Pieniądze, szczęście, chciwość – emocjonalne oblicze stanu konta

Johanna Rubinroth
esej dla radia deutschlandfunk, przetłumaczony przez autorkę

GELD, GLÜCK, GIER

1

ZIMNY POT. DUSZNOŚĆ. W GŁOWIE MGŁA. Po spojrzeniu na mój zdecydowanie zbyt niski stan konta postanawiam: coś musi się zmienić. Powszechne pomysły nie dają rozwiązania. Coś sprzedać? Nie wiedziałabym, co. Pracować więcej? Nie wiedziałabym, kiedy. Zmienić zawód – ale na jaki? Coś pożyczyć – jeszcze więcej? 

Nagle mam pomysł. Skoro moja relacja z pieniędzmi – a raczej z ich brakiem – jest tak silnie naładowana emocjonalnie, to czemu nie u-aktywować innej częstotliwości i spróbować… zaklęcia? 

Przecież pieniądze mają w sobie coś magicznego. Raz są, raz ich nie ma. Przychodzą i odchodzą, pojawiają się – i znikają. Znikają z godną podziwu regularnością – jakby to było prawo natury. U innych rozmnażają się jakby z niczego. Zamieniają się w ciepłe buty. Albo w potwora, który wywołuje panikę. Sprawiają, że ludzie z podniesioną głową wchodzą i wychodzą ze sklepu firmowego Chanel albo przemykają się ze spuszczoną głową, przeszukując latarką śmietniki. Pieniądze potrafią ocalić lub zrujnować, uwieść lub odstraszyć. Nie mówi się o nich – a jednak rządzą tak wieloma rzeczami.

2

No a jak inaczej poradzić sobie z czymś tak ulotnym i tak potężnym, jeśli nie za pomocą magii?

Wątpliwości się odzywają: to przecież bzdura. Skąd w ogóle ten pomysł, żeby w racjonalnym, oświeconym świecie przyciągać pieniądze za pomocą magii? Przecież jak chcę rosołu, czyli zupy z kurczaka, to też nie tańczę wokół starej kości, tylko zastanawiam się, skąd wziąć kurczaka.

Pieniądze podlegają prawom ekonomii – a mimo to krążymy wokół nich jak wokół tajemnicy. Może dlatego, że pieniądze to coś więcej niż tylko środek do celu. No tak, wzorce magicznego myślenia są obecne na całym świecie: talizmany na szczęście, symbole dobrobytu. Drzewka szczęścia. Świnki. Słonie. Piramidy. Machające łapką kotki z monetą w tej łapce. Podkowy. Gałąź przemysłu zajmująca się produkcją tandetnych amuletów na przyciąganie pieniędzy to pewnie całkiem pewna inwestycja.

Czym właściwie są te pieniądze?

Filozof Christoph Türcke widzi w pieniądzu potomka ofiary sakralnej – zapłatę mającą zmazać winę i ułagodzić boską moc. W końcu na szczęście ofiary zwierzęce i ludzkie zostały w pewnym momencie zastąpione przez metale szlachetne.

Bardziej przyziemnie ujmując – pieniądze to uzgodniony środek wymiany – rozwinięcie klasycznego handlu wymiennego. Gdybyśmy nadal płacili herbatą lub solą, kurierzy DHL, Deliverando i Amazona padliby kompletnie pod ciężarem worków z solą. Pieniądze w formie banknotów – albo cyfr na ekranie – służą jako funkcjonalny, wydajny system.

Niezależnie od tego, czy ktoś wierzy w wolny rynek, czy w teorię długu – kiedy mowa o pieniądzach, robi się… wrażliwie. Kto by nie drgnął, słysząc, że według Feng Shui jego „kąt pieniędzy” jest zawalony gratami?

Być może rozpowszechnienie irracjonalnego myślenia wynika też z tego, że pieniądze dla wielu ludzi w ogóle nie są dostępne. Systemy, w których powstają, wymagają nie tylko złożonej wiedzy, ale też kapitału. Tyle pracujący człowiek nie jest w stanie z siebie dać, jeśli potrzebuje dodatkowej kwoty z czterema zerami. 

Kto nie ma ani przestępczego zacięcia, ani majątku, by tak po prostu zainwestować albo wziąć kredyt hipoteczny – temu na końcu zostaje może po prostu tylko magia. Ona obiecuje sprawczość w świecie, w którym bogactwo często się dziedziczy, a nierówność jest systemowa.

Magiczne myślenie o pieniądzach pojawia się więc najczęściej tam, gdzie brakuje realnych dróg. Ale na tym się nie kończy. Nawet ci, którzy mają zapewnione środki do życia, pozostają przesądni. Dlaczego inaczej wdowa z Wilmersdorfu (tak tu się mówi na takie bogate nazistowskie wdowy) – ta z dobrą emeryturą – schylałaby się mimo artrozy po grosik na szczęście?

Jako że się już zdecydowałam na magię, pojawia się następne pytanie: Który rytuał? Natrzeć kciuk złotem? Przywołać laleczkę voodoo? A może zasadzić afrykańskie drzewo i ozdobić je diamentami?! Potraktować celtycki samorodek ziołami i magicznymi formułami? A może zadzwonić do curandero, meksykańskiego uzdrowiciela. Oni też oferują rytuały przyciągające pieniądze. Ja decyduję się na starożytny rytuał świec – tzw. candle magic. Potrzebuję: zielonej świecy na pieniądze. Białej na klarowność. Ognioodpornych misek. Liścia laurowego. Cynamonu. I miseczki z solą – dla ochrony.

3

Ochrona to dobra rzecz. Tak samo jak mam respekt przed voodoo, mam też respekt przed czarowaniem pieniędzy.  Gdyby chodziło o miłość – nie byłoby problemu. Ale pieniądze? To już zahacza o alchemię! To przecież jakieś okultyzmy, coś podejrzanego, mętnego. Czy wtedy nie przyjdzie diabeł i nie zażąda mojej duszy? Albo Rumpelstilzchen (taki krasnal z niemieckiej bajki) i będzie chciał mi zabrać moje dziecko?

Pieniądze wydają się też być jakoś… brudne. To wręcz kulturowa narracja, kolektywny scenariusz: przekonanie, że pieniądze zdobywa się w sposób nieczysty, że deprawują moralnie albo psują charakter.

Dlaczego inaczej temat dochodu byłby takim tabu? Chcesz się kogoś pozbyć na imprezie? Zapytaj go w smalltalku, ile zarabia.

To, że prawie nikt o tym nie mówi, tłumaczy pan Hans-Michael Klein, przewodniczący Towarzystwa Knigge (Knigge to jest towarzystwo i książka o Dobrym Zachowaniu, w Polsce się o tym mówi savoir vivre i przez lata taki poradnik prowadził Jan Kamyczek na ostatniej stronie tygodnika Przekrój), ryzykiem zazdrości i niechęcią pracodawców do umożliwienia otwartych porównań wynagrodzeń. 

Gdyby w Niemczech pracownica dowiedziała się, że kolega zarabia więcej, mogłaby zażądać tego samego! Więc wygodniej, jeśli wokół tematu panuje milczenie – jakby był tak prywatny jak okres albo hemoroidy. A żeby na pewno nic nie przeciekło, w wielu umowach o pracę wpisuje się wręcz klauzulę poufności.

Kiedy jednak dochodu nie da się już ukryć, mężczyźni z pięciocyfrowymi zarobkami i milionowymi majątkami mówią rzeczy typu: „Nie uważam się za bogatego.” albo „Należę do klasy średniej.” No jasne – przy oligarchach i miliarderach z Doliny Krzemowej nawet milioner czuje się jak zwykły gość z sąsiedztwa. A że porównujemy się zawsze w górę – to przecież wiadomo. 

Ale skąd się bierze to głęboko zakorzenione przekonanie, że pieniądze są jakoś… niebezpieczne?

U żony rybaka rzeczy, które można kupić za pieniądze, wywołały najgorsze cechy charakteru. Najpierw zachciała tylko większego domu, potem pałacu – a potem już przychodzi nieumiarkowanie, nienasycenie i – całkiem nieprzystojne dla kobiety – pragnienie nie tylko władzy politycznej, ale wręcz duchowej wszechmocy. 

Król Midas zamienia własną córkę w metal szlachetny, bo staje się chciwy i ślepy na konsekwencje. A co Mephisto u Goethego wyprawia z pieniędzmi – to przecież też jakiś piekielnie oprocentowany interes.

Czy odpowiedź tkwi w religii? Bóg ma tu też parę groszy do dodania. W wielu wyznaniach pieniądze traktuje się podejrzliwie. Składa się śluby ubóstwa, by być bliżej Boga, a niskie dochody i pokora uchodzą za cnoty. 

W Biblii miłość do pieniędzy nazywana jest wprost korzeniem wszelkiego zła. A kto wyobrazi sobie ciężko obładowanego wielbłąda, który na kolanach przeciska się przez wąską bramę Jerozolimy, ten szybko zrozumie: bogacz ma małe szanse na Królestwo Niebieskie. Pamiętamy przecież, że w Bibli jest napisane: Łatwiej wielbłąd przejdzie przez ucho igielne, niż bogaty wejdzie do królestwa niebieskiego. A “ucho igielne” to podobno bramy do Jerozolimy (chć niektórzy mówią, że to nieprawda…) i to stąd się wziął ten wielbłąd przechodzący przez ucho igielne! 

W chrześcijańskim średniowieczu Europy znaleziono zresztą obłudne rozwiązanie, jak nie ubrudzić sobie rąk grzesznymi pieniędzmi: oddano sprawy finansowe w ręce Żydów, zakazano im innych zawodów, a potem wyzywano ich od chciwych lichwiarzy.

Kto mimo duchowych ideałów przyciągnął pieniądze, temu religie oferują zasady, jak z nimi postępować: w chrześcijaństwie posiadanie zobowiązuje do służby biednym i dobru wspólnemu. 

W islamie obowiązuje tzw. „Zakat” – oddanie 2,5% majątku potrzebującym. A żydowska Halacha zaleca oddanie jednej dziesiątej dochodu. Kto daje mniej, ryzykuje złe spojrzenie. A ono potrafi być równie groźne jak spojrzenie urzędu skarbowego na deklarację podatkową. 

Religijnie motywowane dawanie napełnia dumą i służy wspólnocie – natomiast płacenie podatków, mimo że cel jest podobny, wywołuje opór, stres formalny i dyskomfort. W porównaniu z tym religijne zasady wydają się znacznie mniej surowe.

Niektóre nauki duchowe oferują nawet konkretne osoby kontaktowe: jak hinduska Lakshmi czy japoński Daikokuten z religii shintō – boginie i bogowie, których można zupełnie bezwstydnie prosić o pieniądze. Ale ofiary dla afro-kubańskiego Elegui? To już przesąd. A zatem to kolonialna siatka decyduje, co uchodzi za religię – a co nie.

Czy pieniądz jest etycznie podejrzany, zależy więc w dużej mierze od punktu widzenia. I od systemu wierzeń, w jakim się pojawia.

Czasem religijny zapał przekształca się w napęd gospodarczy. 

Socjolog Max Weber widział w kalwinizmie decydujący motor nowoczesnego kapitalizmu: niepewność co do własnego zbawienia prowadziła tam do surowej dyscypliny i niezmordowanej pracowitości; sukces zawodowy i dobrobyt materialny nie były celem samym w sobie, ale mogły być oznaką boskiego wybrania. Tak oto działanie ekonomiczne stało się religijnym obowiązkiem – a pieniądze ubocznym efektem pobożności.

Ale czemu zadowalać się znakami, skoro Bóg może od razu napełnić konto? To właśnie obiecuje tzw. Ewangelia Sukcesu (prosperity gospel) – teologia sukcesu, głoszona w USA, Korei Południowej, Nigerii czy Brazylii, w tzw. mega-kościołach, wzmocniona mikrofonami i gigantycznymi ekranami. Tutaj pieniądze, bogactwo i materialny dostatek są bezpośrednim dowodem boskiej łaski.

Tekst piosenki z nurtu prosperity gospel ujmuje to zupełnie bez zahamowań:

„Ponieważ Jezus Chrystus umarł, abym był bogaty,
ja i wszyscy po mnie będziemy zawsze cieszyć się dobrobytem finansowym.”

Ewangelia dobrobytu dotarła nawet do Niemiec. Jeden z jej głównych przedstawicieli, Siegfried Müller z Misji Karlsruhe, były przedsiębiorca budowlany, w kazaniu powiedział, że “jeżdżenie zardzewiałym autem to obraza Boga”.

Bogactwo może być więc oznaką boskiej łaski – a jego brak wręcz bluźnierstwem. 

Z czasem nastąpiło przesunięcie: to już nie Bóg legitymuje pieniądz – tylko pieniądz legitymuje wszystko. Stał się nowym systemem wiary. Ma władzę nad życiem i śmiercią, decyduje o bycie. 

Ludzie umierają, gdy brakuje im pieniędzy na jedzenie, leki, ucieczkę przed katastrofą. Pieniądze budzą strach i nadzieję jednocześnie. Wymagają ofiar. Zbawiają.

Może właśnie dlatego towarzyszy im tyle silnych emocji – bo zawsze unosi się nad nimi ta wszechmoc?

Nawet rynek posługuje się językiem religijnym. Bo jak inaczej wytłumaczyć takie niemieckie słowa:

Offenbarung → objawienie i Offenbarungseid → oświadczenie o niewypłacalności
Schuld → wina i Schulden → długi
Credo → credo / wyznanie wiary i Kredit → kredyt
Erlös → dochód / zysk i Erlösung → zbawienie / odkupienie

Przypadek?

Poza swoją metafizyczną wymową pieniądze można też postrzegać zupełnie przyziemnie: jako narzędzie władzy i ucisku. 

Tak przynajmniej widział to Karol Marks. Według jego teorii pieniądze zmieniają ludzi w towary, niszczą prawdziwe relacje, dzielą na klasy, utrwalają nierówności, budują społeczne mury. 

Ale czy to wina samych pieniędzy – czy raczej tego, że są niesprawiedliwie rozdzielane? Przecież Ferrari sam w sobie nie jest zły – dopiero gdy za kierownicą siedzi drań wariat drogowy, któremu życie innych ludzi jest obojętne.

Być może więc pieniądze nie są ani dobre, ani złe. 

Ale: jak mają nie być brudne, skoro czasem trzeba je „prać”? 

Spekulacje zbożem, wodą, nieruchomościami, finansowanie wojen. Globalne rynki podążają nie za wartością, lecz za ceną. Kryteria społeczne? A tam, walimy! Kapitał staje się częścią systemu, który przestępczość ukrywa i chroni. Handel poufnymi informacjami, uchylanie się od podatków, manipulacje giełdowe…

Follow the money! Chciwość to przecież klasyczny motyw zbrodni. Czy pieniądze nie zamieniają nawet najbardziej przyjaznych ludzi w łotrów i świnie? No i przecież każdy wie, że najbliższe relacje się rozpadają, gdy w grę wchodzą pieniądze.

I jeszcze jeden obraz, który zna każdy – i który demaskuje sam siebie:

Jak czyste mogą być monety, pochodzące z układu pokarmowego osła, tego osła z bajki braci Grimm, tego, który sra złotem?

4

Płacę za świecę banknotem – mostem skierowanym ku górze – podobno wtedy pieniądze do mnie wrócą, jak ktoś mi ostatnio tłumaczył… Od tamtej pory wiem, że na każdym banknocie euro jest most. I tak cieszę się, że mam przy sobie nie tylko kartę, ale też gotówkę – magia nie dotarła jeszcze do płatności zbliżeniowych. 

Ale zaraz – czy ja tego w ogóle chcę? Prosić o pieniądze? Używać czarów do pieniędzy? Może raczej do miłości albo szczęścia? Ale przecież pieniądze to szczęście. Czyż nie?

Tak głęboko jak zakorzeniona jest nieufność wobec pieniędzy – tak samo głęboka jest nadzieja, że mogą przynieść szczęście.

To utożsamienie pieniędzy ze szczęściem nie wzięło się znikąd. Przez długi czas zdawało się być ekonomiczną logiką. Szczęście w wielu koncepcjach ekonomicznych było po cichu równoznaczne z sukcesem materialnym. Gdy rosło PKB, uznawano to za dobry znak – dla gospodarki, kraju, ludzi. Im większy wzrost gospodarczy, tym więcej dobrobytu, tym więcej szczęścia. 

To równanie do dziś żyje w wielu głowach. Reklama doprowadziła ten wzór do perfekcji. Na każdy możliwy sposób próbuje nas przekonać, że szczęście da się kupić. Obietnice są wszędzie – raz miłe, raz krzykliwe. 

Plakaty Lotto krzyczą: „Szczęście dla wszystkich”. I: „Pieniądze jednak dają szczęście!” Także wiadomości radiowe przytakują: nastroje konsumenckie świetne! Wydawać pieniądze, znaczy wspierać gospodarkę. Nastrój dobry. Dobry nastrój to szczęście. O post-wzrostowej gospodarce mało kto wspomina. A jeśli wyjdziesz z domu bez pieniędzy, to jeszcze obsika cię pies. Tak się mówi po niemiecku.

Przekonanie, że więcej pieniędzy to więcej szczęścia, nie jest tylko dogmatem ekonomicznym – to mit kulturowy.

To dziwne. Parasol chroni przed deszczem – ale nie wywołuje słońca. To oczywiste. Nie musimy tego ciągle powtarzać. Dlaczego więc nieustannie musimy tłumaczyć, że pieniądze nie dają szczęścia? Bo kto marzy o bogactwie – albo odważy się z niego cieszyć – ten szybko dostaje po głowie koncepcjami, które odbierają mu radość. Tak, nawet nauka zaleca ostrożność.

I już nadciąga: krzywa dochód–szczęście.

Przyznaje: tak, wraz ze wzrostem dochodu rośnie szczęście.

Ale zaraz potem pojawia się „ale!” – ale tylko do pewnego momentu. Potem krzywa się spłaszcza. Dlaczego?

Bo tuż za rogiem czyha już zasada hedonistycznej adaptacji i chytrze się uśmiecha: Nawet jeśli nagle zdobędziesz pieniądze – szczęście trwa krótko. Potem wracasz do swojego zwykłego poziomu.

Zaraz potem wlecze się nasycenie luksusem i oznajmia ziewając: No cóż, człowiek się przyzwyczaja. Co na początku ekscytowało, szybko traci urok.

Ale pieniądze to przecież nie tylko luksus. To także: wolność – Wolność? O! Już nadciąga paradoks wolności i wyjaśnia: Im więcej możliwości, tym większa presja. Bo pieniądze nie pochodzą od dobrej wróżki. W kontekście pracy więcej wypłaty oznacza zazwyczaj: więcej odpowiedzialności, wyższe oczekiwania, mniej czasu. Nagroda przynosi nowe ograniczenia. A szczęściu znów mówimy żegnaj.

I jak to leciało w tej starej śpiewce? Być naprawdę bogatym znaczy inwestować, chronić, zarządzać, pomnażać. Doradcy finansowi, prawnicy, banki. I nie zapominajmy: kto ma ładny dom, musi go chronić przed włamaniem.

Wraz z posiadaniem rośnie także nieufność: skąd mam wiedzieć, czy lekarka nie wciska mi terapii tylko dlatego, że jestem lepiej ubezpieczona? A moja rodzina? Są mili, bo mnie kochają – czy na coś liczą? Kiedy coś komuś daję – czy ta inna osoba nie domyśli się od razu, że mniej ją kocham? A ta kobieta, która tak pięknie się uśmiecha – może po prostu za dużo oglądała hollywoodzkich filmów i seriali, w których poślubienie milionera wciąż sprzedaje się jako najwyższy życiowy cel?

Do tego dochodzi nieufność z zewnątrz. Badania z Francji pokazują: osoby, które właśnie wypłaciły pieniądze z bankomatu, są potem znacząco mniej pomocne. A więc nie tylko stają się nieszczęśliwe, ale jeszcze podłe i pozbawione empatii. A czy nie ma całej masy filmów, które pokazują to właśnie? Bogaci, puści, chciwi – wewnętrznie martwi, zepsuci, godni współczucia.

Nawet jeśli szczęście się utrzyma – ryzyko straty też pozostaje. Majątek można przecież stracić. Potwór o imieniu inflacja już szczerzy zęby, a loss aversion – awersja do straty pokazuje: straty – nawet przy tej samej kwocie – bolą dużo bardziej niż zyski cieszą.

Świat pełen jest teorii, badań, narracji, które próbują nas przekonać, że z pieniędzmi nie osiągniemy szczęścia. Wygląda to niemal tak, jakbyśmy chcieli się nawzajem ostrzec, by za wiele po pieniądzach nie oczekiwać.

Na wszelki wypadek kupuję jeszcze żółtą świecę – na szczęście.

5

Nadszedł czas. Nieważne, jak bardzo inni próbują mnie przekonać: „Pieniądze szczęścia nie dają“ – to nic nie dało. Ja ich chcę. Bardzo. Zapalam świecę i wypowiadam zaklęcie, które ma pobudzić przepływ pieniędzy.

I? …
Zamiast deszczu pieniędzy przychodzi rozliczenie z karty Visa.

Może powinnam jednak zapisać się na warsztat z doświadczonymi trenerami finansowymi. Tam wszystko dostanę naukowo podane, tam się mną zaopiekują i psychologicznie przeprowadzą. Bo co, jeśli moje myślenie kierują podejrzane przekonania? Czy taka płonąca świeca naprawdę może je wygasić? 

Czy nie powinna się tym raczej zająć Masterclass o nazwie Money-Flow? Wyciągnąć moją relację z pieniędzmi z kryzysu, poprawić mój money mindset? Czy to wszystko nie jest znacznie lepsze – i przede wszystkim poważniejsze – niż szeptanie w świetle pełni księżyca, rozcierając cynamon?

Takie coachingi mogą mieć sens. Jeśli za problemem z pieniędzmi faktycznie kryje się wewnętrzne rozdarcie. Jeśli w podświadomości szepcze głos: 

  • Nie mam ręki do pieniędzy. 
  • Mogę zarabiać tylko wtedy, gdy za to cierpię. 
    albo argument zamykający dyskusję: 
  • Jestem przecież szczęśliwa w miłości – nie mogę tego popsuć pieniędzmi.

Wtedy coaching ma sens. Bo według nauki, to właśnie takie przekonania powstają w dzieciństwie – przez wychowanie, przez traumę. Sabotują nasze działania. Kto nauczył się umniejszać siebie, bo ojciec albo partner wpadał w szał, gdy zarabiało się więcej – będzie się później często sam/a hamować. Kto dorastał w klimacie chciwości, nieufności lub bolesnych kłótni o spadek, ten może mieć głęboko w sobie zapisane: pieniądze są niebezpieczne.

I dokładnie tu wkracza coaching. Gdy już zidentyfikuje się zgniły korzeń, można go wyrwać. Przy pomocy narzędzi takich jak rozbrajanie mentalnych blokad, wewnętrzny zespół. Myśli zostają przetransformowane i wtedy brzmi to tak: 

  • Im więcej mam, tym więcej dobra mogę zrobić. 
  • Dobrobyt jest moim naturalnym stanem. 
  • Mogę cieszyć się obfitością – bez poczucia winy. 
  • A dla tych z nas, którzy są duchowi: pieniądze to energia.

Pod spodem leży przekonująca obietnica. Prawo przyciągania! Na czym się skupiasz, to przychodzi. – Kto wierzy, że nie może zarabiać pieniędzy, nie zobaczy ani centa. 

Trzeba się tylko otworzyć. I wtedy pieniądze nie mają innego wyjścia, jak tylko do Ciebie popłynąć. Poczucie własnej wartości też od razu dostaje upgrade.

A strukturalne ograniczenia? Społeczne realia? A co tam. Nie myśl zero-jedynkowo – myśl obfitością! Problemy finansowe jako wynik biedy, inflacji lub niesprawiedliwego wynagrodzenia? To tylko przyziemne biadolenie maluczkich. Myśl wielkoformatowo. Bez granic. Dla wszystkich starczy.

Dowody? Zmywacz naczyń też dał radę! A Ty! możesz nawet gówno zamienić w złoto. Gdzieś na ulicy zawsze leżą pieniądze.

I tak wychodzi… ta osoba, która przyszła biedna, udręczona, wymęczona –  wychodzi lekko, sprężyście. Głowa to jedno wielkie visionboard. Sączy martini na Riwierze. Ale: dzieli się dobrobytem. Otulona ideą, że Wszechświat wreszcie daje jej to, na co zasługuje – bo teraz ma do tego właściwe nastawienie.

To, co się tu sprzedaje, to nie tylko nadzieja. To przedefiniowanie strukturalnej nierówności jako – osobistego problemu nastawienia…

Kto nadal nie ma dość, może jeszcze słuchać hipnoz z YouTube’a – działają nawet podczas snu. 

A jeśli i to nie działa? Sama jesteś sobie winna.

Och – właśnie swędzi mnie lewa dłoń. Drapię z radością wnętrze. Czy nie uczyłam się kiedyś: Jak swędzi lewa ręka, to będą pieniądze. A może po prostu swędzi od perfumowanych składników nowego mydła cynamonowego, którego ostatnio używam – bo przecież mówi się, że kto myje ręce cynamonem, uruchamia przepływ pieniędzy.

6

Ale nawet mydło nie pomaga i nie poprawia mojego stanu konta. Czerwone liczby wciąż grożą. Muszę powtórzyć rytuał świec – może przy nowiu. Może nie zadziałał, bo za dużo o nim myślałam, bo zaczęłam pisać ten esej. Przecież nie mówi się o magii, gdy działa. Ogarnia mnie zimna groza. Financial anxiety – finansowy lęk.

Dlaczego sama wizja biedy wywołuje taki horror? Ten lęk to kulturowa trauma – powojenne pokolenia i osoby, które przeżyły lub przeżywają kryzysy gospodarcze, znają ją dobrze. 

Dlaczego brak – czyli coś, czego nie ma – odbieramy jako coś groźnego? Przecież zagrożenie pochodzi zwykle od tego, co jest. Według filozofa Emmanuela Levinasa zagrożenie nie zaczyna się dopiero w momencie ataku, lecz już z samą możliwością odebrania. 

Obiektywnie rzecz biorąc – jeszcze nic się nie dzieje. Konto pokryte, mieszkanie jest, jedzenia wystarcza. Ale mózg nie odróżnia precyzyjnie zagrożenia realnego od wyobrażonego – antycypuje, jakby upadek już nastąpił.

Badania pokazują, że niepewność ekonomiczna wywołuje w ciele reakcje podobne do ostrego zagrożenia życia: poziom kortyzolu rośnie, bezsenność się nasila, troska staje się chronicznym obciążeniem. Stany lękowe i depresje – financial anxiety robi to, co sugeruje łaciński rdzeń angere: dusi. 

Na tym właśnie opiera się postulowana idea bezwarunkowego dochodu podstawowego – ludzie mogą rozwijać swój potencjał, gdy nie muszą nieustannie zmagać się z lękiem o byt.

Franziska Gräfin zu Reventlow pisała już w 1916 roku:
„Przez całe życie radziłam sobie z wszelkimi konfliktami – ludzkimi i duchowymi – tylko nie z ekonomicznymi. 

Ani szczęśliwa, ani nieszczęśliwa miłość, ani małżeństwo, ani zdrada, lecz wyłącznie wierzyciele doprowadzili mnie do psychicznej ruiny.”

Pieniądze się „czyta” – można tysiąc razy powtarzać, że nie mają znaczenia. Ale to czuje zniszczona kurtka – i osoba, która ją nosi. 

Kto jest biedny, według wielu sam jest winien: zawiódł, był słaby, nierozsądny lub po prostu za głupi.

Gdy dochodzą długi, obciążenie rośnie. Strach paraliżuje – przed każdym listem, przed komornikiem, przed całą przyszłością. 

Na cud jak w Księdze Królewskiej trudno liczyć. W prawdziwym życiu zamiast rozmnożenia oliwy przychodzi firma windykacyjna. Zamiast wsparcia – zaostrzenie sytuacji: „O, straciłeś nogę? No to odetniemy ci jeszcze drugą.”

Z drugiej strony – System prawny potrzebuje jednak narzędzi egzekwowania umów – wierzyciel ma prawo odzyskać pożyczone pieniądze. Dylemat.

A dla niektórych – początek końca. Przygnieciona długami, wstydem i beznadzieją samotna matka widzi jedyne wyjście w śmierci. Raport WHO potwierdza, że niedostatek ekonomiczny to znaczący czynnik ryzyka samobójstwa.

A przecież istnieją też inne koncepcje.

Ale biblijna zasada umorzenia długów co siedem lat – tzw. rok szabatowy – jakoś nie przebiła się do naszego systemu prawnego. Zamiast ulgi – kara. Niegdyś publicznie chłostano dłużników.

Inną, subtelniejszą, a zarazem perfidną metodą jest czar juju: Wiele nigeryjskich kobiet, zanim zostanie przemyconych przez handlarzy ludźmi do Europy, składa rytualną przysięgę spłaty długu. Prawie żadna z nich nie odważy się jej złamać. Bo kto ją złamie – jak mówią – ryzykuje chorobę, nieszczęście albo nawet śmierć.

Na końcu to nie długi są największym zagrożeniem – tylko strach.

 7

Wreszcie nów. Może tym razem powinnam po prostu zażądać konkretnej, dużej sumy. Wliczyć od razu różnicę w wynagrodzeniu ze względu na płeć. Ale – ojej – oby tylko świeca nie zażądała swojego daru z powrotem.

Bo pieniądze nigdy nie są tak po prostu dane – zawsze mają jakiś podtekst. W momencie, w którym pojawiają się w grze, coś się zmienia. 

Według etnologa Marcela Maussa dawanie i branie nie jest aktem jednostkowym, lecz krążącym kontraktem – społecznym zobowiązaniem na czas określony. Pokazał to na przykładzie wymiany darów w Melanezji na początku ubiegłego tysiąclecia – ale zasada ta działa do dziś: 

Dziś darem bardzo często są pieniądze. A ten dar jest szczególnie naładowany znaczeniem. Otrzymanie pieniędzy wiąże. Tworzy relacje. Wpisuje się w związki. Z pieniędzmi przychodzi oczekiwanie: wzajemności, wdzięczności, bliskości. Ten, kto daje, stwarza zobowiązanie. Ten, kto bierze – coś jest winien. Pieniądze uzależniają. Biedna krewna mogłaby o tym zaśpiewać balladę.

A jednak o dawaniu rzadko opowiada się jako o akcie władzy – częściej to cnota. W naszej kulturze hojność uchodzi za wyraz szlachetnego charakteru, bezinteresownego ducha. Należy dawać, nie oczekując niczego w zamian.

A jednak widocznie trudno to znieść, kiedy dawanie rzeczywiście pozostaje bez odpowiedzi. Bo dlaczego w bajkach i filmach bezinteresowne dawanie na końcu zawsze zostaje nagrodzone – a na Dziewczynkę z gwiazdkami spadają z nieba złote talary?

No i jeszcze ta performatywna hojność. Odbiorczyni zasiłku Hartz IV (to socjal niemiecki), która daje zbyt wysoki napiwek, na który jej nie stać, ze strachu, by nie wyjść na skąpą. Albo żona pastora, która uprawia charity porn, nagrywając na video siebie, jak pomaga innym matkom, chowając banknoty w pieluchach w supermarkecie.

Ale nie tylko dawanie jest naładowane znaczeniem – także pokazywanie.

Są tacy, którzy inscenizują bogactwo. Logomania. Znaki firmowe wysadzane kryształkami Swarovskiego i diamentami. Ostentacyjnie noszone torebki, których cena odpowiada rocznej pensji kasjerki w Biedronce i operacje plastyczne, gdzie usta przypominają pontony, a jędrne piersi wystawiane są niczym obiekty inwestycyjne – żeby nie było wątpliwości: tu pieniądz coś ukształtował, to, co ma być widziane.

Kontrapunktem do tego: cichy luksus. Dla dyskretnej, a jednak widocznej przyjemności. Coded luxury. Styl rozpoznawalny tylko dla wtajemniczonych. Gdzie szew, materiał, krój mówią więcej niż każde logo.

Jedni chcą, żeby ich dobrobyt był widoczny. Inni – żeby się go tylko domyślać.

Tak, te środki płatnicze to dziwna sprawa. Jak by nie było – pieniądz to moment, w którym rozsądek im-ploduje, a emocje eks-plodują.

Z przyzwyczajenia jeszcze raz sprawdzam stan konta. I widzę: o, honorarium za esej wpłynęło. Co za magia! Jestem zachwycona. Będę to robić częściej. Po prostu zapalać świece i ucierać odrobinę cynamonu…

One thought on “Pieniądze, szczęście, chciwość – emocjonalne oblicze stanu konta

  1. Wspaniałe rozmyślania! Chyba jednak zapalę świecę!

    Przeczytaj książkę “Unverdiente Ungleichheit” Martyny Linartes, autorka też pochodzenia polskiego i zajmuje się sprawami finansowymi bardzo profesjonalnie.

Leave a comment