Koty, irysy, królowa Luiza

Ewa Maria Slaska

Pisałam wczoraj o królowej, ale wszyscy wiedzą, że mam jeszcze dwa ulubione tematy, koty i irysy, i zbieram zachłannie wszystko, co mi ktoś podeśle. Skoro wczoraj przejrzałam nadesłane skarby, chcąc pokazać Luizę czyli Ludwikę, to dziś pokażę koty, irysy i co się tam jeszcze nadarzy.

Nie wiem, kto mi to przysłał:

Gesso Yoshimoto (1881-1936), “Iris on the Riverside,” woodblock print, c.1920-36

Joasia

Aubrey Beardsley. Ostatnio czytałam o nim. Był człowiekiem, który miał nadzwyczajną wprost imaginację. Wszystkie swoje niesamowite obrazy malował z wyobraźni. Te niezwykłe istoty z jego tajemniczych rysunków pojawiały mu się i znikały, i jeśli zniknęły, zanim artysta skończył je rysować, Beardsley po prostu czekał, aż się znowu pojawią. W tym sensie białowłosa kobieta z czarnym kotem na głowie nie jest niczym specjalnym.

Zob. TU: https://www.theguardian.com/science/2024/apr/20/like-a-film-in-my-mind-hyperphantasia-and-the-quest-to-understand-vivid-imaginations

ELa


Niezwykła książka. Nie skończyłam jej jeszcze czytać, więc nawet nie wiem, czy ten czarny kot się pojawi jako kot, bo na razie jest tylko po-pereleowską ruiną klubu studenckiego “Czarny kot”, a to że ruiną jest dużo ważniejsze, niż ów kot, bo Łubieński pisze cudowne rzeczy o najgorszej bylejakości przyrodniczej, z jaką mamy do czynienia wciąż, zawsze i wszędzie, o opuszczonych podwórkach, zaśmieconych placach, dziwnych kątach, jakich jest pełno w każdym mieście, może oprócz Holandii, gdzie chyba nawet bylejakość jest uporządkowana. Pamiętam, że już lata temu dowiedziałam się tego od koleżanki, która mieszkała naonczas w Holandii. Poszłyśmy na spacer po Berlinie, a ona była zachwycona, bo wszędzie rosły… chwasty. Mówiła, że w Amsterdamie nie ma żadnego przypłocia, przydroża i międzyschodzia, gdzie wolno by było wychynąć jakiejkolwiek niezaplanowanej roślinności. A to właśnie te tereny, na których Łubieński szuka inspiracji i tematów do obserwacji i pisania. I to od niego się dowiaduję, że natura dzieli się na cztery grupy, (1) prawdziwa, (2) zmieniona przez człowieka dla jego człowieczych potrzeb, (3) zmieniona w sposób zaplanowany i (4) taka właśnie bylejaka, na ruinach, rumowiskach, w jakichś zakolach rzecznych, na dachach, w rynnach, w krzakach kolo dworca i na parkingach. I wtedy uświadamiam sobie, że ja też kocham takie właśnie zakamarki, wydeptane przez lokalną żulię dróżki i spłachetek trawy między garażami interesują mnie zdecydowanie bardziej, niż zaplanowane rośliny na podwórkach zamkniętych osiedli. Tu wszędzie są rośliny, tak, inwestorowi nie można nic zarzucić, i może, jeśli zostawi je w spokoju przez kilka lat, te jego “nasadzenia” staną się częścią natury numer dwa, albo zdziczeją i zamienią się w naturę numer cztery, ale teraz straszą tak, jakby mi drogę do domu udekorowano szubienicami.


Byłam ostatnio we Wrocławiu, gdzie mieszkałam na takim uporządkowanym osiedlu. Za szczelnie zamkniętym płotem i gładkim trawnikiem, pod skarpą płynęła Odra. Gładkie trawniki kończyły się przy linii drzew, skarpa była już dzika, nieuporządkowana, zarośnięta, a drogą nad rzeką nie chodził nikt, spacerowałam tam dwie godziny i nie spotkałam nawet ludzi z pasmi, wagarowiczów i wędkarzy.
Na dole było tak, ale ludzie z osiedla tego w ogóle nie widzą:

No i tyle zdołałam Wam pokazać o ulubionych irysach i kotach 🙂

One thought on “Koty, irysy, królowa Luiza

Leave a comment