EMS: Pamiętam, że jak biskupi wysłali to orądzie, moja mama, która przez całą wojnę musiała się ukrywać, głośno wyrażała swoje oburzenie. Biskupi nie mieli, jej zdaniem, prawa, wypowiadać się w imieniu nas, Polaków, bo są tylko biskupami, a nie narodem.

Dziękuję Robertowi Piotrowskiemu za przypomnienie mi o tej ważnej rocznicy i podsunięcie poniższej lektury.
Przebaczamy i prosimy o przebaczenie. List biskupów, który zmienił Europę
Modne jest dziś podważanie dialogu między Polakami a Niemcami przed 1989 r. Mówi się, że jego polscy uczestnicy byli naiwni. Tymczasem dialog ten łączył chrześcijański radykalizm z wizją polityczną.
Robert Żurek 12.11.2025

Obchody 25-lecia polskiej organizacji kościelnej na ziemiach poniemieckich: w środku Bolesław Kominek, obok z prawej
prymas Stefan Wyszyński, z lewej Karol Wojtyła. Plac Katedralny we Wrocławiu, 3 maja 1970 r. // Ryszard Rzepecki / PAP
List biskupów polskich do biskupów niemieckich z 18 listopada 1965 r. to jeden z najbardziej niezwykłych dokumentów w najnowszej historii Polski. Po latach oceniano go jako „prawdopodobnie najważniejszy dokument powojenny w stosunkach polsko-niemieckich” (historyk Klaus Ziemer) czy „najbardziej dalekowzroczne posunięcie w polskiej historii powojennej” (Jan Józef Lipski).
Prezydenci Andrzej Duda i Joachim Gauck we wspólnym oświadczeniu z 2015 r. określili je jako wydarzenie, „które miało fundamentalnie zmienić relacje polsko-niemieckie oraz historię Europy”. Niektórzy nazywali je wręcz „listem założycielskim Europy” (Andrzej Grajewski). Do jego dziedzictwa odwoływali się papieże Jan Paweł II (podpisał je jako arcybiskup) i Benedykt XVI (jako profesor teologii wzywał wówczas stronę niemiecką do adekwatnej odpowiedzi).
Przywoływano je wreszcie jako inspirację dla dialogu polsko-rosyjskiego (dopóki miał miejsce) i polsko-ukraińskiego. Jego autor, Bolesław Kominek, ma dziś we Wrocławiu pomnik: stoi z gołębiem pokoju w ręce, a u stóp ma słowa z listu: „Przebaczamy i prosimy o przebaczenie”.

Odsłonięcie pomnika kardynała Bolesława Kominka. Wrocław, 3 grudnia 2005 r. // Fot. Fot. Paweł Kozioł / Agencja Wyborcza.pl
Rok 1965: “przebaczamy i prosimy o przebaczenie”
Tekst Orędzia to modelowy przykład, jak można budować mosty między wrogami. Po doświadczeniu okupacji z lat 1939-1945 Polacy widzieli w Niemcach naród zbrodniarzy. Niemcy, pod wpływem ideologii nacjonalistycznej i rasistowskiej, postrzegali zaś Polaków jako naród gorszy, który trudno traktować jak partnera.
W tej sytuacji prawie cała treść Orędzia służyła jednemu celowi: skłonieniu Niemców, ale też Polaków („Nie napisaliśmy tego listu tylko dla narodu niemieckiego – ale i dla naszego” – pisał Kominek) do zmiany myślenia o tych drugich. Stąd przypomniano Niemcom o wkładzie Polski w rozwój Europy na przestrzeni wieków, a Polakom – o pokojowych zasługach Niemców dla rozwoju Polski.
Orędzie Biskupów Polskich do Niemieckich / TP
Biskupi przybliżali też obu stronom perspektywę tej drugiej. Niemcom, którzy wtedy nie chcieli słyszeć o winie za zbrodnie wojenne i okupacyjne, przypominali o skali cierpień narodu polskiego. Polakom zaś, że Niemcy nie zawsze byli złymi sąsiadami.
Zaledwie 20 lat po wojnie nie było to wszystko łatwe. Także dla biskupów. Sami doświadczyli okupacji, niektórzy byli więźniami obozów koncentracyjnych. Mieli świadomość, że komunistyczne zniewolenie Polski to skutek wojny rozpętanej przez Niemcy. Widzieli, że po stronie niemieckiej wola pojednania jest umiarkowana.
Jednak wyciągnęli rękę – nie tylko z ofertą przebaczenia, ale i z prośbą o nie.
Strategiczny wymiar Orędzia
Orędzie było wyrazem nie tylko chrześcijańskiego radykalizmu. Zawierało też wizję geopolityczną – i to dalekowzroczną.
Po rozbiorach i II wojnie światowej było jasne, że osaczenie przez wrogów ze wschodu i zachodu to śmiertelne zagrożenie dla Polski. Związanie jednego z potencjalnych wrogów dobrymi relacjami z Polską zmniejszało ryzyko kolejnej katastrofy. Wobec destruktywnej postawy elit politycznych – i tych demokratycznych w Niemczech Zachodnich, i tych komunistycznych w Warszawie – przywódcy polskiego Kościoła przejęli odpowiedzialność za zbliżenie obu narodów i krajów.
Bo też ich celem było nie tylko pojednanie z Niemcami, ale również przezwyciężenie jałtańskiego podziału Europy. Świadczy o tym kilka wiarygodnych źródeł.
Zacytujmy jedno. Niemiecki duchowny Alfred Sabisch tak relacjonował w poufnej notatce dla niemieckiego episkopatu poglądy biskupa Kominka, na krótko przed publikacją Orędzia: „uważa przyłączenie się do zachodniej Europy za kwestię egzystencjalną dla jego ojczyzny i dla polskiego Kościoła (…). Temu celowi ma służyć (co oznajmił w ścisłej tajemnicy) skierowane do niemieckich biskupów braterskie zaproszenie do udziału w Milenium” (tj. obchodach tysiąclecia chrztu w 1966 r.; był to element listu do niemieckich hierarchów).”
Antykomunistyczny w istocie wymiar Orędzia rozpoznali wtedy i polscy publicyści emigracyjni, i rządzący w PRL komuniści. Ci drudzy, atakując biskupów po publikacji Orędzia, zarzucali im, że chcą wyprowadzić Polskę z bloku wschodniego.
Czy kilkanaście stron maszynopisu z podpisami 39 biskupów mogło przyczynić się do tak dalekosiężnych skutków? Odpowiedzi Kominek udzielił jeszcze w 1962 r.: „Kierownicy partii wiedzą dobrze, że Polacy rzeczywiście nienawidzą tylko Rosjan, i dlatego chcą tę nienawiść skierować w inną stronę, w stronę Niemców, trzymając Polaków w strachu przed Niemcami, co związuje ich ze Związkiem Radzieckim i komunistami”.
PiS: pojednanie polsko-niemieckie było fikcją
Po upadku komunizmu Orędzie było pozytywnie oceniane przez badaczy i komentatorów. Jednak w ostatnich latach to się zmienia, głównie za sprawą krytycznej oceny procesu pojednania polsko-niemieckiego, którą formułują w Polsce środowiska prawicowe, które twierdzą, że byliśmy jako Polacy przez wiele lat oszukiwani frazesami o polsko-niemieckim pojednaniu. A Niemcy prowadziły wobec Polski bezwzględną i bezduszną politykę unikania płacenia odszkodowań. Polacy, twierdzi prawica, nie chcą być oszukiwani jakimś fikcyjnym pojednaniem, chcą ubiegać się o swoje interesy, domagać się zadośćuczynienia za II wojnę światową, jak robi i robiło to wiele krajów na świecie.
Oceniając krytycznie proces pojednania, polska prawica – podkreślająca zarazem przywiązanie do Kościoła – nie posuwa się do otwartej krytyki Orędzia, podpisanego wszak przez późniejszego świętego Jana Pawła II i błogosławionego Stefana Wyszyńskiego. Jeśli jednak proces, którego Orędzie było kamieniem milowym, określa się jako „fikcyjne pojednanie”, to konsekwentnie trzeba by uznać, że jego polscy protagoniści ponieśli klęskę w konfrontacji z przebiegłymi i cynicznymi Niemcami.
Polski sukces o wymiarze historycznym
Tak jednak nie było. Pojednanie polsko-niemieckie było sukcesem o wymiarze historycznym. Wcześniej pokolenia Polaków i Niemców żyły w przeświadczeniu, że nie ma alternatywy dla polsko-niemieckiej wrogości. Dziś Polska i Niemcy są sojusznikami w NATO i UE. Przezwyciężono tamten podział Europy. Pojednanie jest “polskim szlagierem eksportowym”. Kraje bałkańskie, Korei, Japonia, kraje szukające inspiracji do przezwyciężenia wrogości, sprawdzają, jakie były i są przyczyny sukcesu zbliżenia polsko-niemieckiego. .
Pojednianie polsko-niemieckie nie jest wielkanocną pisanką i kiczem. Nie było też cudem, jak głosi bezrefleksyjnie powtarzany slogan. Dokonało się, bo właściwi ludzie spotkali właściwych ludzi.
Skąd więc krytyka? Wydaje się, że ma ona kilka przyczyn. Pierwsza to cyniczna kalkulacja. Po stronie prawicowej, zwłaszcza PiS-u, widoczna jest taktyka bicia przeciwników politycznych antyniemiecką „pałką”. Aby dezawuować „niemieckich pachołków”, działających rzekomo „für Deutschland” i na szkodę Polski, trzeba konstruować jak najczarniejszy obraz ich rzekomych zleceniodawców.
Stąd podkreślanie nie tego, co w relacjach polsko-niemieckich udało się osiągnąć, ale tego, co wciąż nas dzieli. Stąd także tworzenie narracji, jakoby Niemcy, nasz sojusznik z Unii i NATO, były dla Polski prawie takim samym zagrożeniem jak putinowska Rosja. I stąd kwestionowanie autentyczności pojednania.
Cel jest nadal niezrealizowany
Przyczyna druga to autentyczne rozczarowanie wynikami procesu pojednania. Krytycznie postrzega się w Polsce stan niemieckich rozliczeń ze zbrodniczą polityką III Rzeszy. Zauważa się, że olbrzymia większość sprawców uniknęła kary, a ogromne polskie straty i cierpienia w niewielkim stopniu zostały zrekompensowane. Irytację budzi fakt, że wiedza o skali zbrodni wobec Polaków jest w Niemczech niewielka.
Niemcy sądzą, że najlepiej ze wszystkich narodów przepracowali własną historię. Tymczasem o zbrodniach popełnionych w Polsce wiedzą niewiele, skłonni są też zawyżać liczbę własnych niemieckich ofiar. Pokazuje to badanie przeprowadzone w sierpniu 2024 r. w Niemczech przez ośrodek Ipsos na zlecenie Instytutu Pileckiego.
Ponadto rosyjski atak na Ukrainę ukazał w nowym świetle niemiecką politykę wobec Rosji, której symbolem stał się gazociąg Nordstream. Cynizm i egoizm tej polityki, połączony z lekceważącym stosunkiem do bezpieczeństwa wschodnich sąsiadów Niemiec, może rodzić uzasadnione pytania o autentyczność pojednania.
Te i inne deficyty nie są jednak dowodem, iż pojednanie było nieprawdziwe albo zakończyło się fiaskiem, lecz że wymaga ono kontynuacji.
Pojednanie to mozolny proces, a jego efekty objawiają się stopniowo. Wrogości, która przez pokolenia dzieliła Polaków i Niemców, a także związanych z nią schematów myślenia i działania, nie da się całkiem przezwyciężyć w ciągu kilkunastu czy nawet kilkudziesięciu lat.
Wiele udało się dokonać, ale przed nami wciąż długa droga. Przypomnieli o tym w 2017 r. niemieccy sygnatariusze apelu do Bundestagu o stworzenie w Berlinie pomnika polskich ofiar nazizmu: „Cel, jakim jest polsko-niemieckie pojednanie, podobne do udanej przyjaźni niemiecko-francuskiej, pozostaje, jak dotąd, niezrealizowany”.
Niemiecka droga do uznania własnej winy
Warto przypomnieć, jak zmieniał się stosunek Niemców do kwestii winy i odpowiedzialności za zbrodnie II wojny światowej. Zainicjowana po 1945 r. przez aliantów denazyfikacja skończyła się fiaskiem. Wprawdzie procesy esesmanów z Auschwitz we Frankfurcie nad Menem (1963-66) wywołały dyskusję, ale to dopiero amerykański serial telewizyjny „Holocaust” sprawił, iż szerokie kręgi społeczeństwa zdały sobie sprawę z ogromu zbrodni. Przy czym świadomość ta dotyczyła głównie Zagłady, ofiary nieżydowskie wciąż były i są w cieniu.
Musiało minąć kilka dekad, zanim w 2005 r. powstał w Berlinie pomnik ofiar Holokaustu. Trzy lata później pomnik prześladowanych osób homoseksualnych, w 2012 r. pomnik Sinti i Romów, w 2014 r. ofiar eutanazji. Dopiero w 2025 r. – pomnik ofiar polskich (nie wiadomo dlaczego: tymczasowy).

To w nowym spojrzeniu części niemieckich elit na Europę Środkowo-Wschodnią tkwi kluczowa dziś zmiana w niemieckiej kulturze pamięci. Groby w Buczy przypomniały Niemcom, że wspólnota narodowa – ta, która walczy o wolność, i ta, która chce zabijać z czystej rasowej nienawiści – istnieje.
Sądowe rozliczanie szło, jak wiadomo, opornie. Powoli przebijał się do świadomości fakt, że zbrodnie nie były udziałem jedynie małej grupy fanatyków. Mit „rycerskiego Wehrmachtu” upadł dopiero w latach 90. XX w. Już w XXI w. odkrywano, jak bardzo w maszynę zbrodni zaangażowane były środowiska prawnicze, naukowe, medyczne itd.
Opornie następowało wypłacanie zadośćuczynienia, przy czym państwa bloku wschodniego traktowano dodatkowo po macoszemu. Dopiero w latach 90. Polska otrzymała 500 mln marek, a w 2000 r. kolejne 1,8 mld marek (od niemieckiej gospodarki) jako zadośćuczynienie dla ofiar pracy przymusowej. W porównaniu ze skalą strat i cierpień to kwoty symboliczne.
„Z żalem i wstydem patrzymy na ofiary”
Powoli zmieniało się też po roku 1945 nastawienie Niemców do Polaków. Jeden z pionierów pojednania, ks. Helmut Holzapfel, pisał latem 1965 r. o „nienawiści do Polski”, która jest „żywa także wśród niemieckich katolików, o czym przekonuje mnie tak wiele listów. Antysemityzm został u nas prawnie zakazany, tym bujniej rozplenia się antypolonizm”.
Jednak zmiana następowała. Gdy biskup Berlina Julius Döpfner w 1960 r. wezwał niemieckich katolików do zmiany nastawienia wobec Polski, spotkał się z niezrozumieniem i oporem – wielu Niemców wolało widzieć się w roli ofiar. Ale już w 1966 r. po raz pierwszy więcej obywateli RFN opowiadało się za uznaniem granicy na Odrze niż przeciwko.
Odpowiedź niemieckich biskupów na Orędzie z 1965 r. była chłodna i zdystansowana – z obawy przed negatywnymi reakcjami większości niemieckich katolików (byli wśród nich wysiedleńcy). Ale gdy w 1978 r. Wyszyński i Wojtyła odbywali pierwszą podróż po RFN, byli triumfalnie witani przez tłumy.
Warto porównać tamtą odpowiedź niemieckich biskupów z 1965 r. z dokumentem niemieckiego episkopatu wydanym 55 lat później. Biskupi niemieccy przyznają w nim, że ich Kościół w czasach nazizmu był częścią „wojennego społeczeństwa” i jest współodpowiedzialny za masowe zbrodnie, w tym zbrodnie na Polakach. W dokumencie czytamy: „Dzisiaj z żalem i zawstydzeniem patrzymy na ofiary (…). Z perspektywy czasu fakt, iż przez wiele lat nie widziano cierpienia i ofiary innych (…) budzi szczególny wstyd”.
Obrona polskich interesów
Tak, pojednanie to mozolny proces. A jednak jesteśmy dziś bliżej siebie, niż mogłoby się zdawać, sądząc po słowach polityków i tonie medialnych komentarzy. Dowodem na to jest, paradoksalnie, obecny spór o reparacje / odszkodowania. Gdyby toczył się on 20 lat temu, po stronie niemieckiej od razu pojawiłyby się głosy, że w odpowiedzi należy wystawić stronie polskiej rachunek za niemieckie ofiary wysiedleń i ich utracone mienie. Dziś twierdzenia takie pojawiają się na marginesie niemieckiej debaty, gdyż powszechna jest świadomość, że nie można jedną miarą mierzyć zbrodniczych działań i ich późniejszych skutków. Niemcy się zmieniają.
Zmienia się też Polska. Rośnie jej znaczenie, a wraz z nim – możliwości działania. Jednak dzisiejszej sytuacji nie można projektować na wcześniejsze dekady, nie można więc zarzucać polskim protagonistom pojednania, że byli naiwni, ulegli czy nieudolni w obronie naszych interesów.
Gdy biskupi polscy wyciągali w 1965 r. ręce do biskupów niemieckich, kierowali się nie tylko etyką, ale i przekonaniem, że pojednanie z Niemcami jest warunkiem odzyskania przez Polskę wolności i należnego jej miejsca w Europie. Dlatego Kominek z przekonaniem twierdził w 1966 r.: „Kto zwalcza pojednanie narodu polskiego z narodem niemieckim – uderza w twarz polską rację stanu”.
Nie naiwność, lecz polityczny realizm
Ahistoryczne jest też czynienie podobnych zarzutów ludziom, którzy po przełomie 1989 r. stanęli na czele państwa. Gdy Tadeusz Mazowiecki przekazywał Helmutowi Kohlowi znak pokoju w Krzyżowej w listopadzie 1989 r., Polska była na skraju bankructwa. Mazowiecki zabiegał u Niemców o umorzenie starych długów, udzielenie nowych kredytów, finalne uznanie granicy na Odrze i wsparcie dla polskich aspiracji dołączenia do Zachodu.
Wszystko to otrzymał. Czy dzisiejsi krytycy pojednania naprawdę uważają, że w roku 1989 i 1990 – gdy na krótką chwilę otworzyło się sowieckie/rosyjskie „okno możliwości” dla zjednoczenia Niemiec (co było w interesie także Polski) – należało domagać się reparacji?
Tak, polscy protagoniści pojednania skłonni byli zawierać kompromisy. Nie wynikało to jednak z naiwności, lecz z realizmu. Wiedząc, co jest stawką, wiedząc, że nie ma idealnych rozwiązań, akceptowali te, które uważali za optymalne.
Norbert Lammert, były przewodniczący Bundestagu: Relacje Niemiec z Polską są i będą relacjami szczególnymi, z historycznego i moralnego punktu widzenia.
Obecne członkostwo Polski w UE i NATO, jej rosnące znaczenie polityczne i potencjał gospodarczy dowodzą, że nie była to zła strategia. Dowodzi tego również rozwój sytuacji na europejskim Wschodzie. Pojednanie to wartość, którą udało się osiągnąć i którą trzeba podtrzymywać wysiłkiem polityków i ludzi dobrej woli po obu stronach granicy. Łatwo można je utracić przez nieprzemyślane decyzje lub zbyt pochopnie wypowiadane słowa.(…)
Karol Wojtyła wskazał, już jako papież, że „dla krajów dążących do pojednania i dla wszystkich, którzy pragną pokojowego współistnienia ludzi i narodów, nie ma innej drogi niż przebaczenie – przyjęte i darowane”. Podobnie jak zdanie biskupa Kominka: „Kto zwalcza pojednanie narodu polskiego z narodem niemieckim – uderza w twarz polską rację stanu”, myśli te są aktualne.
Dr hab. Robert Żurek jest teologiem i historykiem. Dyrektor zarządzający Fundacji Krzyżowa, współautor tomu „Przebaczamy i prosimy o przebaczenie. Orędzie biskupów polskich i odpowiedź niemieckiego episkopatu z 1965 roku: geneza, kontekst, spuścizna”.
