemu upośledzonemu synowi.

A co myśleli: matki i ojcowie, żony i mężowie, córki i synowie w sobiborskim lesie?

Irena-Sendler-Jahr 2018

Menschenleben retten ist Pflicht und keine Heldentat

Text und Fotos © Urszula Usakowska-Wolff

Besuch bei Irena Sendler am 26. 12. 2005 in Warschau: mit Anna Mieszkowska und Manfred Wolff.

Am 12. Mai 2008 starb in Warschau Irena Sendler, eine Frau, die heute weltweit als Heldin verehrt wird, deren Namen Schulen, Straßen und Parks tragen, eine Frau, die mit höchsten polnischen und israelischen Auszeichnungen bedacht und die 2007 und 2008 für den Friedensnobelpreis nominiert wurde.
An den Rollstuhl gefesselt – eine Folge ihrer Folterungen durch die Gestapo im berüchtigten Pawiak-Gefängnis im von den Deutschen besetzten Warschau im Herbst 1943 –, wurde ihr am Ende ihres Lebens, als sie ihr kleines Zimmer im Warschauer Pflegeheim der Barmherzigen Brüder nicht mehr verlassen, geschweige denn reisen konnte, das Interesse der Öffentlichkeit zuteil. Ihre Erlebnisse und ihre außerordentliche Haltung während des Zweiten Weltkriegs blieben lange Zeit im Verborgenen, denn sie habe nur ihre Pflicht getan und wollte darüber keine Worte verlieren. Dass ihre Geschichte, die Geschichte einer mutigen Frau, die zur Rettung von 2500 jüdischen Kindern und etlichen Erwachsenen aus dem Warschauer Ghetto beigetragen hatte, öffentlich bekannt wurde, verdankte sie vier Schülerinnen aus der 300-Seelen-Gemeinde Uniontown im amerikanischen Bundesstaat Kansas, die Ende der 90er Jahre im Rahmen einer Projektarbeit herausgefunden haben, dass sie während der Naziherrschaft doppelt so vielen Juden das Leben rettete als Oskar Schindler. Darüber verfassten sie den zehnminütigen Einakter „Life in a Jar“ (Das Leben im Glas), der sich bis heute großer
Popularität erfreut, vieltausendmal aufgeführt wurde und noch immer aufgeführt wird. Als sie erfuhren, dass ihre Heldin in Warschau lebt, besuchten sie sie dort zum ersten Mal 2001, was das Interesse der polnischen Medien auf die mutige Polin lenkte, sodass sie ihre Geschichte an die Öffentlichkeit brachten. 2003 lernte die polnische Theaterwissenschaftlerin und Autorin Anna Mieszkowska Irena Sendler kennen. Das war eine schicksalhafte Begegnung: Zehn Monate lang trafen sie sich fast jeden Tag und Irena erzählte Anna ihr Leben. 2004 wurde im Warschauer Verlag Muza das Buch „Die Mutter der Holocaust-Kinder. Irena Sendler und die geretteten Kinder aus dem Warschauer Ghetto“ veröffentlicht. Dank Anna Mieszkowska, deren Sendler-Biografie mein Mann Manfred Wolff und ich 2006 für die DVA ins Deutsche übersetzt hatten, lernten wir Irena kennen und konnten sie einige Male in Warschau besuchen. Anna Mieszkowska und ich hatten die Gelegenheit, das Leben und die Taten dieser außerordentlichen Frau Erwachsenen und Jugendlichen unter anderem in Leipzig, Detmold, Düsseldorf, Berlin, Unterwaltersdorf (Österreich), Wien, Nürnberg, München, Stuttgart, Stockholm, im
belgischen St. Vith, Kelmis, Eupen und Brüssel vorzustellen. Die über zwanzig Lesungen, zu denen Hunderte von Menschen erschienen, dauerten nicht selten über drei Stunden und könnten noch länger sein, denn das Interesse an dieser mutigen, bescheidenen Frau war ungebrochen. Am 19. April 2009 strahlte die CBS den Film „The Courageous Heart Of Irena Sendler“ aus, dem Mieszkowskas Buch zugrunde lag, den über acht Millionen Zuschauer in den Vereinigten Staaten sahen. Am 1. Mai 2009 wurde nach Irena Sendler eine vom Niederländer Jan Ligthart gezüchtete Tulpenart benannt, am 4. Mai 2009 wurde ihr in Berlin posthum der Audrey Hepburn Humanitarian Award verliehen. Und das
Jahr 2018 wurde vom polnischen Parlament in Gedenken an ihren zehnten Todestag zum IrenaSendler-Jahr erklärt.

Irena Sendler am 26.12. 2005 im Pflegeheim der Barmherzigen Brüder in Warschau.

Liebe, Demut und Toleranz

Die am 15. Februar 1910 in Warschau geborene Irena Krzyżanowska stammte aus einer
patriotischen, sozialdemokratischen polnischen Familie. Ihre Eltern brachten ihr bei, dass man die Menschen nur in gute und schlechte einteilt und dass Herkunft, Religion und Hautfarbe dabei keine Rolle spielen. „Einem Ertrinkenden muss man die Hand reichen“, lernte sie von ihrem Vater, der als Arzt vor allem Arme behandelte, sich von einem Patienten mit Typhus ansteckte und starb, als Irena sieben Jahre alt war. Liebe, Demut und Toleranz waren die drei Grundsätze, denen sie immer treu blieb. Irena Sendler war zeit ihres Lebens eine sozial engagierte Frau, die sich bereits im Vorkriegspolen – als Mitarbeiterin des Sozialamts im Warschauer Magistrat – für die Rechte alleinerziehender Müttern von unehelichen Kindern einsetzte. Gleich nach dem Ausbruch des Zweiten
Weltkriegs im September 1939 gründete sie mit anderen zehn Kolleginnen und einem Kollegen vom Warschauer Sozialamt eine Untergrundorganisation, die den Juden zu Hilfe eilte, obwohl die Deutschen in Polen, im Gegensatz zu den anderen besetzten Ländern, die kleinste, einem Juden geleistete Hilfe mit dem Tod bestraften. Angesichts des Elends der Kinder im Warschauer Ghetto, das von den deutschen Besatzungsbehörden im Herbst 1940 als „jüdischer Sperrbezirk“ errichtet wurde, in dem eine halbe Million Menschen, darunter viele Freundinnen und Freunde Irenas, unter unvorstellbaren Bedingungen zusammengepfercht leben mussten, begann sie unter dem Decknamen Schwester Jolanta und mit einem Passierschein, der ihr jederzeit freien Zutritt zum Ghetto ermöglichte, diese Kinder auf zum Teil abenteuerlichen Wegen – in Säcken und Kartons – auf die „arische Seite“ zu schleusen, um sie vor dem sicheren Tod im Vernichtungslager Treblinka zu retten. Die Kinder erhielten eine neue Identität und wurden in polnischen Familien, Waisenhäusern oder Klöstern untergebracht. Ihre Namen notierte sie auf dünnen Papierstreifen und versteckte sie in einem Einmachglas unter einem Apfelbaum im Garten. Das war Irena Sendlers Liste, jenes „Leben im Glas“, wo die Vergangenheit der geretteten Kinder bewahrt wurde, sodass sie sich nach dem Krieg wieder ihrer wahren Identität vergewissern und den Weg zu ihrer Angehörigen finden konnten.

Sean H. Ferrer (r.), Sohn von Audrey Hepburn, überreicht am 4. Mai. 2009 in Berlin dem Botschafter der Republik Polen, Dr. Marek Prawda, den Audrey Hepburn Humanitarian Award 2009 posthum für Irena Sendler

Im Herbst 1943 wurde Irena Sendler von der Gestapo verhaftet und zum Tod verurteilt. Trotz schrecklichster Folterungen gab sie keinen Namen preis, auch nicht, um ihr Leben zu retten. Durch Bestechung eines Gestapobeamten, der sie von der Liste der Todeskandidatinnen entfernte, kam sie frei und lebte bis zum Ende des Kriegs in verschiedenen Verstecken, da sie von den Deutschen gesucht wurde. Sie gab aber ihre Arbeit nicht auf und half als Leiterin des Kinderreferats des Judenhilferats Żegota in
Warschau, der Finanzmittel des polnischen Untergrundstaates an die verfolgten Juden verteilte, den jüdischen Kindern weiter.

Anna Mieszkowska, Die Mutter der Holocaust-Kinder. Irena Sendler und die geretteten Kinder aus dem Warschauer Ghetto, DVA, 2006

Beeindruckende Zivilcourage
„Die Rettung der jüdischen Kinder war meine Pflicht und keine Heldentat. Sie war die Berechtigung meiner Existenz. Mein Vater brachte mir nämlich bei, dass man den Schwachen und Gefährdeten helfen muss. Wenn sich damals deutsche Kinder in einer solchen Situation befänden wie die jüdischen Kinder, hätte ich ihnen auch geholfen“, sagte Irena Sendler. Sie war sehr darüber erfreut, dass ihre Biografie in Deutschland erschien und verfolgte mit Spannung die Resonanz darauf.
„Ständig höre ich das Echo, das der Inhalt des Buchs ‘Die Mutter der Holocaust-Kinder’ in
Deutschland hervorruft“, schrieb sie mir am 27. Februar 2008. „Mit Frau Mieszkowska sind wir zum Schluss gekommen, dass Ihre Übersetzung besser gefällt und mehr Interesse weckt, als das Buch in Polen.“ Und tatsächlich war das Interesse an Irena Sendler im deutschsprachigen Raum enorm. Vor allem Jugendliche waren von ihrer Zivilcourage beeindruckt. An den Lesungen, die in Deutschland, Österreich und in Belgien stattfanden, beteiligten sich Hunderte von Schülerinnen und Schülern, alleine an den Schulen der Deutschsprachigen Gemeinschaft Belgiens über 500! Daraus entwickelten sich langfristige Projekte, die von Jugendlichen initiiert und durchgeführt wurden. So geschehen an
der Robert-Jungk-Oberschule in Berlin, deren Lehrerinnen und Schülerinnen im Februar 2008 nach Warschau reisten, um Irena Sendler zu besuchen, und ihre Eindrücke in einer multimedialen Präsentation festhielten; die im Juli 2007 eingeweihte Irena-Sendler-Schule im bayerischen Hohenroth, die erste Irena-Sendler-Schule weltweit, deren Schülerinnen und Schüler zur Eröffnung eine große Ausstellung ihrer Patronin organisierten und deren Rektorinnen im September 2007 einen Apfelbaum im Park vor dem Ghetto-Denkmal in Warschau pflanzten; das Theaterstück „Tor zum Leben. Die Rettung von 2500 Kindern aus dem Warschauer Ghetto“, dargestellt von geistig
behinderten Schülern und Schülerinnen aus Deutschland (Bodelschwingh-Schule in Soest), Polen (Zespół Szkół im. Aleksandra Kamińskiego in Strzelce Opolskie) und Israel (Morasha School in Netanya) sowie die Projektarbeit „Die Mutter der Holocaust-Kinder. Irena Sendler und die geretteten Kinder aus dem Warschauer Ghetto“, an der drei Schulklassen des César-Franck-Athenäums in Kelmis in der Deutschsprachigen Gemeinschaft Belgiens sieben Monate lang arbeiteten. Über 50 Schülerinnen und Schüler, darunter viele Muslime, beschrieben jede Straße und jede Person, die in diesem Buch vorkommen und versammelten die Ergebnisse ihrer Arbeit in einer beeindruckenden
Ausstellung, die bis Mitte Mai 2009 in ihrer Schule besichtigt werden konnte.
Im November 2010 wurden zwei weitere Schulen in Deutschland nach Irena Sendler benannt: in Hamburg-Wellingsbüttel und in Euskirchen.

Irena Sendler am 11. 09. 2007 im Pflegeheim der Barmherzigen Brüder in Warschau.

Vorbild für viele Menschen

„Irena Sendler war eine Frau, die anderen das Leben rettete und nicht an sich selbst dachte“, fassten die Schülerinnen und Schüler des CFA Kelmis ihre Erkenntnisse, die sie während der Projektarbeit gewonnen haben, zusammen. „Irena Sendler wurde durch das Buch ‘Die Mutter der Holocaust-Kinder’ weltweit bekannt und einige gerettete Kinder erfuhren so, dass sie noch lebt. Es ist schade, dass sie erst so spät berühmt wurde. Wir kannten Irena Sendler vorher gar nicht. Wir wussten auch nicht, wie ein Ghetto aussieht und wie unmenschlich Menschen sich verhalten können. Irena Sendler hatte viele Helfer, die ihr bei der Kinderrettung halfen. Was Irena Sendler gemacht hat, war Zivilcourage.
Heutzutage gibt es auch viele sozial engagierte Menschen, die Menschen helfen, aber sie riskieren nicht ihr eigenes Leben. Uns hat dieses Projekt die Erfahrung gebracht, jeden Krieg vermeiden zu wollen. Wenn man Streit hat, soll man darüber reden oder sich gegenseitig ignorieren. Wir wissen jetzt auch viel mehr über den Krieg, Irena Sendler und die anderen Helfer. Irena Sendler kann stolz auf ihre menschliche Würde sein. Sie ist ein Vorbild für viele andere Menschen.“

Ja, das stimmt: Irena Sendler vertrat Werte, die sie dazu veranlassten, auch in Zeiten größter Menschenverachtung, die zur Menschenvernichtung führte, die Menschlichkeit zu bewahren und zu verteidigen. Irena Sendler hat mit ihrem ganzen Leben bewiesen, dass man auch in fürchterlichsten Zeiten Gutes tun muss, weil das die Pflicht eines jeden anständigen Menschen ist. Und das bleibt gültig – über ihren Tod hinaus.

Mehr Infos unter:
www.irenasendler.org (Englisch)
http://roksendlerowej.pl/ (Rok Ireny Sendlerowej)


Unsere Autorin, Urszula Usakowska-Wolff wird am 2. September Irena Sendler im Café Regenbogenfabrik vorstellen. Dazu schrieb sie:

Irena Sendler, die Retterin der Kinder aus dem Warschauer Ghetto

Vortrag von Urszula Usakowska-Wolff aus Anlass des Irena-Sendler-Jahres 2018

Am 12. Mai 2008 starb in Warschau im Alter von 98 Jahren Irena Sendler, eine Frau, die heute nicht nur in Polen als Heldin verehrt wir. Erst am Ende ihres Lebens wurde bekannt, dass sie unter dem Decknamen Schwester Jolanta zusammen mit einem von ihr gegründeten und vorwiegend aus Frauen bestehenden Netzwerk hunderte von jüdischen Kindern aus dem Warschauer Ghetto gerettet, mit falschen Papieren versorgt und in polnischen Familien, Waisenhäusern und Klöstern untergebracht hatte. Als die Gestapo sie im Herbst 1943 verhaftete und folterte, gab sie keinen Namen preis. Sie wurde zum Tode verurteilt, doch sie konnte unmittelbar vor der Vollstreckung der Todesstrafe fliehen. Irena Sendlers fast unbekannte Geschichte schrieb 2003 Anna Mieszkowska auf und veröffentliche sie in einem Warschauer Verlag. 2006 erschien ihre „Die Mutter der Holocaust-Kinder. Irena Sendler und die geretteten Kinder aus dem Warschauer Ghetto“ betitelte Biografie in der DVA. Die Übersetzer Urszula Usakowska-Wolff und Manfred Wolff lernten Irena Sendler 2005 kennen und besuchten sie mehrere Male in Warschau. Obwohl sie unter der Folgen der Gestapo-Folter zu leiden hatte und auf einen Rollstuhl angewiesen war, strahlte sie Wärme und Bescheidenheit aus. Ihre Geschichte ist ein Beispiel dafür, welche Taten ein Mensch mit Zivilcourage auch in den schrecklichsten Zeiten vollbringen kann. „Die Rettung der jüdischen Kinder war meine Pflicht und keine Heldentat. Mein Vater brachte mir nämlich bei, dass man den Schwachen und Gefährdeten unabhängig von Herkunft, Nationalität oder Religion helfen muss. Wenn sich damals deutsche Kinder in einer solchen Situation befänden wie die jüdischen Kinder, hätte ich ihnen auch geholfen“, betonte Irena Sendler.

***
Urszula Usakowska-Wolff, 1954 in Warschau geboren, studierte Germanistik an den Universität Bukarest und Warschau. Die Journalistin, Autorin und Kuratorin lebt seit 1986 in Deutschland, zuletzt in Berlin. Sie übersetzte zahlreiche Bücher aus dem Polnischen, darunter Lyrik von Erna Rosenstein, Geneowefa Jakubowska-Fijałkowska und Jan Goczoł sowie Prosa von Artur Sandauer. 2009 gab sie ihre Gedichte „Perverse Verse“ im Pop Verlag heraus.

Mehr Infos unter:
www.kunstdunst.com
https://urszulausakowskawolff.wordpress.com/

Reblog (bo nie dało się inaczej): sukienka

Nie dało się inaczej, bo o sukience swojej mamy opowiedziała mi Helena Klitenik, ale jak ją poprosiłam o tekst, to powiedziała mi, że sukienka jest w Muzeum Polin i że mogę tam o niej przeczytać. Helena mieszka w Warszawie i bywa… Bywa w wielu miejscach, na wykładach, w teatrach, w kinie, Helena czyta, słucha, ogląda… Namawiam ją, żeby raz na miesiąc pisała dla nas o nowościach kulturalnych w Polsce czy w Warszawie. Wczoraj przyszedł mail:

Ewa,
pamiętam o Twojej prośbie. Odezwę się po 3 maja.
28 kwietnia będę w Teatrze Na Woli na “Historii Jakuba” Słobodzianka, a 3 maja w Teatrze Nowym na “Francuzach” w reż.Warlikowskiego.
Pozdrawiam.
Helena
P.S.
Mnóstwo pracuję na działce. Przyniosłam na balkon niezapominajki. Na działce już kwitnie miodunka, bratki, trochę tulipanów, niezapominajki, dużo żółtych kwiatów, których nazwa uciekła mi z głowy, niedługo zacznie kwitnąć pełnik europejski. Wzeszła rukola, koperek, rzodkiewka a zeszłoroczny jarmuż odbił świeżymi liśćmi.


Reblog:

Opracowanie i zdjęcie Przemysław Jaczewski, opowieść o sukience: Helena Klitenik

Sukienka Grani Klitenik: Historia Zagłady zapisana w przedmiotach

Grania Klitenik, z domu Juziuk, mieszkała z mężem i małym dzieckiem w Telechanach, niedaleko Pińska (obecnie w granicach Białorusi). Kiedy w czerwcu 1941 roku wybuchła wojna niemiecko-radziecka, zdecydowali natychmiast, że muszą uciekać na Wschód. Klitenik był komunistą, a spodziewano się, że Niemcy aresztują komunistów w pierwszej kolejności. Rodzina zabrała tylko najpotrzebniejsze przedmioty.

W czasie ucieczki rozstali się. Mężczyzna cofnął się do Telechan po swego ojca. Ten jednak zbagatelizował niebezpieczeństwo i zdecydował się pozostać. Uznał, że osobom niezaangażowanym politycznie nic nie grozi. W tym czasie Grani przydarzyła się straszna rzecz – ktoś zabrał jej dziecko, kiedy spała. Nie wiemy jak, ale mężowi udało się później je odnaleźć. Oddał je w Homlu do całodniowego żłobka. Sam wstąpił do armii.

Samotna Grania znalazła się po wschodniej stronie Wołgi. Była krawcową od 17 roku życia, więc udało jej się dostać pracę. Ponieważ z Telechan uciekła latem i bez jakichkolwiek ciepłych ubrań, musiała zdobyć jakieś okrycie na jesień i zimę. Z 50 skrawków szyneli wojskowych uszyła sobie sukienkę. Używała jej przez całą wojnę. Miała ją ze sobą również wtedy, gdy po odnalezieniu męża, przyjechali w 1946 roku do Polski.

Cała rodzina Grani i jej męża z Telechan zginęła, zabita w masowym mordzie ludności żydowskiej jeszcze w sierpniu 1941 roku.

Grania całe życie ich wspomniała – dziadków, mamę, zmarłego wcześnie ojca i siostrę. Siostra wyszła wcześniej niż ona za mąż, urodziła troje dzieci, które Grania bardzo kochała.

Klitenikowie nigdy nie dowiedzieli się, mimo usilnych poszukiwań, co stało się z ich dzieckiem. Żłobek homelski podczas bombardowań przenosił się z mijesca na miejsce, po synku wszelki ślad zaginął.

Reblog: 75 rocznica powstania Getcie Warszawskim

Wszyscy to już wiemy, wszscy czytaliśmy, ale mimo to – nie mogę na blogu pominąć tego listu…
Gorzki list do prezydenta Dudy przed rocznicą wybuchu powstania w getcie. Prof. Szlajfer odmawia udziału w obchodach

Szanowny Panie Prezydencie,

Przed kilku dniami otrzymałem Pańskie imienne zaproszenie do udziału w oficjalnych uroczystościach 75. rocznicy wybuchu Powstania w Getcie Warszawskim. Z przykrością informuję, że Pańskiego zaproszenia nie mogę przyjąć. Piszę „z przykrością”, albowiem w innych okolicznościach udział Prezydenta RP w tej uroczystości byłby godnym uczczeniem pamięci żydowskich bohaterów, którzy choć osamotnieni, a jednocześnie świadomi, że ich walka jest częścią wspólnego oporu przeciwko niemieckiej machinie zagłady, podjęli bój z oddziałami generała SS Jürgena Stroopa.

Nie wnikając w tym miejscu szerzej w przyczyny, działalność obozu politycznego z którym jest Pan związany jest sprzeczna z wartościami, o które walczyli powstańcy, a także dziesiątki tysięcy innych Żydów w oddziałach partyzanckich, miejskiej konspiracji czy w armiach antyhitlerowskiej koalicji. Ci w istocie uprzywilejowani, którzy uzyskali dostęp do broni, a choćby tylko do koktailu Mołotowa, obojętnie, syjoniści różnych odłamów, harcerze z Haszomer Hacair, bundowcy, socjaliści z Poalej Syjon czy komuniści, podjęli walkę w Warszawie, ale także w innych gettach i obozach zagłady w imię ludzkiej godności i wolnościowej tradycji. „Parchy” z różnych obozów politycznych i orientacji (czy zareagował Pan na to poruszające wyobraźnię określenie jednego z czołowych publicystów Pańskiego obozu politycznego?), szli do walki razem i razem ginęli.

Wspominam o tym, albowiem propagowane dzisiaj pisanie historii „na nowo” prowadzi m.in. do brutalnej ingerencji w historię żydowskiego oporu i powstania. Przypomnę tylko, że to przedstawicielom Pańskiego obozu udało się przeciwstawić –– manipulując nazwami ulic –bundowca Marka Edelmana, w powstaniu zastępcę Mordechaja Anielewicza, i komunistę Józefa Lewartowskiego, współorganizatora wielopartyjnego bloku oporu w warszawskim getcie już wiosną 1942 r. Zaślepieni ignoranci i doktrynerzy z Pańskiego obozu, prawdziwi bluźniercy, nie mogą, jak widać, zrozumieć, że antykomuniści – socjalista Edelman i syjonista Mordechaj Anielewicz, mogli ramię w ramię walczyć wspólnie z nielicznymi komunistami przeciwko niemieckim oddziałom. Nie usłyszałem głosu protestu z Pańskiej strony, który wsparłby apel wszystkich głównych organizacji żydowskich w Polsce w tej sprawie. Milcząc, akceptował Pan ten brutalny akt ingerencji w historię Żydów, Warszawy i Polski. Nie usłyszałem Pańskiego głosu, gdy wojewoda z Pańskiego obozu politycznego odmawiał pod idiotycznym pretekstem włączenia w dniu 19 kwietnia syren dla uczczenia pamięci młodego, zaledwie 24-letniego dowódcy powstania i jego towarzyszy. Ale również i Pan, Panie Prezydencie, dokonał w zeszłym roku swoistego cudu w trakcie wizyty w Izraelu. W swoim wystąpieniu w Centrum Dziedzictwa im. Menachema Begina w długim akapicie na temat Powstania w Getcie Warszawskim zdołał Pan nie wspomnieć nazwy organizatora i głównej siły powstania – Żydowskiej Organizacji Bojowej. To tak jakby pisać o Powstaniu Warszawskim nie wspominając nazwy Armia Krajowa.

Żydowscy powstańcy z warszawskiego getta zasługują na coś więcej, aniżeli obecność przed ich pomnikiem w dniu 19 kwietnia ludzi reprezentujących rządzący obecnie obóz polityczny.

Panie Prezydencie,

List ten przekazuję zarówno na Pańskie ręce, jak i przyjaciół oraz innych zainteresowanych osób i instytucji. Piszę o kwestiach dotyczących życia publicznego, a te, jak sądzę, powinny być publicznie debatowane.

Z wyrazami szacunku,

Henryk Szlajfer, Em. profesor ISP PAN

Fot. Kuba Atys / Agencja Gazeta

Dla przypomnienia, o Powstaniu pisali już tu Krzysztof Mika, Anna Dobrzyńska i Andrzej Rejman (również  TU).

Polacy Żydzi 2 (reblog)

Reblog z: Democracy is OK – Mam taką historię….

Paweł Kasprzak

Jasna cholera…

Dobra, mam taką historię. Byłem w Stanach i przez rok pracowałem w knajpie w centrum Manhattanu w NY. Tam na słynnym polskim Greenpoincie mieszkali Polacy. Z Podlasia, okolic Łomży, Jedwabnego. Z tym, że to było przed ujawnieniem Jedwabnego, przed publikacjami Grossa. I ja sobie wtedy naprawdę nie zdawałem sprawy…

Widziałem antysemityzm Polaków z Greenpointu, którzy byli w ogóle cokolwiek zawstydzający. Polki pracowały na ogół u Żydówek i one… Cóż, na resentymenty nakładała się najprawdziwsza walka klas i to było straszne. Nie wiedziałem o Jedwabnem, myślałem, że Kielce ot tak się zdarzyły. Czytałem „Campo di Fiori” Miłosza — o tej karuzeli przy getcie, na którą się wsiadało, żeby z góry się przyjrzeć jak „żydki się palą”… Trochę wiedziałem, ale o Jedwabnem nie wiedziałem. Ani nie wiedziałem tego, że w mojej wiejskiej okolicy Niemcy wywieźli Żydów z co trzeciej wioski, a z pozostałymi najwyraźniej załatwiliśmy się bez ich pomocy.

Jeden z sąsiadów zdołał nazbierać historie. Mamy w okolicy w lasach widoczne do dziś doły po żydowskich ziemiankach. Jest ich trochę. Wciąż żyją ludzie, którzy to pamiętają. Bez ani jednego wyjątku mieszkańców ziemianek wymordowali nasi. Tak — byli wśród nich również partyzanci. Z AK, żeby nie było wątpliwości. Ale wtedy tego nie wiedziałem.
Więc w Nowym Jorku, kiedy się przypadkiem potrąciło kobietę w metrze, to się słyszało w odpowiedzi albo „You rotten racist pig”, albo „Holocaust!” — zależnie od koloru skóry potrąconej. Naprawdę tak to widziałem i tak zapamiętałem, a przecież coś już wiedziałem i o życiu w ogóle, i o rasizmie, i o antysemityzmie, i również o zjadliwym i wstrętnym antysemityzmie polskim.

Słyszałem o polskim antysemityzmie mnóstwo w Nowym Jorku i strasznie to było dla mnie bolesne i drażniące. Wdawałem się w dyskusje — nie kłóciłem się w nich, sporo słuchałem. Ale nie docierała do mnie skala i wciąż myślałem, że Kielce, podobnie jak szmalcownicy, to jakiś straszny margines.

W mojej knajpie obsługiwałem raz bar micwę. Towarzystwo trochę już wypiło i uaktywnił się zwłaszcza jeden zażywny gość, koło czterdziestki, więc starszy ode mnie wtedy. Słyszał akcent i pytał, skąd jestem, a ja nie chciałem odpowiadać, bo wiedziałem, co będzie. W końcu jednak nie było jak i powiedziałem, że z Polski. On na to, czy nie czuję się nieswojo obsługując Żydów. Ręce mi opadły – Boże, to już szesnasty raz w tym tygodniu – więc odpowiedziałem rozdrażniony, że nie, nie czuję się nieswojo i spytałem, czy on uważa mnie za antysemitę, dlatego, że jestem Polakiem i czy również opiera to swoje przekonanie na doświadczeniach z drugiej wojny. Potwierdził, więc ja nie wytrzymałem.

Powiedziałem mu, że doświadczenia wojny znam jak on z opowieści i lektur. Powiedziałem, że Holocaust dział się w moim kraju, bo tu żyło główne skupisko Żydów i tu ich zwożono. Powiedziałem, że mieliśmy najwięcej „sprawiedliwych” nie dlatego, że tacy dzielni jesteśmy, ale dlatego, że to się po prostu u nas działo i to akurat my stanęliśmy wobec tej sytuacji. I że z tego samego powodu mieliśmy prawdopodobnie również najwięcej szmalcowników. Potem zacząłem pytać, czy na podstawie doświadczeń drugiej wojny nie przychodzi mu do głowy wnioskować o francuskim antysemityzmie, albo o węgierskim itd. Żeby nie wspomnieć o niemieckim. I wreszcie – tu już jadąc zupełnie straszliwie, pewnie gorzej niż Morawiecki – poprosiłem o wyjaśnienie tego szczególnie masochistycznego rysu, który sprawił, że w przededniu wojny połowa europejskich Żydów z jakichś powodów postanowiła – dla umartwienia? – zamieszkać akurat w tej nieprzyjaznej Polsce…

No, facet zawołał szefa knajpy, poinformował go o zajściu i zażądał wywalenia mnie z roboty… Miał rację, niezależnie od racji w „dyskusji” – za nic na świecie personelowi nie wolno tak reagować. Ale wtedy z drugiego końca stołu podniosła się staruszka, o której przysiągłbym, że spała i że z całego zajścia nie dotarło do niej absolutnie nic. Podniosła się i powiedziała, że będzie odtąd dwa razy w tygodniu bywać w tej restauracji, żeby sprawdzić, czy ten młody człowiek jeszcze tu pracuje, a jeśli stwierdzi, że nie, to przestanie tu bywać i powie swoim koleżankom („a mam ich bardzo wiele, proszę pana”), żeby również przestały. Mój dyskutant zaniemówił, szef skonfundowany dał mi spokój. Nie miałem odtąd w tej knajpie łatwego życia, ale pracę zachowałem. Dzielna staruszka rzeczywiście bywała regularnie. Rozmawiałem z nią zdawkowo, podziękowawszy jej oczywiście, co ona zbyła machnięciem ręki. Rozmowy sobie nie życzyła.

Minęło ileś miesięcy, ja wracałem do Polski, więc podszedłem o tym staruszkę uprzedzić, żeby nie zarządziła bojkotu knajpy niewinnie. I zaczęliśmy wreszcie rozmawiać. Zapytałem ją w końcu, co jej strzeliło do głowy, żeby mnie bronić. Powiedziała, że to z powodu czegoś, co powiedziałem wtedy ja, a czego sam nie pamiętałem z tej kłótni. Powiedziała, że ukrywała się w okupowanej Polsce jako młoda dziewczyna. I że wiele razy zdarzało się jej pukać do drzwi obcych ludzi, szukając schronienia. Że śnią jej się po nocy te sceny do dzisiaj. Że widzi uchylające się drzwi, a za nimi kobietę – bo to zawsze kobiety otwierały. Patrzyły na nią i niczego nie trzeba było mówić – widziała od razu przerażenie w ich oczach. I często zza ich pleców wyglądały ich dzieci. I te kobiety patrzyły to na nią, to na dzieci. Albo na dzieci nie patrzyły, tylko nie patrząc, kładły im dłonie na główkach. I że ona do dzisiaj ma w sobie poczucie winy, że je przed takim wyborem stawiała. Niezależnie od tego, co wybrały – bo przecież zawsze jednak zatrzaskiwały te drzwi, dodała trzeźwo moja staruszka… Czasem tylko przepraszając z rozpaczą.

Zaniemówiłem kompletnie, ale nie rozumiałem związku. Co takiego powiedziałem, że ona zareagowała wtedy? Otóż podobno spytałem w którymś momencie krzycząc (tego też nie pamiętałem pewny, że mówię spokojnie), czy ktokolwiek potrafi sobie wyobrazić, co dzieje się w głowie i w duszy kogoś, kto na Holocaust patrzy z bliska, zaglądając w oczy ofiarom i nie mogąc zrobić niczego. Bo przecież pomagać Żydom było wtedy bohaterstwem zupełnie niewyobrażalnym. Więc tak – powiedziała moja staruszka – ja to sobie wyobrazić umiem bardzo dobrze. Była tym poruszona, choć przecież ta moja myśl była całkiem banalna, a jej wspomnienia powtarzane w sennych koszmarach — zupełnie nie…

Opowiadała dalej. Opowiadała o Auschwitz, z którego zdołała uciec. Z premedytacją rozkochała w sobie polskiego chłopca, który dla niej tę ucieczkę zorganizował. I potem już za drutami, gdzie czekały na nią i inne uciekinierki przygotowane mieszkania, ona przy pierwszej okazji temu chłopakowi się urwała. To dlatego potem błąkała się po ulicach szukając schronienia u obcych. Potem, już po wojnie, usiłowała chłopaka odnaleźć, ale ją jego rodzina odprawiła twierdząc, że nie żyje. Co nie było prawdą, dodała, opowiadając, jak go po latach odnalazła.

I ja w tym momencie oniemiałem kompletnie, bo tę historię znałem. To była Cyla, a ten chłopak, który ją wyprowadził za druty, to Jurek, serdeczny przyjaciel – z obozu właśnie – mojego teścia, który ich ucieczkę przygotował, sam został w obozie i trafił za to na blok śmierci, kiedy się sprawa wydała. Teść miał trzycyfrowy numer, przyjechał do Auschwitz pierwszym transportem i miał tam relatywnie lekkie życie – wyjąwszy dwa „epizody” na bloku śmierci właśnie. Był obozowym krawcem i ukradł mundur esesmana z papierami. Jurek, kumpel teścia, w tym mundurze wyprowadził grupę Żydówek do pracy w biały dzień. Teścia z bloku śmierci wyciągnął znajomy esesman. Zdaje się, że właśnie z jego rodziną teść utrzymywał kontakty i w stanie wojennym dostawaliśmy stamtąd paczki z jakąś żywnością. A może to jakaś inna niemiecka rodzina.

Historia Cyli – nawiasem mówiąc – jak mi ją opowiedziała, nie zgadzała się z historią teścia i jego kumpla Jurka w kilku ostatnich szczegółach. Wersja Jurka nie zawierała ucieczki Cyli od niego. Nie było w niej miejsca na tułanie się po ulicach. Cyla resztę wojny spędzić miała u krewnych Jurka na wsi i dopiero po wojnie mieli się minąć – najwyraźniej rzeczywiście z powodu rodzinnej zmowy i kilku drobnych kłamstewek, które uniemożliwiły ślub z Żydówką. Z powodu tych różnic i prawdopodobnie sekretów miłosnych perypetii bohaterów, nie podaję nazwisk, choć pewnie one są łatwe do odnalezienia, bo historię opowiadano nie raz. Cyla była przepiękną dziewczyną także jako staruszka – więc również w obozie pewnie robiła wrażenie…

No, spotkanie Cyli w Nowym Jorku do dziś uważam za dowód transcendencji na świecie. Cyla też tak mówiła, siedząc przy tym stoliku w knajpie, zapłakana, podając mi serwetkę, bo sam również ryczałem jak bóbr.

Żeby było dziwniej, mój teść, świadek Zagłady i jeden ze sprawiedliwych, był do śmierci zajadłym antysemitą. Również na podstawie doświadczeń wojny. W Auschwitz mianowicie widział Żydów donoszących na siebie nawzajem i wydających się na śmierć.

Polacy Żydzi 1

Nie, nie polscy Żydzi, ale właśnie tak: Polacy Żydzi.

Przyszły dwa maile jednocześnie, dlatego publikuję je razem:

Krzysztof Mika

Dwa powstania warszawskie

Rok to fatalny – same żydowskie rocznice: a to 75-lecie powstania w getcie, a to 50-lecie Marca 68, a to Bartoszewski, a to Sendlerowa. Zdrowonarodowy trzon społeczeństwa musi znosić takie okropieństwa! Trudno zatem się dziwić , że dano odpór i któryś z rządowych – narodowych intelektualistów przekonał Naczelnika, a ten wydał odpowiednie dyrektywy i myk, myk, i jest nowela ustawy o IPN-ie. Sukces był nieunikniony.

Ale ja nie o tym. Bo to już wszyscy „obrobili”.

Ja o trwałości pewnych schematów myślowych, które skutecznie wbili nam w głowy Niemcy w ramach Holocaustu. Na początek takie oto pytanie: ile było powstań warszawskich? No wiadomo – jedno w 44. Tak odpowie większość zapytanych. A ja powiem tak: były dwa. Jak to? Przecież tamto to Żydzi i w getcie. No to teraz zamieńmy getto na dzielnicę północną, a Żydom nadajmy ich prawdziwy status , czyli obywateli polskich pochodzenia żydowskiego. To powstanie to reakcja na zagładę ok. 300 tysięcy obywateli polskich. Tak, obywateli polskich. Sukces niemieckiej socjotechniki wyrażał się m.in. w tym, że przestali oni być postrzegani właśnie jako obywatele, więcej jako ludzie. Do dziś w większości tzw. słusznej narodowej publicystyki obowiązuje dychotomiczny podział: Polacy i Żydzi. Choć to kompletna bzdura, bo tak naprawdę to Polacy i… Polacy. Historycznie to jeszcze bardziej paradoksalne, bo są oni obecni w Polsce od czasów piastowskich. Nawet ostatnio premier wspomniał Ibn Jakuba. Holokaust zatem nie dotyczył Żydów, ale milionów obywateli polskich.

I tu wracamy do powstań warszawskich: zadziwiająca jest symetria beznadziejności i strat. Zresztą powstań w dzielnicach zamieszkałych przez Polaków pochodzenia żydowskiego było znacznie więcej. Były również bunty w obozach. To tak w kwestii podnoszonej ostatnio przez któregoś z tuzów intelektualnych tezy o bierności żydowskiej. Konflikt wokół noweli ustawy natychmiast zaowocował komentarzami nt. mienia żydowskiego i roszczeń. To proponuję znów zmienić kategorie: przecież to mienie polskie, bo obywateli polskich. Nikt jakoś się nie buntuje przeciwko odszkodowaniom z tytułu mienia polskiego pozostawionego na Kresach… Tam można, a tu? Strasznie płyciutka ta nasza sprawiedliwość dziejowa. Z mocy prawa mienie to powinno być traktowane tak samo jak każda inne własność, ale nie: ono jest żydowskie. Zresztą historia w pewnym stopniu powtórzyła się w roku 1968, kiedy to przydzielano mieszkania pożydowskie. Zresztą, jak się bliżej zastanowić, to był to kolejny pogrom, na szczęście bezkrwawy. A zatem Polacy i Polacy.

A teraz odrobinę spraw personalnych, jak mawiają Rosjanie „po otczestwie”. Że różni durnie wypisują bzdury antysemickie – trudno. Ale że facet wykształcony zdolny autor, humanista i polonista bredzi, to straszne. Mowa o Rafale Ziemkiewiczu, z którym kiedyś pracowałem w radio i …było miło. A dziś zamienił się w pieszczocha władzy i i co słyszymy: Żydzi to parchy. W najlepszym przedwojennym stylu pałkarzy Falangi… Wcześniej wypisywał głupoty o gettach ławkowych i numerus clausus przed wojną (historia to jednak dla niego materia zbyt złożona), ale teraz poszedł na całość. A co powiedzieć o tych, którzy ten czarny bełkot drukują? Przecież wszyscy oni to zapewne chrześcijanie i katolicy. Czy Jezus Chrystus to też parch? Jak to się wszystko w tych łepetynach składa do kupy, nie sposób pojąć. Na pewno pomaga w tym ciche przyzwolenie władzy, która głośno deklaruje dezaprobatę dla antysemityzmu, a na boku pozwala robić swoje. Zresztą trudno się dziwić: ideałem Polaka jest osobnik o plemiennym sposobie myślenia, taki kibol narodowy w koszulce z hasłami o białej Europie i ewentualnie żołnierzach wyklętych. To niezwykle wygodne dla władzy, bo działa na prostej zasadzie: my – obcy, a obcych należy lać. Jeśli do tego dołożymy antyelitarność i antyintelektualność to wypisz wymaluj lata 30 w Niemczech i w Polsce, choć tu nieco hamowano, delegalizując ONR. Teraz działa w majestacie prawa, co też o czymś świadczy. O czym dopowiecie sobie sami, jeśli zestawicie to z deklaracjami Naczelnika.

A jeśli jeszcze weźmiecie pod uwagę pewien znany z psychologii model komunikacji bierno-agresywnej, to wszystko się złoży w jedną spójną całość. Z jednej strony strzeliste deklaracje przeciwko faszyzmowi i antysemityzmowi a z drugiej po cichu: róbcie swoje chłopaki moje nacjonalistyczne. Zresztą tę strukturę myślową najlepiej obrazuje wypowiedź naczelnika o obcych przynoszących zarazę i pasożyty. Wypowiedź nota bene katolika. W historii to już było: „Żydzi to wszy”. Ale tamci przynajmniej nie udawali katolików.

***

Ten przejmujący wiersz przysłano mi z tzw. obozu narodowego w kilka dni po koszmarnej wypowiedzi premiera KM, że w roku 1968 to nie Polska zrobiła Marzec tylko komuna, a Polski nie było, wypowiedzi w dzień później “poprawionej” przez premiera stwierdzeniem, że oprócz Niemców byli oprawcy polscy, tak jak byli ukraińscy i żydowscy. I wtedy można sięgać do głębin rozpaczy i bez wstydu wyciągnąć ten wiersz – nie po to, by zastygnąć w grozie, lecz by zrobić z niego propagandową chorągiewkę do wywijania. 
Jak nisko trzeba upaść…

Izaak  Kancenelson

Pieśń o zamordowanym narodzie żydowskim!…

Niech przemówi pamięć poety… Jam jest ten, który to widział,
który przyglądał się z bliska,
Jak dzieci, żony i mężów, i starców mych siwogłowych
Niby kamienie i szczapy na wozy oprawca ciskał
I bił bez cienia litości, lżył nieludzkimi słowy.
Patrzyłem na to zza okna, widziałem morderców bandy
– O, Boże, widziałem bijących i bitych, co na śmierć idą…
I ręce załamywałem ze wstydu… wstydu i hańby
– Rękoma Żydów zadano śmierć Żydom – bezbronnym Żydom!
Zdrajcy, co w lśniących cholewach biegli po pustej ulicy
Jak ze swastyką na czapkach – z tarczą Dawida, szli wściekli
Z gębą, co słowa im obce kaleczy, butni i dzicy,
Co nas zrzucali ze schodów, którzy nas z domów wywlekli.
Co wyrywali drzwi z futryn, gwałtem wdzierali się, łotrzy,
Z pałką wzniesioną do ciosu – do domów przejętych trwogą.
Bili nas, gnali starców, pędzili naszych najmłodszych
Gdzieś na struchlałe ulice. I prosto w twarz pluli Bogu.
Odnajdywali nas w szafach i wyciągali spod łóżek,
I klęli: „Ruszać, do diabła, na umschlag, tam miejsce wasze!”
Wszystkich nas z mieszkań wywlekli, potem szperali w nich dłużej,
By wziąć ostatnie ubranie, kawałek chleba i kaszę.
A na ulicy – oszaleć! Popatrz i ścierpnij, bo oto
Martwa ulica, a jednym krzykiem się stała i grozą –
Od krańca po kraniec pusta, a pełna, jak nigdy dotąd –
Wozy! I od rozpaczy, od krzyku ciężko jest wozom…
W nich Żydzi! Włosy rwą z głowy i załamują ręce.
Niektórzy milczą – ich cisza jeszcze głośniejszym jest krzykiem.
Patrzą… Ich wzrok… Czy to jawa? Może zły sen i nic więcej?
Przy nich żydowska policja – zbiry okrutne i dzikie! A z boku –
Niemiec z uśmiechem lekkim spogląda na nich,
Niemiec przystanął z daleka i patrzy – on się nie wtrąca,
On moim Żydom zadaje śmierć żydowskimi rękami!

Warszawa 1944

Z archiwum Andrzeja Rejmana

Andrzej Rejman

Trzeba to wciąż przypominać, jako przestrogę dla następnych pokoleń…

Nikt nie przyzna się, że pragnie wojny, wszyscy chcą tylko albo sprawiedliwości, albo prawdy, albo przestrzeni życiowej dla swoich… W najbardziej demokratycznych i normalnie rozwijających się z pozoru społeczeństwach końcu dochodzą do głosu grupy, których metodą na spełnienie mrzonek jest walka. Wróg zawsze się znajdzie. Inny naród, albo inna religia, albo inne poglądy, które mają INNI.

Problemem w kontaktach My – Oni, Drudzy, Inni jest to, że wszystkie cywilizacje mają skłonność do narcyzmu, a im silniejsza cywilizacja, tym owa skłonność będzie wyraźniej występować. Tendencja ta popycha cywilizacje do konfliktu z innymi, wyzwala w nich arogancję i żądzę dominacji. Jest z tym zawsze związana pogarda wobec Innych. (…) Narcyzm ten był i jest maskowany wszelkiego typu retoryką – najczęściej narodu wybranego, lub powołanego do misji zbawienia, lub obu tych frazesów łącznie. (…)

Ryszard Kapuściński, Ten Inny

Znajduję wycinek z gazety (“Nowy Kurier Warszawski”) z 1940 roku – plan getta, z drugiej strony tego smutnego fragmentu gazety – nekrologi, ale także ogłoszenia z tętniącego życiem codziennym miasta…

“Lokal parterowy w dzielnicy aryjskiej poszukiwany, ew. zamiana, Sienna 61”
“Złoto, zęby, biżuterię zakupuję po najwyższych cenach. Bracka 9”

“Torf najwyższy gatunek naukowo zbadany (wysoka kaloryczność, minimum popiołu), mechanicznie cięty w brykiety, odpowiedni do kotłów fabrycznych, centralnego ogrzewania, pieców i piecyków dostarcza do składów i piwnic… Marszałkowska 53a m 2”

“Za wyroby złote, brylanty płaci więcej, kupno i sprzedaż, Henryk Grabowski, Mokotowska 10, winda…”

“Włosie końskie kupuję, wytwórnia szczotek, Marszałkowska 120…”

” Bez karty zapotrzebowania otrzymasz nowy garnitur, palto, za najbardziej zniszczony, w Sztucznej Cerowni Janiny Retmańczyk, Chmielna 13…”

“Obierzyny ziemniaczane na paszę dla inwentarza sprzedaje w składnicy przy Zajączkowskiej nr 3… Zakład Zbierania Odpadków…”

I jeszcze jeden wycinek – o karze śmierci za opuszczanie dzielnicy żydowskiej… (pewnie jeszcze przed całkowitym zamknięciem getta, czyli przed 16.XI.1940)


1943

20/IV

…Nie mogę spać. Słychać detonacje, to już od wczoraj tak….

24/IV

… Kwitną już wiśnie i tulipany. Ładnie się robi na świecie, a tym razem nad ghett’em unoszą się kłęby dymu. Makabra!

25/IV

…Wielkanoc! …od strony ghett’a wciąż wali dym i łuna zajmuje pół nieba…

4/V

Od strony ghett’a walą kłęby olbrzymie czarnego dymu, przesłaniającego jak chmura słońce…

6/V

Chodzą ciężkie gradowe chmury. … A z ghett’a dym wciąż idzie i idzie…

Małgorzata Hrebnicka Dziennik Czasu Wojny (fragmenty)

Pamięci Żydów kujawskich

Andrzej Rejman

pro memoria

Bez zbędnych komentarzy, pamiętając – próbując nigdy nie zapomnieć – przypominając innym – upominając…

myśląc…
o ofiarach, tej straszliwej wojny, każdej wojny, wszystkich wojen…

udostępniam te wiersze, pieśni i muzykę.

(utwory pochodzą z płyty wydanej przez Centrum Kultury i Sportu w Kruszwicy w 2012 roku)
muzyka: Andrzej Rejman, Alina Sarit Konwińska
wykonanie: Alina Sarit Konwińska i Andrzej Rejman

ELA GALOCH (z tomiku: “Tu zakwitają wiersze”) *

Joel szuka swojej Palestyny
wśród huku wozów, kurzu i obelg esesmana.
Szuka tam, gdzie dzień, godzina,
nawet dziesięć minut może zwolnić.
Bo ma wrażenie, że strach w głowę wkręca śrubkę.
Na każdym kroku czyha brudne miasto,
jak odbicie chaosu panującego w duszy.

Zakłady pogrzebowe obok fryzjera,
prowizoryczny szpital ze stajniami,
a na chodnikach handlarze mydła
i głodni czyściciele butów.
Twarze przechodniów coraz bledsze,
zamazane, jak obrazy na słabo oświetlonej ścianie.

W gettcie już cuchnie z rynsztoków,
ludzie w postrzępionych chałatach
wydają się z innej epoki,
chociaż szewcy wciąż reperują zdarte buty,
krawcy nicują marynarki.
Na progach stare kobiety w połatanych chustach
czekają na Mesjasza.
Jeszcze psy ziewają szeroko,
na niskich dachach wylegające się koty,
Im więcej się wszystko zmienia,
tym bardziej pozostaje bez zmian.

Zielonozłote muchy ścigają się
wokół gasnącej lampy.
Hanah spuszcza głowę:

– Jak będę żyć bez ciebie?
Jak będę żyć…?

Wiem, że kobieta
nie powinna przyznawać się do takich uczuć.
Dziś znów spłonęły tomy kalendarzy do Pisma,
księgi, kabały i traktaty o etyce,
chociaż Żydzi wierzą w siedmioletni ogień,
który urodzi salamandrę.
Mają też swojego rabina- cudotwórcę,
który teraz ociera czoło mycką,
jakby chciał powiedzieć:
Sami sprowadziliście na siebie ruinę.
Bo są już wagony.
Znów są- otwarte
i jeszcze przez chwilę puste…

KRYSTYNA WOŹNIAK (z tomiku: “Ślady dotyku”)*

Boisz się głosu ulicy ,
wciśnięta w ścianę chowasz głowę,
fotel i biel obrusa nie wznowią pamięci.

Kiedy rozczesuję Ci włosy,
chowasz kromkę chleba do kieszeni,
mówisz: jestem głodna.

Dzisiaj płakałaś po stracie nieistniejącego psa,
słyszałam, jak rozmawiasz z lalką,
która została pod gruzami stolicy.
Codziennie topnieje twoja twarz.

Nadal nie wiesz, że masz córkę.
________________________________
* tomiki wydane przez Robotnicze Stowarzyszenie Twórców Kultury oddział w Bydgoszczy przy współpracy m.in. Centrum Kultury w Kruszwicy.

Co czytano w getcie?

Jakie piękne pytanie!

Co czytano w gettach?

Seminarium naukowe

W czerwcu 1942 Emanuel Ringelblum konstatował:

Co czyta ludność? Temat ten ciekawi każdego Żyda, a po wojnie będzie interesował świat. Świat zapyta: Co myśleli ludzie z Musa-Dah, [ludzie] z getta warszawskiego, którzy rozumieli, że nie ominie ich śmierć […]. Czytają pamiętniki Lloyda George’a, powieści światowej literatury o poprzedniej wojnie światowej itp., czytają z upodobaniem te strony, na których opisany jest rok 1918, klęska Niemiec.

Temat „co czytano w getcie” istotnie jest interesujący, a nie doczekał się jeszcze całościowego studium. O jednej z bohaterek fikcyjnej prozy Eva Weaver pisze: „Wertowała kolejne książki, w szczególności Baśnie tysiąca i jednej nocy. Czytała je wszystkie” (przeł. Magda Witkowska). W niefikcyjnej relacji Władysław Dov Kornblum wymieniał: Mały Lord, Książę i żebrak, Sława, Chata wuja Toma. W niemalże wszystkich dokumentach osobistych znajdują się passusy poświęcone lekturom. Justyna Kowalska-Leder, badając dziennik Reni Knoll, zauważyła:

Być może martwota getta, jego odcięcie od przyrody, tłumaczy nieco czytelnicze gusta Reni, na przykład jej zachwyt nad Pojednaniem Heleny Zakrzewskiej […] czy literaturą skandynawską. […] Pod notatką wyrażającą zachwyt Ryszardem Lwie Serce Waltera Scotta Renia umieszcza fragment Kupca weneckiego:

Alboż to Żyd nie ma oczu,
nie ma rąk, organów, zmysłów,
namiętności?

Zapraszamy do udziału w seminarium naukowym, organizowanym przez Żydowski Instytut Historyczny, Instytut Slawistyki PAN i Fundację Józefa Rotblata. Odbędzie się ono we wtorek 14 czerwca 2016 o godzinie 13 w siedzibie Żydowskiego Instytutu Historycznego w Warszawie. Zgłoszenia prosimy wysyłać do 30 kwietnia na adres koordynatorki: joannamroszak@gmail.com

Joanna Roszak

Fundacja Józefa Rotblata, Instytut Slawistyki PAN

19 kwietnia

Anna Dobrzyńska

„WSZYSCY RÓWNI WOBEC CZASU I PŁOMIENIA…”

ogien

„Czarna dziura” – według definicji – Czasoprzestrzeń, której nic nie może opuścić, przy nagromadzonej dużej masie na małej objętości, pochłaniająca wszystko – nawet światło. Otoczona matematycznie zdefiniowaną powierzchnią, która wyznacza granicę bez powrotu. Granica oddziela obserwatora od zdarzeń, o których nie może on nigdy otrzymać żadnych informacji. A wszystko co przekracza granicę – znika.

Kiedy przychodzi 19 kwietnia, nie potrafię nie myśleć o tym co się tu, w Warszawie, 73 lata temu wydarzyło, nie potrafię myśleć o tym co się tu wydarzyło – cierpienie, ból, zło – są tak wielkie…

Ostatni na liście do komór gazowych podjęli nierówną walkę. To co sprawia, że Powstanie w Getcie jest tak wyjątkowe to fakt, że Oni walczyli o – śmierć. Ich walka była pozbawiona – nadziei i wiary w „lepsze jutro”. Wiedzieli, że zginą – chcieli to uczynić godnie, z bronią w ręku – jak wojownicy, bohaterzy… a nie ofiary.

Getto wydaje się być taką „czarną dziurą” – na mapie historii świata. W ciągu 32 miesięcy – 450 tysięcy ludzi zostało zgromadzonych na terenie 3 km2. To dało zaludnienie – 1,5 osoby /10 m2. W izbie mieszkało od 7 do 14 osób. Otoczone wysokim na 3 metry murem, wyznaczającym granicę, którą można przekroczyć tylko w jedną stronę. Odcięte od społeczeństwa i reszty świata. Gruby mur zwieńczony drutem kolczastym oddzielał obserwatora od zdarzeń i przepływu informacji. A każdy kto został zmuszony by tam mieszkać – ginął z głodu, choroby, wywieziony do Treblinki, nie pochowany, bez grobu – po prostu znikał…

Gdy Niemcy po raz trzeci otworzyli bramę Getta, by przeprowadzić tych co zostali na Umschlagplatz – Żydzi otworzyli ogień. To było w styczniu. Zaskoczeni Niemcy wycofali się i zamknęli Getto. To było z pewnością zwycięstwo Powstańców. Militarne i moralne. Wróg się wycofał i wreszcie też zaznał w Getcie śmierci… Ale okupione czekaniem na kolejny jego ruch… 19 kwietnia – Niemcy weszli i już się nie wycofali. Mimo nieporównywalnie słabszej pozycji Żydów– stłumienie Powstania było bardzo trudne. Niemcy ze zdumieniem zdawali raporty o wspaniałej walce żydowskich Powstańców. Po 28 dniach przyszedł jednak nieuchronny koniec. Zakończenie Powstania wyznacza data – 16 maja – i wysadzenie Synagogi na Tłomackiem, którego dokonał własnoręcznie gen. Jürgen Stroop, odpowiedzialny za stłumienie walk. Po tym akcie zameldował osobiście Hitlerowi – „żydowska dzielnica w Warszawie przestała istnieć”.

… Ładnie to ujął, trzeba przyznać – krótko, zwięźle tak „bezkrwawo” i „bezboleśnie”, jakby wprowadzony został właśnie nowy podział administracyjny. Naziści w ogóle ładnie nazywali tę zbrodnie – „Likwidacja Getta”. Przecież tym terminem określali wymordowanie prawie pół miliona ludzi w ciągu blisko trzech lat. „Likwidacja Getta” – brzmi równie dobrze jak – likwidacja spółki osobowej czy kapitałowej. Jakaś formalność, postępowanie prawne, zwykła urzędowa sprawa. Jakby pod pojęciem Getta nie kryli się ludzie a likwidacja nie była morderstwem idącym w setki tysięcy osób… A wywózki do komór gazowych – nazywane były „wielką akcją wysiedleńczą”… – w taki sposób określano przecież przymusowe, masowe zmiany miejsca zamieszkania… Albo „rozwiązanie kwestii żydowskiej” – to chyba najbardziej „estetyczne” sformułowanie, takie – „eleganckie”, wręcz „marketingowe”, jakby było jakimś – kreatywnym rozwiązaniem problemu – a nie ludobójstwem na skalę 6 milionów ludzi…

…Ale walki jeszcze trwały …

Wydaje się, że nie można nie zadać pytania, jak to możliwe, że w centrum Europy, cywilizacji, w XX wieku, doszło do tak dobrze zorganizowanej, zaplanowanej, przemysłowo zrealizowanej – masowej produkcji śmierci. Kto jest winien? Hitler? Himmler? NSDAP? naziści? rasiści? antysemici? itd?Z pewnością. Lecz to wykonawcy. Ojcem tej zbrodni jest przekonanie, że są lepsi i gorsi. Ludzie I i II kategorii . Że życie jednego człowieka jest warte więcej niż drugiego… Że silniejszy ma prawo decydować o tym, kto powinien żyć a kto nie, eliminować tych, którzy są niepotrzebni, zbędni, gorsi, są ciężarem dla lepszych, ważniejszych, mocniejszych… – dla wspólnego dobra i lepszego życia, społeczeństwa, świata. To założenie wytyczyło drogę do Getta – i tak jak „Arbeit macht frei”, otworzyło bramy piekła.

Getto zostało zburzone, obrócone w pył jak żadna inna część Warszawy. To była pustynia, gdzie nawet ruin nie było. W takim stopniu tylko Zamek Królewski i parę pobliskich budynków zostało zrównanych z ziemią.

„Plan totalnej zagłady” – ale na Ziemi niczego nie da się przeprowadzić do końca zgodnie z planem. Na szczęście. Na szczęście jest jakiś margines, który wymyka się spod wszelkich rozporządzeń, ustaw, nakazów – pozostawiając niejako obszar wolności, przestrzeni do działania ludzkiego sumienia. Dlatego niektórzy przeżyli. Dlatego przepływ informacji był. Dlatego nie wszystkich udało się zastraszyć. Dzięki organizacjom żydowskim ŻOB, ŻZW, współpracujących z polskim ruchem oporu informacje o Getcie obiegły świat. Jan Karski – informował Zachód przedstawiając raporty, do których informacje zdobył przekradając się na teren Getta. Karski spotkał się z wieloma ważnymi osobistościami m.in. Rooseveltem. Apelował o pomoc, jednym z rozwiązań było zbombardowanie linii kolejowych prowadzących do obozów zagłady. Prezydent przerwał: „…Policzymy się z Niemcami po wojnie. Panie Karski, proszę mnie ewentualnie wyprowadzić z błędu, ale czy Polska jest krajem rolniczym? Czy nie potrzebujecie koni do uprawy waszej ziemi?”

Szmul Zygielbojm – członek Rady Narodowej RP w Londynie informował o Holocaustcie członków partii socjaldemokratycznych na konferencji w Brukseli także Światowy Kongres Żydów i Amerykański Kongres Żydowski. Rozmawiał z prezydentem USA, przemawiał także na antenie BBC. Efektów pomocy jednak nie było widać. Po upadku Powstania na znak protestu – Szmul Zygielbojm popełnił samobójstwo – jednocząc się ze swoimi współbraćmi – odkręcił gaz w swoim mieszkaniu.

Pomoc,wypraszana na salonach – wielkich tego świata – nie przyszła. Nie stało się nic, co by zmieniło bieg historii. Getto nie zostało ocalone, ale ocaleni zostali – ludzie – nie wszyscy, część z nich, mała część. Pomoc szła dzięki Żegocie – polskiej humanitarnej organizacji podziemnej o katolickich korzeniach, w działalność której zaangażowani byli zarówno Żydzi jak i Polacy – w większości działacze katoliccy. Szacuje się, że organizacja uratowała kilkadziesiąt tysięcy osób. Współpracowała z nią m.in. Irena Sendlerowa, dzięki której ocalonych zostało 2500 dzieci. Więziona i torturowana na Gestapo w Al. Szucha, po wyjściu na wolność dzięki wpłaconej za nią ogromnej kaucji – kontynuowała swoją działalność. Dzieci znajdywały schronienie u polskich rodzin, w zgromadzeniach zakonnych, sierocińcach polskiej organizacji charytatywnej RGO – wspieranej przez arcybiskupa Adama Sapiehę, domach dziecka. Około stu nastolatków trafiło też do partyzantki. Ocalony z Getta, u polskiej rodziny schronienie znalazł m.in. dziesięcioletni chłopiec – późniejszy prof. Bronisław Geremek, członek obrad Okrągłego Stołu i Minister Spraw Zagranicznych. Zgromadzenia zakonne – głównie Marianie i Urszulanki wydawały fałszywe metryki chrztu – które ułatwiały przetrwanie. Takich metryk zostało wydanych około – 60 tysięcy. Przy ulicy Żelaznej 97, w pałacyku, wzniesionym przez ojca polskiego teatru – Wojciecha Bogusławskiego, który od XIX wieku jest domem Zgromadzenia Sióstr Rodziny Maryi – dzieci żydowskie znajdowały schronienie. Niektórym udało się uciec z Getta na własną rękę.

Pomaganie było trudnym wyzwaniem. Potrzebne były pieniądze. Uratowanie to nie tylko wyciągnięcie z Getta. To ukrycie tej osoby, zapewnienie wyżywienia, higieny, kryjówki, lekarza, przekupienie wartowników, a także tych, którzy mogli milczeć i mogli donosić – w zależności od tego, co z tego mieli. A przecież nikt nie wiedział, ile czasu to będzie jeszcze trwało i czy w ogóle będzie to miało koniec… Niemcy dobrze znali typy urody semickiej, a każdy kto udzielał pomocy – zgodnie z prawem podlegał karze śmierci sam bądź wraz z całą rodziną, sąsiadami z kamienicy czy przypadkową grupą ludzi. Tak zginęła np. rodzina ogrodników – państwo Wolscy, którzy wraz ze swoimi podopiecznymi – 40-osobową grupą Żydów – zostali rozstrzelani. Był wśród nich historyk Emanuel Ringelblum – twórca podziemnego archiwum Getta Warszawskiego. Obecnie to wydarzenie upamiętnia tablica na murze przy ul. Grójeckiej 77.

Jednostkom udało się ocalić życie dzięki Powstaniu – jak przywódcy – Markowi Edelmanowi, który przeszedł kanałami z kilkoma innymi osobami i wyszedł włazem przy ulicy Prostej 51 – obecnie w tym miejscu znajduję się pomnik upamiętniający to wydarzenie.

(…)

Na terenie dawnego Umschlagplatz, przy ulicy Stawki stoi pomnik upamiętniający tych, którzy zostali wywiezieni do obozu zagłady. Jest to prostopadłościan, na kształt wagonu deportacyjnego. W kulturze żydowskiej, złamane drzewo symbolizuje przedwcześnie zakończone życie, nagłą śmierć. Nad wejściem znajduje się płaskorzeźba, przedstawiająca połamany las. W środku są wypisane imiona od „a” do „ż” – nie sposób przecież wymienić wszystkich… W „ścianie wagonu” – jest szczelina, a w niej widnieje drzewo. Drzewo wykiełkowało zaraz po wojnie… Drzewo nie jest złamane, rośnie, …to symbol nadziei…

Nadziei – że jak ono rosnąć będzie wiara w słowa –„wszyscy równi wobec czasu i płomienia” …

Wszyscy.