Wielka Wojna (3)

Tomasz Fetzki

Kriegerdenkmal przydrożny II
reportaż poetyzujący

Opuściwszy Złotnik rusza wędrowiec na zachód. Przejeżdża przez Lubanice. Tak, Lubanice Mikławša Jakubicy. Ale tym razem nie ma po co się tu zatrzymywać: bryła Pomnika Wojennego stoi co prawda, ale jego treść istotna jest całkowicie zatarta: właściwie nie ma na nim żadnej treści.

Jeszcze kilka minut jazdy przez las, bo lasy tutaj są wszędzie, i Viator dociera do Łukaw – przedwojennego Hermsdorfu. Wieś nie ma żadnej przesiedleńczej specyfiki (jak to było w wypadku Złotnika), repatrianci tutaj osiedleni doświadczyli hitlerowskiej okupacji z wszystkimi jej „atrakcjami”, doskonale wiedzieli, na co stać dzielnych aryjskich chłopców, a niemieckie emblematy budziły w nich zrozumiałą odrazę. Jakim więc cudem niezwykłym, jakim trafem nieprawdopodobnym ostał się tutejszy Kriegerdenkmal? Owszem, zdewastowano tablicę z nazwiskami hermsdorferów poległych w bitwach Wielkiej Wojny, ale sam monument stoi. A jaki zadbany! Trawa wokół wykoszona, eleganckie ogrodzenie… Nie ma się co dziwić. To jedyny zabytek w wiosce, bo nawet kościoła tu nie ma; na msze jeździ się do Lubanic. Stoi więc pomnik i bije po oczach swą symboliką: niezwykle czytelną, a przy tym jeszcze obrosłą wtórnymi znaczeniami.

 fetzkipmoniki_6Łukawski Kregerdenkmal: nie tylko przetrwał, ale prezentuje się znakomicie.

Tak jak w Złotniku, obelisk wieńczy Eisernes Kreuz, zaś poniżej umieszczono klasyczną dla obiektów tego typu płaskorzeźbę skomponowaną z miecza, dębowych liści i hełmu. Jest jednak pewna istotna różnica. O ile hełm z pomnika złotnickiego to po prostu wojskowe nakrycie głowy o dość uniwersalnym kształcie, w Łukawach nie ma mowy o wieloznaczności: Viator widzi sławetny (ponurą, rzecz jasna, sławą) niemiecki Stahlhelm.

fetzkipmoniki_7Tak wyrazisty, że nawet my się wzdragamy, nieprawdaż?

Łukawskim repatriantom na pewno często się zdarzało w latach Wojny Drugiej zobaczyć oficera Wehrmachtu, albo i esesmana, na którego szyi pysznił się Krzyż Żelazny. A bandziory w hełmach o charakterystycznym, łamanym obrysie, to była codzienność. Koszmarna codzienność, przeto i koszmarne skojarzenia związały się z tymi akcesoriami. Wygnańcy z Kresów nie musieli koniecznie wiedzieć, że mają one znacznie dłuższą historię: Eisernes Kreuz ustanowiono już w epoce napoleońskiej, zaś hełm stalowy powstał właśnie podczas Wielkiej Wojny; latem 1914 roku cesarscy żołnierze ruszali w bój zdobni jeszcze w Pickelhauby, ale już dwa lata później szturmowali Verdun chroniąc czerepy Stahlhelmami.

Krzyż Żelazny w Łukawach nie zawiera znaku swastyki – jest „pierwszowojenny”. Takoż hełm z płaskorzeźby: widać na nim charakterystyczne wypustki (według legendy miały przypominać pragermańskie rogi à la Wiking, w rzeczywistości służyły do mocowania dodatkowej płyty pancernej chroniącej czoło). Hełmy armii Hitlera owych wypustek już nie posiadały. Ale to nie ma żadnego znaczenia. I hełm i krzyż pozostaną na zawsze symbolami nazistowskiego okrucieństwa. Wojna Druga usunęła Pierwszą w cień.

Viator patrzy na Kriegerdenkmal, a jedna myśl nie daje mu spokoju. Jak to w końcu było? III Rzesza to logiczna konsekwencja setek lat historii niemieckiej, jak chcą niektórzy, czy też aberracja i wybryk tego procesu, jak głoszą inni? Czy istnieje linia rozwoju, wychodząca od Krzyżaków, wiodąca przez zniszczone w 1914 roku belgijskie Leuven i kończąca się na Einsatzgruppen? Czy to był ten mityczny Sonderweg? Ech, za głupi jest Viator, żeby znaleźć odpowiedź… Ale pomyśleć warto. Byle nie za długo, w drogę!

Grabig, czyli po prostu Grabik. I tutaj Kriegerdenkmal uchował się mimo piętna Żelaznego Krzyża, przycupnąwszy gdzieś na uboczu, w zapuszczonym parku. I tutaj dziś stoi odświeżony, przeniesiony w inne, bardziej eksponowane miejsce, ponadto zaopatrzony w tabliczkę z tłumaczeniem wzruszającej niemieckiej inskrypcji. I przy nim ktoś postawił znicz. To może nie warto dublować wrażeń?

fetzkipmoniki_8Wy, którzy walczyliście i polegliście bohaterską śmiercią, nigdy o Was nie zapomnimy! Jeśli jednak ludzie przestaną kiedyś o Was mówić, to ten kamień nigdy nie zamilknie. Rzeczywiście – nie milczy.

Chwila, moment! Popatrzmy, poczytajmy. Ale przede wszystkim – policzmy. Dokumenty mówią, że w przededniu Wielkiej Wojny Grabig liczył około siedmiuset dusz. A Kriegerdenkmal krzyczy, iż wojna zabrała z tego grona czterdziestu czterech poległych i dwóch zaginionych. Jak to mówiono? Rzeźnia? Maszynka do mielenia mięsa? Chcecie maszynkę – macie maszynkę!

Obelisk każe pomyśleć o jeszcze jednym epizodzie Wojny Pierwszej. Ona tak naprawdę nie skończyła się w wagonie pod Compiègne. Rozszalałego żywiołu nie można uspokoić pstryknięciem palcami, ot tak! Walki tu i ówdzie toczyły się jeszcze kilka lat: rosyjska wojna domowa, rumuńska interwencja w Węgierskiej Republice Rad, Powstanie Spartakusa, Bitwa Warszawska, wojna turecko-grecka, Powstanie Wielkopolskie i trzy Powstania Śląskie, zduszenie Bawarii Radzieckiej… Wymieniać można bez końca. Długo musiała nieszczęsna Europa czekać na upragniony spokój. Śmierć ostatniego żołnierza wymienionego na obelisku z Grabika nastąpiła czwartego czerwca 1919 roku. Gdzie? Może w walce z Polakami? Może w jednej z setek bitew, jakie na ulicach niemieckich miast prowadziły ze sobą Freikorpsy i oddziały Czerwonych? A może zostawmy te pytania daremne i jedźmy dalej.

Na przykład do Sieniawy Żarskiej, niegdyś znanej jako Schönwalde. W centrum osady stoi dawny Kriegerdenkmal, jednak jest całkowicie „spolszczony”, dlatego dziś go uwagą nie zaszczycimy. Ale w lesie za wsią, na tyłach boiska piłkarskiego znajdziemy, o ile to określenie jest na miejscu, prawdziwy cymes. Pomnik, jaki swoim poległym w Wielkiej Wojnie kolegom wystawili członkowie Towarzystwa Gimnastycznego Sieniawa.

fetzkipmoniki_9Kriegerdenkmal, a właściwie Denkmalanlage.

Ten dowód pamięci sieniawskich sportowców jest godny uwagi i pochwały, ale przyznajmy, smak artystyczny fundatorów monumentu był… powiedzmy, taki sobie. Szczególnie w wypadku dwóch patetycznych postaci, trzymających straż po obu stronach pomnika. Widać je, choć niewyraźnie, na starych fotografiach. Germańscy wojownicy, a może aniołowie, dzierżący miecze. Rzeźby wykonano z nietrwałego materiału, toteż do dziś się nieco „rozpłynęły”

fetzkipmoniki_10Statua „roztopiła się”, ale miecz widać wyraźnie.

Z tyłu, za pomnikiem, jeszcze jedna niespodzianka. Ku czci każdego z poległych kolegów gimnastycy posadzili dąb i postawili kamień upamiętniający miejsce jego śmierci. Odczytać można jeszcze dwa napisy: Reinhold Dalitz 6.4.16 Charkow oraz Adolf Klaus 15.6.16 Lippica.

fetzkipmoniki_11Charków – jasne. Ale gdzie leży Lippica?

Gdyby zachowały się pozostałe inskrypcje, być może otrzymalibyśmy panoramę wszystkich krain, w których walczyli i ginęli mieszkańcy Łużyc. Galicja, Francja, Rosja, Turcja, afrykańskie kolonie, trzy oceany. Może jeszcze gdzieś indziej? Viator miał kiedyś trzech kolegów Ukraińców. Mieszkali po sąsiedzku, w promieniu dwudziestu kilometrów. Ale zaszczytną służbę czerwonoarmisty jeden pełnił w Magdeburgu, drugi za kręgiem polarnym, trzeci nad Amurem. A każdy niebiosom dziękował, że nie w Afganistanie. Imperia tak już mają.

Wspomina sobie Viator dawne czasy, mknąc (jakżeby inaczej) przez las. Gdy już przez niego przebrnął, na dalekich przedmieściach Żar, w miejscu, gdzie kiedyś była strzelnica sportowa, odnajduje jeszcze jeden, by tak rzec, „korporacyjny” Pomnik Wojenny. Głaz postawiony przez członkowie tutejszego towarzystwa strzeleckiego na pamiątkę kolegom strzelcom, którzy z Wojny nie wrócili.

fetzkipmonikiTen pomnik nie miał szczęścia. Dźwignięty kilka lat temu z ziemi i ustawiony na cokole, powtórnie został obalony. Przez „nieznanych sprawców”.

A ornamentem są oczywiście miecze, hełmy i dębowe liście. To już jest irytujące! Nie z powodu monotonii, ale hipokryzji. Tam – ropiejące rany, szczury, wszy, bebechy na wierzchu i szczątki miesiącami gnijące na ziemi niczyjej. Tutaj – listki, wieńce i oręż paradny. I tak sobie myśli Viator, kierując się już ku domowi, że dopóki potomstwo bohaterów wojennych podczas uroczystości rocznicowych będzie słuchać bicia dzwonów i oglądać poczty sztandarowe, ale nie będzie miało okazji, choćby na chwilę, powąchać trupiego smrodu, to nic, ani Pierwsza, ani Druga, ani żadna Wojna nie nauczy ich rozumu. Amen.

Wielka Wojna (2)

Tomasz Fetzki

Kriegerdenkmal przydrożny I
reportaż poetyzujący

Czym się różni setne okrążenie Słońca przez Ziemię od okrążenia dziewięćdziesiątego dziewiątego? Albo od sto pierwszego? Niczym. Ale w naturze człowieka tkwi nieprzezwyciężona potrzeba podsumowań, rekapitulacji oraz celebrowania okrągłych jubileuszy. Wczoraj, prawie niezauważona w mediach (nawet kanały historyczne nie zgrzeszyły nadmiarem audycji) minęła setna rocznica wybuchu I Wojny Światowej. Wojny, która tak brutalnie, gruntownie i nieodwracalnie zmieniła świat, a już na pewno Europę. Wojny, której skutki wszyscy odczuwamy do dziś, choć zazwyczaj nie mamy o tym fakcie zielonego pojęcia.

Viator nie jest historykiem w pełnym tego słowa znaczeniu, ale jego kontakty z historią są szczególnego rodzaju: to coś znacznie więcej niż amatorstwo, ale też i nie pełny profesjonalizm. Są to jednak związki wystarczająco ścisłe, aby wędrowiec w czasie i przestrzeni miał dogłębną świadomość, że nie istnieje realna granica między przeszłością a teraźniejszością. Chcemy tego czy nie chcemy, wiemy o tym czy też nie, jesteśmy pogrążeni, zanurzeni w historii. Żyjemy jej spuścizną. Także dziedzictwem Wielkiej Wojny.

Mało kto myśli o tym, czym była Pierwsza Wojna, bo Wojna Druga skutecznie przesłoniła pamięć o niej. Choć ta Druga była zaledwie prostą i oczywistą konsekwencją tej Pierwszej, jej uzupełnieniem i dopracowaniem. O wiele okrutniejszym i bardziej zaawansowanym technicznie, ale tylko ciągiem dalszym. Zresztą, coraz częściej daje się słyszeć głosy, że nie było żadnych dwóch wojen światowych, tylko jedna. A maréchal Ferdinand Foch naprawdę trafił między proroki, gdy Traktat Wersalski nazwał zawieszeniem broni na dwadzieścia lat. Cóż więc? Wojna Trzydziestojednoletnia? Może kiedyś historycy tak ją nazwą i tak o niej nauczać będą? Zobaczymy. No, nie my rzecz jasna, ale nasza progenitura zobaczy z pewnością.

Kriegerdenkmal, War memorial, Monument aux morts… W Europie Zachodniej można je znaleźć w każdym mieście, każdej parafii i wiosce, ba! w każdym przysiółku. U nas nie są aż tak popularne. Chyba, że mówimy o tak zwanych Ziemiach Odzyskanych, choćby o Łużycach Wschodnich, gdzie mieszka Viator.

Pomniki Wojenne na Łużycach Wschodnich. Cóż to w ogóle znaczy „Łużyce Wschodnie”? Nowa nazwa, nowe pojęcie, wcześniej nigdy nie stosowane. Stworzone, bo nowa była sytuacja: po 1945 kraina między Kwisą a Nysą Łużycką została zasiedlona przez Polaków – to właśnie są Łużyce Wschodnie. Niemcy musieli stąd wyjechać, nie było więc komu dbać o Kriegerdenkmale, Pozostały niekompletne, bo nie miał kto obok personaliów krajanów poległych w Wojnie Pierwszej wykuć nazwisk tych, którzy zginęli dwadzieścia lat później.

Pozostały więc niekompletne, o ile w ogóle zostały. Część z nich zburzono, część obdarto z dawnej treści i nieco sztucznie obdarowano nową: Byliśmy, jesteśmy, będziemy!, W rocznicę powrotu do Macierzy i takie tam różne. Nie ma się co dziwić, Viator doskonale rozumie: przesiedleńcy „zawdzięczali” Niemcom kilka lat poniewierki, pogardy, głodu i strachu, a przy tym śmierć wielu bliskich. Na wszystko, co się z niemieckością kojarzyło, osadnicy Ziem Zachodnich reagowali alergicznie, toteż nie uszło na sucho także Pomnikom Wojennym. Za cud należy uznać to, że niektóre jednak przetrwały w niezmienionej formie! Właśnie do nich pielgrzymuje Viator, aby sobie zapewnić nastrój sprzyjający medytacji historiozoficznej. Nie ma w tym sformułowaniu ironii, ocalałe monumenty naprawdę zmuszają do refleksji. Viator odwiedza je raz już któryś z kolei (daleko nie ma – cała wyprawa to raptem trzy godziny spędzone na rowerze), ale za każdym razem odkrywa w nich coś nowego, jakieś przeoczone dotąd szczegóły. Tym razem – w setną rocznicę wybuchu Wielkiej Wojny – także.

Odwiedza przeto Viator po kolei te Kriegerdenkmale przydrożne i przy każdym z nich pogrąża się w krótkiej zadumie. Mieszają mu się wojny, mylą dekady, plączą nacje, wikłają kraje i idee. Ale tak chyba być musi – na tym właśnie polega pogrążenie w historii.

fetzkipmoniki_1Kościół w Złotniku źle zniósł porzucenie, ale Pomnikowi Wojennemu wyszło ono na dobre!

Wendyjski Złotnik, potem niemieckie Reinswalde, dziś: znowu Złotnik. Położony malowniczo wśród lasów, z rozległym widokiem na dolinę Bobru. W roku 1945 stały tu dwa kościoły: stary gotycki i nowy z XIX wieku, neogotycki rzecz jasna. Repatrianci, choć gorliwie wierzący, nie potrzebowali aż tylu. Do gustu przypadła im, skądinąd naprawdę reprezentacyjna, a przede wszystkim większa, świątynia neogotycka (cóż, de gustibus non est disputandum) i ją właśnie zagospodarowali. Stary przybytek porzucono. Obrócił się z czasem w ruinę, a teren wokół niego zarósł chaszczami i zielskiem. Gąszcz ów nie prezentował się zbyt elegancko, ale otulił i uchronił przed niechętnymi spojrzeniami obelisk wykuty w piaskowcu. Kiedy zaś dziką roślinność wykarczowano, monument już nikomu nie przeszkadzał, bo u dzieci i wnuków przesiedleńców słowo „Niemiec” inne emocje budzi.

A może bezpodstawnie martwi się Viator o bezpieczeństwo Kriegerdenkmalu? Wieś Złotnik ma pewną specyfikę. Wszystkie sąsiednie miejscowości zasiedlili repatrianci z Kresów albo Polski Centralnej. Tutaj było trochę inaczej. Nie bez przyczyny okolica nazywana jest, zgryźliwie zazwyczaj, Rumunią. Bo też i zdecydowana większość powojennych osadników przybyła do Złotnika z Bukowiny, która przez całą wojnę pozostawała częścią państwa rumuńskiego – sojusznika Hitlera. Tam nie było niemieckiej okupacji, choć Wehrmacht także w Karpatach walczył z Armią Czerwoną. Doświadczenia Polaków z Nowego Sołońca, Pleszy czy Suczawy były inne, niż tych z Wawra, Michniowa, Borysławia albo Święcian (właściwie warto dokładniej rozpytać o nie mieszkańców Złotnika, Viator ma tutaj kilku znajomych; może kiedyś jeszcze uczyni, to i opowie o tym czytelnikom). Symbole niemieckie chyba nie budziły wśród nich aż takiej nienawiści. Może też i dlatego nikt nie podniósł ręki na złotnicki Kriegerdenkmal?

fetzkipmoniki_2Für das Vaterland getreu bis in den Tod!

Zresztą, co ci Polacy pokaleczeni przez Wojnę Drugą mogliby mieć przeciw inskrypcji, jaką po Wojnie Pierwszej mieszkańcy Reinswalde uczcili swych poległych braci: Ojczyźnie wierni aż do śmierci. I chyba zgodziliby się, gdyby wiedzieli, w czym rzecz (a większość raczej nie wiedziała), że przywołany niżej biblijny cytat jest jak najbardziej na miejscu. My też się chyba zgodzimy, gdy rozszyfrujemy jego tajemnicę. A to nie takie łatwe! Skoro już przebrniemy przez językową barierę i zidentyfikujemy napis 1 Joh. 3.16 jako werset z Pierwszego Listu św. Jana, dalej jesteśmy w kropce: dobry luteranin Pismo musiał znać na wyrywki, ale u nas z tą biegłością różnie bywa. Dopowiedzmy przeto wprost: Po tym poznaliśmy miłość, że On za nas oddał życie swoje; i my winniśmy życie oddawać za braci. Gdy kuto w piaskowcu ten odsyłacz, nikt jeszcze nie mógł sobie wyobrazić gromady pomylonych Übermenschów, którzy za dwadzieścia lat utopią świat we krwi; jak czysto na ich tle jawi się ofiara młodych Niemców ze Złotnika! Choć i ta Pierwsza Wojna wcale czysta nie była…

fetzkipmoniki_3-4XXXXXXOcalała płaskorzeźba o treściXXXXXXXXXX…a nawet Krzyż Żelazny.
XXXXX   germańsko – militarnej…

Ale minęło od niej już sto lat, a prawie siedemdziesiąt od Drugiej. Czas płynie i chyba rzeczywiście leczy rany. Bo jak inaczej wytłumaczyć obecność znicza, który jakaś polska ręka postawiła na obelisku?

 fetzkipmoniki_5„Ustawki” są poniżej godności Viatora. Znicz naprawdę tam stoi.

 Jedźmy dalej. Kriegerdenkmale przydrożne czekają ze swą opowieścią.

Wielka Wojna (1)

I wojna. Wielka Wojna jak o niej mawiały nasze babki. Przez tydzień będziemy tu o niej pisać, czytać i myśleć. Zaczyna Kasia Krenz, jutro i pojutrze dwa wpisy Tomasza Fetzkiego o pomnikach wojennych, w czwartek – mój o poetach i artystach w szarych mundurach armii pruskiej. Jeśli ktoś sobie przypomni, że też ma jakiś wpis do tej serii, proszę bardzo – niech przysyła. Miejsca starczy dla wszystkich.

Katarzyna Krenz

Sceny bitewne znad rzeki Sommy

Idą. Idzie szereg za szeregiem, maszeruje
w miarowym tupocie. Karabiny takt
wybijają na bębnach okopów, kule raz po raz
przeszywają pierś Ziemi śmiercionośnym
grotem. Oni? Tchu ostatkiem usiłują
wyszarpnąć życie z twardej garści wojny.
Resztki oddechu ofiarowują drżącym nocom
w blasku pochodni.

…w czarnym łopocie, w czarnym łoskocie
chorągwie jak grzywy dzikich koni…

Usta same krzyczą. Ciała krzykiem się
duszą i zastygają w kamień na skraju drogi.
Brzuchy zapadnięte z głodu lub napęczniałe
od zatrutej wody. Oczy w scenach wojny:
zawsze rozwarte szeroko, jakby nie wierzyły,
że kiedyś zasną na polu, co krwią nie nasiąkło.
Serca wróblem lęku mdleją na śmierci progu.

…chorągwie jak grzywy dzikich koni
w czarnym łopocie, w czarnym łoskocie…

Idą, co dnia idą nadzy, ślepi i bezbronni,
ledwie krtań zmyją łykiem chłodnej rosy
i niemą myśl ku gwiazdom wzniosą,
ogłuszeni rytmem miarowego kroku. O imię
wodza nikt nie pyta ani o cel tej drogi. Nikt
nie wie, dokąd uciec od wojennych werbli.
Rozkazy w martwej ciszy, gdy nawet echo
milknie.

Niebo płacze i sypie suchych łez popiołem.
A grzywy dzikich koni łopoczą jak chorągwie…

Bitwa nad Sommą. Atak rozpoczęty. Zdjęcie Ivor Castle, Kanada. Wikipedia/commons

A ta Slaska tylko o małpach…

No tak, to prawda. Jak nie o kotach…

Ewa Maria SlaskaCamille Alaphilippe1874-1934 La Femme au singe2 Camille Alaphilippe1874-1934 La Femme au singe1

Ale jak nie pisać
o małpach w obliczu TAKIEJ sztuki. Oczywiście, nawet nie warto dodawać, sztuki nadesłanej przez
Marynę Over.


Camille Alaphilippe

X

Kobieta z małpką. Jaka kobieta, jaka suknia, jaka fryzura! Tylko ta małpka trochę mizerna, malutka, chudziutka i na dodatek na smyczy.

Nie znalazłam w sieci niczego na temat pani i jej małpki, oprócz tego, że to rzeźba z roku 1908 znajdująca się w zbiorach Petite Palaise w Paryżu, a i na temat samego artysty znajdzie się w sieci doprawdy niewiele. To znaczy, jak to zawsze w sieci, jest dużo, ale w kółko to samo. Wiadomo, że urodził się w roku 1874 we Francji, ale jego śmierć jest już niewiadomą. Wikipedia podaje, że zmarł po roku 1934 w Algierii. Po roku 1934! I co?

Alaphilippe studiował w Szkole Sztuk Pięknych w Paryżu. Gdy miał lat 24, a więc zaraz po studiach, otrzymał prestiżową francuską nagrodę zwaną Prix de Rome za rzeźbę zatytułowaną Kain po śmierci Abla ścigany przez pomstę niebieską czy też: Kain po śmierci Abla wysłuchuje wieczystej klątwy. Nota bene nagroda nazywa(ła) się rzymska, bo łączyła się ze stypendium na pobyt w Rzymie i to ni mniej ni więcej, tylko w willi Medici.

Céramic Hôtel, wikipedia commons

Gdyby człowiek wiedział, co ogląda, to by wiedział, że jeśli był w Paryżu dłużej niż jeden dzień, to widział najsłynniejsze dzieło artysty czyli tzw. Céramic Hôtel na avenue de Wagram 34. Budynek, jeden z najbardziej typowych przykładów Art Nouveau, został wzniesiony w roku 1904 przez architekta Julesa Lavirotte. Wspaniały ceramiczny wystrój budynku stworzyli rzeźbiarze Alexandre Bigot i nasz Camille Alaphilippe.

Pomnik poległych w Philippeville / wkipedia commons

Po zakończeniu Wielkiej Wojny Camille, chory i zrujnowany, przenosi się, właściwie już na stałe, do Algierii, gdzie w roku 1926 zostało odsłonięte jego wielkie dzieło, Pomnik Poległych w Philippeville (dziś Sukajkida), przeniesiony w roku 1969, po zakończeniu wojny algiersko-francuskiej, do Tuluzy. Pomnik upamiętnia żołnierzy poległych podczas Wielkiej Wojny w latach 1914-1918, nie tylko w Philippeville, ale także w Aïn Témouchent, Batna, Béjaïa (Bougie), Bordj Bou Arréridj, Bordj el kiffan,Guelma, Mostaganem, Saïda, Tebessa, Tipaza…

Pomnik w Algierii; do Tuluzy przeniesiono tylko rzeźby brązowe, cokół i nadbudowa pozostały na miejscu.

Na zakończenie ponawiam pytanie, które zadałam już powyżej: jakie były losy Alaphilippa w Algierii i dlaczego nie wiemy, gdzie, kiedy i jak umarł?