Orient powszedni VII

Agnieszka Fetzka i Tomasz Fetzki

Viator

Słońce powoli zaczyna chylić się ku zachodowi. Natomiast Wędrowcy ruszają na wschód, żegnając Drohiczyn. Jeszcze chwilę towarzyszyć im będzie Bug.

Następne miały być Siemiatycze. I byłyby, gdyby Viator, chwilę przed zakrętem wiodącym ku temu miastu, nie zauważył skromnej tabliczki, wskazującej inny cel. Czy to możliwe, że Wędrowiec, przygotowując trasę wyprawy, pominął to miejsce? Gdzie się podział jego sławetny profesjonalizm?! Jak to się mogło stać?!! Nie szkodzi. Nic straconego. Tylko, niestety, zaplanowaną wizytę trzeba będzie odłożyć na kolejny pobyt w tych stronach, bo na wszystko czasu z pewnością by zabrakło. Wybaczcie, Siemiatycze! Tym razem nie zakręcamy, jedziemy prosto.

Wjeżdżamy na tereny zamieszkałe w dużym stopniu, miejscami w większości, przez prawosławnych Białorusinów. Tutaj nawet zwykłe krzyże przydrożne wyglądają inaczej.

Mijając wiele takich krzyży, Wędrowcy zbliżają się ku Świętej Górze. Ach, te święte góry! Olimp, Parnas, Synaj, Nebo, Syjon, Tabor, Garizim i Ebal, Mount Graham, Ayers Rock, Ślęża, Łysica, Athos, Subiaco, Coropuna… Góry miały i mają w sobie coś mistycznego – stwierdzenie to banalne, ale prawdziwe. Ludzie zawsze uważali, że wzniesienia są wyśmienitym miejscem na spotkanie z Najwyższym. Góra się wyróżnia. Góra przyciąga wzrok i myśli. Góra wyrasta z równiny, jak sacrum górujące nad profanum, jak święto przerywające ciąg nudnych, powszednich dni. Góra daje poczucie czegoś wzniosłego, szansę na wyrwanie się z miałkiej szarzyzny. Daje nadzieję na… nadzieję.

Nawet, jeśli to w rzeczywistości zaledwie pagórek, wzgórze. Choćby Jasna Góra: górą nie jest, ale mimo to stała się świętą górą. Tak mają katolicy, tak też sprawa się przedstawia u ortodoksów: Święta Góra Grabarka (bo, ku niej, rzecz jasna, zdążają właśnie Wędrowcy) to właściwie niezbyt wysokie wzgórze. Ale świętą górą jest bez żadnej wątpliwości. Taką ją bowiem uczyniła nadzieja wiernych, którzy pielgrzymują tutaj od kilkuset lat. Od ilu dokładnie, trudno orzec. Niektórzy mówią, że już od XIII wieku, inni, że od XVIII. Nieważne. Z pewnością pielgrzymują od dawna i z gorącą wiarą.

Najliczniej przybywają w Święto Przemienienia Pańskiego. Przywołującego tajemnicze wydarzenie z góry Tabor:

Jezus wziął z sobą Piotra, Jakuba i brata jego Jana i zaprowadził ich na górę wysoką, osobno. Tam przemienił się wobec nich: twarz Jego zajaśniała jak słońce, odzienie zaś stało się białe jak światło. A oto im się ukazali Mojżesz i Eliasz, którzy rozmawiali z Nim. Wtedy Piotr rzekł do Jezusa: „Panie, dobrze, że tu jesteśmy; jeśli chcesz, postawię tu trzy namioty: jeden dla Ciebie, jeden dla Mojżesza i jeden dla Eliasza”. Gdy on jeszcze mówił, oto obłok świetlany osłonił ich, a z obłoku odezwał się głos: „To jest mój Syn umiłowany, w którym mam upodobanie, Jego słuchajcie!”

Grabarka to Podlaski Tabor. Orient powszedni…

W cerkwi Przemienienia Pańskiego, tej która, podpalona, spłonęła była dwadzieścia osiem lat temu i którą starannie odbudowano, trwa wieczorne nabożeństwo. Święty Starzec wiedziałby, jako ono się nazywa. Viator nie wie. Ale chodzi zapewne o coś w rodzaju prawosławnych nieszporów. Płoną setki świec. Świętą Liturgię odprawia się na Grabarce z wielką pieczołowitością: dbają o to mniszki, które zamieszkały tutaj, zakładając monaster, wkrótce po zakończeniu Wielkiej Wojny i po zmianie granic.

Wchodzić do wnętrza i przeszkadzać Wędrowiec nie chce. Zdjęć robić i tak nie byłoby tam wolno. Ale widok z zewnątrz też chyba nie rozczaruje Czytelników.

Tutaj, jako się rzekło, przybywają pątnicy z gorącą wiarą. Jej znakiem są krzyże wotywne, które od lat przynoszą ze sobą i ustawiają wokół cerkwi. I to jest chyba największa różnica między Grabarką a Jasną Górą. Kaplica Czarnej Madonny też jest gęsto obwieszona wotami. Ale dziękczynnymi, za wysłuchane modlitwy. Tutaj stoi las krzyży błagalnych. Las… Opisać jego atmosfery Viator się nie podejmie, nie ten warsztat. Fotografie powiedzą więcej.

Każdy krzyż to czyjś dramat, troska, krzywda, choroba, zdrada i diabli… przepraszam! anieli wiedzą, co jeszcze. Tysiące małych i dużych strapień. Przeto tuż obok zbudowano drugą, pomocniczą cerkiew, pod wezwaniem Ikony Matki Bożej “Wszystkich Strapionych Radość”. Viator wie, że na jego strapienia nie ma lekarstwa, będzie je dźwigał do samego końca. Przeto wzdycha jedynie i ruszają Wędrowcy dalej, tym bardziej, że noc nadchodzi wielkimi krokami. Noc astronomiczna, nie mistyczna. Na szczęście!

Mijają Podróżnicy pędem wsie i miasteczka. Takie, gdzie Polaków nie ma prawie w ogóle, lub są w mniejszości. Bywa, że stoi w nich tylko cerkiew, czasem świątynie obu obrządków. Na przykład w Kleszczelach. Tutejsza cerkiew jest tak niezwykła, że, mimo pośpiechu, Pielgrzym musiał się zatrzymać i ją uwiecznić. Błękitna Brama Niebios…

Rozum każe się zatroszczyć o nocleg. Ale serce nie pozwala. Viator przygotował coś specjalnie dla Viatorki i musi Ją tam zawieźć, po prostu – musi. Tam, czyli do Bielska Podlaskiego. Są w tym mieście warte uwagi kościoły, są też piękne cerkwie.

Jednak nie dla nich już niemal o zmroku zatrzymuje Wędrowiec auto na bialskim rynku. Nie dla nich!

Viatorka

Uparł się Viator, mimo późnej pory, aby zamiast szukać noclegu, koniecznie jechać do Bielska Podlaskiego, choć nie zdradził, dlaczego. Powiedział tylko, że warto, a jak nie dziś, to innej okazji może nie być. No to pojechaliśmy. Zobaczyliśmy cerkiew, podjechaliśmy na rynek… No tak, znajome to miejsce, choć Viatorka jest tutaj po raz pierwszy w życiu! Tą właśnie – tyle, że niegdyś wyłożoną kocimi łbami, pełną dziur i kałuż – uliczką, niezwykle przystojny hrabia Leszek Czyński podjeżdżał motocyklem do sklepu z pasmanterią, w którym igły, nici i tytoń sprzedawała skromna i uboga, ale o wielkiej urodzie sierota, niejaka Marysia Wilczurówna.

Tak, Czytelnicy na pewno też już poznają: to plenery Znachora, wyreżyserowanego w 1981 przez Jerzego Hoffmana na podstawie powieści Tadeusza Dołęgi-Mostowicza. Kolejne pokolenia mają okazję oglądać ten kultowy już melodramat w każde święta, zarówno religijne, jak i państwowe, na różnych kanałach telewizji publicznej, na zmianę z Trędowatą tego samego reżysera.

Któraż z kobiet nie chciała być na miejscu Marysi, wtulać się w ramiona przystojnego hrabiego – granego przez Tomasza Stockingera – szaleńczo zakochanego, gotowego popełnić mezalians, a nawet odebrać sobie życie, gdy myślał, iż utracił swą miłość na zawsze! Który z mężczyzn nie wpatrywał się w piękne, wielkie oczy Marysi, której twarzy użyczyła Anna Dymna! Któż nie wzruszał się losami doświadczonego życiem, dobrego doktora Wilczura, który spotkał swą córkę, choć tak długo jej nie poznawał!

Nie, to stanowczo nie jest jakieś tam byle romansidło dla pensjonarek. To dobrze nakręcony i świetnie zagrany film, mimo że jego fabuła niezbyt jest skomplikowana. I choć Viatorka oglądała go niezliczoną ilość razy, zawsze z sentymentem do niego wraca.

Z uroczej uliczki, jaką widzimy w filmie, niestety mało się zachowało. Wyłożono ja szarą, smutną kostką brukową. Stoją już tylko dwa stare domy, między innymi ten, gdzie mieścił się sklep Marysi, o czym przypomina szyld Znachor. Niewiele zostało. Ale i tak warto było tu zajechać. Viator miał rację!

Nocleg zaplanowało Viatorostwo w Dubiczach Cerkiewnych – wiosce będącej stolicą gminy z najmniejszym w całym kraju odsetkiem ludności polskiej. Ponad osiemdziesiąt procent Białorusinów! Kiedy wjeżdżaliśmy, było już ciemno, ale i tak do tego stopnia zaintrygował nas mijany cmentarz prawosławny z XIX wieku, że rankiem następnego dnia wróciliśmy aby obejrzeć go w świetle słońca. Tak „barwnej” – na swój sposób, rzecz jasna – nekropoli jeszcze nie widzieliśmy.

Leave a comment

This site uses Akismet to reduce spam. Learn how your comment data is processed.