Gdy tak sobie idę sama dokądś, daleko, najlepiej na pielgrzymkę, gdy już uporządkuję wszystkie bieżące myśli i zadania, gdy już przypomni mi się wszystko, o czym zapomniałam, zdarza się, że zaczynam się bawić sama ze sobą w różne gry pamięciowe czy skojarzeniowe, perypatetyczne słówka i państwa-miasta, ruchome piaski spontanicznej twórczości i wędrujące wydmy wiedzy. Jedną z takich zabaw było sprawdzanie, co wiem o jakimś państwie… Państw jak wiadomo jest prawie 200, jest się więc czym zabawiać. Oczywiście nie mam najmniejszego pojęcia o Wyspach św. Tomasza, ale już wiem na przykład całkiem sporo o Wyspach Zielonego Przylądka… Spróbujcie kiedyś, to fajna zabawa… Dziś Australia. Joanna Trümner i Lech Milewski co i rusz przenoszą nas na ten odległy kontynent. Gdy Joanna wczoraj napisała, że kolejny odcinek o Stuarcie przesunie się o tydzień, natychmiast zaproponowałam jako intermezzo moją ulubioną zabawę i napisałam, z czym mi się kojarzy Australia. Kangury, opale, koala, eukaliptus, Kościuszko, Ayer Rock, dziobak, kukabura, aborygeni, wielbłądy, hiacynty wodne, króliki, lirogon, psy dingo… No i znaczki i paczki od cioci z Australii. Znaczki pełne były nieznanych zwierząt, a paczki to było niezwykłe ruchome święto, bo choć potem z reguły się okazywało, że niemal żaden ciuch nie nadaje się do noszenia, to były tam cudowne zabawki, a samo rozpakowywanie paczki było nadzwyczajnym wręcz przeżyciem. Mama zawsze czekała na nas z otwarciem paczki. Wracałyśmy ze szkoły i nagle w szaroburej rzeczywistości PRL-u otwierało się okno do kolorowego świata. Były matchboxy i lalki-niemowlaki, pokoik dla lalek z mebelkami wykładanymi różowym jedwabiem w kwiatuszki, kolorowanki z Królewną Śnieżką i myszką Miki, srebrne pocztówki i teatrzyk… I sterty kolorowych ciuchów. Różowe i seledynowe sweterki, wielkie atłasowe suknie balowe, fiołkowe i ciemnoniebieskie, czerwone i żółte szale… Koronki, tafta, jedwab… Brokat, hafty… Jaki piękny, piękny świat…
Joanna przysłała nam na dziś kilka australijskich fotografii. Nie układam ich w żaden specjalny sposób, nadałam im tylko nazwy, a komputer je wg tych nazw ułożył. I oto zaczynamy od okna do innego świata… Z Australią widocznie tak jest…


Australia to bardzo szerokie pojęcie. Trudno żeby było inaczej skoro terytorialnie jest większa od Europy.
Moja wiedza o Australii zaczęła się od Dzieci kapitana Granta, książki, której na próżno szukać w australijskich księgarniach czy bibliotekach. W angielskich pewnie też.
Następny etap to była wizyta w australijskim konsulacie – planujesz przenieść się do Australii? W takim razie tylko Perth. Sydney czy Melbourne to kosmopolityczne metropolie, z równym powodzeniem mógłbyś zamieszkać w Nowym Jorku czy Londynie.
Ostatnia próba to był szary australijski obywatel. Przepytywalismy go wraz z żoną przez 2 godziny i nie dowiedzieliśmy się niczego. No może tego, że australijski system nauczania jest najlepszy na świecie. A już szczególnie nauka jezyków obcych. Na przykład w szkole, do której uczęszcza jego syn, rok szkolny podzielony jest na 3 okresy. Na lekcji języka obcego dzieci miały w pierwszym okresie francuski, w drugim włoski a w trzecim pływanie.
Odwoziłem go samochodem do domu. Czekalismy na czerwonym świetle, zmieniło sie na zielone, któryś z kierowców zatrąbił.
– Co się stało? Policja? – zaniepokoił się mój pasażer.
– Nic się nie stało, ktoś za wolno zareagował na zmianę światła.
– Coś podobnego. U nas w Australii zatrąbią na kierowcę dopiero jak przegapi 2 zielone światła.
Znowu zawężone spojrzenie. Mój rozmówca był ze stanu Queensland, a to jest zupełnie inny stan umysłu.
Dzieci kapitana Granta! Zapomniałam, jasne… Skąd przybywa i dokąd podąża Jakub Paganel!?