Anna Dobrzyńska
Rodzynki

„Do tych, co mają tak za tak – nie za nie,
Bez światło-cienia…
Tęskno mi, Panie…”
Kiedyś pracowałam dla firmy o światowym zasięgu, proponującej swoim Klientom usługi najwyższej jakości, w trosce o dobro Klienta przygotowującej produkty na najwyższym poziomie, proponującej rozwiązania stworzone specjalnie dla indywidualnych potrzeb Klienta, bo każdego Klienta traktuje ona wyjątkowo i dba o Jego przyszłość, przeszłość i teraźniejszość. …Swoją opiekę roztacza nie tylko nad swoimi Klientami ale troszczy się o losy Jego najbliższych, najdalszych a także przyszłe pokolenia idące w prostej oraz nieprostej linii od jej czcigodnego Klienta. Dlatego cały czas doskonali swe produkty by móc sprostać każdym oczekiwaniom każdego Klienta, nawet tym oczekiwaniom, których Klient nie ma albo nawet nie wie, że takowe może posiadać. … Wszystko to robi w trosce o dobro Klienta, by ten mógł cieszyć się życiem, żyć jego pełnią oraz liczyć na jej matczyne serce i ojcowską pomoc gdy tylko jakieś zło stanie na Jego beztroskiej drodze życia. Jej działanie napędza chęć realizacji marzeń swojego Klienta, troska o Jego bezpieczeństwo i miłość. Miłość, która przenika wszystkie aspekty życia Klienta oraz jest – jak to miłość – wieczna.
Nie ma znaczenia co to za firma, bo cała branża stosuje ten sam język marketingowy…
Dodam, że firmy te dbając o swój światowy prestiż i markę rezydują w budynkach spełniających najwyższe standardy, tak by światowa forma i jakość ducha znalazła odzwierciedlenie w światowej materii.
W którymś tam momencie mojej kariery zostałam uczestnikiem pewnego szkolenia. Przez miesiąc, codziennie spotykaliśmy się w grupie około 30 osobowej, by przez 4 godziny zgłębiać wiedzę z zakresu działalności firmy. Atmosfera była przyjemna, ludzie uprzejmi, rozmowni, odnoszący się do siebie z życzliwością. Szkoliliśmy się przy aromatach firmowej kawy i herbaty, często częstowani firmowymi ciasteczkami – no, jak to w wielkim świecie. Ostatniego dnia, na samo zakończenie szkolenia prowadzące panie zarządziły takie oto ćwiczenie: „Podzielcie się na dwie grupy. Jedna niech zostanie w sali a druga niech wyjdzie na korytarz”. Ja byłam w tej drugiej. Na korytarzu prowadząca szkolenie powiedziała: „Wasze zadanie polega na tym by tamta grupa ustawiła się pod tablicą”. I na tym zakończyła swoją działalność. Byłam pierwszą osobą, która zabrała głos: „Powiemy im, że dostaliśmy takie zadanie, że mamy ich poprosić by ustawili się pod tablicą”. Jednak zostałam zakrzyczana, że to właśnie na pewno jest źle, na pewno nie o to chodzi, na pewno oni nie będą się chcieli ustawić pod tablicą, bo na pewno oni właśnie dostali zadanie, żeby za nic na świecie nie ustawiać się pod tablicą. „Tego nie wiemy jakie ma zadanie tamta grupa i się nie dowiemy póki z nimi nie porozmawiamy…” – próbowałam bronić swoich racji. Ale już mnie zakrzyczeli na dobre, pominięli, wręcz odrzucili. No więc, zdystansowałam się, usiadłam na fotelu i z pewnej odległości obserwowałam to, co się dzieje. Jeszcze był jeden mężczyzna, który był w takiej samej sytuacji jak ja. Byliśmy jak dwa rodzynki w cieście.
A co się działo w owej grupie? Grupa prześcigała się w pomysłach, co by tu zaaranżować, aby „tamci” nie wiedząc, że się ustawiają pod tablicą – ustawili się pod tablicą. To było ładnych parę lat temu, więc szkoda, że wszystkich pomysłów już nie pamiętam ale finalny pamiętam – „radosny pociąg”. Mieliśmy ustawić się w pociąg, gęsiego, trzymać osobę przed sobą pod boki – tak jak na weselach. Pierwsza osoba była – „lokomotywą”, więc ręce miała wolne. Miała je trzymać zgięte przed sobą i poruszać na kształt kół w lokomotywie, mówiąc przy tym: „puf-puf-puf”. Żeby było weselej, „lokomotywa” włączyła muzyczkę, melodyjkę w telefonie. I tak mieliśmy tym pociągiem wjechać do sali, udając, że się świetnie bawimy i jesteśmy radośni. Do tej radości i świetnej zabawy będziemy zapraszać i wciągać za ręce „tamtych”. „Tamci” – oczywiście rozbawieni się do nas dołączą i tak oto tym pociągiem zajedziemy pod tablicę. A pod tablicą?…. Uciekniemy! I „oni” zostaną pod tablicą!
… No pomysł godny Agenta 007!
A trzeba pamiętać, że to byli dorośli ludzie.. nie dzieci.. W większości z wyższym wykształceniem, inteligentni, na poziomie, niekiedy zajmujący kierownicze stanowiska… ”Lokomotywą” – był pan, koło 50… I oni naprawdę wierzyli w to, co robili … Ćwiczyli na korytarzu ten radosny pociąg i ćwiczyli hasła, które miały „tamtych” zachęcać.
No, w końcu musiałam wejść do tej sali, pociąg wjeżdżał to i ja musiałam jakoś tam wejść. Bardziej weszłam niż wjechałam, choć pociąg – twardo wjeżdżał i to na wesoło. Na początku nie wiedziałam, co się dzieje, bo jakoś weszłam chyba jako ostatni wagon. Ale w końcu się zorientowałam. Otóż, zmienił się wystój sali. Stoły, które wcześniej stały normalnie, teraz budowały korytarz, prowadzący od drzwi aż do okna. ”Oni” też coś wymyślili… Przed stołami stali „tamci”, w równych odstępach, na szeroko rozstawionych nogach, niczym strażnicy, by nikt czasem nie uciekł… Zaczęło robić się gorąco. Poczułam się jak bydło zapędzane do rzeźni. Drugie moje skojarzenie było z Umschlagplatz, kiedy to Żydzi byli gnani do wagonów transportacyjnych a drogę wyznaczał szpaler „żydowskiej policji”, który pilnował, by nikt nie uciekł. … Szybko udało mi się rozsunąć stoły i uciec z tego korytarza, trochę przeciskając się przez wąską szczelinę a trochę prześlizgując się po blacie, ale następna osoba, za mną już nie miała tyle szczęścia. Strażnik ją pochwycił i po krótkiej szarpaninie, siłą wstawił do korytarza. Zasunął stół. Odwrotu nie było. „Wesoły pociąg” ciągnął za ręce i popychał „tamtych”, a „tamci” ciągnęli i popychali „tych”. I tu już nie było humoru ani żartów. Tu była szarpanina, krzyki, wyzwiska, kłócenie się. Wszystko na bardzo poważnie. A ja schroniłam się gdzieś z dala i znów obserwowałam…. Sala była duża, z filarami, kwiatami w donicach, – no w końcu to budynek na światowym poziomie i najwyższych standardów.
A prowadzące tak patrzyły, patrzyły…
W końcu gdy już większość ochrypła od krzyków, jedni zostali z włosami uczestników szkolenia z przeciwnej grupy w dłoniach, a drudzy z krwią na ustach od rzucania się swym kolegom do gardeł, nastąpiła „jakaś” współpraca. Grupy ustaliły, że jedni się ustawią pod tablicą a drudzy pod oknem…/a! więc takie zadanie dostała grupa, która została w sali! Mieli ustawić nas pod oknem! Tak samo jak my dostaliśmy polecenie by ustawić tamtych pod tablicą!…. ojej, jakie to banalne…/
Ale atmosfera Umschlagplatz wcale nie odeszła na swoje miejsce czyli do przeszłości.
„My się ustawimy pod tablicą, a wy się nie ustawicie pod oknem!!!”, „A jaką mamy gwarancję, że wy się ustawicie, jak my się ustawimy?!!!”, „A skąd mamy wiedzieć, że nas nie oszukacie?!!!”, „Oszukacie nas, na pewno nas oszukacie!!!” „Po jednej osobie będziemy się ustawiać !!!” „Jedna osoba od was się ustawi pod tablicą i dopiero jedna od nas się ustawi pod oknem!!!”, „Ty idź pod tablicę!!!”, „Dlaczego ja?!!!”, „Pójdę wtedy, kiedy sam będę chciał!!!”, „Idź, bo ja ci każę!!!”, „Tamten krzywo stoi!!!”, „Wracaj do szeregu!!!”, „Jak ty wychodzisz za linie to jeden od nas też wychodzi z szeregu!!!” „Nie wychodź za linię!!!” „Równo stój !!!”
„raus”, „raus”, „sznela”, „sznela” – brakowało mi tylko między tymi okrzykami.
Ustawiłam się pod oknem, oczywiście w swojej kolejności, kiedy mi „kapo” kazał. Stałam równo, nie wychodziłam za linię i nie odstawałam od okna, żeby się na mnie „kapo” nie darli… Miałam już dosyć.
Tych ludzi jakby coś opętało…
Gdy ćwiczenie dobiegło końca i obie grupy stały pod oknem i pod tablicą prowadząca powiedziała: „Dlaczego nikomu z was nie przyszło do głowy po prostu drugą grupę – poprosić?”. …Czy miałam podnieść rękę i powiedzieć: „ja chciałam”…? To nie miało żadnego znaczenia.
„Czy, któraś grupa ma jakiś powód, dla którego nie mogłaby by się od razu ustawić pod oknem lub pod tablicą? Ćwiczenie to miało pokazać do czego prowadzi brak otwartej postawy i zamknięcie się na dialog”. I dodała: „Wszystkie grupy, z którymi przeprowadzamy to szkolenie realizują to zadanie właśnie w taki sposób jak wy.”
To doświadczenie mnie zdegustowało. Wyszłam z pracy zmęczona jak nigdy… Rozczarowana? Na pewno.
Produkt światowy, firma światowa, budynek – na światowym poziomie… szkoda, że w ludziach takie światowe…. taki światowy szlam.
Dlaczego mnie nie chcieli słuchać? Skąd ta energia do tworzenia tak pogmatwanych scenariuszy? Dlaczego tak miłują krętactwo? Skąd ta niechęć do prawdy? Dlaczego zakładają wrogość drugiej strony? Dlaczego nie są otwarci na dialog? Dlaczego tak łatwo im było zobaczyć w swoich dotychczasowych kolegach wrogów, których należy przechytrzyć, oszukać, wmanewrować, załatwić podstępem? Dlaczego tak łatwo było im stanąć po dwóch stronach barykady? Dlaczego nie cofnęli się nawet przed przemocą fizyczną?
Tyle energii, zaangażowania, słów, zamieszania, mącenia, wymyślania, złej woli… zamiast uczciwości, zwykłej otwartej rozmowy.
„Prawda jest zwięzła, kłamstwo owija się w wielomówstwo”.
To było tylko szkolenie. Tylko ćwiczenie. Tylko zabawa. W grę nie wchodziły żadne pieniądze. Do czego jest zdolny człowiek, gdy w grę wchodzą pieniądze? Do czego jest zdolny człowiek gdy w grę wchodzą duże pieniądze? A do czego jest zdolny człowiek gdy w grę wchodzą – bardzo duże pieniądze? Można sobie wyobrazić lub …powspominać…
„Niech wasza mowa będzie: Tak, tak; nie, nie. A co nadto jest, od złego pochodzi”.
Pozdrawiam wszystkich pracujących w światowych firmach. Nikogo nie oceniam. Przecież istnieją rodzynki 🙂