Pokolenie Solidarności (8)

Ewa Maria Slaska

Eli

Stonsi” (1967)

Bunt niewolników Stalina zaczął się już w czerwcu roku 1953 w NRD, ale został tak szybko i tak krwawo stłumiony przez stacjonującą w Berlinie Wschodnim Armię Sowiecką, że przez prawie 40 lat Niemcom zza Żelaznej Kurtyny trudno było wręcz oddychać. Do pozostałych krajów Bloku wieść o buncie w ogóle nie dotarła.

W Polsce i na Węgrzech rewolta zaczęła się dopiero trzy lata później, w 1956 roku w Poznaniu, Warszawie i Budapeszcie. Polska rewolucja w czerwcu pociągnęła za sobą krwawe ofiary, ale jej druga fala w październiku zakończyła się zwycięstwem. Do władzy doszedł zwolniony już dwa lata wcześniej ze stalinowskiego więzienia, a teraz rehabilitowany, „towarzysz Wiesław”, czyli Władysław Gomułka. Polakom się nadzwyczajnie wręcz udało, bo w tym samym czasie, jesienią 1956 roku krwawo zostało zmiażdżone powstanie na Węgrzech. Dlaczego tak się stało, to pytanie dla historyków. Basia i Stefan byli za mali, żeby w ogóle cokolwiek wiedzieć, choć akurat przez przypadek oboje widzieli przez okno czołgi nadciągające nocą do miasta. Był październik. Stefan był w trzeciej klasie szkoły podstawowej, Basia właśnie poszła do pierwszej klasy.

Z tego przełomowego roku Stefan zapamiętał, że jego mama zaczęła wiązać włosy w koński ogon i nosić czerwoną sztruksową spódnicę, która, gdyby chłopak w ogóle chciał się nad tym zastanowić, wyglądała jak odwrócony kieliszek do wina. Do spódnicy mama wkładała czarny obcisły sweterek z łódkowatym dekoltem, a na nogach miała trumniaki, czyli powycinane tenisówki, pomalowane tuszem na czarno. Ich nazwa brała się stąd, że cokolwiek się miało na nogach jako dziewczyna w latach 50, musiało być leciutkie, płaskie i czarne, przypominać więc buciki wkładane nieboszczykom do trumny. Prawdziwe trumniaki, te do trumny, były z tektury, trzeba więc było wykazać dużą pomysłowość, żeby móc zabłysnąć na prywatce lub studniówce delikatnym czarnym pantofelkiem. Dziewczyny, które w drugiej połowie lat 70 chodziły na potańcówki, wspominają, że jeśli but był dziurawy, malowało się odpowiednie miejsca na stopie czarnym atramentem.

Stefan oczywiście nie zwróciłby na to wszystko uwagi, gdyby nie fakt, że było to tak inne od tego, jak mama wyglądała przedtem i od tego, jak nadal wyglądały ciocie, nauczycielki i sąsiadki. Rodzice i ich znajomi zaczęli słuchać głośnej muzyki i tańczyć taniec, na który właściwie w mieszkaniu nie było miejsca. Mężczyzna i kobieta trzymali się za wyciągnięte ręce i bardzo szybko nimi szarpali w przód i w tył. Gdy wieczorem zeszło się kilkoro przyjaciół rodziców i zaczynało się hałaśliwe przesuwanie mebli pod ścianę, Stefan i Marek wymykali się ze swojego pokoju (wówczas mieli jeszcze jeden wspólny pokój) i próbowali przez uchylone drzwi zobaczyć choć odrobinkę tego nieznanego świata, w którym mama, tata i inni dorośli wcale nie byli tacy sztywni i surowi, jak to się wydawało w ciągu dnia.

Idolem pokolenia ich rodziców był Neil Sedaka, sentymentalny piosenkarz, którego potem się w ogóle nie słuchało, ale w drugiej połowie lat pięćdziesiątych był po prostu objawieniem (bo w końcu rodzice byli jeszcze młodzi i też mieli prawo do artystycznych objawień i wolnościowych zachłyśnięć).

Dzięki temu, że rodzice Stefana słuchali jazzu i tańczyli „rockendrolla”, on i jego brat, następne pokolenie, mieli łatwiej niż większość kolegów, a chociaż chłopakom było ciężko walczyć o swoje prawa, ich problemy to było małe piwo w porównaniu z tym, jak trudno miały ich koleżanki. Polska wciąż jeszcze była krajem bardzo tradycyjnym i dziewczynki „trzymało się” zdecydowanie krócej niż chłopców. Sytuacja Basi była właściwie katastrofalna, bo mama Basi zaszła w ciążę zaraz po pierwszej potańcówce, kiedy po raz pierwszy miała seks z chłopakiem, brała ślub w pośpiechu i urodziła Asię, starszą siostrę Basi, zanim skończyła 16 lat, wiedziała zatem, czym pachną tańce, zabawy, szwendanie się z chłopakami i strojenie się. W życiorysie mamy nie było miejsca na wychowanie antyautorytarne, czy na Presleya, a Basia nie mogła dostać zgody na noszenie minispódniczki, rajstop i czarnego golfika. Nawet uczesanie się w gładki czarny hełm natapirowanych włosów, ze szpicami na policzkach i grzywką do brwi nie było proste, a zielono-czarny ciężki makijaż oczu Basia umiała zrobić po ciemku i bez lusterka na klatce schodowej. Tam też zdejmowała ciepłe majtki, bez których dziewczynki i dziewczyny w PRL-u nie mogły wyjść zimą z domu. Ciepłe majtki były zmorą, zmorą pokolenia dziewczyn urodzonych na przełomie lat 40. i 50. Były tak ohydne, że po prostu nie dało się ich nosić, szaroburoróżowe, szerokie, z grubego materiału, szorstkie i zawsze spadały. Zdejmowało się je na półpiętrze, zwijało w kłębek i upychało w tornistrze, co jednak było ryzykowne, bo ktoś mógłby je w szkole zobaczyć. Ale na klatce nie bardzo było gdzie je schować. W końcu Basia nauczyła się, że najlepiej pobiec prędko do piwnicy i schować je na półce z tyłu za słoikami weków, głęboko, tak żeby mama lub tata, gdyby akurat przyszli do piwnicy po wiaderko ziemniaków lub kompot na obiad, na pewno ich nie znaleźli. Na szczęście w szufladzie w kuchni było kilka kluczy do kłódki i Basia mogła sobie niepostrzeżenie przywłaszczyć jeden. W piwnicy było wstrętnie, śmierdzało gnijącymi kartoflami i sikami dzikich kotów, które dostawały się tu przez od zawsze stłuczone okienko. Nie było światła, trzeba było zapalić stojącą na parapecie świeczkę, ale nie zawsze zapałki chciały się zapalić, wtedy ukrywanie majtek było jeszcze trudniejsze, bo mogło się zdarzyć, że po omacku dotknie się ręką czegoś wstrętnego, na przykład zdechłego szczura. Wprawdzie nic takiego nigdy się nie zdarzyło, ale już sama myśl o tym przyprawiała Basię o dreszcze. Po szkole trzeba tu było wrócić, zabrać majtki i włożyć, bo mama nie była głupia i mogła sprawdzić, czy Basia ma te diabelne gacie na sobie. Jeszcze gorzej było podczas okresu. Krew się lała, a twarda lignina, której najczęściej dziewczyny używały z braku podpasek, źle ją wchłaniała. Mogła też wypaść ze zwykłych majtek, co znaczyło, że siłą rzeczy zimą w dni, kiedy miała okres, Basia musiała iść do szkoły w tych cholernych galotach. A Basia miała okres często, czasem nawet co trzy tygodnie, i trwał on zawsze długo. To, że bolał ją przy tym brzuch, było właściwie najmniejszym problemem.

Pod koniec liceum Magda, koleżanka Basi, z którą od trzech lat siedziały w jednej ławce, pokazała Basi ciepłe majtki, które jej z Zachodu przywiózł tata, pływający na statkach handlowych jako mechanik. Majtki były czarne, obcisłe, w drobne niebieskie kwiatki.

– O matko, jęknęła Basia.
– Oni tam mają wszystko, powiedziała Magda.
Magda nosiła te majtki tak, że brzeżek wystawał spod krótkiej spódniczki, żeby je pokazać! A Basia pomyślała, że kiedyś i ona tak będzie żyła, będzie miała wszystko, również takie cudowne ciepłe majtki w kwiatki.

W tych warunkach Basia jako młoda dziewczyna nie bardzo umiała sobie wyobrazić, że jej rówieśnicy na Zachodzie określają czas swojej nastoletniej młodości słowami sex, drugs and rock’n’roll. To było za mocne dla dziewczyny wyrastającej w przaśnym i pruderyjnym PRL-u. Ci młodzi ludzie na Zachodzie wiedzieli, że chcą wycisnąć z życia maksimum przyjemności i wykorzystać wszystkie okazje, jakie im się nadarzą. Okres licealny Basi i Stefana nie był tak wyrazisty jak subkultura młodzieżowa na Zachodzie. Ich młodość nazywała się raczej „wolna chata, jabol i pocztówka dźwiękowa”. Ale to nie była ich wina, taka po prostu była Polska. Wszystko się rozłaziło w szwach. W Polsce reżim tak samo tracił kontury i ostrość, jak bunt nastolatków. Gazety rozpisywały się o tym, że do Polski dotarła fala rewolucji seksualnej, że był seks przedmałżeński, pozamałżeński, a nawet niekiedy (podobno) grupowy, ale tak naprawdę w Polsce szybko brało się ślub, a pierwsze dziecko niemal zawsze było wcześniakiem.

Za czasów, kiedy oni byli w liceum, narkotyków jeszcze nie było, Basia i Stefan byli już małżeństwem i mieli dziecko, gdy w polskiej subkulturze pojawił się tak zwany kompot. Basia coś niecoś o tym wiedziała, bo jej dwaj kuzyni z Żukowa zajmowali się zarobkowo produkcją kompotu. Od nich dowiedziała się, że kompot nazywany jest polską heroiną, i że to koledzy kuzynó, , dwóch chłopaków, studenci chemii z Politechniki Gdańskiej opracowali recepturę. Był rok 1976. Wymyślili metodę na zdobycie taniego i skutecznego narkotyku, takiego, który w prosty sposób dało się zrobić samemu w domu. Wystarczyło mieć słomę makową, butlę octu, amoniak, sól kuchenną i kilka innych, ogólnie dostępnych odczynników chemicznych. Kompot składał się z alkaloidów opium, a produkowany domowym sposobem był bardzo zanieczyszczony. Była to gorzka, brązowa ciecz o ciężkim, słodkim zapachu. Produkcja wymagała niewielkiego nakładu pracy. Kompot był tani i łatwy do dostania.

Twórcy kompotu byli bardzo zdolni i świetnie się zapowiadali jako chemicy. Chcieli zostać wybitnymi naukowcami, a przeszli do historii jako anonimowi twórcy kompotu. Ich odkrycie zapoczątkowało olbrzymi wzrost liczby osób uzależnionych od narkotyków, najpierw w Polsce, a potem w całym Bloku Wschodnim.

Kompot wstrzykiwało się do żył. Basia zawsze myślała, że ci, co to robią, muszą być zdrowo rąbnięci. Jak można wstrzykiwać sobie takie brudne świństwo. Miała rację, obaj jej kuzyni, jeden pod drugim w przeciągu czterech lat umarli i choć oczywiście przyczyną był kompot, umarli nie z przedawkowania opiatów, tylko przez ogólne rozległe zakażenie krwi w organizmie, czyli sepsę.

Chyba wtedy Basia po raz pierwszy pomyślała, że każdy umiera tak jak żyje.

Dopiero w latach 90 kompot został w Polsce wyparty przez heroinę, która była czystsza, ale czy lepsza?

Na Zachodzie po narkotykach muzycy dopuszczali się ekscesów, w Polsce narkotyków było mało, ekscesy głównie polegały na tym, że ktoś się upił i coś się potłukło. Nadmiar energii młodych ludzi wyładowywał się w działalności opozycyjnej. I choć Zachód i Wschód jednakowo żył muzyką, to jednak po obu stronach granicy “pomiędzy” wszystko było inne. Gdy „Stonsi” głosili pochwałę seksu i narkotyków, Karin Stanek, która oczywiście była cudowna, śpiewała o dżinsach-spodniach i jeżdżeniu autostopem, Helena Majdaniec o rudym rydzu, a Kasia Sobczyk o tym, że biedroneczki są w kropeczki.

12 listopada 1965 roku w Hali Stoczni Gdańskiej wystąpił zespół The Animals. To była najwspanialsza grupa światowej muzyki młodzieżowej, jaka za czasów Komuny wystąpiła w Gdańsku. Jeszcze wiele lat później mówiło się w Gdańsku, że koncert „Animalsów” przygotował tych, którzy w roku 1968 jako studenci protestowali na Politechnice Gdańskiej, co niemal obowiązkowo oznaczało również, że byli po kolejnych 12 latach aktywnymi uczestnikami strajków na Stoczni Gdańskiej imienia Lenina w Sierpniu 1980 roku.

Tak jak w Chinach w roku 1981 pięć koncertów Jeana Michela Jarre’a przygotowało Chińczyków do nowych reguł politycznych i prób odejścia, przynajmniej na jakiś czas, od terroru komunistycznego, tak „Animalsi” na pewno stali się zaczynem nowej świadomości młodych ludzi w Polsce.

Z Gdańska „Animalsi” pojechali do Krakowa, gdzie zagrali w Hali Wisły, a 16 listopada wystąpili w Sali Kongresowej w Pałacu Kultury w Warszawie. Te koncerty właściwie nie miałyby sobie równych w całym PRL-u, gdyby nie słynny koncert „Rolling Stonsów” również w Sali Kongresowej w dwa lata później, 13 kwietnia 1967 roku. Wszyscy są zdania, że było to wydarzenie historyczne i na pewno było. Ten koncert przybrał w wewnętrznych mapach mentalnych ludzi mojego pokolenia mniej więcej taką rolę, jak przybycie pierwszych uciekinierów z Anglii do Ameryki na statku Mayflower. Jak w USA każdy, kto się liczy, chce być potomkiem pierwszych przybyszów, tak w Polsce zasadniczo każdy był na koncercie w Warszawie i wstyd jest powiedzieć, że się nie było. Sala Kongresowa obliczona była na 2,5 tysiąca miejsc, na widowni było jednak pięć tysięcy osób. Dużo, znacznie więcej niż było możliwe. Ale jednak nie było tam miejsca dla 50 tysięcy, czy 500 tysięcy, które się dziś przyznają do udziału w tym wydarzeniu. Wszyscy tak bardzo chcieli być na koncercie „Rolling Stonsów”, że w gruncie rzeczy mieli prawo opowiadać, że tam byli. Bo było to intensywne chcenie, a jego znaczenie było symboliczne. Stefan też chciał. Basia nie, Basia wolała Aznavoura. Ale na „Animalsach” byli oboje, choć oczywiście nie razem. Stefan kręcił marynarką nad głową, a Basia piszczała. Oboje byli bardzo w stylu epoki. Dokładnie tacy sami, jak wszyscy inni młodzi ludzie z ich pokolenia.

Przyjazd „Stonsów” do Warszawy zelektryzował cały kraj. Wszystkie oficjalne bilety do Sali Kongresowej zostały rozprowadzone pomiędzy członków partii, ale to przecież nie znaczy, że tylko komuchy były na widowni, bo bilety dostały też siostrzenica woźnego z Domu Partii i wnuk zastępcy Sekretarza Partii. Każdy mógł się dostać, jeśli miał szczęście i nikt nie mógł wejść, choć by mu się nie wiem jak należało. Wszystko było grą przypadku, również dla prawdziwych fanów. Ale młodzi ludzie koniecznie chcieli zobaczyć „Stonsów”. Tysiące próbowały sforsować wejście do pałacu. Wezwano do pomocy oddział konny milicji i wozy opancerzone, wyposażone w gaz łzawiący i armatki wodne.

Koncert według wielu relacji nie należał do udanych – głównie przez fatalną akustykę Sali Kongresowej oraz stan muzyków – poprzedniej nocy mieli po raz pierwszy do czynienia z polską wódką. Legenda miejska głosi, że chcieli się napić tequili, czego w Polsce w latach 60. nijak być nie mogło, ale barman stanął na wysokości zadania i podał im tacę pełną zamrożonych kieliszków, tak zwanych „szczeniaków”, wyborowej. Spodobało się i zasmakowało. Uraczyli się przeto kilkoma kolejkami i poszli spać, nie wiedząc, że poranny kac po zamrożonej wyborowej trzyma godzinami. Wystąpili jednak, a po koncercie wydali honorarium za koncert na wagon polskiej wódki, który został jednak odesłany przez brytyjskich celników do Polski, gdzie przez wiele lat służył pracownikom Pagartu.

Tyle legenda.

Podczas koncertu Mick Jagger pożarł kwiaty, które rzuciła mu na scenę dziewczyna z widowni. I to, o dziwo, nie było legendą. Zachował się film pokazujący muzyka, który zjada bukiet czerwonych goździków. Można się zastanowić, czy zjadłby róże z kolczastymi łodygami?

Umówmy się, że jakość koncertu nie miała najmniejszego znaczenia. „Stonsi” mogliby kwiczeć jak prosiaki lub muczeć jak krowy. Najważniejsze było to, że byli. Byli i zrobili wrażenie.

Warszawiacy opowiadali też, że po koncercie zespół przejechał samochodem przez miasto, a muzycy wyrzucali przez okno swoje płyty. Nigdy jednak nie widziałam takiej płyty. Stefan też nie, choć go to bardzo interesowało. Maciej Hen w książce Beatlesi w Polsce wspomina o tych płytach, ale nie chce ani potwierdzić ani zanegować tej informacji.

Czyli zapewne kolejna legenda miejska.
Jedna z dziewczyn, które były na koncercie, powiedziała dziennikarzowi: To było jak pierwsza miłość, pierwszy seks. Przeżycie do szpiku kości.
Antoni Pawlak, gdański poeta opozycyjny, powie, że „Animalsi wtłaczali w krzesła”. Próbuję sobie przypomnieć, czy w Hali Stoczni były krzesła, czy ławki. Wydaje mi się, że ławki. Ale może Pawlak lepiej pamięta niż ja, a może to tylko taki utarty zwrot, którego Hen użył, nie myśląc o tym, jak naprawdę wyglądała Hala. W końcu, gdy w Hali wystąpili „Animalsi”, Hen był dopiero w czwartej klasie szkoły podstawowej. Jako support wystąpili Polanie, zespół rhytm’n’bluesowy z Łodzi, który, jak twierdzi Pawlak, też był ewenementem na polskim rynku muzycznym.

Koncerty obu zespołów miały jeszcze dodatkowe znaczenie w życiu młodych ludzi. Wszyscy zaczęli się uczyć angielskiego, bo trzeba było rozumieć, co ci muzycy śpiewają. I wszyscy, którzy tam byli lub widzieli relacje w Kronice Filmowej, zaczęli marzyć o tym, żeby się wreszcie móc inaczej ubierać. Zwłaszcza chłopcy bardzo chcieli wyglądać tak jak tamci. Długie włosy były elementem najłatwiejszym do uzyskania, ale trudnym do realizacji, bo i w szkole, i w domu dorośli byli zdecydowanie przeciwni “potarganym kłakom”. Ale wygląd „Animalsów”, „Beatlesów” i „Stonsów” to były nie tylko włosy, to były jakieś kolorowe koszule, błyszczące kurtki, odjechane spodnie. Dziewczyny znowu miały łatwiej. Trzeba było nosić czarne golfy i mini spódniczki. Każda dziewczyna miała w szafie co najmniej jedną, a czasem nawet dwie. Dobrze skrojona i uszyta mini spódniczka była powodem do dumy. Bo wbrew pozorom nie była to po prostu obcięta na krótko zwykła spódnica, wiem, bo mój ojciec, zwolennik krótkich spódniczek, poobcinał mi kiedyś sukienki i to się nie sprawdziło w życiu. Miniówę szyło się zupełnie inaczej. Basia miała szczęście, bo umiała szyć, ja nie umiałam. Ale łatwiej jednak było uszyć mini spódniczkę niż prawdziwe dżinsy.

W Hali występowały również inne światowe sławy ówczesnego życia muzycznego, Marino Marini, Yma Sumak, Juliette Greco, Dalida, Paul Anka, Marlena Dietrich, Udo Jürgens. W kwietniu 1963 roku wystąpił też Charles Aznavour, Basia jednak była jeszcze za młoda, żeby w ogóle mogła pomyśleć o tym, że chciałaby pójść na jego koncert. Chyba nawet jeszcze nie wiedziała, że Brel, Bécaud i Aznavour będą kiedyś jej ulubionymi piosenkarzami.

Byłam na koncercie „Animalsów”, pamiętam też Polan, ale Hala Stoczni jest teraz dla mnie, gdy myślę o swojej młodości, przede wszystkim miejscem niezapomnianego koncertu chilijskiego zespołu tanecznego Margot Loyoli, Cuncumen. Było to kilka lat wcześniej. Cuncumen występował w Gdańsku w czerwcu 1961 roku. Moi rodzice i cała grupa ich przyjaciół, zapaleni miłośnicy muzyki hiszpańskiej i latynoskiej, kupili bilety w pierwszych rzędach. W przypływie do dziś niezrozumiałej dla mnie fantazji, bo z reguły nie dane mi było uczestniczyć w ich życiu towarzysko-kulturalnym, zabrali mnie na występ. Miałam 12 lat i byłam chyba za mała, żeby to docenić, raczej trochę się ich wstydziłam, bo podczas występów szaleli na widowni, wykrzykiwali jakieś olé, klaskali, tupali. Reszta widzów siedziała jak przykuta do krzeseł, takie były czasy, 61 rok!, a moi rodzice i ich przyjaciele zrobili z tego występu jakąś fiestę latynoamerykańską. Po czym… no, naprawdę niezwykłe!, poszli za kulisy, zaprosili zespół do domu i cała gromada pojechała tramwajem do Wrzeszcza. Nie wiem, co rodzice dali tym ludziom do jedzenia, nie wiem, co do picia, ale pamiętam ich, jak siedzą na podłodze w pracowni mamy, grają muzykę, na żywo i z magnetofonu, i pamiętam, że mama cały czas ich rysowała.

Wszyscy goście zapisali się na kartce, która została włożona do rodzinnej Księgi Gości. Viktor Jara, muzyk i reżyser występu, napisał, że pracuje w Instytucie Teatralnym, podał adres i nawet numer piętra…

A potem… A potem nastąpił przewrót w Chile i Viktor Jara… Nie chcę o tym pisać, bo płaczę, nawet po tylu latach. To co poniżej to Wikipedia, ja nie mogę…

Víctor Jara (1932-1973), chilijski piosenkarz, gitarzysta, bard, autor tekstów, poeta, pedagog, reżyser teatralny, aktywista polityczny, członek Komunistycznej Partii Chile. Víctor Jara cieszył się w swojej ojczyźnie popularnością, jako autor piosenek o charakterze rewolucyjnym i ostro krytykujących ustrój rządzący. Był bohaterem filmu Deana Reeda pt. El Cantor. Został aresztowany, a następnie zamordowany w czasie puczu 11 września 1973, kiedy władzę w kraju objął generał Augusto Pinochet. Jara był torturowany, obcięto mu palce u dłoni, aby nie mógł grać na gitarze. Został zabity na stadionie Estadio Chile (obecna nazwa stadionu to Estadio Víctor Jara). Ciało muzyka podziurawione 40 kulami wyrzucono na ulicę. Trafiło ono potem do kostnicy, gdzie zostało rozpoznane przez jednego z pracowników, który zawiadomił żonę zamordowanego, Angielkę Joan. Wraz z dwoma przyjaciółmi umieściła ona po kryjomu ciało muzyka w niszy na cmentarzu.
5 grudnia 2009 roku Víctor Jara został uroczyście pochowany na Cmentarzu Generalnym w Santiago. W trwających dwa dni uroczystościach wzięły udział dziesiątki tysięcy Chilijczyków, artyści estrady i teatru.

Po śmierci generała Augusto Pinocheta 10 grudnia 2006 roku, w całym kraju ludzie spontanicznie śpiewali piosenki Víctora Jary.

3 thoughts on “Pokolenie Solidarności (8)

  1. Ewo, ale byłoby super, gdyby Ci się udało wydać tę Twoją książkę! A może nie jestem na bieżąco, i wszystko jest juz w toku?
    Czyta się naprawdę tak znakomicie, prawdziwa perełka!

  2. odawżnie, nareszcie cos o gaciach;
    “myjcie się dziewczyny, bo nie znacia dnia, ni godziny…”
    takie to były czasy, sto lat temu…

Leave a Reply

Fill in your details below or click an icon to log in:

WordPress.com Logo

You are commenting using your WordPress.com account. Log Out /  Change )

Twitter picture

You are commenting using your Twitter account. Log Out /  Change )

Facebook photo

You are commenting using your Facebook account. Log Out /  Change )

Connecting to %s

This site uses Akismet to reduce spam. Learn how your comment data is processed.