Pieniądze, szczęście, chciwość – emocjonalne oblicze stanu konta

Johanna Rubinroth
esej dla radia deutschlandfunk, przetłumaczony przez autorkę

GELD, GLÜCK, GIER

1

ZIMNY POT. DUSZNOŚĆ. W GŁOWIE MGŁA. Po spojrzeniu na mój zdecydowanie zbyt niski stan konta postanawiam: coś musi się zmienić. Powszechne pomysły nie dają rozwiązania. Coś sprzedać? Nie wiedziałabym, co. Pracować więcej? Nie wiedziałabym, kiedy. Zmienić zawód – ale na jaki? Coś pożyczyć – jeszcze więcej? 

Nagle mam pomysł. Skoro moja relacja z pieniędzmi – a raczej z ich brakiem – jest tak silnie naładowana emocjonalnie, to czemu nie u-aktywować innej częstotliwości i spróbować… zaklęcia? 

Przecież pieniądze mają w sobie coś magicznego. Raz są, raz ich nie ma. Przychodzą i odchodzą, pojawiają się – i znikają. Znikają z godną podziwu regularnością – jakby to było prawo natury. U innych rozmnażają się jakby z niczego. Zamieniają się w ciepłe buty. Albo w potwora, który wywołuje panikę. Sprawiają, że ludzie z podniesioną głową wchodzą i wychodzą ze sklepu firmowego Chanel albo przemykają się ze spuszczoną głową, przeszukując latarką śmietniki. Pieniądze potrafią ocalić lub zrujnować, uwieść lub odstraszyć. Nie mówi się o nich – a jednak rządzą tak wieloma rzeczami.

Continue reading “Pieniądze, szczęście, chciwość – emocjonalne oblicze stanu konta”

Dylemat z cukrem

Niestety autor historii Ukrainy w pigułce Broma, czyli Brom nie zdążył z przyczyn wyższych stworzyć wpisu na dziś, dlatego zamiast Broma…

Johanna Rubinroth

Słodko, słodziej… gorzko. Dylemat cukrowy.

Sendung von Deutschlandfunk auf Deutsch; um es zu hören bitte nach unten scrollen

1

Dziś spróbuję terapii ekspozycyjnej. Zadanie brzmi: zjedz pół białej pavlovej i zostaw resztę. Pierwsza część jest łatwa: łyżeczka po łyżeczce wypełniam usta tą puszystą pokusą. Miękki, słodki mus oszałamia zmysły. Dreszcz zachwytu. Niebiański spokój. Jeszcze jedna łyżeczka, i jeszcze. Bezowa pianka upaja. Przez mózg przelatują małe błyski szczęścia. Jakie jest, do cholery, to sekretne źródło tej niezrównanej rozkoszy?

Przyp. adminki: Ten wspaniały tort bezowy to pavlova, o której w tym tekście będzie jeszcze mowa wielokrotnie. Deser wymyślony w Australii lub Nowej Zelandii prawie sto lat temu na cześć genialnej rosyjskiej baleriny – Anny Pavlovej. W naszej rodzinie specjalistką produkowania wspaniałych pavlovych jest moja siostra, Katarzyna Krenz, pisarka i poetka. Tu dwie z jej produkcji, jedna z owocami już na stole, a jedna jeszcze w piekarniku. Nota bene w niemieckiej wersji (zob link poniżej) to wcale nie jest pavlova tylko tiramisu.

To ten słodki smak wywołuje tak silną reakcję. To głębokie upodobanie do słodyczy nie jest czymś indywidualnym, nie musimy się go uczyć – ono jest zakodowane genetycznie, wpisane w nasz biologiczny program. Nie potrafimy inaczej – ten smak nas przyciąga.

Continue reading “Dylemat z cukrem”

Drei Freudinnen und die Mauer

https://www.swr.de/swr2/leben-und-gesellschaft/leben-in-zwei-systemen-die-generation-der-transformation-in-polen-swr2-leben-2022-11-21-100.html

Leben in zwei Systemen – Die Generation der Transformation in Polen

STAND 18.11.2022 RENATA NASSERI

Leben in zwei Systemen – Die Generation der Transformation in Polen

Malgorzata, Agnieszka und Renata wurden 1973 in Poznan geboren. In der Schule waren sie unzertrennlich und lernten, dass es kein besseres und gerechteres System als den Kommunismus gibt.

Beim Mauerfall 1989 waren sie 16 Jahre alt. 1991 erlebten sie, wie die Sowjetunion endgültig zerfiel. Die Welt stand für sie von nun an Kopf, alte Gewissheiten lösten sich auf. Die Freundinnen mussten sich mit der neuen ökonomischen und politischen Realität auseinandersetzen.

Die frühen 1990er Jahre haben ihr Leben geprägt – bis heute.

Manuskript zur Sendung / Sendung

Sendung vom Mo., 21.11.2022 15:05 Uhr, SWR2 Leben, SWR2

International Women’s Day & Ania

Five courageous female artists

To celebrate International Women’s Day, DW correspondents around the world present female artists who inspire them with their courage and creativity. These rebellious, smart women are fighting against patriarchal structures for equal rights. One of them is Anna (Ania) Krenz from Berlin.


Foto: Maciej Soja

Zu den Film: Deutsche Welle

“My body, my choice. For months, women have been taking to the streets to protest against the tightening of Poland’s restrictive abortion laws. Artist Anna Krenz is raising her voice in support from Berlin.”
By Karin Helmstaedt / DW Deutsche Welle
Berlin ist wunderbar, schrieb auf dem FB Joanna Guttzeit, die diesen Banner irgendwo in Berlin fotografiert hat:
What plans Anna Krenz for an International Women’s Day of Polish Women in Berlin:
3D pop-up herstory comic by Anna Kren

11:00 – 13:00

Międzynarodowy Dzień Kobiet/Internationaler Frauenkampftag

Ania jest też jedną z współinicjatorek powołania do życia Polonijnej Rady Kobiet.

Polonijna Rada Kobiet powstała 2021 roku. Jest organizacją żywą, w stałym procesie kształtowania się. Jesteśmy grupą osób, które nawiązały współpracę międzynarodową w celach reprezentowania i wspierania Polek za granicą, oraz działań na rzecz równouprawnienia i praw kobiet, sprawiedliwości społecznej i praw człowieka w Polsce i na świecie.

W toku są prace nad formułowaniem szczegółowych celów, zasad etycznych i manifestu politycznego, w oparciu o innowacyjne, nowoczesne i feministyczne sposoby działania.

Ania is also one of the founder of International Council of Polish Women, which was established in 2021. It is a living organization, in constant development. We have united across boarders to represent and support Polish women abroad. We advocate for equality, women’s rights and social justice, and strongly support human rights in Poland and abroad.

Work is underway to formulate specific goals, ethical principles, and a political manifesto based on innovative, modern, and feminist modes of action.

Barataria czyli nowy blog (reblog)

Pojawił się nowy blog poświęcony komiksom: Bare Comic Book Art. Gdy tworzyłam ten wpis, przyznaję – dwa tygodnie temu, było tam jeszcze niewiele treści, bo też i blog właśnie był powstał. W międzyczasie, gdy ja zażywałam wywczasów, Autor na pewno dodał mnóstwo nowych wpisów, ja siłą rzeczy poprzestanę na tym, co znalazłam tam 13 lipca o świcie.

Przypomnę, że jedna z gałęzi baratarystyki zajmuje się śledzeniem tropu Don Kichota i Sancho Pansy we współczesnej kulturze, a te nader często prowadzą do popkultury i komiksu, gdzie nierówne pary przyjaciół od ponad stu lat gwarantują dobrą rozrywkę. Jak zauważyła w jednym z komentarzy nasza autorka, Ela Kargol, takich par jest nieskończenie wiele – Flip i Flap, Bolek i Lolek, Żwirek i Muchomorek, Romek i Atomek (oczywiście, oczywiście, kolega komentator ma rację – TYTUS, Romek i Atomek), Robinson i Piętaszek, Dedal i Ikar… Autor bloga o komiksach podsunął mi wtedy sugestię, że również Kajko i Kokosz są naśladownictwem chudego Rycerza o Smętnym Obliczu i nieudacznego gubernatora Baratarii. Stało się to oczywiście pretekstem do stworzenia nowego wpisu, jednego z ostatnich numerowanych wywodów na temat baratarystyki.

Na blogu Bare Comic Book Art Kajko i Kokosz pojawiają się jako pierwszy post.

Uwaga – włączcie głośniki i słowniki, bo od tego momentu wpis składa się z krótkiego wprowadzenia, kilku obrazków i audycji radiowej. Tekst i audycja – po niemiecku, ale nawet Czytelnicy nie znający niemieckiego znajdą tu ciekawe materiały, bo w tle pojawiają się też oryginalne głosy po polsku. Zwracam uwagę na wypowiedź pięcioletniej Jagusi.

NEUE ABENTEUER VON KAJKO UND KOKOSZ
Nach 30 Jahren wird ein polnischer Kult-Comic wiederbelebt

Vor knapp dreißig Jahren ist der letzte Comic des polnischen Comic-Zeichner, Janusz Christa, erschienen. Seine Abenteuer über zwei slawische Krieger Kajko und Kokosz waren hier im Lande sehr begehrt. Nun ist vor einer Woche ein neues Heft mit einer aus dem Christa-Archiv herausgeholten Geschichte erschienen. Arkadiusz Łuba hat sie sich schon angeschaut und gelesen.
foto: Umschlagbild von „Die königliche Kavallerie“, (c) Egmont Polska.

Mama i Lorca

Wywiady ze starych kaset magnetofonowych zostały skonwertowane do formatu wav przez KWiK TV. Dzięki temu mogłam ich odsłuchać. Dziękuję! W sumie mam trzy takie kasety, wszystkie zostały już przetworzone. Nigdy ich przedtem nie słyszałam. Prawie miesiąc temu opublikowałam pierwszą część wywiadów, dwa tygodnie temu – drugą, przed tygodniem – trzecią, a dziś – zakończenie.

lorca-alberti2Anna Sobecka (i Ewa Maria Slaska) o Irenie Kuran-Boguckiej

Za wydanie wierszy zebranych Rafaela Albertiego – “Chłodna mięta mórz”, Wydawnictwo Morskie 1986 – Mama otrzymała stypendium rządu Hiszpanii za najlepsze światowe tłumaczenie literatury hiszpańskiej. Pojechała wtedy do Hiszpanii, gdzie odwiedziła miejsca związane z życiem Lorki.

romancero Anna Sobecka: Czy ta możliwość pozwoliła jeszcze lepiej poznać samego Lorkę? Czy w tych miejscach czuła Pani obecność jego ducha i działanie tej magii?

Irena Kuran-Bogucka: To było trochę inaczej. Więcej uzyskałam w tamtym czasie, jeśli chodzi o działanie ducha, przez to, że to już był ten czas, kiedy się świetnie rozwinęła wiedza o jego poezji. Bo jak wiadomo, jak dyktator doprowadzi czy dopuści do zamordowania poety, to bardzo nie lubi, żeby później o tym mówiono. I ci, co w pierwszych latach po śmierci Lorki próbowali studiować jego życie i twórczość, nie mieli łatwego zadania. Natomiast po powrocie z emigracji, tej Wielkiej Emigracji Hiszpańskiej, poetów emigrantów, a zwłaszcza rodziny Lorki, odkryto mnóstwo nieznanych przedtem materiałów, też studia, już swobodnie prowadzone, poszły dalej. To mi dużo dało. Natomiast, co mi dało na przykład pojechanie do Fuente Vaqueros, miejsca, gdzie Lorka się urodził. Lorka ma taki wiersz, bardzo wczesny, z pierwszego tomu, Książka wierszyTopole ze srebra. Ja sobie wyobraziłam, nie widząc przedtem tych drzew, że są to topole o takich srebrno szarawych listkach, bo wiadomo, że liście topoli, też wierzby, nie jest bardzo jaskrawozielony. A tymczasem pojechałam tam na przedwiośniu i nagle zrozumiałam, co to są topole ze srebra. Jak jest przedwiośnie, to u nas drzewa na tle już wiosennego nieba są czarne, we Włoszech są seledynowe, złotawe, różowe, a w Hiszpanii są srebrne. W tym wypadku wykształcenie malarskie mi dopomogło do zauważania takich właśnie pozornie błahych, a istotnych dla całego obrazu rzeczy.

Mówiła Pani o poezji Lorki, o jej pięknie i o jej magii. Porozmawiajmy może teraz o samym poecie. Jakim on był nie tylko poetą, ale człowiekiem?

Trudno to powiedzieć. Ja będę próbowała o tym pisać, już mam jakieś maszynopisy, ale żeby znaleźć klucz do rozumienia tej twórczości, warto wiedzieć oczywiście, jakim był człowiekiem? Spróbuję dać odpowiedź i z góry wiem, że ta odpowiedź nie będzie pełna ani kompletna. Wiem, że nie zdołam. Ale też biografowie – najbliżsi przyjaciele – piszą o nim rzeczy tak różne, rozbieżne, wręcz przeciwstawne. A wszystko, co piszą, jest prawdę. Jorge Guillén, jego przyjaciel, rówieśnik i biograf, też poeta, opisuje przyjaciela pełnego pogody, życzliwego, lubianego, w każdej chwili życie jego owiane było natchnieniem, Pablo Neruda mówi – „Nigdy nie widziałem osoby tak pełnej magii, tak radosnej, tak pogodnej, tak serdecznej.” Lorka zresztą wspomina żarty i figle, z czasów swoich studiów zwłaszcza, natomiast w przedmowie do drugiego wydania dzieł wszystkich Vincente Alexander, noblista późniejszy, też rówieśnik i przyjaciel Lorki, pisał: „miał serce zdolne do namiętności, jak rzadko kto, a zdolność do miłości i cierpienia uszlachetniała jego czoło”. Wiele kochał, w co nie chcieli wierzyć ludzie powierzchowni i cierpiał przez tę miłość bardziej niż ktokolwiek przypuszczał. Jego bardzo dobry znawca, którego poznałam w Hiszpanii, Miguel Garcia Posada – Garcia nie znaczy, że był krewnym, to bardzo pospolite nazwisko – w odniesieniu do Lorki używa słowa „wieloosobowość”. On miał mnóstwo wcieleń i żadne z nich nie było imitacją, każde było jakimś autentycznym fragmentem jego osobowości i odczuć.

Jak wyglądał?

Zdjęcie pokazuje Andaluzyjczyka o gładkich czarnych włosach, ciemnych oczach, dość takich grubo ciosanych, właściwie chłopskich rysach. Zdjęcie nam nie mówi NIC. Jego przyjaciel, który z nim się na przestrzeni lat spotykał, Carlos Morla Lynch, który napisał zresztą książkę „W Hiszpanii z Frederikiem”, notuje takie słowa: „nie można utrzymywać, że Lorka jest piękny, ale nie można też twierdzić, że tak nie jest, gdyś bije z niego coś, co budzi powszechną sympatię.” Musiał być nie urodą, lecz osobowością fantastyczny. Bo tak to nie odróżniał się od średniego wyglądu Andaluzyjczyka tamtego czasu, był też średniego wzrostu, i, jak Pani wie, do starości nigdy nie doszedł – nie wiadomo, jak starość wyżłobiłaby tę twarz. Ale jeszcze trzeba dodać, że niezależnie od ładunku, jaki niesie jego poezja, ktokolwiek się z nim zetknął, choćby pobieżnie, przez wiele lat go nie zapomniał. Jego przyjaciel, admirator wielki, chwilami też i rywal, Rafael Alberti, jeszcze 40 lat po jego śmierci, w latach 70, pisał – „spróbuję opisać ten pejzaż, ale czy ja dam radę, lepiej by to zrobił Federico”.

sonetyA nad czym Pani teraz pracuje?

Między innymi jest to absolutnie nikomu nie znany, nie istniejący w całości fragment tomu „Sonety ciemnej miłości”, które dopiero w ostatniej dekadzie zostały odkryte w licznych jak wspominałam, brulionach, przywiezionych przez rodzinę, która uszła do Ameryki przed prześladowaniami. I tych sonetów nie zna niemal nikt, mało kto widział, niemal nikt nie tłumaczył. Ja mam wszystkie, jakie istnieją, nikt nie wie, czy wszystkie ocalały. Istniejących jest jedenaście. Bardzo piękne, wstrząsające erotyki, o tyle osobliwe, że sonet nie był ulubioną formą Lorki.

***

Cierpienia miłosne

Ten ogień, który pochłania i nęka,
Ten pejzaż szary od końca do końca.
Ten ból przez jedną myśl spośród tysiąca.
Ta niebios, świata i chwili udręka.

Ten płacz krwi, która zdobić się nie lęka
liry bez tętna; ta żagiew paląca.
Ten ciężar morza, co w odmęt mnie strąca.
Ten skorpion w piersi mojej – co za męka!

Wieńcem miłości są, rannego łożem,
gdzie ja, bezsenny, śnię, że jesteś ze mną
w mej piersi, pośród ruin i zniszczenia.

I choć roztropność ocalić mnie może,
twe serce stwarza mi dolinę ciemną
cykuty, gorzkiej wiedzy i cierpienia.

z tomiku “Sonety ciemnej miłości” Instytut Wydawniczy Świadectwo, Bydgoszcz 1994

Czasy były takie, że Mama bardzo ostrożnie podchodziła do tematu miłości homoseksualnej w życiu Lorki. Dziś, po 20 latach europejskiej dyskusji o homoseksualizmie i po filmie Paula Morissona “Little ashes” (“Popiołki”) z roku 2008, homoseksualizm poety dla nikogo nie jest już mroczną tajemnicą. Piszę o tym, bo pamiętam, ile wysiłku kosztowało Mamę tłumaczenie tych sonetów tak, by nie było wiadomo, czy obiektem miłości jest kobieta czy mężczyzna.

Wróćmy jednak raz jeszcze do spisanego tu i prezentowanego przez ostatnie tygodnie wywiadu Anny Sobeckiej z Mamą. Wywiad kończy się tą właśnie muzyką:

Mama tłumaczy

Wywiady ze starych kaset magnetofonowych zostały skonwertowane do formatu wav przez KWiK TV. Dzięki temu mogłam je spisać. Dziękuję! W sumie mam trzy takie kasety – nigdy ich przedtem nie słyszałam. Dwa tygodnie temu opublikowałam pierwszą część wywiadu, tydzień temu – drugą, dziś – trzecią, za tydzień – zakończenie.

aniol2Anna Sobecka (i Ewa Maria Slaska) o Irenie Kuran-Boguckiej

Anna Sobecka: Język polski, język hiszpański należą do odrębnych grup lingwistycznych? Jaka jest możliwość, żeby oddać maksymalnie wiernie, choćby coś z tej magii, o której Pani mówi, co jest u Lorki? Co jest języku hiszpańskim. Jak oddać to w języku polskim?

Irena Kuran Bogucka: Odpowiedź jest taka, że właściwie w sztuce nic nie jest łatwe. Sztuka ma zawsze dwie fazy – rzemiosło i polot. Już dawno to wymyśliłam, jeszcze robiąc grafikę, że samo rzemiosło nie wzleci, a sam polot nie chodzi.

Można naśladować w języku polskim bardzo dużo dźwięków hiszpańskich. Mogę Pani powiedzieć taki przykład, to jest napisane w książce, ale kto nie przeczyta tego po hiszpańsku, ten nie będzie wiedział jak przekład blisko idzie tego dźwięku.

El almidón de su enagua
me sonaba en el oído,
como una pieza de seda
rasgada por diez cuchillos.

To jest z Mężatki niewiernej, Cygan prowadzi dziewczynę nad rzekę, wsłuchuje się w szelest jej halek i już wyobraża sobie jak będzie z niej zdzierał te halki dziesięcioma szponami, dziesięcioma palcami. I ja tak to przetłumaczyłam:

Krochmal jej halki w mych uszach
szumiał i sztywno szeleścił
Jak zwój jedwabiu przez dziesięć
sztyletów darty na części

Jak świetnie można porolować hiszpańskie „r”.

El torro de la reyerta se sube por las paredes

To ze Zwady.

Groźny byk zwady okrutnej przez zbocza parowu pędzi.

aniol1Hiszpański ma bardo dużo zbieżności dźwiękowych z polskim. Poza tym więcej, Hiszpania podobnie jak Polska była najechana, Polska była najeżdżana, Hiszpania została najechana przez… Wschód, pre Maurów, przez Arabów. U nas były najazdy turko-tatarskie, tam są pewne elementy arabskie w języku, które można u nas naśladować. Żeby nie mówić wąsko tylko o moich możliwościach, czy Pani pamięta jak pisze Słowacki o emirze Rzewuskim w Dumiez modlitwą Araba był w gmachach Khaaba, jaki to jest Orient? Oczywiście ja bardzo dobrze znam polską literaturę, w końcu tłumacz czymś się musi żywić, nie można tłumaczyć, znając tylko język potocznych rozmów.

No i co jeszcze? Polski ma coś, czego nie ma nawet włoski, tak niby fonetycznie blisko spokrewniony z hiszpańskim. El sentimento tragico de la vida – poczucie tragizmu życia. Tutaj znowu się opieramy o wieszczów, o ten okres nocy zaborów, o tę późniejszą, krótszą, ale jeszcze straszniejszą noc okupacji, i Mickiewicz, i Słowacki, i Baczyński dadzą nam to poczucie tragizmu życia.

A reszta to się dzieje poza świadomością. Jak się już to wszystko wie, to reszta się będzie działa sama, albo się nie będzie działa w ogóle.

Mówiła Pani o bloku utworów Lorki w Pani przekładzie, który zamieściła „Literatura na świecie”. I tam był fragment prozy. Ale to był jeden z nielicznych chyba fragmentów prozy Federica Garcii Lorki, które Pani tłumaczyła. Bo tłumaczyła Pani, tłumaczy Pani przede wszystkim… chyba nawet wyłącznie poezję.

aniol3Wie Pani, proza Lorki to nie była proza literacka. To były przeważnie prelekcje czy też eseje na temat kultury hiszpańskiej. Nie wiem, czy byłyby tak atrakcyjne dla naszego Czytelnika, który tej kultury tak nie zna. Natomiast niewątpliwie, jeśli się Pani zapozna z jego życiorysem, który przygotowuję do następnej książki – tam dużo fragmentów jest z jego własnej prozy. Jego wypowiedzi na temat tradycji Romancera, na temat tradycji Głębokiej Pieśni, na temat urody języka hiszpańskiego. To było bardzo ciekawe, ale chyba nie byłoby to interesujące dla polskiego Czytelnika. Co innego „Literatura na świecie”, która jest pismem specjalistycznym, a co innego książka, którą człowiek trzyma przy łóżku i czyta dla własnej przyjemności. W życiorysie, który teraz piszę będzie bardzo dużo cytatów czy z jego korespondencji, czy właśnie z tych referatów, esejów, odczytów, może raczej odczytów niż referatów, które miewał na temat kultury hiszpańskiej. Ale ja oczywiście przeczytałam prozę Lorki. Zresztą czytałam wszystko, korespondencję, dramaty, strzępki listów, notatki, wszystko, cokolwiek pozostało. Otóż: Lorka czytywał swoje wiersze głośno. On twierdził, że wiersz czytany tylko wzrokiem, traci swoją istotę, swoją melodię, dźwięk. I tutaj żeśmy się spotkali. A mówił – fantastycznie! I swoje wiersze mówił fantastycznie. I jak on mówił te swoje wiersze! Już od lat mówił je w gronie przyjaciół, znajomych, kolegów, innych poetów. Czyli – wiersze Lorca czytywał w gronie najbliższych, a prelekcje miewał na temat kultury Hiszpanii, ale w którymś momencie te dwa elementy się spotkały. W 1926 roku w Valladolid Lorca miał pierwsze otwarte wystąpienie, gdzie recytował romance z nowo powstałego, jeszcze nie ukończonego Romancera cygańskiego i gdzie miał prelekcję o tym romacero właśnie. Mówił na temat własnych wierszy, a trochę na temat własnych inspiracji. „Strzeżcie się” mówił, zapowiadając występ, poeta Guillermo de Torre, „kiedy ukończy swą pieśń, wszyscy będziemy w jego mocy. Chcę was ostrzec, słuchać Lorki, to znaczy poddać się jego poezji”. I dalej: „Za pomocą jakiej magii sztuka dla wybranych identyfikuje się tutaj ze sztuką dla wszystkich? Oto wielki sekret Federica Garcíi Lorki. Jego poezja jest i tradycyjna, i nowoczesna. A publiczność tę poezję rozumie. A publiczność zachwycona. Jakim cudem? Co to się stało?” Czy to było rzucanie uroków?

Okazuje się, że to rzucanie uroków, o którym Mama mówiła tydzień temu, może działać również na przestrzeni lat. I z dużej odległości.

***
Na zakończenie Ryszard Maria Fiszbach, fragment recitalu. Wydaje mi się, że i on nie żyje. Mama bardzo go lubiła i wysoko ceniła jego wykonania Lorki. W Internecie w wyszukiwarce osób pochowanych znalazłam informację: ur. 1935-03-25, zm. 1997-08-02. www.filmpolski.pl nie podaje jednak, że umarł, pisze natomiast, co następuje:
Aktor. W latach 1960-62 występował w Teatrze Ziemi Opolskiej w Opolu, w latach 1962-64 2 Teatrze im. Siemaszkowej w Rzeszowie, w latach 1964-65 w Teatrze 7.15 w Łodzi, w latach 1965-66 w Teatrze im. Jaracza w Łodzi, w latach 1966-67 w Estradzie Łódzkiej. W latach 1967-69 aktor Teatru im. Mickiewicza w Częstochowie, w latach 1969-72 Teatru Polskiego w Bydgoszczy, w latach 1972-83 Teatru Dramatycznego w Gdyni. W latach 1983-87 współpracował z Bałtycką Agencją Artystyczną. W latach 1987-90 występował w Teatrze Dramatycznym w Elblągu, w latach 1990-91 w Teatrze Powszechnym w Radomiu, w latach 1991-94 w Teatrze Dramatycznym w Legnicy.

Za tydzień – koniec wywiadu, trochę o książkach i trochę muzyki

Mistrzowie i uczennica

Anna Sobecka o Irenie Kuran-Boguckiej

Wywiady ze starych kaset magnetofonowych zostały skonwertowane do formatu wav przez KWiK TV. Dzięki temu mogłam ich odsłuchać. Dziękuję! W sumie mam trzy takie kasety – nigdy ich przedtem nie słyszałam. Tydzień temu opublikowałam pierwszą część wywiadu nagranego na tych kasetach, dziś – ciąg dalszy. I to wcale nie koniec.

***
Anna Sobecka: Czy był ktoś, u kogo Pani terminowała, jeśli chodzi o przekłady?

Irena Kuran-Bogucka: Bardzo dobre określenie – terminowała. To było tak. Lorka był dla mnie zawsze sprawą poważną, natomiast tłumaczenia nie traktowałam  poważnie, nie śmiałabym. Dla mnie literatura była zawsze wielką radością oraz prawdziwą tajemniczą umiejętnością, którą ktoś, oczywiście ktoś inny, umie wykonać. Przede wszystkim poezję. Bardzo lubię poezję. Duża znajomość poezji polskiej, z mocną podbudową poezji łacińskiej, dała mi mocne podstawy do wyczucia rytmu, bo poezja łacińska wspaniale ustawia rytm, a nasze kompletowe licea uczyły przedmiotów humanistycznych fantastycznie.

mistrzowie1Ale – u kogo ja terminowałam? Osobliwie jest śledzić, jak bogowie przeznaczenie na różnych zakrętach wyciągają do człowieka rękę. Ktoś mi pożyczył egzemplarz „Literatury na świecie”, dlatego że tam był przekład Isaak Denisen, to jest bardzo świetna autorka, duńska pisząca po angielsku, ale w tym samym numerze było kilka przekładów Heinego dokonanych przez doskonałego germanistę, Roberta Stillera. I było ogłoszenie, takie, że wzywam wszystkich, którzy kiedykolwiek tłumaczyli Heinego, żeby się do mnie zgłosili. A ja sobie tłumaczyłam Heinego, właściwie przedtem już tłumaczyłam Heinego, jeszcze, kiedy nie znałam hiszpańskiego. Wysłałam mu dwa czy trzy wiersze, przeczekałam, potem przyszedł taki bardzo gruby plik, normalnie, pomyślałam sobie, odsyłają, mistrzowie2ładnie, że odesłał.  Ale nie, pan Stiller sobie zadał dość fatygi, żeby napisać koreferat – to jest dobrze, to jest źle, tego się trzeba nauczyć.  Nie można robić tylko tych wierszy, które się człowiekowi podobają, trzeba sobie poradzić z każdym wierszem… I zaczął mi „zadawać”. W końcu w jego tomie wiele z moich utworów się nie znalazło, jakieś fragmenty, jeden wiersz przetłumaczyliśmy do spółki, takie „Rusałki”. On ma lepsze wiadomości, choć ja niemiecki znam płynnie, Heinego czytywałam od dziecka. Natomiast dowiedziałam się od niego kilku rzeczy, na przykład, jak należy obracać słowem, jak należy szukać odpowiedników, jak należy wybierać z kilku lub kilkunastu znaczeń. Tego się od niego nauczyłam.

No tak, ale to był mistrz, jeśli chodzi o tłumaczenia, ale nie mistrz, jeśli chodzi o literaturę hiszpańską, o Lorkę.

Wie Pani, ja jestem ze znaku Byka, ludzie ze znaku Byka mają wielkie możliwości w zakresie autodydaktyki. Zaskoczyłam. I zaczęłam pisać już trochę poważniej. W każdym razie miałam już na tyle opracowane cykle, że „Literatura na świecie”, pismo bardzo szanowane, przyjęła mi tak zwany „blok”. Tam była proza Lorki czyli jego referat o głębokiej pieśni, canto jondo,  pierwszej jeszcze prymitywnej twórczości ludowej Andaluzji, jego wiersze z cyklu „Poemat głębokiej pieśni” i jeszcze moja grafika, bo w międzyczasie moje uczucie do Lorki wyżywało się w moim poprzednim zawodzie. Gdy umieściła to „Literatura na świecie”, to z „Literatury na świecie” wzięło to radio. A wtedy, czy przeczytał to w „Literaturze na świecie” czy usłyszał to w radio, ale napisał do mnie pan Janusz Strasburger, żebym przygotowała zestaw Lorki do przygotowywanej przez niego i, mój Boże, do dziś nie wydanej i pewnie nigdy nie zostanie wydana, bo nie będzie na to pieniędzy, antologii pod tytułem „Tysiąc lat poezji hiszpańskiej”. Tu zaczęłam już pisać „na poważnie”, Lorkę, ale też Albertiego dla pana Strasburgera. On mnie nauczył, jak słyszeć poezję. Ja miałam nieźle ustawiony słuch, na poezji łacińskiej, zwłaszcza na Horacym. Ciekawa rzecz, że Horacy nie ma nic wspólnego z Lorką, a to też jest jeden z moich ulubionych poetów, od bardzo dawna. Cóż więc mi pokazywał pan Strasburger, a to, że tu można w ogóle nie użyć jakiegoś słowa, tu przestawić, bo przede wszystkim trzeba „złapać melodię”. On miał takie założenia – może być nie bardzo ściśle, ale niech brzmi tak, jakby od samego początku powstało w języku polskim. Zaraz powiem Pani taki wiersz: Dokąd idziesz, Sigirijo, w tym rytmie, rytmie bez głowy? A po rozmowach z panem Januszem, nie po poradach, on nigdy nic nie radził, to brzmi: Dokąd że to, Sigirijo, podążasz w rytmie bez głowy? Później to już i bez takich alternatywnych błędów zaczęłam mieć takie układy… To, co u Lorki jest a donde vas, donde, donde, to po polsku by brzmiało, dokładnie: dokąd idziesz, dokąd dokąd? A mnie, to jest cytat z kasydy, „Kasyda gorzkiego korzenia”, późny bardzo wiersz, późny, co nie znaczy, że starczy, przecież Pani wie, że Lorka nie dożył czterdziestki.  Jak szukałam tego pytania, to jest to tam tak ujęte: dokąd że, dokąd, a dokąd?a donde vas, donde, donde?

Niech Pani powie, co w tej poezji, co w twórczości Lorki, jest taką rzeczą, która panią najbardziej fascynuje. Tyle lat poświęciła Pani na czytanie go, na tłumaczenie, wreszcie na udostępnianie go czytelnikowi polskiemu.

***
mistrzowie3Ewa Maria Slaska o Irenie Kuran-Boguckiej

Nie skończę w tym wpisie tej audycji, bo muszę jednak dodać komentarz. Mama pięknie tu opowiada o terminowaniu u obu tych panów, Roberta Stillera i Janusza Strasburgera, i o książkach, które wydali czy chcieli wydać, gdzie miały być jej wiersze.  Spisywałam to w pociągu w drodze do Szczecina. Po południu mam w Szczecinie trochę czasu, idę więc do Książnicy Pomorskiej. Kiedyś była to moja ulubiona biblioteka w Polsce, miała drugą pozycję, zaraz po gdańskiej bibliotece PAN-u. Niestety – obie unowocześniono, budując im naprzeciwko duże modernistyczne budynki, co niestety odebrało im magiczny klimat. Ale biblioteka to biblioteka, tu zawsze jest dobrze. mistrzowie4„Radaru”, o którym była mowa w poprzednim wpisie, nie da się wypożyczyć, bo jest w jakichś odległych magazynach i mogę go dostać za tydzień, ale jest i owszem „Literatura na świecie”. Trochę na oślep zamawiam roczniki 1976 i 1977, choć po prawdzie nie wiem, kiedy Mama zaczęła terminować u Roberta Stillera. Ale mam szczęście – w grudniu 1976 roku w czasopiśmie znalazło się i opowiadanie Karen Blixen, o której Mama zawsze, ale to zawsze mówiła – Dinesenka, podkreślając, że wie, że to kobieta, ale że używała ona jednak męskiego pseudonimu, znalazł się też tekst Stillera o tłumaczeniach Heinego, kilka wierszy i wezwanie o nadsyłanie tłumaczeń.

To było zatem to zrządzenie Losu, ten moment, kiedy Bóstwo Przeznaczenia wyciągnęło rękę i powiedziało – Ty!

Rozochocona sukcesem, wypożyczam jeszcze dwa różne tomy Heinego mniej więcej z lat 80, oba w opracowaniu Roberta Stillera oraz – bo ukazał się jednak w roku 2000 – zbiór poezji hiszpańskiej w redakcji Janusza Strasburgera. Rzucam się na nie z apetytem. U Stillera miało wprawdzie być niewiele – kilka fragmentów i jeden wspólnie z nim przetłumaczony wiersz, „Rusałki”, natomiast u Strasburgera – dużo, bo i Lorca, i Alberti. Oglądam te trzy książki i oczom nie wierzę. Nie ma. W obu publikacjach Stillera nie ma fragmentów Heinego w tłumaczeniu Mamy i w ogóle nie ma „Rusałek”, to przykre i nieco dziwne, ale też i niewielki ból. To wprawdzie Heine, ukochany poeta Mamy, ale jednak “tylko” Heine. Ale u Strasburgera! Wydawczyni z Elm Books pisze, że Janusz Strasburger jest wykładowcą w Katedrze Iberystyki Uniwersytetu Warszawskiego i że w prezentowanej antologii zamieścił przekłady swoje i swoich studentów, a ja kąśliwie dodam, że głównie studentek. Informacja o studentach nie jest zresztą do końca prawdą, bo jednak w publikacji znalazło się kilka tłumaczeń Edwarda Porębowicza i jedno tłumaczenie Jana Winczakiewicza, to tłumacze grubo sprzed czasów Janusza Strasburgera, na pewno więc nie jego studenci. Jest też jeden przekład Bieszczadowskiego, choć przy nim nie jestem pewna, czy nie był jednak, kiedyś, studentem profesora Strasburgera.  Ale jakie to wszystko ma znaczenie? Jakie to ma znaczenie? W pierwszej antologii poezji hiszpańskiej w Polsce nie ma Mamy!Nie ma jednej z najsłynniejszych tłumaczek, a zarazem tej, u której wydawca osobiście zamówił Lorkę i Albertiego. W pięć lat po śmierci Mamy, u jej mistrza, którego Mama tak wysoko ceniła, nie ma o niej ani wzmianki.

Przypomina mi się wymiana maili na Facebooku z pewną panią, też tłumaczką, z którą korespondowałam przy okazji wpisu o Alfonsinie Storni. Wiedziałam, że były zaprzyjaźnione z Mamą, a gdzieś w Sieci znalazłam wywiad z nią, a w nim informację, że tłumaczyła i Alfonsinę. Udaje mi się ją znaleźć. Nie, nie tłumaczyła Alfonsiny. I chyba nie zna mojej Mamy. Piszę raz jeszcze i dostaję odpowiedź, że ach tak, przypomina sobie.

To się dzieje z pamięcią przez pięć, dziesięć, piętnaście lat.

„Nieobecni nie mają racji”, mawiała Mama.

Za tydzień – trzecia część wywiadu

Mama czyli jak się to zaczęło?

Anna Sobecka o Irenie Kuran-Boguckiej

Wywiady ze starych kaset magnetofonowych zostały skonwertowane do formatu wav przez KWiK TV. Dzięki temu mogłam je spisać. Dziękuję! W sumie mam trzy takie kasety – nigdy ich przedtem nie słyszałam. Anna Sobecka przeprowadziła ten wywiad jesienią 1992 roku, gdy nakładem wydawnictwa Mittel w Gdyni ukazało się “Romancero Cygańskie” w wersji dwujęzycznej.

Anna Sobecka: Jest pani z wykształcenia grafikiem, absolwentką Akademii Sztuk Pięknych w Warszawie, uczennicą Tadeusza Kulisiewicza. Była Pani uznanym grafikiem.

piekna-lata60Irena Kuran-Bogucka: Tak miałam 40 (wystaw) w kraju i zagranicą i wydawało mi się, że to jest sens mojego życia.

No więc właśnie. Przez wiele lat była Pani grafikiem, miała Pani wystawy indywidualne, uczestniczyła Pani w wystawach zbiorowych, zdobywała Pani nagrody. Była pani uznanym artystą grafikiem. I w którym momencie zmieniła Pani sens swojego życia, w którym momencie przestała Pani być grafikiem, i zajęła się Pani tłumaczeniem poezji hiszpańskiej, a początkowo – poezji Federica Garcii Lorki? Jak to się stało?


Mama na wystawie (lata 60?)

Ja tego też nie rozumiem do końca. Przede wszystkim zawsze bardzo lubiłam poezję, od najwcześniejszego dzieciństwa. Najpierw mi czytywano, przede wszystkim wieszczów, później sama czytywałam. Po drugie – łatwo się uczę języków. Ale dlaczego nauczyłam się hiszpańskiego, żeby czytać sobie Lorkę, kiedy – gdybym chciała robić tłumaczenia poetyckie, to od dziecka znałam angielski, francuski, niemiecki. Po co ja się nauczyłam hiszpańskiego? Żeby zobaczyć, jak ten Lorca wygląda w brzmieniu? Jaki jest w środku? Gdzie jest łączność pomiędzy jego słowem, a znaną mi i bardzo lubianą przeze mnie muzyką hiszpańską? Mówię i o muzyce klasycznej i o folklorze.

piekna-hiszpankaKiedy to było?

Pierwszy raz zetknęłam się z poezją Lorki w połowie lat 50, pierwszy tomik, jaki dostałam do ręki, to była poezja Lorki w przekładzie Słobodnika. To nie jest bardzo doskonały przekład, bo przekładane było pośrednio przez rosyjski, czyli – on dźwięku tej poezji nie znał. Ale mimo że on nie jest wysoko przez oficjalną krytykę ceniony, uważam, że właśnie w jego tłumaczeniach jest bardzo dużo tamtej fascynacji., tej pasji, tej magii. No i jakiś czas byłam bardzo zadowolona, że mam tomik Słobodnika. Potem zaczęłam się niepokoić, dlaczego ten przekład, a i inne też, nie wykazują żadnej łączności z muzyką hiszpańską? W tym samym okresie dostałam pierwszy magnetofon w życiu, takie małe tonko, i idąc po omacku w to, co leciało radio, zaczęłam zbierać wszystkie nagrania hiszpańskie i latynoamerykański.


Mama “w roli Hiszpanki” w czerwonym szalu z cieniutkiej wełny; zdjęcie być może wykonane przez Mirosława Kubackiego

Najpierw wszystkie nieuporządkowane i byle jak, potem zaczęłam odróżniać Hiszpanię i Amerykę Łacińską, kiedy już doszłam do tego, że od pierwszego uderzenia gitary odróżniałam Meksyk od Argentyny, to już wiedziałam, że czegoś się o tej muzyce dowiedziałam, a przekład Lorki mi tej muzyki nie dawał. W jakimś momencie pomyślałam, że trzeba się będzie tego hiszpańskiego nauczyć. Nie miałam żadnych kontaktów z Hiszpanią. Był rok 61. U nas był wiadomy ustrój, a w Hiszpanii rządził w pełni sławy Generalissimo Franco. W Krakowie, gdzie prawie nigdy nie bywam, na Rynku weszłam do Klubu Książki i Prasy i znalazłam samouczek Teach Yourself Spanish, anglo-hiszpański samouczek i przez rok chodziłam z samouczkiem w kieszeni. Po roku mogłam czytać, ale nie miałam co. Bo przecież nie było skąd brać hiszpańskich książek. Pierwsze książki przysłali mi amerykańscy przyjaciele, ale jeszcze wcześniej, w piśmie Radar znalazłam wiersz Piosenka jeźdźca, Kordoba samotna w dali po hiszpańsku. I to był pierwszy wiersz Lorki po hiszpańsku, co potwierdziło moje przypuszczenia, że w samym dźwięku języka kryje się część owej magii.

Można nauczyć się czytać, pisać, rozumieć w obcym języku, ale czy można z samouczka nauczyć się mówić?

Zaraz Pani przedstawię mojego profesora wymowy. To jest Paco Ibanez, który śpiewa poezję, ale nie tak jak ją śpiewają w Hiszpanii, w tym krzyku, cante jondo, cante flamenco, tylko tak jak ją śpiewają francuscy piosenkarze, z wyraźną dykcją, z wyraźną wymową. Wskutek przywiązania do Paco Ibaneza mówię po hiszpańsku z lekkim akcentem andaluzyjskim, ale podobno nie jest to grzechem.


XXX

Canción del Jinete
XXX
Córdoba.
Lejana y sola.
XXX
Jaca negra, luna grande,
y aceitunas en mi alforja.
Aunque sepa los caminos
yo nunca llegaré a Córdoba.
XXX
Por el llano, por el viento,
jaca negra, luna roja.
La muerte me está mirando
desde las torres de Córdoba.
XXX
¡Ay qué camino tan largo!
¡Ay mi jaca valerosa!
¡Ay que la muerte me espera,
antes de llegar a Córdoba!
XXX
Córdoba.
Lejana y sola.
Piosenka jeźdźca
XXX
Kordoba
samotna w dali.
XXX
Czarny koń, ogromny księżyc
i oliwek pełne torby.
Chociaż drogę znam, to nigdy
ja nie dotrę do Kordoby.
XXX
Poprzez wiatr, poprzez równinę,
krwawy księżyc, koń mój wrony.
A tam śmierć mnie wypatruje,
śmierć spogląda z wież Kordoby.
XXX
Aj, jakaż droga bezkresna!
Aj, mój koniu niestrudzony!
Aj, przecież śmierć mnie tu czeka,
zanim dotrę do Kordoby!
XXX
Kordoba
samotna w dali.

Jak Pani poznawała twórczość Lorki, mówię oczywiście o twórczości oryginalnej?

Pierwsza książka, cała, jaka do mnie doszła, to było Romancero gitano, Romancero cygańskie. Przysłała mi je moja amerykańska przyjaciółka. Zaczęłam czytać, później znalazłam inne książki, może fragmenty. W 66 roku byłam na stypendium we Włoszech, a jakże, jako plastyk!, i tam znalazłam dwujęzyczną książkę Poezje Lorki, i miałam dość czasu, żeby sobie przepisać, ręcznie, niektóre wiersze. Oczywiście nie było to żadnym materiałem do poważnej pracy, ale musiałam czymś żywić swojego ducha i jego niespokojne zapotrzebowanie, żeby dowiedzieć się czegoś więcej o Lorce.
piekna-1974-pionKiedy zaczęłam tłumaczyć? Już Pani mówię. W 74 roku, pamięta Pani?, był strasznie duży ruch w Gdańsku. Odbyła się Operacja Żagiel, która po tym, jak “Dar Pomorza” zwyciężył w poprzednich regatach, miała swój główny port w Gdyni. Przypłynął wtedy prom ze Skandynawii, przyleciały samoloty z Ameryki, były wycieczki z Niemiec. W związku z tym Związek Artystów Plastyków zorganizował wystawę sztuki marynistycznej, połączonej z kiermaszem, a ponieważ ja mówię w kilku językach, to byłam prezenterem. I kiedyś przyszły na tę wystawę Hiszpanki. Franco chyba umarł dopiero co (Franco umarł dopiero w rok później – przyp. EMS), a w każdym razie był to pierwszy raz, że pozwolono studentom wyjechać z Hiszpanii, a właściwie tylko studentkom, i tylko do Polski, ze wszystkich krajów socjalistycznych – tylko do Polski, i mało tego – nie były to studentki humanistyki, te były medycyny. I one przyszły na tę wystawę. Zapoznałam się najpierw z jedną z nich, potem z drugą, a to był taki przedłużony weekend i przyjechały ich koleżanki z Poznania. I wszystkie przyszły do nas do domu. I była taka Flora, która mówiła szeleszczącym akcentem z Katalonii, i ona mówiła piosenkę jeźdźca, tą drugą, pod księżycem czarnym, zbójeckim księżycem śpiewają ostrogi… I ona to mówiła po hiszpańsku. Ja na ich cześć zdobyłam butelkę hiszpańskiego wina, puszczaliśmy ich muzykę i jak one poszły, to ja napisałam pierwszy przekład w życiu, nie biorąc tego dosłownie, po prostu pomyślałam, przecież to musi mieć odpowiednik. I muszę Pani powiedzieć, że ten przekład został niemal bez zmian.

piekna-1974-poziomOba zdjęcia: rok 1973, Mama na swojej wystawie w BWA w Sopocie

Do dzisiaj?

Do dzisiaj. Ta piosenka martwego jeźdźca na czarnym koniu pod czarnym księżycem, o mój Boże, Lorca jest wspaniały! I ja już potem nie mogłam bez niego żyć, ale jeszcze wciąż robiłam grafikę, jeszcze przez całe lata 70 robiłam grafikę. Jeszcze w końcu lat 70 miałam wielką wystawę w Muzeum Narodowym, w oddziale w Pałacu Opatów. Ale wtedy już zaczęłam na marginesach szkiców i odbitek notować sobie jakieś sformułowania hiszpańskie. Muszę powiedzieć, że uważałam to za żenujący nałóg raczej niż przygotowanie do zawodu, robiłam to chyłkiem, żeby nikt nie widział i tylko moja wścibska córka Kasia od razu to wykryła i wołała, Mama chodź na obiad, co ty znowu piszesz jakieś wiersze.

Trudno sobie wyobrazić, że robi doskonałe tłumaczenia wierszy ktoś, kto nigdy nie pisał wierszy, kto sam nie jest poetą. Czy Pani pisała?

Droga Pani Anno, ja nigdy nie pisałam wierszy, żeby wyrazić swoje uczucia, bo od tego miałam grafikę, ale miałam zawsze duże wyczucie rytmu, rymu, stylu. Pisałam pastisze, pisałam wiersze okolicznościowe, pisałam wiersze żartobliwe, czyli jakieś podstawy warsztatu miałam. Poza tym te wszystkie wiersze, poza tą piosenkę jeźdźca, która mnie zdumiewa do dziś, jak została utrafiona, właściwie tamte przekłady jeszcze były dalekie od doskonałości. Przecież ja o tym piszę we wstępie do książki, niektóre utwory, a do nich na pewno należą romance, chociaż ludzie małego ducha myślą, że romanca jest sama łatwość, niektóre utwory miały kilkadziesiąt wersji, nie kilkanaście tylko – kilkadziesiąt. Nie każdy wpakuje w taką robotę dwadzieścia lat życia. Bo od 74 roku to jest dwadzieścia lat prób już pisania, a czytałam jeszcze paręnaście lat przedtem.

(…)
Ciąg dalszy za tydzień