Po 11 listopada

Agata Zbylut na Facebooku

Pierwsza była sukienka, którą uszyłam na swój rozmiar. Jak zauważył Janusz Noniewicz była na tyle klasyczna, że mogłabym wyjść w niej na #marszniepodległości i nie tylko nikt nie rzuciłby we mnie kamieniem, ale mogłabym taki marsz poprowadzić. Projektując ją wpisałam w wyszukiwarkę „najpiękniejsza suknia świata”, stąd jej bardzo konserwatywny kształt. Kolejna była suknia uszyta dla @charlottedragqueer która rozszerzyła moje myślenie o wykluczaniu z pseudopatriotycznych wydarzeń osób queerowych i ciałopozytywnych. Słowo POLSKA symbolicznie odwróciłyśmy na lewą stronę. Dopiero współpracując z Charlotte Drag Queer zdałam sobie sprawę, jak zawężający były ten pierwszy obiekt. Ale to chyba już tak jest, że najpierw oceniamy świat z własnej perspektywy i potrzeba czasu i uważności, aby poszerzyć ją o punkty widzenia innych osób.
Po uszyciu tych dwóch sukien wciąż zostało mi sporo szalików więc uszyłam z nich najpierw flagę na 100. rocznicę wywalczenia przez Polki prawa wyborczego. Słowo POLSKA dzięki przeszyciom i haftowi zamieniłam na POLKA na prawej i BOSKA na lewej stronie. Z tego co zostało podczas covidu i lockdownu zaczęłam szyć torby na zakupy. „Patriotyczną” rozpierduchę chciałam zamienić na codzienną troskę, bo też codzienne zakupy są częścią krzątactwa, którym narodowi patrioci raczej się nie kalają. W tym projekcie wsparł mnie Wojtek Zrałek-Kossakowski i Świetlica Krytyka Polityczna. Otrzymaną pomoc przejazałam dalej przeznaczając torby w kolejnych latach na aukcje charytatywne. Tak poznałam Anię i Michała z Fundacja Art Square którzy zakupili pierwszą z nich, druga trafiła do @a.m.artcollection a trzecią kupił Łukasz Gazur. Tą, którą kupił Marcin z Adamem możecie zobaczyć na wystawie „Niech nas widzą” w Zamek Królewski w Warszawie na wystawie kuratorowanej przez Monika Przypkowska. Obie suknie już też do mnie nie należą. Pierwsza została zakupiona przez śp. @AnetaSzyłak do Kolekcji NOMUS Nowe Muzeum Sztuki w Gdańsku a druga jest w kolekcji Państwowa Galeria Sztuki w Sopocie.
Wszystkie te prace by nie powstały, gdyby nie Marsze Niepodległości i niezgoda na rzucanie kostką brukową, obsikiwanie Muzeum Narodowego i rozpierduchę w stolicy. To była moja próba połączenia barw narodowych z wartościami, które są dla mnie ważne.

    Zum Tod von Giorgio Armani

    Monika Wrzosek-Müller

    Mit 91 Jahren ist am 4. September Giorgio Armani gestorben, gerade noch hatte er in Paris seine Haute-Couture-Show gemanagt, noch vor Kurzem hat er ein Club, ein Kultlokal „La Capannina di Franceschi“ in Forte dei Marmi in der Toskana gekauft. Überhaupt, seine Umtriebigkeit in Sachen Immobilien war fast mit seiner Liebe zum Design, zur Mode vergleichbar. Vielleicht sammelte er seine zahlreichen Domizile wie er seine Kollektionen entwarf. Für mich war er der Guru, wenn es um Mode ging. Es gab niemanden, der solche zeitlose Eleganz zelebrierte. Seine Farbpalette war immer gedeckt und trotzdem gab es die auffälligsten Kleider, die von den schönsten Frauen auf den roten Teppichen getragen wurden. Doch das war erst viel später.

    Geboren wurde er in Piacenza, seine Liebe zur Mode vertiefte er im Kaufhaus Rinascente in Mailand, direkt am Dom. Die Schneiderkunst der Herrenanzüge erlernte er beim Altmeister Cerruti. Doch bald gründete er seine eigene Marke, eigene Firma. Er war in der Mode wirklich ein Revolutionär; selbst trug er als erster ein schwarzes T-Shirt zum Jackett oder gar zu einem Anzug, abgerundet mit weißen Sportschuhen. Später war auch Nachtblau seine Lieblingsfarbe. Er baute richtiges Imperium auf, entwarf nicht nur Kleidung für Männer und später auch für Frauen, nebenbei auch die Unterwäsche, sondern auch Inneneinrichtungen mit Kochutensilien, Parfüms, Schmuck, Accessoires wie z.B. Sonnenbrillen. Er besaß unzählige Immobilien, die er selbst einrichtete, darunter auch Hotels. Die Firma gliederte sich in einzelne Unternehmen, wie Emporio Armani, Armani Jeans für jüngeres Publikum, dann besagtes Armani Privé für große Anlässe, AX. Interessant ist, dass er angeblich selbst Kontrolle über sein Unternahmen besaß und Übernahmeangebote von anderen großen Modehäusern regelmäßig abgelehnte.

    Ich erinnere mich, wie ich mir bedächtig, wie in einer Kirche, seine Kollektionen in Florenz in den frühen 90er Jahren anschaute und bewunderte. Die Geschäfte waren wunderschön eingerichtet mit aber unheimlich netten Verkäuferinnen, die mich immer aufforderten: „probieren sie, Madame, das kostet nichts…“. Manchmal sagten sie mir auch, wann der nächste Schlussverkauf beginnt. Sie waren in ihrer ganzen Schönheit gar nicht hochnäsig und arrogant. Ich liebte seine Stoffe, weich und manchmal durchsichtig, fein und edel. Gekauft habe ich damals ein Seidentuch, das ich immer noch habe und trage. Es umgab ihn und sein Modeimperium eine Art von Leichtigkeit, von künstlerischem Nimbus, niemand war eifersüchtig, dass er wirklich der Modezar war und unheimlichen Reichtum angesammelt hatte.

    Legendär sind seine Anwesen, von denen er sieben besaß, dazu eine Luxusjacht. Das in Forte dei Marmi, war sein erstes Urlaubsdomizil, unweit von Florenz und Viareggio an der ligurischen Küste verbrachte er auch die letzten Tage mit der Familie. Doch wunderschön anzusehen ist auch ein Komplex von historischen Bauten mit Kuppeldächern aus Lavasteinen auf der Insel Pantelleria. In der Nähe von Pavia besaß er ein kleines Schlösschen, das er als Ruine kaufte und ausbauen ließ. Auch in Paris besaß er ein Appartement, wo er sich während der Modeschauen aufhielt. Dann in Saint Tropez kaufte er ein Anwesen direkt am Meer und legte einen großen Park rundherum an. In Sankt Moriz besaß er ein Ensemble aus dem 17. Jh., wo er im Winter längere Zeit verbrachte. Nicht zu vergessen verschiedene Immobilien in Mailand, die wichtigste, die ihm als sein Wohnhaus diente, in der Via Borgo Nuovo. Alle diese Häuser stattete er mit selbst entworfenen oder gekauften Möbeln aus, ließ sehr gute Architekten für sich arbeiten, ansonsten beschäftigte er ganze Armeen von kreativen Mitarbeitern.

    Ich erinnere mich, dass ich in Berlin, in der Neuen Nationalgalerie 2003 eine Armani Ausstellung mit dem Titel: „Giorgio Armani – The Style of Milano“ gesehen habe. Die Ausstellung wurde von einem sehr guten Regisseur, Bob Wilson, inszeniert in Kooperation mit der S. Guggenheim Foundation. Es war eine wunderschöne Ausstellung, die Tendenzen im Armanis Schaffen zeigte, z.B. die Rolle des Smokings in der Frauenkleidung. Natürlich spielte auch die Farbpalette von Sandfarben eine Rolle. Es waren himmlisch schöne sandfarbene bis grünlich angehauchte Smoking-Anzüge für die Frauen zu sehen. Auch die Einflüsse ferner, exotischer Kulturen wie China, Indonesien, Japan oder Polynesien waren sichtbar, aber alles in der zurückgezogenen, stillen Armani Art präsentiert, mit wirklich fantastischen Kollektionen von Anzügen, Kleidern, auch denen vom roten Teppich. Es war teilweise eine Modeschau, nur wurde sie durch ausgewählte Skizzen, Modefotos und Dokumentarfilme ergänzt. Man tauchte richtig in die Armani-Welt ein. Ich erinnere mich an ein Spektakel aus Licht, Ton und Bildern und natürlich Defilees von Mannequins in schönsten Kleidern der Welt.

    Jetzt ist der Mann gestorben, doch sein Werk, seine Firma wird weiter von seiner Kusine fortgeführt. Doch der große Geist wird fehlen. Ich empfinde seinen Tod als großen Verlust für unsere Welt…

    Czy zło jest w modzie?

    Konrad

    Ostatnio światem wstrząsnęła afera wokół znanego domu mody. Zaczęło się od kampanii reklamowej, w której dzieci trzymały misie ubrane w BDSM-owe stroje:

    W złym guście? To był jednak dopiero początek. Ktoś zauważył, że na innym zdjęciu z kampanii pojawiła się taśma z nazwą marki, w której pojawiło się dodatkowe “a”.

    Baalenciaga zamiast Balenciagi. Dlaczego? Nie wiadomo. Ale Baal był bogiem, któremu składano w ofierze dzieci.

    Dziwne? Idźmy dalej…

    Na innym zdjęciu, gdzie Isabelle Huppert reklamuje torebkę, przyjrzano się bliżej książkom…

    Jedna z nich to album dzieł Michaëla Borremansa, belgijskiego malarza, który lubi malować drastyczne sceny z dziećmi w roli głównej. W tym dzieci wykastrowane, bawiące się odciętymi kończynami.

    No dobrze, niech będzie. Artyści czasem wymyślają sobie straszne tematy. Tak bywa.

    Natomiast tego nie da się już zbagatelizować:

    Na promującym torebkę zdjęciu z tej samej kampanii znajdował się dokument – wyrok amerykańskiego Sądu Najwyższego w sprawie pornografii dziecięcej jako wyrazu wolności słowa (ta wizja została przez sąd odrzucona).

    Po co? Dlaczego?

    Podobnych przykładów jest więcej, zarówno w działaniach samej firmy, jak w działaniach ludzi, którzy ją tworzą. Myślę, że te powyższe wystarczą.

    Sprawa stała się głośna, a reputacja firmy została zbrukana. Na Instagramie Balenciaga usunęła wszystkie dodane przez siebie zdjęcia i wystosowała przeprosiny. Te jednak nikogo nie zadowoliły.

    Na początku, zaraz po wybuchu skandalu, firma twierdziła, że to nie oni wpłynęli na taki wygląd kampanii reklamowej. Trudno jednak uwierzyć, że rzecz tak ważną z punktu widzenia dochodów i wizerunku firmy pozostawiono bez kontroli osobom trzecim. Z pewnością osoby zarządzające domem mody wiedziały co robią. Tym bardziej, że w tegorocznej kolekcji na wybiegu wykorzystano lalki przypominające dzieci. Jedna z toreb z taką lalką zawierała misia pokrytego krwią. Nie jest więc tak, że zawartość kampanii była niespójna z resztą.

    Dlaczego to się wydarzyło? Widzę kilka możliwości.

    Być może czołowi projektanci naprawdę uznali, że przemoc seksualna wobec dzieci jest cool. Trudno wyobrazić sobie, jaki ciąg myślowy mógł ich doprowadzić do takiego wniosku. Może wszystkie inne tematy tabu zostały złamane, szczególnie w łamiącym wszelkie tabu świecie mody, zostało więc już tylko to? Ale nawet jeśli tak, to czy ktoś nie pomyślał, jak to zostanie odebrane? Czy Ci ludzie są aż tak odrealnieni, żeby nie mieć świadomości, jak zwykły człowiek postrzega pedofilię?

    Być może nie liczono na to, że pozostawione “wskazówki” zostaną odczytane. Chociaż pozostawiono ich tak wiele… Po co więc je w ogóle umieszczono?

    Może to rodzaj pogardy wobec “bezmyślnej masy”, która kupi wszystko, co ma właściwą metkę, nie przyglądając się treści.

    Może to chęć udowodnienia samemu sobie, że ma się taką władzę, że można robić wszystko, w tym aluzje do najpodlejszych rzeczy, a i tak nikt nic nam nie zrobi.

    Pytanie, które się nasuwa: czy to tylko zabawa symbolami, czy też fascynacja złem idzie u tych osób dalej, i dotyczy także realnych czynów?

    A jeśli robią to naprawdę, to może takie symbole stanowią rodzaj zasłony dymnej, która obraca w “foliarstwo” coś, co może być poważne. Jeśli serwuje się poszlaki, które zachęcają teoretyków spiskowych do tworzenia hipotez o rytualnym znęcaniu się nad dziećmi, dla wielu osób temat stanie się żartem przez samo jego powiązanie z teoretykami spiskowymi.

    Wielu uważa, że to próba przyzwyczajenia nas do pedofilii. Przemycanie informacji do podświadomości. W to nie wierzę, ale rozumiem, dlaczego można tak myśleć.

    Na koniec najbardziej egzotyczna możliwość. Ktoś zasugerował, że ci ludzie mogą mieć swoje szczególne wierzenia. Istnieje wiara w karmę, jak i taka wiara, że dopóki inni przyzwalają na nasze zło, nie dostajemy złej karmy. Celem więc może być uzyskanie milczącej zgody od świata poprzez subtelne sygnalizowanie tego, co się robi.

    Być może trzeba uważniej przyjrzeć się temu, co od lat twierdzili teoretycy spiskowi – że różne organizacje przemycają tego typu diaboliczne treści. Nie znaczy to zaraz, że zawsze mieli rację, gdy bili na alarm – ale należałoby się przyjrzeć temu, co tak ich niepokoiło, skoro odkryliśmy, że przynajmniej w jednym przypadku mieli rację. Odkryliśmy, że rzeczy, które brzmią jak fikcja, faktycznie się wydarzyły. Ogromna, potężna firma naprawdę uznała, że stworzy produkt gloryfikujący przemoc wobec dzieci. Jeśli to wydarzyło się raz, to mogło wydarzyć się więcej razy.

    Wir alle altern…

    Ewa Maria Slaska

    und die Kunst ist, dabei interessant auszusehen

    Wir alle altern im Laufe unseres Lebens. Man ist trotzdem versucht, den Prozess zu verlangsamen, dass das Altern so sanft wie möglich vonstatten geht, dass man auch im fortgeschrittenen Alter gut aussieht und sich wohl und fit fühlt. Es gibt Tausende Ratschläge, wie dies zu erreichen wäre. Man behauptet, dass Menschen mit festen Tagesabläufen und Ritualen, die sich in ihrem leben sicher und geborgen fühlen, länger und besser leben. Mag sein, dennoch besteht in der Routine auch die Gefahr der Langenweile. Es soll also ratsam sein, täglich ein paar Sachen anders zu machen als gewöhnlich. Zum Beispiel Zähne mit links putzen, wenn man dazu gewöhnlich immer die rechte Hand benutzt. Auch mag sein. Aber ist Zähneputzen genügend Abwechslung, um uns jung zu halten?

    Eine der schönsten Theorie, die ich diesbezüglich fand, fand ich ausgerechnet in einem Warteraum eines Krankenhaus, wo ich wegen Diagnose, Behandlung, OP-Termin und dergleichen stundenlang sitzen müsste. Unter den obligatorischen Stapel der vom Lesezirkel der Ärzte angebotenen Zeitschriften, die sich zwischen Gala und Spiegel bewegen, die allesamt nach ein paar Stunden durchblättern langweilen (Lebbensverkürzung!), als ich schon weder mein Handy noch mein mitgebrachtes Buch ausstehen konnte, fand ich eine wunderbare originelle nie gesehene anziehende Glanzzeitschrift aus Berlin mit so einem Coverbild, dass ich fast umgefallen bin von Entzücken. Es war Clique, Das Magazin im Süden Berlins, eine Zeitschrift herausgegebener von einer Gruppe… Hier gerate ich im Zweifeln, weil ich weder vom Magazin, noch von der Internetseite, noch vom Fanpage auf dem Facebook, klug bin, was für Menschen sind es, die sich in dieser Clique vor genau 10 Jahren zusammen gemacht haben. Ältere, Wohlhabende, Interessierte, Gleichgesinnte…? Solche, die ihr Interesse für gutes Altern, sich in eine originelle Weise ausdrückt? Weiss ich nicht, aber egal… mir geht es nicht um sie, sondern zuerst nur um dieses Bild:

    Es ist die Nummer 1/2018 erschienen am 8. April 2018

    Ich schnappe mir gierieg die glänzende Zeitschrift (obowhl ich normalerweise ungern die glänzende Dinge lese, wegen der Ökologie und des Lebensstils, und…). Britt Kanja, lese ich. Keine Ahnung wer Britt Kanja ist. Britt Kanja, eine Elfe… Interview mit einer Elfe. Ich weiss es nicht, gefällt mir dieses Wort “Elfe” oder verabscheue ich es schon. Ist eine alte Frau eine Elfe? Komme ich zurück in die Welt von Anne Shirley aus Avonlea, die ich als junges Mädchen (wie wir alle in kommunistischen Polen) geliebt und auch später sie mir immer wieder in schweren Lebenskrisen zum Trost geholt habe? Oder bin ich angewidert von der Vorstellungen der älteren Frauen mit ihrer coquetten Lächeln als eine Elfe, was ich als Erniedrigung empfinde? Aber ich schiebe meine Zweifeln weg, was will ich? Das Bild ist fantastisch! Diese alte Frau, dieses Kleid, dieser üppige Schmuck, die Handschuhe! Dabei ist dieses Kleid senffarben, eine unglückliche Farbe, die aber in dieser Kombination…

    And dann, drinne, im Anmacher des Interviews mit ihr finde ich einen Satz, der mich regelrecht umhaut: Das Aussehen, das gute Look, ist wichtig und verlängert Leben. Bella figura… Das ist sie zweifellos.

    Das Aussehen verlängert das Leben. Was für eine Haltung! Dieser Satz, diese Meinung von Britt, bildet den einzigen Sinn dieses Beitrags, der Rest ist nur schöner Schmuck, türkisfarbene Handschuhe zum Senffarbenen Kleid.

    Im Interview wird noch ein Foto von Britt Kanja veröffentlicht.

    Ein Vogel auf dem Hut! Brrr! Ist er echt? Das Kleid gelb, auch eine Farbe, die en masse und in solcher Schrilligkeit ein Unglück sein kann, aber die Frau ist gemacht, wie selten eine. So viel Mut beim Kleiden haben die sehr junge Cosplayer in Japan, aber eine alte Frau fast nie. Mutig, mutig. Mutig und interessant. Aber tatsächlich coquett. Zu coquett für meine Bedürfnisse.

    Jetzt, beim Recherchieren, finde ich, dass Britt Kanja schon immer eine Berliner Elfe genannt wurde. Sie war eine Partygröße des Berliner Nachtlebens und wichtigste Party-Elfe der Stadt, die exzessives Nachtleben mit Champagnerpartys und Tabledancer führte. Ein sozialer Schmetterling, eine Stil-Ikone, eine Legende Berlins. Also jeder weiss, nur ich nicht…

    Britt Kanja ist eine der schillernderen Figuren dieses Lebens in Berlin, seitdem sie in den späten achtziger Jahren gemeinsam mit Bob Young die “Tanzstelle” an verschiedenen Orten in Berlin inszenierte, bis sich das Geschehen schließlich im 90 Grad in der Schöneberger Dennewitzstraße etablierte. Britt war nie Mitinhaberin. Eigentlich war das 90 Grad nur als Provisorium gedacht, für drei Monate. Doch dann entwickelte sich der neue Club so heftig, dass schon bald eine Institution daraus wurde. Bob Young hat dem 90 Grad längst den Rücken gekehrt. Vor knapp zwei Jahren haben die beiden Hamburger Nils Heiliger und Frank Schulze-Hagenest den Laden übernommen, lassen Ariane Sommer auf dem Tresen tanzen und Edel-Partys veranstalten. Britt Kanja ist bis heute dem Club treu geblieben und gibt dort allmonatlich die Gastgeberin für Freitags-Partys, die bei Clubgästen die Erinnerungen an das “alte” 90 Grad wach hält.

    Schrieb im Tagespiegel Alexander Pajevic zum 50. Geburtstag der Schauspielerin (heute ist sie 67, ein Jahr jünger als ich…)

    Sie lebt allein in einer vollgestellten Wohnung voller Putten und Buddhas in Charlottenburg; in ihrem Wohnzimmer mit Kanapee und Chaiselongue ist der Dielenboden gold lackiert. Auch das wohl ein eher ungewöhnliches Ambiente für eine fast Fünfzigjährige – aber auch ein Kennzeichen für ihren ungewöhnlicher Lebensweg.

    Und so weiter… Man findet Massenweisse Informationen über sie im Internet…

    Und noch etwas zum Ergänzen der Lebensphilosofie von Britt Kanja. Bei dem Rescherchieren finde ich noch eine Regel: Der Lebensstil ist bei dem Ältern wichtiger als Gene!

    Wer hätte gedacht, dass schrille Vögel besser dran sein werden als die tüchtige Ameisen!


    Komischerweise, wie es in (meinem) Leben oft so ist, finde ich gleich danach auf der Strasse ein Roman Die Begierde nach Wissen (1989) von Margaret Drabble, die wir alle kannten, weil wir alle ihr erstes Buch The Garrick Year (1964) gelesen haben. Und was schreibt die Drabble gerade in der zweiten Szene? Es ist 2. Januar 1987, ein Freitag, ein Feiertag auch. Susie Enderby hat gerade ihr neues Kleid angezogen, eigentlich eine Kombination, was auch immer dieses Wort in der zweiten Hälfte der Achzigern bedeutete:

    Heute abend hatte Susie, um sich aufzuheitern, ihre senffarbene Kombination angezogen, aber das hatte sie nicht gerade fröhlicher gestimmt. Sie warf sich hin und wieder, um sich aufzumuntern, einen Blick in den geschickt ausgerichteten dreiteiligen Spiegel über den Kaminsims aus Marmorimitat. (…) Senf war ein schöner Farbton. Und dann dieses trockene, seidene, knisternde Material. Sie strich sich über den Ärmel. Bernstein würde gut zu Senf passen. Das künstliche Kaminfeuer glühte.

    Es ist 40 Jahre später. Die Errungenschaften der Menschheit sind nicht mehr künstliche  Kaminsimse und Feuer, sonder künstliche Intelligenz. Und frau wird auf keinen Fall den Bernstein zu Senf tragen, sondern Türkis. Aber sicherlich Imitat, was jetzt Modeschmuck heißt.

    PS nach vielen Monaten.
    Es ist nicht ausgeschlossen, dass ich Frau Kanja letztens in einem Bus in Schöneberg getroffen habe. Sie war wunderbar smaragd-grün und dunkelblau angezogen und ich wollte sie ansprechen, habe ich mich aber an ihrem Namen nicht erinnert! So ein Pech! Es gehört leider zum Altern…

    Reblogging clothes

    Karolina Żebrowska
    autorka strony internetowej Domowa kostiumologia opublikowała 26.02.2018  swoją propozycję uczczenia stulecia praw kobiet.

    Wideo jest do obejrzenia na youtubie i zbiera sporo pochwał. Najładniejszą napisał Stefan Tompson: Właśnie tego typu projekty powinna wspierać i promować Polska Fundacja Narodowa. Oryginalne, wzruszające i bardzo ciekawe wideo ukazujące historię Polski w zupełnie inny sposób niż do tego jesteśmy przyzwyczajeni! Miło też to widzieć przez pryzmat kobiecy. Oby więcej takich materiałów!


    A tu mój prywatny wkład w stulecie praw kobiet – przepiękna staroświecka parasolka od słońca, taka jaką nosiły nasze poprzedniczki sto lat temu. Kupiłam ją podczas Wielkiej Orkiestry Pomocy Świątecznej w Berlinie. Zdjęcia zrobiła Ela Kargol 6 marca 2018 roku podczas spotkania z Ingą Iwasiów w Regenbogenfabrik. W głębi na pierwszym zdjęciu czarne parasolki, używane przez nas od dwóch lat podczas imprez protestacyjnych i informacyjnych nt. praw kobiet w Polsce. Napisy wykonały uczestniczki pierwszej z tych imprez w październiku 2016 roku…

    Wiosna, Berlin, literatura, kobiety, kwiaty

    Ewa Maria Slaska

    We wtorek 17 kwietnia będziemy z Annett Gröschner czytały w Kesselhaus w Kulturbrauerei w ramach projektu Berlińskiej Akcji Literackiej (Berliner Literaturaktion) Wahlverwandschaften. O 20, każdy zdąży… (więcej TU)

    Format spotkań stawia przed czytającymi pewne wymagania, a organizator, niestrudzony Martin Jankowski, stawia ich jeszcze więcej. O poprzednim spotkaniu z serii napisał nam, że odbyło się między innymi czytanie sceniczne z podziałem na role, w co wciągnięta została również publiczność. Może dlatego berliński TIP poświęca nam specjalną zapowiedź ze zdjęciem…

    A my?

    Annett się spóźnia, gapię się w displaya komórki. Zabawny wierszyk w sam raz na dziś:

    Die Blumen werden billiger
    die Mädchen werden williger
    es riecht von den Aborten
    kurz – Frühling allerorten!

    (kwiaty coraz w cenie przystępniejsze
    dziewczyny zdecydowanie chętniejsze,
    sławojki wonieją ostro!
    przyszłaś, Pani Wiosno!)

    Erich Kästner (tłumaczenie bardzo dowolne – ja)

    Spotykamy się z Annett w kawiarni Zimt und Zucker (Cynamon i cukier) nad Szprewą. Jest piękny letni dzień. Przedwczoraj skończyła się zima, wczoraj była wiosna, dziś jest lato. Nikt nie wie, jak się ubrać. Dziewczyny w wydekoltowanych sukniach idą z chłopakami w swetrach i australijskich botach. Wszędzie pełno ludzi. Kobiety w obszernych długich sukniach w kwiaty, faceci z gołymi nogami. Bo czasy się zmieniły. Latem kobiety mniej pokazują skóry niż mężczyźni.


    Panowie tak, a kobiety – tak

    No dobrze, a my? Mamy się przygotować do wieczoru, która jak ma przedstawić tę drugą? Co nas łączy? Co dzieli?

    Na pewno łączą nas kobiety z rodziny. Nasze poprzedniczki. Napisałyśmy o nich książki, które się jeszcze nie ukazały – to też nas łączy. Opowiadam Annett o stu latach silnych kobiet w mojej rodzinie, poczynając od Praprababci, która produkowała proch i wspierała powstańców w 1863 roku. Moja opowieść o rodzinie to wyraźna linia. Annett mówi, że w jej książce kobiety z rodziny układają się w bukiet jak na obrazie flamandzkiego malarza Ambrosiusa Bosschaerta.

    Ten właśnie obraz Bosschaerta, Wazon z kwiatami w oknie, stał się punktem wyjścia dla opowieści Annett o kobietach z jej rodziny. To w ogóle ciekawy obraz. W momencie, gdy powstał, w roku 1620, wywołał gorączkę tulipanową, o czym kiedyś pisał Zbigniew Herbert. O tak, mówi Annett, to ciekawy obraz, są na nim kwiaty z różnych pór roku. Naprawdę nie mogło być takiego bukietu.

    Ostatnia kobieta z jej opowieści, współczesna berlinianka dostaje pracę w kwiaciarni u Wietnamki (w Berlinie wszystkie kwiaciarnie zostały przejęte przez Wietnamczyków, podobnie jak zakłady fryzjerskie przez Turków, a restauracje włoskie przez Arabów). Jest XXI wiek. Każdy kwiat można skądś sprowadzić, jesienny z kraju, w którym akurat kwitną ziemowity, wiosenny z miejsca, gdzie kwitną krokusy. Bohaterka książki Annett i jej wietnamska szefowa układają taki bukiet, jakiego nigdy przedtem nie było.

    Przyjdźcie we wtorek do Kesselhaus, opowiemy Wam więcej ciekawych historii.

    Reblog. Odkrycia w sieci.

    Znalazłam ten film przypadkiem, zamieściła go osoba używająca nicka Domowa Kostiumologia.

    Spodobał mi się ten awatar, i tak to się zaczęło…

    A story of a young 1950’s typist that notices something rather unusual about her machine.

    Lucy and Lucys costumes Gosia Zebrowska. The rest Karolina Zebrowska.

    Poszukałam dalej. To ona – Domowa Kostiumologia!

    I następne, piękne filmy, zaskakujące i prawdziwe. Przesłanie tego filmu poniżej brzmi:

    Please, don’t forget the real women

    To ona, a jak klikniecie na zdjęcie, to wejdziecie na jej blog…

    PS. Szkoda tylko, że ta piękna kobieta w pięknych kostiumach, które sama nader pięknie projektuje, robi niepiękne błędy w polszczyźnie, sukienki się u niej ubiera, a nie wkłada, a to ubranie, rodzaj jak najbardziej nijaki, jest rodzaju męskiego czyli “ubiera się tego ubrania”. Przeszkadza mi to, ale z kolei – ja umiem pisać bez błędów i jest to właściwie wszystko, co umiem, a za to ona umie robić takie wspaniałe stroje, zachwycające stylizacje, świetne filmy i naprawdę zna się na tym, o czym pisze… 🙂