Nasi chłopcy

Materiały do wpisu przygotowała Monika Wrzosek-Müller:

Wystawę “Nasi chłopcy” można oglądać  w Galerii Palowej Ratusza Głównego Miasta w Gdańsku, przy ul. Długiej 46/47 do 10 maja 2026 roku.
Bilety wstępu na wystawę: 11 zł (normalny) / 7 zł (ulgowy) lub w ramach biletu wstępu do Ratusza Głównego Miasta. 

Wystawa, która wzbudziła mnóstwo kontrowersji, została przygotowana we współpracy z berlińskim Centrum Badań Historycznych PAN, co zresztą też było przedmiotem ostrej krytyki ze strony środowisk prawicowych.

M.in. na ten temat ACADEMIA przeprowadziła wywiad z dyrektorem Centrum, profesorem Igorem Kąkolewskim.

Nasi chłopcy” i ich niewygodna historia. Wywiad z prof. Kąkolewskim

Czy możliwa jest opowieść o historii bez wikłania jej w bieżące spory polityczne? O wystawie „Nasi chłopcy. Mieszkańcy Pomorza Gdańskiego w armii III Rzeszy”, która wywołała w Polsce gorącą, polityczną dyskusję, o losach Pomorzan wcielonych do Wehrmachtu, przemilczanych rozdziałach wojennej pamięci i o tym, jak budować wspólne narracje z Niemcami i Ukraińcami, rozmawiamy z prof. Igorem Kąkolewskim, historykiem i dyrektorem Centrum Badań Historycznych PAN w Berlinie

ACADEMIA: Czy w dzisiejszych czasach da się jeszcze mówić o historii w sposób neutralny?

Prof. Igor Kąkolewski: Staramy się to robić nieustannie, patrząc na historię w sposób możliwie kompleksowy. Nie chcemy postrzegać przeszłości wyłącznie w biało-czarnych barwach. Są jednak sytuacje – zwłaszcza dotyczące historii najnowszej – kiedy należy nazwać rzeczy po imieniu: działania zbrodnicze nie powinny być relatywizowane. W takich przypadkach zajmujemy wyraźne stanowisko. To oczywiście bywa źródłem napięć, zwłaszcza gdy granice między nauką historyczną a polityką historyczną zaczynają się zacierać.

Wystawa „Nasi chłopcy” wzbudziła wiele emocji. Zaskoczyła Pana skala krytyki?

Zdecydowanie. Krytyka była jednostronna i często pochodziła często od osób, które wystawy w ogóle nie widziały. Nawet ci, którzy ją obejrzeli, nierzadko komentowali ją wybiórczo, pomijając szerszy kontekst narracyjny lub nie zapoznając się dokładnie z eksponatami. Kontrowersje pojawiły się już przy tytule. „Nasi chłopcy” to dosłowne tłumaczenie określenia funkcjonującego w Luksemburgu podczas drugiej wojny światowej – tak mówiono o młodych mężczyznach siłą wcielanych do armii niemieckiej. Tak również swoich synów nazywali ci, którzy niemieckiej okupacji i machinie wojennej byli przeciwni i walczyli z nią. Jedną z form oporu było ukrywanie młodych ludzi przed poborem do niemieckiego wojska. Kuratorzy wystawy chcieli jednak przede wszystkim oddać regionalną perspektywę Pomorzan, którzy przeżywali podobne dramaty.

Czyli wystawa pokazuje, że los ludzi z Pomorza był podobny do doświadczeń mieszkańców Alzacji, Lotaryngii czy Luksemburga?

Tylko w pewnym sensie, bowiem okupacja niemiecka na ziemiach Polski, a także generalnie w Europie Wschodniej, miała wymiar bardziej opresyjny. Mimo to wystawa „Nasi chłopcy” to opowieść o tragicznych losach mieszkańców regionów pogranicza. W czasie pokoju były one przestrzenią współistnienia i mieszania się różnych kultur, natomiast w czasie wojny stawały się miejscem skrajnych doświadczeń i podziałów. Pomorze Gdańskie, Górny Śląsk, Luksemburg, Alzacja, Lotaryngia – łączy je m.in. historia przymusowego wcielania do Wehrmachtu. We Francji o Alzatczykach i Lotaryńczykach, którym przypadł w udziale ten los, do dziś mówi się Malgré-nous – „Wbrew naszej woli”. Chcieliśmy, by polski odbiorca dostrzegł, że mieszkańców Pomorza dotknęły podobne dramaty, choć skala terroru okupacyjnego była różna. Zresztą merytoryczna część wystawy „Nasi chłopcy” rozpoczyna się od przypomnienia niemieckich zbrodni popełnionych na Pomorzu na początku okupacji – około 40 tys. zamordowanych wtedy ofiar.


Wystawa przywołuje konkretne biografie. Może Pan podać kilka przykładów?

Przytoczę trzy historie osobiście dla mnie ważne. Pierwsza to los młodego Pomorzanina, Stanisława Müllera – ojciec Niemiec, poległy w pierwszej wojnie światowej, matka Polka. Syn odmówił podpisania Volkslisty, za co trafił do obozu koncentracyjnego w Stutthofie. Drugi przykład to Edmund Tyborski, który zdezerterował z Wehrmachtu i ukrywał się w lesie z kolegą. Chcieli dołączyć do francuskiego ruchu oporu. Po schwytaniu Tyborski został skazany na śmierć. W pożegnalnym liście pisał po polsku: „Nie zapominajcie o mnie, jak ja o was nie zapomnę”. Polecał też kontakt z księdzem w Kolonii, który w języku polskim przyjął jego ostatnią spowiedź. Po egzekucji rodzice i rodzeństwo Edmunda zostali wywiezieni do obozu pracy w Potulicach.

Trzeci to Jan Domski – 6 czerwca 1944 r., w dzień lądowania aliantów w Normandii, napisał do żony: „Więc nadeszła dla nas ta godzina albo wyzwolenia, albo śmierci”.

90 tys. mężczyzn z Pomorza w Wehrmachcie. Ilu z nich trafiło do Polskich Sił Zbrojnych?

Co najmniej 90 tys. mieszkańców Pomorza Gdańskiego zostało wcielonych do armii niemieckiej. Wielu z nich – po dezercji lub wzięciu do niewoli – dołączyło do Polskich Sił Zbrojnych (PSZ) na Zachodzie. Podobny był zresztą los wielu polskich Górnoślązaków. Łącznie byli wermachtowcy stanowili około 36 proc. żołnierzy PSZ – czyli około 1/3 polskich formacji na Zachodzie. Poza tym część dołączyła do ruchu oporu we Francji, Holandii, Grecji czy Norwegii. Ważna część wystawy prezentuje biografie, listy i dokumenty z okresu walki w polskich szeregach, pokazuje też m.in. zaświadczenia wydawane przez ruch oporu. Mniej liczni znaleźli się w oddziałach polskich walczących u boku Armii Czerwonej. Pamiętam opowieść jednego ze zwiedzających: sowiecki żołnierz krzyknął do jeńców z Wehrmachtu „Polacy – wystąpić!”. Starsi, którzy pamiętali pierwszą wojnę światową, czy polsko-bolszewicką nie wystąpili. Młodsi – wychowani w II RP – wystąpili. Zostali rozstrzelani na miejscu.

Dlaczego tych historii nie ma w polskiej pamięci historycznej?

Przez dekady ich nie opowiadano. Dominowały narracje heroiczne albo jednoznacznie oskarżycielskie. Nie było miejsca na opowieści o ludziach, którzy nie wpisywali się w prosty podział na bohaterów i zdrajców.

Im silniejsze były i są emocje antyniemieckie w polskim społeczeństwie, tym większa skłonność do wypierania takich losów. A to przecież konkretni ludzie i ich biografie.

Poza tym, jak się okazuje, polska pamięć o drugiej wojnie światowej i okupacji jest zróżnicowana – inna w przypadku np. Warszawy i terenów tzw. Generalnego Gubernatorstwa, inna przypadku Pomorza Gdańskiego czy Górnego Śląska – ziem, które zostały bezpośrednio wcielone do III Rzeszy. Jeszcze inne tych, którzy znaleźli się pod okupacją sowiecką, a ich synowie – około 100 tys. młodych Polaków – zostali przymusowo wcieleni do Armii Czerwonej. Ale i w tych przypadkach wiele zależy też od rodzinnych doświadczeń z czasu wojny i okupacji.

***

Tak o wystawie napisał Michał Okoński:

***

A tak znany gdański pisarz, Stefan Chwin:

Leave a comment