Ewa Maria Slaska
Zaczęliśmy od biblioteki. Zauważyłam, że na wielu zdjęciach mam ręce złożone jak do modlitwy.
Modlę się do książek i bibliotek.
Pewnie tak jest.
Plan wycieczki i wszystkie zdjęcia: Konrad
Continue reading “Byliśmy w Liverpoolu”
Ewa Maria Slaska
Zaczęliśmy od biblioteki. Zauważyłam, że na wielu zdjęciach mam ręce złożone jak do modlitwy.
Modlę się do książek i bibliotek.
Pewnie tak jest.
Plan wycieczki i wszystkie zdjęcia: Konrad
Continue reading “Byliśmy w Liverpoolu”For English, please scroll
Na przełomie października i listopada spędziłam dwa tygodnie w angielskim kurorcie Blackpool. Kurorcie, bo choć jest tu wietrznie i deszczowo, miasto ma ważne wartości kuracyjne, gdyż leży bezpośrednio nad morzem (Morze Irlandzkie). I to nie tak jak polskie czy niemieckie miasta, gdzie do morza jest tak naprawdę bardzo daleko. W Blackpool morze jest na wyciągnięcie ręki, jak wyskakujesz rano po bułki albo idziesz z psem na spacer. Nigdy przedtem nie słyszałam o Blackpool, a tymczasem to znana miejscowość, wielu moich niemieckich znajomych kiedyś tu było, mama Moniki Wrzosek-Müller mieszkała tu przez kilka miesięcy.
Od XVIII wieku była to zawsze miejscowość kuracyjna dla biedniejszych, tych którzy pracowali w Liverpoolu, Manchesterze, Edynburgu, Glasgow albo Aberdeen. Bogaci jeździli na Rivierę albo do francuskiej Bretanii. WAnglii – do Brighton. A Blackpool to taki Brighton dla ubogich. Biedne miasto. Nawet dziś. Jednak w XIX wieku to właśnie w Blackpool zaczęła się masowa turystyka, gdy pierwszą, nowo otwartą linią kolejową przyjechała tu pierwsza zorganizowana wycieczka.

Ela Kargol
Nie wiem, czy dzisiejsi poznaniacy chodzą jeszcze do zologu, czy już tylko do ogrodu zoologicznego.
Ja pamiętam zolog. W słownikach gwary poznańskiej znajduję i zolog, i zoolog, a nawet z niemiecka colog. Niektórzy odwiedzają ogrody zoologiczne przez całe swoje życie. Ja to robiłam w wieku wczesnej młodości, a potem wczesnej młodości moich dzieci, ewentualnie towarzysząc komuś w wyprawie do Zoo.



Zolog w Poznaniu jest już wiekowy. Mam na myśli ten stary zolog – Stare Zoo. Do niedawna jeszcze uliczne drogowskazy wskazywały w mieście do niego drogę. A może jeszcze wskazują. Podobno Poznań jest jedynym miastem w Polsce, które ma dwa ogrody zoologiczne. Ja wyrastałam w czasach, gdy był jeden. Nowe Zoo wlaśnie budowano. A gdy je otwarto, to kiedyś poszłam z ciekawości. Nachodziłam się dużo, zwierzęta oglądałam z daleka, bo polepszyło im się metrażowo. Zobaczyłam niewiele, bo wszystko było zbyt oddalone, zwierzęta korzystały z „wolności“ i możliwości chowania się przed ciekawskim wzrokiem.
Nie to, co lew w klatce w starym Zoo. Jak zaryczał, to głos niósł się po całych poznańskich Jeżycach. A słonicę Kingę można było prawie pogłaskać. Lwie klatki, gdy lwów zabrakło, udostępniono artystom. Teraz w tych pomieszczaniach otwarto Muzeum Historii Zoo i Lwa w Poznaniu.
W tym roku późnym latem znowu poszłam do zologu. Przypadkowo. Chciałam odwiedzić mieszkanie Kazimiery Iłłakowiczówny – poznanianki nie z wyboru, lecz jak sama pisała o moim mieście, osoby przebywającej tu na wygnaniu.
Czy rzeczywiście tak było? Nie sądzę. Mieszkała na Gajowej, niedaleko zologu.



Nie doczytałam, że do mieszkania można wejść tylko po uprzednim się zgłoszeniu i tylko raz w miesiącu. Przed kamienicą na progu zapraszający napis Salve, więc weszłam. Zachwycona klatką schodową i niebieskim światłem wpadajacym przez niebieskie szybki podeszłam pod drzwi mieszkania poetki. Na skwerze przy dawnej zajezdni tramwajowej, widocznej z okien pokoju Iłłakowiczówny, znajduje się tablica upamiętniająca Czerwiec ’56 i fragment jej wiersza, wiersza manifestu o Poznańskim Powstaniu z1956 roku, Rozstrzelano moje serce…

Kawałek dalej wśród innych poznanianek z Jeżyc znajduję jej wymuralowany portret.


Nie wiem, czy chodziła do zologu. Pamiętam jej wiersz o pegazie, o tym z Teatru Wielkiego i o pewnym panu Gulczyńskim, który go dosiadł, a pegaz mimo wszystko nie poleciał. Pan Gulczyński, powstaniec poznański z 1956 roku, nielubiany przez pegaza i cenzurę, wdrapał sie na szczyt poznańskiej opery, aż milicja, a potem cenzura musiały interweniować.
Jest w Poznaniu na Operze Pegaz,
jak chce, to on leci, a jak chce, to biega
po Sołaczu, Łazarzu, po Krętej, po Młyńskiej…
Czy nie tak, panie Gulczyński?
Pegaz pozostał niewzruszony na szczycie poniemieckiego budynku cesarskiej dzielnicy, lew i pantera także.


Ale oni żyją własnym życiem poza zologiem. Obracają się w innych kręgach. Nawet pantera uniknęła klatki, bo Rilke o niej zapomniał.
Zolog powstał znacznie wcześniej niż gmach opery, znany, jak go już wzniesiono, jako Deutsches Stadttheater.
Dawniej przy ulicy Dworcowej, dziś Zwierzynieckiej znajdował się dworzec kolejowy i Stacja Kolei Stargardzko-Poznańskiej.
Tuż obok działała dobrze prosperująca restauracja, w której chętnie spotykali się miłośnicy gry w kręgle. Dworzec zniknął z miejskiego krajobrazu, ale ulica pozostała. Najpierw nosiła nazwę Tiergartenstrasse, by ostatecznie stać się Zwierzyniecką.
Skąd taka nazwa ulicy?
Początek tej niezwykłej historii miał miejsce właśnie w restauracji dworcowej podczas 50. urodzin jednego z członków Klubu Kręglarzy. Koledzy, skorzy do żartów postanowili uczcić ten jubileusz w nietypowy sposób. Podarowali jubilatowi 12 zwierząt: kozę, owcę, miniaturową świnię, kota, królika, wiewiórkę, gęś, kaczkę, kurę, pawia, tresowaną małpę i niedźwiedzia. Obdarowany pozostawił zwierzęta w ogrodzie restauracji dworcowej, najprawdopodobniej pod fachową opieką i za zgodą właściciela.
Zwierzyniec z czasem się powiększał, ku uciesze nie tylko kręglarzy, ale też mieszkańców miasta.
Trzy lata później, w 1874 roku powołano do życia Towarzystwo Akcyjne Ogród Zoologiczny, a rok później powstało Stowarzyszenie Ogród Zoologiczny, z zarządem, członkami i dotacją od miasta. W 1883 roku obowiązki prowadzenia ogrodu przejął Robert Jaeckel (1851–1907). Choć nie brakowało głosów krytyki wobec jego autorytarnego stylu zarządzania ogrodem zoologicznym, Jaeckel zyskał uznanie za swój zapał, skuteczność, bezinteresowność i ogromny wkład w rozwój poznańskiego „zologu”. To właśnie dzięki jego staraniom udało się wykupić od Kolei Państwowej budynki dawnego dworca i restauracji. Słonica Kinga, którą pamiętam, zamieszkała w starej parowozowni.
Powiększono i zagospodarowano teren ogrodu, powstały nowe pawilony, ozdobny staw, grota, alpinarium, lwiarnia, małpiarnia.


Trzy lata po śmierci Roberta Jaeckla postanowiono uczcić jego pamięć odpowiednim monumentem. Ku zaskoczeniu, a nawet oburzeniu wielu poznaniaków, zamiast pomnika przedstawiającego zasłużoną postać, odsłonięto rzeźbę lwa, króla zwierząt. Autorem dzieła był wybitny berliński rzeźbiarz-animalista August Gaul, twórca wielu już wyrzeźbionych zwierząt. Pomnik przetrwał do dziś. Może ze względu na to, że przedstawiał lwa, nie został po wojnie strącony z cokołu, Wyryty po niemiecku napis: Dem Begründer des Tierparks zum Gedächtnisse („Założycielowi ogrodu zoologicznego ku pamięci”) z czasem uległ zatarciu. W latach 70. XX wieku, dla pewności, by nikt nie próbował go odczytać, przykryto go tablicą z nowym napisem:
W TYM MIEJSCU POWSTAŁ 100 LAT TEMU
POZNAŃSKI OGRÓD ZOOLOGICZNY
POZNAŃ, WE WRZEŚNIU 1974 R.
Oficjalną nazwę pomnika zmieniono na „Pomnik 100-lecia założenia ZOO” .
Bardzo podobny lew stoi przed Starą Galerią Narodową (Alte Nationalgalerie) w Berlinie. Na stronie Staatliche Museen zu Berlin czytam:
Gaul opracował model lwa od 1908 roku w ramach zlecenia miasta Poznań na pomnik założyciela i dyrektora tamtejszego ogrodu zoologicznego w latach 1881–1907, Roberta Jäckela. Pierwsze odlewy w 1910 roku zakończyły fazę projektowania. Istnieją trzy kolejne odlewy, w tym ten z Galerii Narodowej.
https://recherche.smb.museum/detail/965066/stehender-l%c3%b6we




Inny lew – leżący, również autorstwa Augusta Gaula, Był niegdyś częścią kolekcji dzieł sztuki wydawcy i mecenasa Rudolfa Mosse, zagrabionej przez nazistów prawowitym właścicielom. Dzieło zostało zwrócone w 2015 roku, a w 2016 roku zostało odkupione dla Galerii Narodowej w Berlinie. Od kilku lat lew eksponowany jest w foyer berlińskiej Galerii Jamesa Simona.
Po śmierci Roberta Jaeckla w 1907 roku poznańskie zoo zaczęło stopniowo podupadać. Zarówno pierwsza, jak i druga wojna światowa nie oszczędziły ogrodu. Zniszczenia były ogromne, a straty nieodwracalne. Zwierzęta umierały z głodu, ginęły pod gruzami zbombardowanych pawilonów i wybiegów. Do końca drugiej wojny światowej przetrwało zaledwie 176 osobników.
Po wojnie pomału zwierząt przybywało. W 1955 roku przybyła do Poznania z Półwyspu Indochińskiego 3,5-letnia słonica Kinga. Imię wybrano jej później. Nie zamieszkała ani w pustyni ani w puszczy, lecz w starej parowozowni. Podobno była humorzasta. Dożyła sędziwego wieku. Zmarła krótko po swoich 50. urodzinach.
Lew autorstwa Augusta Gaula, poświęcony Robertowi Jaecklowi, to jedyna rzeźba na terenie Starego Zoo w Poznaniu, której historia jest tak dobrze udokumentowana. Pozostałe, choć bardziej rozpoznawalne, jak wilk czy koń, pozostają anonimowe, ich pochodzenie nie jest znane. Wilk, dynamiczny w formie, z wyszczerzonymi kłami i groźnym spojrzeniem, budzi respekt, a jednocześnie cieszy się ogromną sympatią najmłodszych. Każdy z nas choć raz na niego wsiadł i pozował do zdjęcia,

Nie wiadomo, skąd się wziął. Pewne jest tylko, że wilk pojawił się w poznańskim zoo jeszcze przed wojną. Po wojnie otrzymał towarzysza, konia. Według przekazów, rzeźba została przywieziona przez armię radziecką z terenów poniemieckich i podarowana poznańskiemu ogrodowi zoologicznemu. W latach 70. XX wieku rozważano, czy koń mógł być dziełem Augusta Gaula, jednak tę możliwość ostatecznie wykluczono. Gaul znaczy tyle co koń. I tu nasuwa mi się się żart dwujęzyczny:„Einem geschenkten Gaul schaut man nicht ins Maul“, czyli „Darowanemu koniowi nie zagląda się w zęby.”

Warszawa dostała Pałac Kultury, a Poznań konia.
Stare Zoo już dawno przestało pełnić rolę klasycznego ogrodu zoologicznego. Dziś to zielona enklawa w sercu miasta, park z ciekawą historią i garstką zwierząt. Są kozy, owce, wiewiórki, gęsi, kury… Historia zatoczyła koło, a jej cichym bohaterem i corocznym jubilatem pozostaje poznański „zolog”, z sentymentem wspominany, z sympatią odwiedzany.



Monika Wrzosek-Müller
Ewa fährt nach Blackpool, nicht im Sommer, sondern eher in der dunklen, herbstlichen, fast vorweihnachtlichen Zeit.
Aus den Tiefen meiner Erinnerungen tauchten Erzählungen meiner Mutter auf, über ihre Englandreise im Jahr 1958 – ein für die damalige Zeit in Polen unerhörtes Ereignis. Meine Tante und meine Mutter hatten sich auf Einladung irgendeiner Dienststelle der RAF (Royal Air Force) auf die Reise gemacht, denn die Air Force konnte die Witwenrente, die meiner Oma als Ehefrau eines im Krieg gefallenen polnischen RAF-Piloten zustand, nicht nach Polen auszahlen und man wollte wenigstens den Töchtern die Reise zum Grab ihres Vaters, meines Großvaters, in Großbritannien ermöglichen.
Continue reading “Blackpool”Ela Kargol
W Szczecinie wiosna i nawet pan M. jej nie zakłócił. Przyjechał w dniu rocznicy nadania Szczecinowi praw miejskich. Czy wiedział o tym, że 3 kwietnia 1243 roku książę Pomorski Barnim I Dobry lokował miasto na prawie magdeburskim?
Ja nie wiedziałam, że pan M. przyjeżdża. Ludzi sporo, tak widać na zdjęciach (ale nie na moich), podobno niektórzy przyszli tylko tak sobie, popatrzeć, no ale przyczynili się do wzrostu frekwencji. A plac duży ustrojony zewsząd biało-rózowym kwieciem. Ustrojony z powodu wiosny.
Continue reading “W Szczecinie wiosna!”Ewa Maria Slaska
Jadę do Paryża dopiero w październiku, ale ponieważ już zdołałam przegapić operę Don Kichot we Lwowie, balet w Londynie i teatr we Wrocławiu, tym razem sprawdzam zawczasu, co z baratarystyki dałoby się obejrzeć jesienią w Paryżu. Z faktów przemijających nic – wszystko już było wiosną i latem, i opera, i balet, i teatr. Ale za to znajduję mural.
Monika Wrzosek-Müller
Leider haben meine Corona-Erkrankung und der Service von Lufthansa, bei dem buchstäblich nichts gestimmt und funktioniert hat und ich deswegen drei Tage ohne meinen Koffer in Turin saß, die Erlebnisse in Turin etwas verblassen lassen. Ich höre jetzt von den Ärzten rundherum, das Fliegen sei am schlimmsten; da schnappten die meisten das Virus auf. Während der Pandemie hieß es doch immer, das Flugzeug sei das sicherste Verkehrsmittel, weil da Filter und Düsen alles einsaugen würden… egal, exakt auf dem Rückflug (zum Glück) habe ich die Krankheit bekommen.
Continue reading “Turin – Porträt einer Stadt”Ein Oktobertag. Schöneberg. Steinmetztstrasse Ecke Großgörschenstraße in Berlin.


Es regnet, ist kalt und windig. Und plötzlich:
Continue reading “Mozaiken auf der Strasse und Gedichte in einer Box”Monika Wrzosek-Müller
Wsiąść do pociągu byle jakiego
Nie dbać o bagaż
Nie dbać o bilet
Ściskając w ręku kamyk zielony
Patrzeć jak wszystko zostaje w tyle…
[Irgendeinen Zug nehmen, sich nicht ums Gepäck kümmern und nicht um eine Fahrkarte
In der Hand ein grünes Steinchen haltend, schauen wie alles zurückbleibt]
Als ich noch in Warschau Ende der siebziger Jahre dieses Lied von Maryla Rodowicz hörte, war mir eher der erste Satz des Reifrains wichtig, mit den Jahren gewinnt eher der letzte an Bedeutung. Gerade habe ich erfahren, dass die Verfasserin des Liedtexts, Magdalena Czaplińska einen Prozess gegen die Polnische Bahn (PKP) gewonnen hat. Die Bahn hat auf Plakaten mit dem Text geworben, ohne sich um die Rechte daran zu kümmern.
Continue reading “Frauenblick: Irgendeinen Zug nehmen”Ela Kargol
Budynek nazywają uczniowie hogwartem. Przypomina warowny zamek, Jest naprawdę wielki, majestatyczny, na miarę architekta, który go projektował, architekta związanego ze Szczecinem, jak żaden inny.
Wilhelm Meyer-Schwartau (1854-1935), bo o nim mowa – był w latach 1891-1921 miejskim radcą budowlanym Szczecina. Oprócz wspomnianego budynku szkoły miasto zawdzięcza mu Cmentarz Centralny i tarasy Hakena, gmach główny Muzeum Narodowego, neogotycki kościół św. Gertrudy na Łasztowni, gmach magistratu – obecnie rektorat Pomorskiego Uniwersytetu Medycznego przy ul. Rybackiej, wiele innych budynków użyteczności publicznej i rozwiązań architektonicznych miasta.
Reprezentacyjny budynek szkoły (Stadtgymnasium) budowano trzy lata, w 1903 roku oddano go do użytku uczniom płci męskiej. Gmach powstał z piaskowca śląskiego, zbudowany został w stylu neoromańskim, z przestrzennymi korytarzami, klatkami schodowymi i aulą o powierzchni prawie 400 m kw. W czasie wojny pełnił funkcję polowego szpitala wojskowego, może właśnie to uratowało go przed zniszczeniem. Już 2 września 1945 roku w tym przedwojennym gimnazjum męskim przu ulicy Piastów 12 (dawnej Barnim Straße) zostaje otwarta pierwsza polska szkoła stopnia gimnazjalnego i licealnego. Dyrektorką szkoły zostaje Janina Szczerska, była więźniarka obozu w Ravensbrück, przedwojenna dyrektorka Państwowego Gimnazjum Żeńskiego w Siedlcach. Pomieszczenia zniszczone były w niewielkim stopniu, brakowało natomiast podręczników, kadry i wielu sprzętów. Jednak część wyposażenia szkoły, jak meble i pomoce naukowe pozostały w pracowniach szkolnych.
I są w nich do dzisiaj!!!
W podtytule niezwykłego albumu Moniki Szymanik, drugiego jej albumu, którego premiera odbyła się 18 grudnia 2022 roku w historycznej auli szkoły czytamy: …Pocztowa 19, czyli ukryte skarby Szczecina.
Monika odkrywa Szczecin na nowo, ten stary Szczecin, o którym ja mówię poniemiecki, ona stareńki. Piękny Szczecin, magiczny, ze starymi posadzkami, kaflami, które wyłaniają się często spod kilku warstw tynków, z rzeźbionymi drzwiami i starą klamką, napisem na murze, który pamięta jeszcze Stettin, podcieniami, prześwitami, mgłą na Jasnych Błoniach i śniegiem tamże.



















Fotosy: Ela Kargol
Na jej zdjęciach jest i szkoła, dawne Stadtgymnasium, aula i wyposażenie gabinetu biologicznego ze swoimi ukrytymi skarbami.
Zwierzęta w formalinie, atlasy anatomiczne, spreparowany aligator, tablice poglądowe dotyczące flory i fauny, budowy ziemi, zielniki, diapozytywy, preparaty i filmy. Szpula z filmem na zdjęciu to film, który później znalazłam w archiwum portalu filmowego Ein Bauer bringt Gemüse auf den Markt (Rolnik przywozi warzywa na rynek), 12-minutowy film dokumentalny z roku 1938.
Ponieważ na metalowym pudełku z filmem widnieje napis Reichsanstalt für Film und Bild in Wissenschaft und Unterricht, szukam w wikipedii czym zajmował się ten urząd: Reichsstelle für den Unterrichtsfilm (RfdU), przemianowana w 1940 r. na Reichsanstalt für Film und Bild in Wissenschaft und Unterricht (RWU), była centralnym urzędem do spraw produkcji filmów edukacyjnych w narodowosocjalistycznej Rzeszy Niemieckiej i instrumentem służącym niemieckiemu systemowi szkolnictwa i edukacji, z siedzibą w Berlinie.
Filmów w zbiorach szkoły jest więcej, niektóre opatrzone polskimi tytułami służyły jako pomoce naukowe uczniom po 1945 roku, tak jak plansze i inne tablice poglądowe. Film o mrówce lub jastrzębiu, film niemy nie propagował nacjonalizmu, był filmem o mrówce lub jastrzębiu. Ośmiornica w formalinie jest tą samą ośmiornicą, którą była przed wojną, w innym państwie, innym systemie politycznym, ale w tym samym słoiku i tym samym mieście i innej choć tej samej szkole.
Nieprawdopodobne, że do dzisiejszych czasów zachowały się aż takie zbiory.
Nauczycielka biologii, pani Agnieszka Milewska, na jeden dzień udostępniła te historyczne pomoce dydaktyczne ciekawskim takim jak ja.
Pochłaniam wszystko wzrokiem i dokumentuję komórką. Już w domu przeszukuję internet, szukam nazwisk, wydawnictw, filmów.
Niektóre okazy są starsze niż szkoła. Jest zielnik z roku 1888, atlas budowy ciała znanego anatoma Huberta von Luschki z roku 1857. Najprawdopodobniej przeniesiono je tu z całym dobytkiem z obecnej Książnicy Pomorskiej, gdzie wcześniej znajdowało się miejskie gimnazjum.
Szczecin jest miastem pełnym skarbów, tych odkrytych i tych o których jeszcze nikt nic nie wie, jak ja. Ja niczego nowego nie odnalazłam, zachwycam się tym, co inni przede mną odkryli, zabezpieczyli, znaleźli,
Kibicuję wielu „szczecińskim odkrywcom”, osobom prywatnym, zaangażowanym, stowarzyszeniom, organizacjom. Jestem pełna podziwu dla osób, którzy chcą zachować dla potomnych historię obu miast, Szczecina i Stettina.
W noc grudniową wypatrujemy tej pierwszej gwiazdki na niebie, Szczecin ma je aż trzy, i to na co dzień, na wyciągnięcie ręki. Trzy gwiazdy z gwiazdozbioru Oriona ukryte na ziemi w centrum miasta. To również zasługa między innymi Wilhelma Meyera-Schwartau.
Szczecin jest gwiaździsty.
…Dawno to miasto, co na planie gwiazd leży, nie było tak z pierwszą gwiazdą za pan brat, dawno nie, dziś bądźmy jak tabula rasa na miasta placach w osiem świata stron nucąc w niebogłos świąteczną treść…
śpiewa Olek Różanek i Ambasadorzy