Safe Abortion Day: Soliaktion in Berlin, 28.09.2020

28.9.2020 | #SafeAbortionDay | 19.00 Brandenburger Tor
Together with Berlin-Ireland Pro Choice Solidarity
Ni una menos Berlin
Bündnis für sexuelle Selbstbestimmung
and many other organisations and individuals,
we stand in solidarity for choice, for rights, for dignity and safe and legal abortion.

Fotos: Gabriella Falana
Tanz: Magdo Magdo
Art: Anna Krenz
Performance: Anna Krenz, Magdo Magdo, Urszula Bertin, Agnieschka Glapa, Ania, Elisabeth
Scenariusz do performance “VOICES” by #DziewuchyBerlin @ #BotschaftDerPolinnen
28.9.2020 | #SafeAbortionDay | 19.00 Brandenburger Tor – Screenplay/Drawings: Anna Krenz
Directed by Dziewuchy, music/ light: Kuba Pierzchalski, dance: Magdo Magdo, storyteller: Anna Krenz, Sisters: Urszula Bertin, Agnieschka Glapa, Ania, Elisabeth; Scenography: Anna Krenz

Żniwa – Wyspiański, Homer, Polski Teatr Tańca

Iwona Pasińska – wywiad
Rozmawiała: Anna Krenz

A siódmego dnia Pan Nasz, stworzyciel wszystkiego, strudzony swoim dziełem wypoczywał. I zdarzyło się, że Pan Nasz przysnął i kiedy spał melodia mu wpadła przez ucho do głowy i wyjść nie chciała, póki Pan Nasz jej nie nazwie. I rzekł Pan – będzie Polka. I była”. (fragment tekstu „Polki” – I. Gorzkowski)

Ania: Od 2 lat jest Pani dyrektorką Polskiego Teatru Tańca. W tym roku – Roku Bogów (ale i roku praw kobiet!) – macie za sobą już kilka spektakli, w tym „Polkę“ (premiera odbyła się 3 lutego w CK Zamek) w reżyserii Igora Gorzkowskiego. Jaki obraz Polki Wam się wyłonił?

Czas sobie płynie a Polka czeka, czeka na cud, na księcia, na karierę, na miliony, czeka na wszystko. I budzi się któregoś dnia, ma 60 lat, i cały czas czeka na tej ławeczce, nieudane małżeństwo, nieudana kariera, zapity mąż. Tkamy z mgły ciało kobiety, która okazuje się Polką, od tej siedemnastki aż do śmierci. I dopiero jest szczęsliwa kiedy przejdzie bramę tęczy.

A to Polka właśnie. Czy jest to prawdziwa Polka?

W teatrze nie chodzi nawet o prawdę, tylko o brak fałszu. To nie była łatwa realizacja, powstawała w napięciu, bo większość w naszym zespole to jednak kobiety, a wyłonił nam się obraz inny niż oczekiwaliśmy. Wydaje mi się, że wszyscy chcieliśmy spotkać się z obrazem kobiety szczęśliwej, spełnionej i radosnej i walczącej o swoje sprawy. Nieco na siłę próbowaliśmy te pozytywne rzeczy przemycić, ale czuliśmy fałsz, straszny fałsz, który z tego nam wychodził i nie mogliśmy się na to zgodzić. Chcieliśmy być uczciwi w popozycji portretu kobiety, którą pokazujemy po to, żeby osoby, które go oglądają mogły się zastanowić czy nie czas zmienić coś w swoim życiu. I uchwyciliśmy to. Tu nie chodzi o prowokację. Nie ma tutaj żadnej agitacji, żadnych skandali. Udało się to osiągnąć najprostszymi środkami, których jestem zwolenniczką. Nie ma video, nie ma krzyku, spektakl sobie płynie. Jako zespół czujemy się bardzo dobrze, bo się w końcu zgodziliśmy na ostateczny wizerunek tej Polki.

A: Ale reakcje na spektakl były różne.

Po premierze połowa widowni się na nas obraziła, mówiąc, że tak nie jest, na co odpowiadałam, że teatr nie jest od mówienia jak jest, tylko ma poruszać coś w duszy widza i skłonić do refleksji. I teraz od widza zależy co zrobi z tym, co zobaczył w teatrze.
A druga część widowni pytała, dlaczego zrobiłam spektakl o ich małżeństwie? Wiele osób przyznało, że tak własnie jest, że są nieszczęśliwi, że się kłócą, że to jest chyba właściwy moment żeby przestać czekać i wykonać ruch.

A: Nie jest łatwo patrzeć w lustro, choć taka jest rola sztuki…

To może irytować, niech sobie irytuje. Ta nasza Polka irytuje. To nie jest też wygodny portret, ale jestem szczęśliwa, że mamy taką propozycję.

A: I to kolejny Wasz spektakl dotyczący nas – społeczeństwa, ludzi, Polaków, podzielonych według różnych kryteriów. W zeszłym roku, Roku Guślarzy, odbyła się premiera Waszego spektaklu „Wesele.Poprawiny“. I tak jak dzieło Wyspiańskiego wydaje się zawsze aktualne, tak tu zaproponowaliście Poprawiny w bardzo współczesnej wersji.

To było moje kolejne spotkanie z Wyspiańskim i Marcinem Liberem – reżyserem. W 2013 roku pracowaliśmy razem nad „klasyczną“ adaptacją Wesela.
Teraz nie chciałam nawet, żeby Marcin Liber robił „Wesele“, on sam poprosił o to, wiedząc, że mam je w programie. Spytałam go: Dlaczego chcesz wejść dwa razy do tej samej rzeki? A Marcin mi odpowiedział: Bo ja już wiem inaczej Wesele. Wiem inaczej sens myśli Wyspiańskiego.
I chciał zrobić spektakl jako poprawiny. Stworzył „Wesele“ na nowo, z kolorytem naszości, na który też często nie ma zgody. Jest uwielbienie dla takich zabaw, do których się nie przyznajemy, a które się odbywają na weselach a zwłaszcza na poprawinach, kiedy już drugi dzień wódki robi swoje. Do lokalności, do disco polo.

A: Czyli znów przeglądamy się w lustrze?

Chodzi o to, żeby umieć o tym rozmawiać i się przyznawać do tego a nie stawać się hipokrytą, mówić, że u nas nie jest tak, po czym się okazuje, że tak jest.

A: Ale „Poprawiny“ są wyjątkowe również z innego powodu – występują w nim seniorzy. Jak do tego doszło?

Ja od 2010 roku pracuję w Poznaniu z seniorami. Założyłam Fundację Movements Factory właśnie po to, żeby doświadczać ruchu ze środowiskami, które na codzień nie stykają się ruchem. I rozpoczęłam z seniorami współpracę, bo zaczęło mnie fascynować ciało dojrzałe. Patrzyłam na nie i czytałam historie. Im było starsze, tym piękniejsze miało historie. I chciałam z nimi pracować, żeby im pokazać, że sa najbogatsi w ogóle, że mają ogromnie dużo do powiedzenia, bo przeżyli tyle, każda ich komórka jest tym wypełniona. Od tego się zaczęła moja przygoda.
Ale kiedy w 2017 roku zostałam dyrektorką Polskiego Teatru Tańca, okazało się, że nie mam już czasu na fundację. Jak to czasowo połączyć? Więc pomyślałam, że „Wesele“ jest kapitalnym obszarem, do którego mogę właczyć naszych seniorów, których znam już od 8 lat, jako weselników. To są moje dzieci, 70-letnie, 80-letnie, na które pokrzykuję, które dyscyplinuję i kochamy się strasznie (śmiech).
W tym „Weselu“, seniorzy dostali zadanie od reżysera, mieli spisać wspomnienia swoich wesel, czy ślubów swoich mam. I przynieśli te wspomnienia. Dramaturżka spisała je wszystkie. To jest odzwierciedleniem stuletniej ramy, czyli czasów przed wojną, po wojnie, w latach 80, w stanie wojennym aż do teraz. Są i marzenia o weselu nawet na Hawajach.
Podczas przygotowań dotykaliśmy z seniorami – z ich wiedzą, z ich podejściem – bardzo różnych tematów, nawet tematu śmierci, tego momentu na trzy sekundy przed. Płakaliśmy na tych próbach. Bo to są trudne tematy.

No właśnie, jest Pani dyrektorką od niedawna. Została Pani wybrana w drodze konkursu. Zapewne początki nie były łatwe. Jak się pracuje z zespołem Polskiego Teatru Tańca?

Ten pierwszy rok był oczywiście trudny. Od razu zmieniłam strukturę zespołu, bo wcześniej teatr miał strukturę hierarchiczną, którą zaproponował fundator – mistrz Conrad Drzewiecki, czyli zaspół, soliści, pierwsi soliści. Dla mnie czegoś takiego w teatrze tańca nie ma.

Czyli precz z solistkami i solistami? Likwidacja struktur hierarchicznych… dość postępowe działanie!

Tak, od razu oznajmiłam zespołowi: słuchajcie, likwiduję coś takiego. Nie ma. Bo każdy element spektaklu jest najważniejszy. Dla mnie zespół jest najważniejszy a w nim indywidualności dwusekundowe, dwudziestominutowe.
Oni mają potencjał, który nie był uruchamiany, był inaczej sterowany, bo inne rzeczy były ważne. I to jest też ok. Ja po prostu zaproponowałam coś innego. I myślę, że się świetnie rozumiemy, jesteśmy bardzo bardzo zgraną ekipą. I potrafimy też ze sobą rozmawiać. A to jest chyba sukces, bo kiedy tu przyjechałam, nikt ze sobą nie rozmawiał. Komunikacja opierała się na poleceniach i uwagach technicznych. My rozmawiamy. Nasza pierwsza poważna rozmowa była o tym, czego się boimy. Ten temat zresztą też przeszedł do „Wesela“.

A: Nowe wyzwania dla zespołu, jak to przyjęli?

Członkowie zespołu i realizatorzy zrozumieli o co mi chodzi i absolutnie przyklasnęli temu pomysłowi. I ta przemiana naprawdę trwała krótko. To jest fantastyczny zespół.
Kiedy zastałam teatr, mówiono mi, „ale nie dotykaj tych kulis, to nie należy do Twoich obowiązków“ – nie mogłam w to uwierzyć! Bo była osoba, która tym zarządzała, a czasem chodziło tylko o pociągnięcie sznurka przy kulisach, bo się zahaczył.
Teraz jesteśmy partnerami, ja też mopa biorę do ręki. Kiedy przyszłam, każdy czekał, aż ktoś tego mopa przyniesie. Nie powiedziałam: zrób to, ja po prostu wstałam i wziełam mopa i zmyłam podłogę. I nagle się okazało, że wszyscy sie wspieramy, że możemy sobie pomagać i na sobie polegać. Nie chodzi o zakres uprawnień, nie chodzi o przekraczanie zakresu uprawnień, chodzi o zwykłą ludzką życzliwość i przyspieszenie biegu wydarzeń. Wcześniej, nikt nie zauważał, że to można zmienić.

A: W „Żniwach“ Penelopa czeka… pojawia się też Wyspiański. W zeszłym roku – Roku Guślarzy – mieliście premierę „Żniw“ w reżyserii Igora Gorzkowskiego. Spektakl  powstał na podstawie tradycji wiejskich, eposu Homera oraz Powrotu Odysa Stanisława Wyspiańskiego. Co łączy żniwa, mit o Odysie, czekającą kobietę i Wyspiańskiego?

Jak nie robić święta wiosny a stworzyć coś, co będzie sprawą naszą, polską, która będzie zestawiała się z czymś, co może jest też ważne na świecie. Czyli jak pożenić dwa porządki – naturalny i kultury. Największym wyzwaniem było jak pożenić nowoczesność w każdej warstwie z symboliką?
Od dłuższego czasu zastanawiałam się nad tym, że jest coś, co steruje nami wszystkimi, co napędza ludzkość… to chęć zemsty. Skąd to się bierze?
Wyspiański nie był tylko dramaturgiem, nie był tylko pisarzem. On robił dużo więcej w teatrze, w związku z tym to, co znajdujemy w jego tekstach daje podkład, coś do przemyślenia. Za każdym razem. Jego teksty można traktować jako proroctwa. Więc sięgnięcie po Odysa, sięgnięcie do jego historii, dawało możliwość sięgania trochę głębiej.
Razem z Igorem Gorzkowskim i ze scenografem robiliśmy badania na temat kultury wiejskiej, jeździliśmy po wsiach, pytaliśmy o obrządki, jak się zaklinało pola, jak wyglądał zasiew. Igor zaproponował splecenie dramaturgii czyli miłości Odysa z Penelopą, jego tułaczki z zasianiem czegoś.

A zatem zaczynają się żniwa…

Spektakl zaczyna się wyjściem ludzi w kostiumach z juty na pole… To nie miał być teatralny skansen, ale chodziło, by było najprościej w świecie – żeby odkrywało ciało, nie odkrywając tego ciała. Juta jest bardzo przezroczysta, wiąże się też z tematem.
Dalej na czterech rogach pola odbywają się zasiewy – według tego, co jest spisane na kartach historii obrządków, na polu zakopywano Ewagelie, żeby były dobre zasiewy a potem dobre plony.
Te cztery rogi są poprzecinane chucią, czyli narodzinami miłości. Ale my to odgrywamy na poziomie pożądania. Jak się kończy ta scena – przeskakujemy do Penelopy Wyspiańskiego.
Na środku sceny Penelopa, która czeka. Ale po tylu latach ma stado zalotników, którzy chcą zawalczyć o kawałek królestwa, o wszystko. Choć tu nie ma żadnego królestwa, my go nie budujemy, to jest metafora wszystkiego co z nią się wiąże. Scena kończy się tym, że Penelopa nie dopuszcza nikogo, ucieka, a ten tłum zalotników za nią podąża. W tym wszystkim pojawia się jeszcze jej syn, którego ona początkowo nie rozpoznaje.
W niej rośnie wściekłość, pewien żal. Opowiadam o samej treści, której wcale nie trzeba tak czytać. Możemy bowiem podążać za formą, bo mamy do niej uwielbienie, choć forma nie jest dojściem, nie jest naszym celem.
Kiedy Penelopa rozpoznaje syna, to rozpoznanie jest złamaniem jej samej. Ona szaleje, wariuje z powodu tego, że straciła coś w życiu, co miała, co kochała. Nie jest w stanie tego odbudować. Straciła też syna.
Sprawdzaliśmy gdzie się zaczyna budowanie nienawiści i chęć zemsty.

A: U Penelopy?

Tak, u niej. Ale w ogóle u człowieka. Wybraliśmy sobie tutaj Penelopę, jako przedstawicielkę kobiet, żeńskiego pierwiastka, postać symboliczna, można ją nazwać Ewą. U niej wynika to z pewnego rodzaju szaleństwa. Tak przyjęliśmy.

A: Ale Penelopa, podobnie jak Polka – też czekała…

Tak, ale nie zajmujemy się samym czekaniem, tylko momentem, w którym w człowieku (nie tylko w kobiecie) buduje się chęc zemsty i dlaczego?
Jesteśmy w momencie kiedy ona wpadła w sidła tego, że nie pogodza się z losem. To jest ten moment, który myślę uchwyciliśmy. Czyli zaczyna się szaleństwo, zaczyna się żądza zemsty. Niepogodzenie uruchamia pewną lawinę.
I kiedy wraca Odys, on oddaje jej siebie. Wydaje się, że ona mu wybacza, ale ma kilka ataków furii, odżywa coś, co było kilkadziesiąt lat wcześniej. Pierwsze spojrzenie, pierwszy dotyk, pierwszy pocałunek, taka delikatność, a potem znowu w niej agresja, szleństwo, w którym ją zastał.
Odys zastaje milion Penelop, postaci symbolicznych, kreowanych przez kilkanaście dziewczyn na scenie. Każda z nich trochę z innego powodu zwariowała i inaczej się to obajwia. To jest moment totalnego rozwarstwienia „Penelopy“, totalna fiksacja. A on w tym wszystkim próbuje się pogodzić, przywrócić wszystko, powiedzieć, że potrzebował tego doświadczenia, zwyczajnie jako człowiek. Ale nie zdążył jej tego powiedzieć.
Zatem mamy tu dwa aspekty: brak komunikacji i brak zgody na „Polkę“ – to uruchamia lawinę, której nie można już zatrzymać.
Odys i Penelopa (mąż i żona) kończą swój duet sceną, w której ona mówi: a teraz zapłać mi za to wszystko, żebym mogła się oczyścić. Wtedy on idzie wyciąć wszystkich zalotników i zaczyna wojnę. Czyli mamy stado „Penelop“, które żądają krwi i mamy rzeź, która dla nas jest żniwami. I oni się tłuką na scenie. A potem już nie ma nikogo. Jest tylko zmartwychwstanie, zmartwychwstanie, którym są dożynki.
W momencie, w którym bohaterowie zmartwychwstają, po raz pierwszy i ostatni pada tekst z Wypiańskiego:

(…) Idziesz przez świat i światu dajesz kształt przez twoje czyny.
Spójrz w świat, we świata kształt, a ujrzysz twoje winy.
(…) Za tobą goni jęk i klątwa goni, ściga;
tyś mocen jest jak Bóg, co świat na barkach dźwiga.
[Recytatyw: Stanisław Wyspiański: Powrót Odysa, akt III]

Dożynki to ten moment święta zbiorów, ale oczywiście nie ma zbiorów – jest rzeź, nikt jej nie wygrywa. W ostatnich scenach, kiedy wszyscy siadają przy stole, zachodzi słońce i koniec. Tak są zrobione „Żniwa“.

Życzę zatem powodzenia i dziękuję za rozmowę!

“Santa Barbara” (reblogs)

Prezentujemy tu wystawę Anny Krenz zorganizowaną w ramach projektu PBW w dniu 20 października 2017 roku w galerii Suedblock na Kreuzbergu, ponieważ wystawa trwała tylko jeden wieczór i już następnego dnia została zdjęta

Elżbieta Kargol

Polenbegeisterungswelle / Fala zachwytu Polską
Wystawa Anny Krenz

Doszukiwałam się nie wiadomo czego, święta Barbara patronka również architektów, przecież artystka Ania (może na drugie Barbara?) jest z wykształcenia architektką. Potem Ewa uświadomiła mi, że to droga krzyżowa, więc znowu szukałam asocjacji z kolejnymi stacjami Męki Pańskiej. Ukrzyżowanie znalazłyśmy. Zmartwychwstanie też, które już do biblijnej drogi krzyżowej nie należy.


Artystka, jak na prawdziwą Barbarę przystało z koroną na głowie, rozwiała wszelkie nasze wątpliwości.
Najzabawniejsze jest to, że wcale o świętą Barbarę nie chodzi. Sztukę można przeinterpretować. “Santa Barbara” to amerykański serial telewizyjny wątpliwej jakości, który artystka pilnie śledziła i to był jej chyba trzeci upadek pod krzyżem.
Dla mnie ostatnią stacją drogi krzyżowej jest rysunek Antosia: wieża z trzema oknami, czwarte to wyjście, którym Barbara próbuje wydostać się na wolność, dwie małe wieże są dla łotrów, pierwszy już złapany, drugi chyba nawrócony, bo wyciąga z pudła mały krzyżyk.
Jednym z atrybutów Barbary były strusie pióra, symbol męstwa a więc struś podtrzymuje platformę, na którą Barbara mogłaby wskoczyć, gdyby chciała.
Ale czy zechce?
Świetna wystawa, świetne miejsce!!!
 

Anna Krenz

Santa Barbara

„Santa Barbara“* is a personal story, a kind of a diary of a little girl, who wanted to be a saint and a martyr. It is a story of a childish fascination of katholic narration, symbols and aesthetics. Holy images, incenses, ribbons and white dresses; relics, stigmata and blood.
The artwork, however, shows also dark sides of this fascination, which slowly reveal themselves shedding layers – showing hypocrisy, false and superficiality of what should have been spiritual and from definition good. The girl grows up, slowly opens here eyes and sees through, as one by one curtains fall off and reveal the reality of adult world.
Awakening – seeing for herself and leaving the Church is mixed with fascination of the Western pop culture which appeared in Poland right before and after the fall of communism. Its accidental and maybe banal manifestations influence the girl’s choices. The girl has to decide: should she go to the Church for the Sunday mass or stay home and watch an American soap opera?
The girl grown up today she has to deal with consequences of her choices, she counts with the past.
What influence has religious ethics and aesthetics on the girl? What fascinates her? What scares her? What is the role of coincidence in decision making? What will she choose?
The artwork is a series of different situations shown in comic style. There are 14 scenes / stations – resembling katholic Way of the Cross. However, the comics is 3-dimensional and up-scaled and consists of various layers. Its form symbolises layers of superficial spirituality and religiousness, behind which there is a deeper meaning and different (real?) world.

*„Santa Barbara“ is an American soap opera which was aired on Polish TV in the end of the 80s. The series was aired Sundays at 11 AM.

„Santa Barbara“* to osobista opowieść, niejako z pamiętnika małej dziewczynki, która chciała być świętą i męczennicą. Opowieść o dziecięcej fascynacji religijną narracją, symbolami i estetyką. Święte obrazki, kadzidło, kokardy i biała sukienka; relikwie, stygmaty i krew.
Jednak praca pokazuje i ciemne strony tej fascynacji, które powoli jak wartstwy pozłotki opadają, ukazując hipokryzję, fałsz i powierzchowność tego, co powinno być duchowe i z definicji dobre. Dziewczynka dorasta, powoli otwiera oczy, opadają kolejne zasłony ukazują realizm dorosłego świata.
Przebudzenie i odejście z kościoła przeplata się też z fascynacją „zachodnią“ kulturą popularną pojawiającą się przed i po upadku komunizmu w Polsce, której przypadkowe i może banalne działanie wpływa na podjęcie decyzji. Dziewczynka bowiem staje przed wyborem: czy w niedzielę iść do kościoła czy oglądać amerykańską operę mydlaną?
Dziewczynka już dorosła i dziś mierzy się z konsekwencjami podjętych decyzji i rozlicza się z przeszłością.
Jaki wpływ ma estetyka i etyka religijna na dziewczynkę? Co ją fascynuje? Co ją przeraża? Jaka jest rola przypadku w podejmowaniu decyzji? Co wybierze?
Praca składa się z sekwencji komiksowo opowiedzianych scen – jest ich 14, tyle ile stacji w drodze krzyżowej. Jednak komiks jest przestrzenny, trójwymiarowy i przeskalowany, złożony z warstw, jego forma symbolizuje warstwy powierzchownej duchowości i religijności, za którymi kryje się zupełnie inny (prawdziwy?) świat.

*„Santa Barbara“ to tytuł amerykańskiej opery mydlanej, pokazywanej w polskiej telewizji pod koniec lat 80 w Polsce. Serial emitowany był w niedziele o godzinie 11.00.


Foto Martyna Bec, Wojciech Drozdek, Ela Kargol, Anna Krenz

Nasz rok leśmianowski 6

Trawa… za trawą – wszechświat

Przypomniały mi się te wiersze, gdy przeczytałam na Facebooku tekst mojej synowej o Antosiu w ogrodzie u Babci.

Gdyby kto pytał, ludzik wykonuje prace ogrodowe i idzie mu całkiem nieźle. Ja ścinałam większe gałęzie, a Anton je ciął na kawałki. Mniam, te nożyce! Anton dzielnie się napracował i cieszył, że może pomóc babci. “Babcia jest kawałkiem natury” – stwierdził, kiedy debatowaliśmy o talentach ogrodowych babci i nie mogliśmy wyjść z podziwu, że babcia nie boi się pająków – zresztą, niczego się nie boi! Naprawdę! W ramach relaksu (i w podzięce) – gra w piłkę z babcią Lonią. Anton jak zawsze na bramce. I kilka zdjęć z ogrodu – dzieło natury i babci Loni.

Pomyślałam, że “ludzik” przez całe życie będzie pamiętał, że był Raj.

Bolesław Leśmian

Wspomnienie

Te ścieżyny, których stopą dziecięcą
Dotykałem… Co z nimi? Gdzie one?
Tak się kręcą, jak łzy się kręcą,
Z oczu w nicość stracone!

Budziła mnie poranku wilgoć świeża,
A słonce malowało mi na ścianie
Złote psy – złote wybrzeża,
Złote skrzypce – złote otchłanie…

Kto dość zaklinająco spogląda
W światło, nawidocznione milczeniem,
Musi w końcu zobaczyć słonecznego wielbłąda
I zbójcę słonecznego ze skrzącym spojrzeniem…

Przy śniadaniu patrzyłem w stół jak w pustynię,
Śniąc, że na wielbłądzie jadę…Zbójcą jestem…
A ojciec, jakby wiedząc, że wielbłąd go wyminie,
Czytał dziennik ze spokojem i szelestem…

Karafka naświetlała haftem troistej tęczy
Was ojca – i gzyms szafy – i róg serwety białej,
Osa w firankach pogmatwanie brzęczy,
Jakby same firanki nićmi w słońcu brzęczały…

Podłoga zwierciedliła, lśniąc sennym nabytkiem,
Palmy liść z jaśniejszym nieco spodem,
Ale tak, że mętniał w rozcieńczeniu płytkiem,
Jakby zieleń ktoś rozlał mimochodem…

Fotel, trawiąc ciszę aksamitną,
Ociężale wygodniał i płowiał…
Cukier igrał skrą błękitną,
Bochen chleba – różowiał…

Zegar wytrząsł ze sprężynowych zwojów
Dłużącą się nutę w głąb sali.
W umeblowanym półśnie słonecznych pokojów
Wszyscy trwali i nie umierali.

A potem coś się stało… Źle, że coś się stało…
Ten sam zegar w innych miastach bil nieśmielej…
I dusza się potknęła o nieoględne ciało –
I kolejno umierać zaczęli…

Z lat dziecięcych

Przypominam – przypomnieć wszystkiego nie zdołam:
Trawa… za trawą wszechświat. A ja kogoś wołam.

Podoba mi się własne w powietrzu wołanie –
I pachnie macierzanka – i słońce śpi w sianie.

A jeszcze? Co mi jeszcze z lat dawnych się marzy?
Ogród, gdzie dużo liści znajomych i twarzy –
Same liście i twarze!… Liściasto i ludno!
Śmiech mój – w końcu alei… Śmiech stłumić tak trudno!
Biegnę, głowę gmatwając w szumach, w podobłokach,
Oddech nieba mam – w piersi! – Drzew wierzchołki w oczach!
Kroki moje już dudnią po grobli – nad rzeką
Słychać je tak daleko! Tak cudnie daleko!
A traz, bieg z powrotem do domu – przez trawę-
I po schodach co lubią biegnących stóp wrzawę.
I pokój przepełniony wiosną i upałem,
I tym moim po kątach rozwłóczonym ciałem
Dotyk szyby – ustami, Podróż – w nić, w oszklenie!
I to czujne, bezbrzeżne z całych sił – istnienie!

Oba wiersze z tomu: Napój cienisty 1936. Zdjęcia: Anna Krenz 2017

Reblog: Wolne Miasto Poznań 2016

Wypadki Poznańskie 28 czerwca 2016

wolne miasto ponzna_small

To, co wydarzyło się przed i podczas obchodów rocznicy Poznańskiego Czerwca’56 to precedens, który może mieć poważniejsze konsekwencje niż nam się wydaje.

1/ MON wraz z Prezydentem RP przeciwstawiło się prośbie Prezydenta Poznania w sposób niegodny, podważając suwerenność władz miasta (obecność wojsk i odczyt listy tragicznie zmarłych pod Smoleńskiem pomimo sprzeciwu).

2/ Zagrywka polityczna rządu RP w sposób podstępny rozegrała ważne poznańskie wydarzenie bez szacunku dla rocznicy, władz miasta oraz mieszkańców.

3/ Podczas obchodów rocznicy Poznań‘56 doszło do manifestcji poglądów nacjonalistycznych z mową nienawiści oraz do ataków agresji fizycznej.

4/ TVP transmitowała stronnicze i okrojone wiadomości na temat wydarzeń w Poznaniu.

Dlaczego to precedens? Prezydent Poznania Jacek Jaśkowiak zwrócił się z prośbą do ministerstwa by na uroczystych obchodach Poznańskiego Czerwca nie było asysty wojskowej, co jest równoznaczne z decyzją o odczytywaniu listy zmarłych pod Smoleńskiem podczas wszystkich imprez z udziałem wojska polskiego. Rocznica poznańskich wydarzeń to obchody ważne dla Poznaniaków i łączenie ofiar ze Smoleńska jest brakiem szacunku dla pamięci ofiar z 1956 roku, staje się rozgrywką czysto polityczną. Pomimo próśb i niejasnych deklaracji ze strony MON, wojsko i tak pojawiło się w Poznaniu. Dość spontanicznie bowiem do Poznania przyjechał Prezydent RP Andrzej Duda, co więcej, w towarzystwie Prezydenta Węgier Janosa Adera, co oznacza obowiązek obecności wojska, a za tym odczytanie listy ofiar poległych pod Smoleńskiem w 2010 roku.

Jeszcze nie było takiej sytuacji, by w tak podstępny sposób rząd RP potraktował władze jakiegoś miasta oraz nie uszanował święta czy obchodów rocznicy w danym mieście. Jeśli na to przyzwolimy, stanie się to praktyką powszechną. Ludzie wyjdą na barykady (nie na ulice) szybciej niż nam się zdaje. Ilość agresji, jaka się pojawiła na ulicach Poznania podczas obchodów była zatrważająca. Nie można dopuścić do takich sytuacji, bo być może innym razem, gdzie indziej, pojawi się większa iskra prowadząca do zamieszek i walk na ulicach. Nienawistne czy faszystowskie hasła nie powinny być obecne w sferze publicznej, politycznej i społecznej. Brak rekacji na mowę nienawiści to jej akceptacja, prowadząca do przyjęcia jej jako normy. Agresja i ataki fizyczne są godne potępienia i to natychmiast, bo grozi eskalacja.

Nie można dopuszczać do aż takich przekłamań w TVP, gdzie stronniczo pokazano członków KOD jako jedynych zakłócających obchody, przemilczając agresywne bojówki ONR i kibiców, którzy maszerowali z nacjonalistycznymi transparentami, odpalali race demonstrując nieograniczoną władzę na ulicach i siejąc strach, a podczas przemówień Prezydenta Poznania i Prezydenta Wałęsy skandowali hasła pełne nienawiści na najniższym poziomie.

To, co wydarzyło się w Poznaniu może przydarzyć się i w innych miastach. I wypadki mogą przyjąć inny obrót, którego konsekwencje moga być nieobliczalne. Polska się łamie od środka, z powodu i za przyzwoleniem rządu i partii rządzącej. Rosnące podziały społeczne w imię ideologii i poglądów politycznych, prowadzą do nieodwracalnego i dotychczas niespotykanego w Polsce kryzysu społecznego. Pojawił się stan zapalny w Polsce, który już wytworzył dwie struktury prawne (akceptacja wyroku Trybunału Kostytucyjnego lub jej brak) oraz doprowadził do podziału kraju (czwarty rozbiór Polski wewnątrz jej granic). Ratujmy nasz kraj, póki nie jest za późno!

Zwracam się z prośbą o:

  • Wyrażenie poparcia dla Prezydenta Poznania Jacka Jaśkowiaka, który po raz kolejny stał na straży wolności i walczył o godne potraktowanie mieszkańców oraz ofiar Poznańskiego Czerwca.
  • Wyrażenie protestu przeciwko nieuszanowaniu obchodów Poznańskiego Czerwca przez władze RP, które wykorzystały swoją zwierzchnią pozycję do manifestacji siły i poglądów.
  • Wyrażenie sprzeciwu przeciwko fali agresji, manifestacji nienawiści i radykalizmu graniczącego z faszyzmem.
  • Wyrażenie protestu przeciwko stronniczemu przedstawieniu wydarzeń Poznańskiego Czerwca w TVP.

Anna Krenz

KOD Berlin

Berlin, 30 czerwca 2016

OTWARTY LIST POPARCIA

dla Prezydenta miasta Poznania Jacka Jaśkowiaka

Szanowny Panie Prezydencie,

W imieniu członków KOD Berlin, chcielibyśmy przekazać Panu wyrazy uznania za postawę podczas obchodów Poznańskiego Czerwca 56 oraz za wytrwałość w obronie własnych poglądów, które odzwierciedlają również opinie wielu poznaniaków.

Doceniamy Pana próby (niestety nieudane) nawiązania dialogu z instutucjami rządowymi by nie zakłócano obchodów Poznańskiego Czerwca rozgrywkami politycznymi i wprowadzeniem asysty wojsk, co jest jednoznaczne z odczytaniem listy ofiar zmarłych pod Smoleńskiem w 2010.

Sytuacja precedensowa, jaka miała miejsce 28 czerwca 2016 w Poznaniu, skłania nas do wyrażenia sprzeciwu wobec takich podstępnych działań jak organizacja spontanicznej wizyty Prezydenta RP Andrzeja Dudy oraz Prezydenta Węgier Jánosa Ádera, by usankcjonować obecność wojsk. To wydarzenie jest według nas wręcz skandalem dyplomatycznym. Sytuacja, która powstała doprowadziła do protestów, demonstracji agresji i mowy nienawiści, zakłócających powagę obchodów. Poznaniacy byli świadkami gry politycznej na najniższym poziomie. To, co stało się w Poznaniu może wydarzyć się i w innych miastach. Nasz kraj i tak jest podzielony, kolejne tego typu działania pogłębią być może nieodwracalnie podziały w społeczeństwie a to prowadzić może do niespotykanego dotychczas kryzysu w kraju.

Tym bardziej wyrażamy słowa szacunku dla Pańskiej walki o niezależność i wolność miasta oraz odwagi i konsekwentnej postawy wobec zaistniałej sytuacji.

Nasza grupa wspierająca Komitet Obrony Demokracji w Berlinie nie jest tak liczna jak w Poznaniu, ale docierają do nas wiadomości z Wolnego Miasta Poznań, które jest nam bliskie. Nawet zza Odry wspieramy Pana i doceniamy Pana postawę.

I życzylibyśmy innym miastom w Polsce tak odważnego i prawego Prezydenta.

Z poważaniem

Anna Krenz
KOD Berlin